Domek w Sudetach część 1

Gdzieś w podświadomości od dzieciństwa marzyłem o małym domku w cichej okolicy. Moim zdaniem nikogo nie powinno to dziwić, ponieważ od urodzenia mieszkałem na osiedlu zbudowanym z wielkiej płyty. Zewsząd dochodziły do naszego mieszkania hałasy z różnych, często z nieustalonych stron. Zawsze coś się działo, a to ktoś wszczynał awanturę, wiercił z pomocą udaru, albo walił, czym popadnie po rurach. Dzieciarnia od wschodu do zachodu darła się przy trzepaku, a maluchy płakały po nocach z wielu powodów. Kiedy tego nie było, to rozbrzmiewała jakaś głośna muzyka.

Najgorsze było najbliższe sąsiedztwo, które miało ulubioną porę do wszczynania awantur i zazwyczaj zaczynali, gdy odrabiałem lekcje. Najbardziej efektowne kłótnie małżeńskie akcentowane były tłuczeniem porcelany. Cienkie ściany słabo wygłuszały i niesamowity harmider oderwał mnie od nauki. Zazwyczaj mi to nie przeszkadzało, lecz w czwartej klasie szurałem po dnie i wpadłem w złość, gdy w skupieniu pisałem poprawkowe wypracowanie. Przypadkiem spojrzałem na jedną z wielu ilustracji w podręczniku. Wzrok zatrzymał się na drewnianym wiejskim starym domu, stojącym pośród drzew, tam z pewnością była cisza i spokój. Myśli moje poszybowały do uchwyconych przez rysownika miejsc, gdzie w tej chwili najchętniej chciałbym się znaleźć. Najbardziej, po przemyśleniach odpowiadał mi dom, który stał na niewielkim wzniesieniu, przytulony do zbocza góry po południowej stronie. Obok niego płynął potok albo niewielka rzeczka z kamienistym dnem. Niedaleko powinien, rosnąc najlepiej świerkowy wysoki las, z poszyciem pełnym zasuszonych igieł i szyszek. Dojazd musiał być wygodny, lecz ruch pojazdów nie mógł być uciążliwy. Decydowała o tym moja niechęć przed odśnieżaniem w zimie, więc nie mogły być to wyżej położone tereny. Tylko był pewien problem, byłem młody i biedny, a lekcje do odrobienia czekały na chwile spokoju.

Sporo lat od tamtego czasu upłynęło, a ja pracownik korporacji walczyłem o przetrwanie i zapomniałem o dziecięcych mrzonkach. Wtedy jeszcze nie przypuszczałem, że coś się w moim życiu zmieni i nie będzie to związane z pracą.

Podczas czerwcowego długiego weekendu, gdy życie towarzyskie kwitło, wybrałem się z grupą przyjaciół i moją partnerką na wycieczkę rowerową w Sudety. Wcześniej zaplanowaliśmy miejsca, które zamierzamy odwiedzić, ponieważ tras i miejsc do zwiedzania było wiele. Gdybyśmy mieli do dyspozycji znacznie więcej czasu, z pewnością nie obowiązywałaby nas dyscyplina, lecz tak nie było. Wypoczynek nocny został zagwarantowany z wyprzedzeniem. Pokoje w pensjonatach były zarezerwowane i dla pewności wnieśliśmy za nie stosowne zadatki.

W czasie kolejnej przerwy na wypoczynek drugiego dnia wycieczki, nie tylko ja podziwiałem piękną panoramę, rozciągającą się przed nami. Zalesione wierzchołki gór, kontrastowały z trawiastymi pokrytymi polnymi kwiatami dolinami. Wszyscy zachwycali się tym widokiem i jego niezwykłość z zapałem komentowali. Było tak cudownie, że nikt nie pozostał obojętny na urok okolicy, podobnie jak ja, lecz w przeciwieństwie do pozostałych coś w mojej duszy zagrało. Zauważyłem w pewnym momencie, że pragnienie moje z dzieciństwa zamieszkania w pięknym miejscu, mogę zrealizować, za sprawą ogłoszenia o sprzedaży ziemi. Na ręcznie napisanym niewielkim bilbordzie zrobionym z białego prześcieradła, właściciel napisał, sprzedam i numer telefonu. Gdyby nie było jeszcze wartkiego potoku, nie sięgnąłbym po służbowy telefon komórkowy, tylko on tam był i wyraźnie słyszałem szumiącą wodę.

Wybierając cyferki, jeszcze się wahałem, czy nie robie to zbyt pochopnie. Gdy dobrnąłem do końca, rozległy się dwa sygnały i połączenie zostało odebrane.

- Słucham – usłyszałem męski głos.

- Dzień dobry, dzwonie w sprawie ogłoszenia. Jesteśmy z grupą przyjaciół na wycieczce rowerowej i właśnie podziwiamy okolicę, gdzie umieścił pan ogłoszenie o sprzedaży.

- Widzę was, stoicie przy drodze, akurat idę w tamtą stronę, to podejdę – powiedział rozmówca i się rozłączył.

Odruchowo rozglądnąłem się po najwyżej położonym terenie, lecz nikogo nie zauważyłem. Dopiero jak spojrzałem w miejsce, które zamierzałem kupić, dostrzegłem idącego między olchami mężczyznę i towarzyszącego mu psa. Musiał być to mój rozmówca, ponieważ pewnie zmierzał w naszą stronę.

Wtedy ucieszyłem się z mocy sygnału, jaki w tamtym miejscu jest i ostatnie bariery zniknęły. Chęci sprzedaży po atrakcyjnej cenie w odludnej okolicy się nie dziwiłem, ponieważ panujące w tamtych latach wysokie bezrobocie, skutecznie obniżało wartość gruntów. Wtedy jeszcze nie było dopłat unijnych, a perspektywa, że wcześniej czy później nadejdą, dodatkowo zachęciła mnie do zakupu.

Podczas podpisywania aktu notarialnego, byłem już po kłótni z moją partnerką. Użyte argumenty, że jestem idiotą, który kupuje nic niewartą ziemię, jakoś do mnie nie trafiały. Pieniądze były moje i wolałem je wydać na zakup sporego kawałka łąki z potokiem, niż na mieszkanie na pierwszym osiedlu domów bliźniaczych.

Kilka razy podczas tamtego lata przyjeżdżałem na swoją działkę i nawet raz spędziłem tam weekend, śpiąc w namiocie. Miejsce to działało na mnie jak magnes, tylko tam w pełni relaksowałem się od trudów pracy. Doskonale pamiętam i nigdy nie zapomnę, jak się czułem po tamtym wypoczynku po powrocie w poniedziałek. Mogłem i byłem w stanie przenosić góry, a co dopiero olać wyścig szczurów. Pragnąłem tam wrócić, więc kupiłem dużą przyczepę. Domek holenderski ustawili mi w miejscu, w jakim chciałem, niedaleko potoku między kilkoma olchami. Teren tam był podmokły i gliniasty, lecz mi się podobał. Bliskie sąsiedztwo krystalicznie czystej wody rekompensowało niegodności i komary.

Wraz z nastawaniem wiosny, po kolejnym incydencie ze swoją dziewczyną postanowiłem się wyprowadzić i zamieszkać w przyczepie. Dojazd do pracy znacznie mi się wydłużył, lecz doskonałe i mało zatłoczone drogi z nawiązką rekompensowały mi te niewygody. Rozstanie z partnerką i moja sielanka singla trwała do jesieni. Nigdy nie powinienem godzić się na pogodzenie i wspólne finansowanie budowy domu. Ona była wtedy taka przekonywająca, a ja łatwowierny. Uwierzyłem, że mnie kocha i jestem najlepszym, tym co ją w życiu spotkało. Zgodziłem się na treść umowy, którą zawarliśmy, chociaż część punktów była wyjątkowo niekorzystna dla mnie. Jednak nie pozwoliłem by ziemia stała się wspólną własnością, pod budowę budynku została udostępniona bezpłatnie na czas nieograniczony. Miejsce usytuowania domu na wzniesieniu, nie potrafiłem wyjaśnić, lecz wyjątkowo mi nie odpowiadało. Niestety nie miałem w tej sprawie nic do powiedzenia. Zalęgająca ziemia została usunięta do litej skały i na niej wylano fundamenty pod wznoszony dom, miało to zapewnić solidność konstrukcji. Prace przebiegały bardzo sprawnie, a panujące w dalszym ciągu bezrobocie zapewniało nadmiar fachowców i konkurencyjne stawki robocizny.

W dniu, kiedy był odbiór budynku, dowiedziałem się, że w nim nie ma dla mnie miejsca. Partnerka doskonale wykorzystała zapisy umowy, a mi pozostała do mieszkania przyczepa. Jednak mój pobyt w tamtym miejscu musiał jej bardzo przeszkadzać. Może dlatego, że często widziałem ją w towarzystwie naszych wspólnych szefów. Kiedy dostałem wilczy bilet z korporacji, nie był on dla mnie zaskoczeniem, ponieważ od dłuższego czasu tego się spodziewałem. Wzorem innych spakowałem swój niewielki dobytek i wyjechałem z kraju, żeby nie patrzeć na swoje byłe życie. Kilka lat spędzonych na obczyźnie oszroniło mi skronie, dodało zmarszczek na twarzy i przygarbiło plecy. Tylko jednego nie zmieniło mojego bólu z rozstania z ukochaną, a właściwie z tego, jak mnie potraktowała. Przez te wszystkie lata czułem się jak szmata, wykorzystany i z premedytacją porzucony.

Podczas kolejnego płacenia podatku za mój grunt, sam nie wiem, ile ich było, postanowiłem zobaczyć, co tam się dzieje. Jako wieczny singiel nie musiałem liczyć się z nikim, więc spakowanie walizki nie zajęło mi wiele czasu. Lot do Wrocławia i wynajęcie na lotnisku samochodu było czystą przyjemnością, a nie gehenną, jaką zapamiętałem z ostatniego pobytu. Podobnie dojazd też był ułatwiony za sprawą obwodnicy, dopiero droga za nią okazała się wyjątkowo zatłoczona. Kiedy opuszczałem Polskę, na szosach nie było tyle samochodów, dlatego w niekończącym się ogonku brnąłem z niewielką prędkością do swojej działki. Gdy tam dojechałem, zauważyłem, że dom jest zamknięty i nie zamieszkały od dłuższego czasu. Widocznie moja była partnerka znalazła, to czego szukała i nędzna chatka w Sudetach nie jest do niczego jej potrzebna.

Moja przyczepa holenderska przegniła i zapadła się w siebie. Mogłem ją zamienić na pełni sprawną za pomocą Internetu. Wystarczyło tylko przerzucić kilka stron i wybrać kup teraz i nagle rzeczywistość ulega transformacji. Gdyby mi kiedyś ktoś powiedział, że kemping nie postawą ci o północy z pewnością uwierzyłbym, lecz pogoń za zyskiem zmieniła naród oraz zasady i głęboką nocą miejsce do spania zostało postawione w miejscu domku holenderskiego. Pozostało mi kilka drobiazgów jak zapewnienie sobie prądu elektrycznego i zainstalowanie butli z gazem. Gdyby było to pole campingowe, z pewnością byłaby i kanalizacja. Tylko jej nie było, więc pozostał prowizoryczny dołek wykopany w ziemi między krzakami.

Następne częściDomek w Sudetach część 2

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 17.04.2020
    Bardzo fajna i z lekkim humorem napisana opowieść o marzeniach. Tylko odnoszę wrażenie, że bohater był trochę mało przewidujący i asertywny. Dał się podejść kobiecie. Czasem potrzeba stanowczej postawy. Jednak po latach odzyskuje swoje marzenia.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania