Poprzednie częściDrabina do nieba
Pokaż listęUkryj listę

Drabiną do nieba - część 2 i ostatnia

- Jak tam jest? – zapytałem. - W niebie.

- Niedawno skończyłem anielski uniwersytet, a potem zostałem wysłany na Ziemię, by rozdawać ulotki i nawracać niewiernych, więc mało widziałem. Mamy tam coś na podobieństwo waszych komputerów, ale napędzanych filozofią.

- I jak one działają?

- Normalnie. Wasze bazują na liczbach, bo skonstruowali je matematycy. Gdyby to zrobili pisarze, działałyby na słowach, a gdyby muzycy to na dźwiękach. U nas zero reprezentuje chaos, a jedynka boski porządek. Maszyny napędzają wzajemnie zwalczające się przeciwieństwa.

- To intrygujące, ale skoro macie takie komputery, to powinniście używać nowszego sprzętu niż drabiny. Zaczynają boleć mnie ręce. Do tego jest mi zimno. A może gorąco? Sam nie wiem.

- Ale z ciebie maruda.

- Zaraz… Czy ta drabina opiera się o księżyc?

- Tak, to nasz pierwszy przystanek.

- A potem co?

- Oczywiście słońce.

- Chyba sobie żartujesz.

- Tym razem jestem zupełnie poważny.

Nagle poczułem jak anioł mnie dotyka. Zacząłem się zastanawiać, czy nie ma przypadkiem skłonności homoseksualnych, choć patrząc na sprawę obiektywnie, to istoty niebiańskie najpewniej nie posiadają płci, choć ten wyglądał zupełnie jak facet.

- Hej, co robisz? – zaniepokoiłem się. Nie chciałem spoglądać w dół, gdyż prawdopodobnie straciłbym wtedy resztki odwagi. Widocznie magiczny eliksir o smaku Red Bulla przestawał działać.

- Próbuję cię złapać. Czy mógłbyś się zatrzymać?

- Ale po co?

Anioł objął mnie w pasie i pociągnął za sobą. Poczułem jak ręce i nogi odrywają się od szczebli drabiny, a ja wzlatuję w pustkę. Wydałem gardłowy okrzyk i zacząłem się szarpać.

- Na twoim miejscu bym tego nie robił. Znajdujemy się daleko nad Ziemią, a nie spadasz tylko dlatego, że cię trzymam.

- Wybacz ten impuls, ale co ty wyprawiasz? Postaw mnie!

- Mam już dość twojego marudzenia. Dolecimy na miejsce ekspresowo.

Ułamek sekundy później stałem już na powierzchni Księżyca. Przynajmniej na to wyglądało, choć równie dobrze mogła to być pustynia w studiu filmowym jak z nagrania z Neilem Armstrongiem. Anioł puścił mnie i sapnął.

- Ale grubas mi się trafił.

- To może trzeba było zabrać ze sobą anorektyczną modelkę.

- Walory estetyczne to podstawa. Pewnie zastanawiasz się, jak to się stało, że tak szybko tu przylecieliśmy.

- Mam to w dupie. Nazwałeś mnie grubasem.

- Tylko żartowałem.

- Akurat. Odstaw mnie z powrotem na Ziemię.

- Nie ma mowy. Jesteś moją przepustką do awansu.

- No to mamy problem.

- Chyba ty. Powiedzmy, że zniknę, a ty zostaniesz tutaj kompletnie sam, zawieszony w pół drogi pomiędzy niebem a ziemią.

- Może jednak jakoś się dogadamy.

- Od razu lepiej. Teraz tylko klucze od Piotra i…

Anioł spoglądał smętnie na stojący obok nas stolik, którego chwilę wcześniej nie było. Leżała na nim karteczka z enochiańskim pismem.

- O co chodzi? – zapytałem.

- Napisał, że zaraz wraca, ale lepiej na niego nie czekać. I że kod do drzwi to data narodzin.

- O jakie drzwi chodzi?

- Te za tobą.

Odwróciłem się szybko. Faktycznie były tam drzwi z klawiaturą numeryczną.

- A gdzie stare dobre klucze? – westchnął anioł. – I co mamy zrobić z tym fantem?

- Nie znasz kodu?

- Uczyli nas, że będzie tu czekał Święty Piotr z kluczami. Widocznie doszło w międzyczasie do jakiejś modernizacji.

- I co teraz?

- Data narodzin, ale czyich?

- Może twoich.

- To uniwersalny kod, a ja jestem tylko ziarnkiem piasku nad morzem Wszechświata.

- Może spróbuj wpisać cztery zera. Często pomaga.

- Zaraz… Cztery zera? No tak! Wielki Początek. Narodziny Wszechświata. Trzy-siedem-sześć-jeden.

Drzwi się otworzyły. Ze środka wyleciało kilka karaluchów.

- A te skąd się tu wzięły?

- Widocznie ktoś je przyniósł z zewnątrz. Albo z wewnątrz. Zależy jak na to spojrzeć. One przetrwają wszystko i wszędzie. Są pod tym względem prawie jak anioły. A teraz idziemy się zważyć.

- Już mówiłem, że nie jestem gruby!

- Nie o to chodzi.

Weszliśmy do pomieszczenia, w którym znajdowała się ogromna waga łazienkowa oraz konfesjonał.

- No wskakuj.

Popatrzyłem na konfesjonał.

- Nie tam, na wagę.

Zrobiłem jak kazał. Cyfrowy wyświetlacz pokazał równe osiemdziesiąt kilogramów.

- Ta waga oszukuje - próbowałem się usprawiedliwiać. Natychmiast podskoczyło do osiemdziesięciu jeden kilogramów.

- Każde kłamstwo coś waży. A teraz musisz się wyspowiadać i zrzucić balast grzechów. Tylko tak możesz mieć szansę dotrzeć do nieba.

- Dawno tego nie robiłem.

- Nie musisz używać klasycznej formułki. Po prostu wyznaj grzechy i możemy lecieć dalej.

***

Moje grzechy ważyły naprawdę dużo, bo gdy ponownie wszedłem na wagę wskazywała zaledwie sześćdziesiąt pięć kilogramów.

- No widzisz, gdybyś tyle ważył wcześniej nie byłoby problemów. Z taką ilością grzechów powinieneś mieć na imię Grześ.

- A ty z tak suchymi żartami zamieniłbyś dżunglę w pustynie.

Anioł spiorunował mnie wzrokiem.

- Ja mogę sobie żartować, ale ty lepiej tego nie rób, jeśli nie chcesz zobaczyć jak się gniewam.

- Anioły chyba nie powinny używać przemocy.

- Zawsze potem mogę się wyspowiadać, prawda? No widzisz, wyznawanie win jest lepsze niż jogging. A teraz następna stacja. Mars.

- Wcześniej mówiłeś, że Słońce.

- Kłamałem. Oj tam, zaraz udzielę sobie autorozgrzeszenia.

Chwilę potem staliśmy na równie jałowym gruncie, co wcześniej, ale był znacznie bardziej czerwony.

- Czy nie powinienem przypadkiem jakoś odczuwać zmiany grawitacji i na przykład unosić się w powietrzu?

- Poruszałbyś się jak mucha w smole. Otoczyłem cię anielską aurą. Grawitacja dla ciebie jest wszędzie taka sama.

- Aaa, to wiele tłumaczy. Dobrze mieć takiego kumpla. Jak w ogóle masz na imię?

- Arcturus, ale możesz mi mówić Arktur.

Nagle tuż obok nas pojawiła się grupa istot z dużymi głowami i oczami oraz niepokojąco zielonkawą skórą. Wyglądali niczym stereotypowi Marsjanie. Anioł powiedział coś do nich w dziwacznym języku, podobnym do chińskiego zmieszanego z buszmeńskim. Żadnego z nich nie znałem, ale tak po prostu mi się skojarzyło. Marsjanie wybełkotali coś podobnego.

- Co im powiedziałeś? – spytałem.

- Standardowo zaprosiłem ich do nieba i zapytałem, czy nie chcieliby paru ulotek.

- A oni co na to?

- Że zabiorą mnie na badania.

- Nie rozumiem.

- Chyba wcześniej nie widziały anioła. Chcą na mnie eksperymentować.

- Zaraz… A co ze mną?

- Was, ludzi, dobrze znają. Nie są zainteresowani twoim ciałem. Podrzucą cię z powrotem na Ziemię.

- A co z niebem?

- Innym razem, wybacz.

W następnej sekundzie znajdowałem się z powrotem na Ziemi. Tuż obok mnie małpiszon zlizywał coś z klawiatury. Pomyślałem, że to dobrze wrócić do normalności.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Bożena Joanna dwa lata temu
    Niesamowita filozofia komputerów. Dla tego fragmentu warto było przczytać...
    Pozdrowienia i bardzo dobry plus!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania