Poprzednie częściDla mojej matki cz.1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Dla mojej matki cz.2

Spacer do Sali Głównej pomiędzy stalowymi fiszbinami Pałacu Sztuk Królowej Zofii, w mgle ciężkich wieczorowych perfum eleganckich kobiet i mężczyzn, wśród przygaszonych świateł i gwaru rozmów, wydał mi się uroczystym konduktem, którego podniosłość dopełniło libretto arcydzieła Czajkowskiego, które zaraz mieliśmy usłyszeć. Czas, którego wydawało mi się mam pod dostatkiem, ciągnął się, dłużył. Mama w takich miejscach nigdy nie była rozmowna. Jak gdyby wytworna suknia więziła jej struny głosowe w draperii lejącego się dekoltu. W końcu zgasły światła, kurtyna ruszyła w górę a potem z czeluści szerokiej piersi Hermana wydobył się tenor. Zapadłem w atłasowym fotelu i poczułem, że kręci mi się w głowie. Dźwięki orkiestry i niesłyszany od lat rosyjski mąciły mi w umyśle. Ogromna przestrzeń zapełniona prawie półtorej tysiącem ludzi ukrytych w opasających salę balkonach. „Dama Pikowa” schodziła dziś z plakatu. Przymknąłem oczy i wyobrażałem sobie, że rozpoczął się antrakt i pijemy z mamą szampana pośród tropikalnych tarasów, patrzymy na rozświetlone miasto i zielone ogrody w starym korycie Turii. Dobrnąłem do przerwy. Kiedy dotarliśmy na 11 piętro i przyroda oraz alkohol zaczęły koić moje dziwnie pobudzone nerwy, zdałem sobie sprawę, że to właściwie Calatrava sprawił, że po raz pierwszy pomyślałem, aby zostać architektem. Żeby połączyć moją matematyczną pasję do szukania rozwiązań w najbardziej zawiłym ciągu liczb, potrzebę inżynierskiej formy, która skłaniała mnie do prostoty i szaleńczą siłę, pchającą mnie do tworzenia nie dających się spętać pasaży i szybkich pociągnięć pędzlem. Żeby zamknąć to wszystko w bryle. I zamknąłem. Zrozumiałem właśnie, że ujarzmiam siebie w kolejnych projektach, nie daję wcale upustu swojego ja, a jedynie odcinam je po kawałku i zostawiam po trochu w każdym dziele. Mama popatrzyła na mnie.

- To wszystko trochę potrwa. Będzie przychodzić jedno, potem następne. Ważne, żeby przychodziło po kolei, w następstwie uczuć i żeby po kolei odchodziło- przefiltrowane i zrozumiane. 



Zadzwonił dzwonek na II akt.

- Wrócimy jeszcze do tej rozmowy? - zapytałem, zabierając pusty kieliszek z jej dłoni i odkładając go na stolik.

- Koniecznie- odpowiedziała, wsuwając rękę pod moje ramię. Wróciliśmy na miejsca. Uspokoiłem się i dałem się ponieść operze. Akt III wyrwał mnie z bezpiecznej przystani, w którą uprzednio wpłynąłem.

Aria Lizy wydała mi się nieznośna. Sopran artystki ranił moje bębenki niczym brzęczący łańcuchami operowy duch. Pragnąłem już wyjść. Kiedy w końcu nastał ten moment i znaleźliśmy się na świeżym powietrzu, byłem naprawdę szczęśliwy. Odetchnąłem głęboko i zaśmiałem się a potem powiedziałem:

- Mamo, masz fantazję: wybrać rosyjską operę w Hiszpanii.

- Nie miałam za dużo możliwości; jutro jest jeszcze tylko Orfeusz i Euredyke albo flamenco, dużo flamenco- śmialiśmy się, ponieważ jak zwykliśmy mówić: nie rozwinęliśmy się do flamenco, - Bardzo chciałam tu z Tobą przyjechać. Zawsze Ci się tu podobało.

- To prawda. Pamiętasz? Na pewno Ci wtedy opowiadałem jak kuzyni Miguela weszli do wody, tu w Parku Sztuki, kiedy przyjechaliśmy na szkolną wycieczkę. Był straszny upał- śmiałem się do wspomnień- dobrze, że jest tu płytko, wszedł za nimi pracownik, który odławiał śmieci, miał jeszcze takie wysokie rybackie kalosze i spodnie z gumy, dopiero co skończył a z kiszeni jednego z chłopaków wyrwał się na wolność batonik.

Otworzyłem jej drzwi samochodu. Byłem zdziwiony, że nie chce prowadzić. Uwielbiała jeździć samochodem a dziś po raz drugi wręczała mi kluczyki. Nie miałem nic przeciwko temu, po prostu było to coś nowego w jej zachowaniu. Czułem jednak, że dojdziemy i do tego punktu w naszych rozmowach, więc teraz o to nie pytałem. Jutro po wczesnym śniadaniu mieliśmy w planach Madryt. Po naszym powrocie byłem umówiony na kolejną imprezę z Miguelem, Kristie i jej przyjaciółką.

- Na jaką okazję chcesz kupić suknię?

- To będzie najważniejsza okazja w moim życiu, tylko dla mnie- uśmiechnęła się- opowiem Ci wszystko za kilka dni. Chciałabym wrócić do naszej rozmowy w operze Eryku- obróciła się cała w moją stronę- możesz naprawić tylko to, co wiesz, że wymaga naprawy, możesz to wtedy poznać i…

- A jeśli nie chcę tego naprawiać, jeśli uznałem, że najlepiej to będzie wyrzucić? Pozbyć się tego, co się zepsuło.

- Nie można tego wyrzucić, bo to jest Twoje, nie tej drugiej osoby. Tylko Twoje. Te emocje zawsze z Tobą będą. Możesz je tylko zasypać pracą, upić, przykryć innym ciałem, jak jesiennym kocem, który Cię ogrzeje i sprawi, że poczujesz się miło. Jeśli nie dowiesz się co się wydarzyło, one wyjdą kiedy indziej.

- Nie wszystko da się naprawić.

- Zjedź tutaj- pokazała mi dłonią skręt oznakowany jako punkt widokowy - stąd w ciągu dnia pięknie widać wybrzeże a teraz będę mogła zapalić przy wieczornej bryzie.
 Zaparkowałem auto i wyszliśmy na zewnątrz. Dochodziła 23-ga. Ściągnąłem marynarkę i pomogłem zarzucić jej na ramiona, odpaliłem papierosa, jak zawsze, kiedy miałem do tego okazję a potem wpatrywaliśmy się w migoczące w oddali światła Walencji.

- W ogóle niewiele da się naprawić w pojedynkę. Ale zrozumiesz jakie elementy psuły się po drodze, zanim wszystko runęło. W przyszłości będziesz umiał zareagować od razu, jeśli coś podobnego nawali.

- Ja jej po prostu już nie kocham. Nie chcę jej.

- Rozumiem. Ale możesz dowiedzieć się, czego nie chcesz. Bo tak naprawdę nie chcesz czegoś w sobie, przestałeś kochać coś, co jest w Tobie synu.

- Próbowałem z nią niedawno rozmawiać, ale nie chciała. Powiedziała, że nie wie, kiedy ostatecznie popsuło się między nami. A potem zaczęła wrzeszczeć, że ją zdradzam.

Nagle poczułem się zły i dorzuciłem: - Nigdy jej nie lubiłaś, co? Możesz już to powiedzieć.

- Nie chciałam dla siebie tego, że zabrała Cię daleko od domu. Do swojego kraju. Ale Ty czułeś się szczęśliwy. Potem urodziła Ci córkę. Jestem wdzięczna za każdy dzień z Tobą teraz i każdy z Wami wszystkimi wcześniej. To jedno, co czuję, jeśli chodzi o Twoją żonę.

- Zawsze wiesz, jak postąpić?

- Nie. Chociaż wiek przynosi mądrość. Wiesz dlaczego?

- Przychodzi cisza i spokój i w nich możemy znaleźć odpowiedzi.

- Ciebie zawsze pchała siła witalna. Jesteś dla niej jak wielki żagiel, w który może dąć i gnać Cię przed sobą. Dla ciszy musisz mocować się z płótnem, gdy tylko na chwilę ustanie wiatr. Nauczysz się coraz szybciej zwijać żagiel i dryfować. Zobaczysz.

Wróciliśmy do auta. Kiedy dojechałem do głównej drogi, nastawiłem aktywny tempomat i samochód sunął prawie sam po gładkiej nawierzchni autostrady. Zwalniał, kiedy dojeżdżał do auta przed nami, przyspieszał, redukował prędkość do obowiązujących przepisów, trzymał się pasa. Ja miałem ręce na dole kierownicy, korygując lekko tor jazdy. Mama włączyła muzykę. Cesaria Evora towarzyszyła nam pod sam dom. Zaparkowałem przed wjazdem na podziemny parking, kiedy śpiewała:
…yo estare muy lejos muy lejos de ti. Mama ścisnęła moją dłoń: - Dziękuję synku- powiedziała i szybko wyszła z samochodu, byłem pewien, że chce ukryć łzy. Patrzyłem za nią a na moich plecach sadowił się nieśpiesznie ten sam ciężar, który czułem wcześniej, tym razem gramolił się jak niedołężny starzec …como si fuera esta noche la ultima vez... Wszedłszy na mnie, przesunął mi dłonią po gardle i sercu a potem złapał żołądek. Strach.

Kiedy wszedłem na górę, w apartamencie paliło się jedynie nocne światło w korytarzu. Mama była u siebie za zamkniętymi drzwiami. Ten dzień już się skończył. Byłem rozedrgany. Jutro po wczesnym śniadaniu czekał mnie wyjazd do stolicy. Gdyby nie to, zadzwoniłbym do Miguela i rzucił się w pogoń za namiastką miłości i beztroski. Wyciągnąłem z lodówki piwo i usiadłem z nim na tarasie. Sączyłem płyn z butelki i wsłuchiwałem się w szum fal, który granatowa noc przyniosła aż tutaj. Jednostajny dźwięk i ciemność uspokoiły mnie, a kiedy poczułem się senny, poszedłem do swojego pokoju, rozebrałem się do naga i zasnąłem.

Kiedy rano mama zapukała do mojego pokoju, i wetknęła głowę przez drzwi, zauważyłem, że była już umalowana, uśmiechała się i założyłbym się, że w ręku trzymała kubek z kawą, który przyniosła, aby jej aromat szybciej wywabił mnie z lóżka. Zebrałem się rzeczywiście dość szybko, wziąłem prysznic i stawiłem się wypachniony i ogolony przy kuchennej wyspie, gdzie czekało śniadanie. Patrzyłem na nią, ubraną w bursztynową, letnią sukienkę, z rozpuszczonymi włosami, pakującą do torebki kobiece drobiazgi. Poruszała się lekko, zwinnie, była szczęśliwa i mi szybko udzielił się ten nastój, zapomniałem o tym, co poczułem wczorajszej nocy, parkując samochód. Jadłem z apetytem, ona także dołożyła sobie porcję szakszuki, dopiliśmy kawę i niedługo potem jechaliśmy w stronę Madrytu.

Wynajęliśmy dwupokojowy apartament w hotelu przy Gran Via, z barem na dachu i zaplanowaliśmy tam wieczornego drinka po godzinach szwendania się między placami i uliczkami w centrum Madrytu. Tego dnia, upajając się wiosennym słońcem przeszliśmy na lunch do dzielnicy La Latina, do niewielkiego bistro z pysznym domowym winem. Kiedy wycierałem usta z ostatnich okruchów omleta, zapytałem:

- Wracając przejdziemy przez Plaza Mayor i wstąpimy jeszcze na churrosy i czekoladę? – w myślach przywołałem smak niesłodzonego ciasta, ociekającego mleczną, gorącą czekoladą.

- Mhm…- mama przełykała jedzenie, po czym popiła je winem- tak, właśnie w tamtym kierunku musimy pójść, po drodze wstąpimy do pracowni, na końcową przymiarkę.

Niedługo potem okazało się, że „suknia na specjalną okazję” jest szyta przez Panią Ritę, jak wiele innych sukienek i wieczorowych sukni matki. W maleńkiej uliczce w pobliżu Calle de San Bruno przywitał nas kolorowy szyld z napisem „La vida es hoy” a klimatyzowane, eleganckie wnętrze pachniało jaśminem. Starsza, dystyngowana Pani Rita przywitała się z mamą serdecznie, nie zważając na mnie, a kiedy zniknęły w pracowni, asystentka Mistrzyni zaproponowała mi coś do picia. Poprosiłem o kawę i patrzyłem, jak znika w długim marmurowym holu. Podobała mi się. Poruszała się z wdziękiem, kręcąc biodrami opiętymi przez malinowy materiał spódnicy. Miała dużą, zgrabną pupę i długie nogi. Patrzyłem za nią i pomyślałem, że już jutro wieczorem znowu zatonę między młodziutkimi udami Kristie, fantazjowałem, która z tych dwóch, tak różnych od siebie kobiet, mogłaby sprawić mi jaką przyjemność. Jakiś czas potem Lana przyniosła mi kawę a ja zacząłem wypytywać o to czy pochodzi z Madrytu, gdzie mieszka i jak długo pracuje u Rity. Pomyślałem, że kiedy byłem tu ostatni raz, Lana mogła kończyć szkołę podstawową. Na niezobowiązującej pogawędce minęła więcej niż godzina. Przerwało jej pojawienie się mamy i Pani Rity. Umówiły się, że Lana przywiezie jutro gotową suknię do naszego apartamentu. A potem wyszliśmy na gwarną ulicę. Po drodze do hotelu kupiliśmy churrosy i czekoladę. Będąc na Gran Via, zrozumieliśmy, że musimy zbierać się na mecz a drink w barze na szczycie hotelu musiał poczekać na późnej nocy.

Real wygrał 2:1 z Athletic Bilbao i pełne trybuny Santiago Bernabeu pogrążyły się w okrzykach radości i tryumfu. Moja matka w białej koszulce gospodarzy i czapeczce z daszkiem klaskała i krzyczała razem z innymi. Cieszyłem się, że tak to przebiegło, nie wiem czemu, miałem wizję wymęczonego gola i meczu pełnego żółtych kartek. W zamian tego mięliśmy całkiem dobre widowisko.

Była już prawie pierwsza, kiedy zapadliśmy się w miękkie fotele i sącząc alkohol, patrzyliśmy z wysoka na urzekający Madryt.

Pod nami huczała ulica a granatowe niebo wydawało się być na wyciągnięcie ręki. Gdyby tak pociągnąć skrawek tego atłasu, można by zrzucić gwiazdy jak zastawę ze stołu. Byłem zmęczony, oszołomiony i szczęśliwy a wtedy mama powiedziała:

- Nie mogę już tutaj dłużej zostać.

Po czym wstała i zabrała ze sobą drinka. Usiadła na wysokim krześle w rogu tarasu i zapaliła papierosa. Patrzyłem na nią z daleka, na dziewczynę w klubowej koszulce, bez wieku w miękkim świetle nocnych lamp i podświetleń i próbowałem zrozumieć co się dzieje. Bo mój nieomylny kompan strach dał mi w pysk tak mocno, że kiedy wstałem i ruszyłem w stronę matki, byłem trzeźwy i czujny.

- Odprowadzić Cię na dół? – zapytałem jeszcze tylko po to, żeby odwlec nieuniknioną rozmowę. Wiedziałem, że dowiem się teraz dlaczego tu przyjechałem.

Wokół nas nie było ludzi, z głośników sączyła się bosa nova. Usiadłem naprzeciw. Byłem gotowy.

Spojrzała na mnie i powiedziała:

-Mam tętniaka aorty. Rozległego.

-Kiedy będziesz miała operację?

-Nie będzie operacji- powiedziała, gasząc papierosa- ryzyko powikłań jest zbyt duże.

- Jakich powikłań? – czułem, że zaczynam panikować, choć starałem się brzmieć tak spokojnie jak to możliwe.

- Udar, wylew- po prostu zostanę warzywem.

- A bez operacji?

- Pęknie mi, tak jak te w mózgu, wyłączę się jak telewizor po odcięciu zasilania.

Mówiła to tak naturalnie, jakby podawała mi przepis na zupę pomidorową.

- Od kiedy wiesz?

- Od poł roku. Załapałam się na przesiewowe badania dla staruszek. Miałam całkiem dobre wyniki, ale podczas wywiadu wyrwało mi się, że ostatnio szybko się męczę. Trafiłam do kardiologa, pierwszy raz w życiu, na rezonans…potem na resztę badań: echokardiografię, tomograf… Ludzie cierpią na podobne schorzenia najczęściej po rozległych zawałach, można operować tętniaki nawet wiele lat po tym. Ale mój jest inny, nie miałam nigdy zawału. Nie wiadomo, kiedy powstał i dlaczego… Odpaliła kolejnego papierosa. Ja siedziałem przykuty do swojego stołka. Rozumiałem już, dlaczego nie prowadzi samochodu i znałem ją zbyt dobrze, aby nie wiedzieć jaki jest sens tej rozmowy. Miałem lodowate ciało i spocone dłonie, odpłynęła ze mnie krew a mama mówiła dalej, lekko zadrżał jej głos.

- Mogę umrzeć w każdej chwili: w domu, na ulicy, w warzywniaku…Nie chcę tak. Nie chcę gnić w hiszpańskim słońcu w apartamencie zanim znajdzie mnie Violeta, zszokować ludzi, jeśli znieruchomieję na plaży albo rymsnąć o chodnik. To się odbędzie na moich zasadach.

- Gdzie? - zapytałem ochrypłym głosem wydobytym z wysuszonego gardła. Kto to zrobi?

- Wiesz, że nie mogę Ci powiedzieć.

- Chyba sobie, kurwa, jaja robisz! – wstałem gwałtownie, omal nie wywalając stołka, nie wytrzymałem, pękła mi mentalna żyłka, nie byłem w stanie utrzymać emocji. Podszedłem do brzegu tarasu, delikatny wiatr powiał mi w twarz, podeszła do mnie i położyła głowę na moim barku.

- Chciałam Ci powiedzieć w domu, ale po prostu wyszło to ze mnie teraz, przepraszam.

- To naprawdę nie ma znaczenia, gdzie i jak bym się o tym dowiedział- wpatrywałem się w przestrzeń przed sobą i nie chciałem na nią patrzeć.

- Będę w dobrych rękach i w pięknym miejscu.

- A nie pomyślałaś, że chciałbym być wtedy z Tobą?

- Nie pozwoliłabym na to…

Odsunąłem ją od siebie i odszedłem.

Odnalazłem schody i zbiegłem wszystkie piętra w dół aż znalazłem się na ulicy. Dotarło do mnie, że uciekam od tego, od czego nie ma ucieczki, że jedno co ode mnie zależy, to fakt, jak zachowam się teraz i jak dzięki temu zapamięta mnie matka. Postanowiłem wrócić. Jak przypuszczałem, była w apartamencie. Kiedy wszedłem, stała w salonie przed dużym lustrem.

- Lana przywiozła ją wieczorem.

Miała na sobie długą suknię w odcieniu butelkowej zieleni, z dyskretnie wykrojonym dekoltem. Kiedy się poruszyła, dół sukni zafalował. Wyobraziłem sobie jak w makijażu i ułożonymi włosami mogłaby wychodzić w niej z ojcem do teatru lub opery. Albo wczoraj, ze mną, na tę zasraną, ruską dramę.

- Zaplanowałam różne szczegóły, o wszystkim dowiesz się z mojego listu. W domu, w moim biurku czeka też na Ciebie testament i wizytówka adwokata, u którego złożona jest kopia. Pomoże Ci zadbać o wszystkie nieruchomości i rachunki bankowe.

- Kiedy, powiedz mi, kiedy…- kolejne stadium histerii, które zdołałem opanować w ostatniej chwili.

- Niedługo kochanie. Nie będę Ci kazała żyć w oczekiwaniu, ale proszę, żebyś nabrał do tego dystansu. Wierzę, że doskonale mnie rozumiesz, bo tak Cię wychowałam. Z dala od reguł, które chcą rządzić naszymi osobistymi wyborami, że są granice, za którymi decyzje należą tylko do nas…

Usiadłem na krześle, przygniotła mnie ta rozmowa, skuliłem barki i zwiesiłem głowę. Przykucnęła koło mnie, uniosłem swój łeb, a ona z matczyną troską pogłaskała mnie po policzku.

- Zróbmy tak, żeby te kilka dni, które nam pozostały, były dla nas dobre…A gdy będziesz wyjeżdżał, pożegnamy się tak, jak byś miał wrócić niedługo. Wiem, że obarczam Cię okrutnym ciężarem. Długo chciałam nie mówić Ci o tym. Powiadomić po wszystkim ustami mojego adwokata. Ale zdało mi się to tym bardziej nieludzkie i bez miłości.

- Dobrze, że mi powiedziałaś. To wymagało od Ciebie zaufania. I nie mniejszego trudu niż udźwignięcie tej świadomości przeze mnie.

- Bardzo Cię kocham.

- Wiem. Ja Ciebie też.

 

W ciągu następnych dni staraliśmy się żyć, jak gdyby tej rozmowy nie było. Nie chciałem wyjeżdżać, ale rozumiałem, że muszę. Niecałe dwa tygodnie później otrzymałem list od matki na adres mailowy. Wiedziałem, co to oznacza, wiedziałem, że już jej nie ma. Wydrukowałem go i przygotowywałem się, żeby go przeczytać. Zadbałem o to, żebym był sam. Kilka dni później zadzwonił telefon od adwokata.

Dziś próbuję zrozumieć, jak wygląda i tęsknota, i rozpacz i co oznacza zgoda na bycie sobą. I, że chociaż mamy kogo kochać i komu zaufać, dochodzimy do punktu, z którego musimy wyruszyć dalej sami.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Renia Turi🙂

    Na razie przybiłam piątkę, ale zgodnie z tym co napisałam w poprzednim komentarzu... wrócę na pewno.
  • Renia Turi🙂

    Chyba pierwszy raz, zdarzyło mi się, żeby skopiować czyjś tekst/obydwa... podzielić na części, by móc odnieść się do każdej z nich i przelać w komentarzową całość.
    Nie, nie będę tego robiła i napiszę niekomentarz - najkrócej jak to tylko możliwe.
    Zbyt dużo odnalazłam w obu opowiadaniach - siebie.... bardzo dziwnie się z tym czuję. Sytuacje, które opisujesz - tak bardzo tożsame z moimi = od muzyki począwszy, poprzez inne 'stany, przeżycia'... aż do końcowego punktu z którego każdy musi wyruszyć sam.

    Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania