Dzień z życia kobiety- 1 listopad roku pańskiego1755 LBnP50

Teraz kiedy o tym myśli zalewa się rumieńcem wstydu. Może gdyby nie uległa swoim dzikim rządzom, świat który wszyscy znali nie rozpadł by się na ich oczach.

Siedząc na gruzach swojego domu otrzepywała odruchowo kurz z sukni. Unoszący się w powietrzu pył osiadał na jej długich ciemnych włosach, które w przypływie dzikiej wolności rozpuściły swoją aksamitną barwę aż ku ziemi. I właśnie ziemia nagrzana i zmęczona wydawała z siebie głuche pomruki. Były wspólniczkami zniszczenia i pożogi.

Kiedy tak na nie teraz patrzymy nie moglibyśmy nawet podejrzewać, że to właśnie one, te dwie stanowiące jedno- w przypływie namiętności doprowadziły do katastrofy, która pogrzebała na ułamek wszechczasów swoją glorię.

Podobnie jak wszystkie wydarzenia, które miały miejsce przed i te które nastąpią później – tak i to miało swój początek głęboko na dnie serca pewnej kobiety, która nieświadoma swojego związku z siłami antycznymi, każdego dnia zmagała się z nimi, nie zdając sobie sprawy z mocy wypowiadanych w modlitwie słów. Szeptała je ustawiając swój stragan nad brzegiem rzeki i żegnając ukochanych wyruszających ku nieodkrytym lądom. Mieszała czary z pobożnością, myśli z uczuciami. Nie odróżniała swoich pragnień od świata realnego, bo w tamtych czasach świat był łaskawy a wszystko czego pragnęła było tym czym miała.

Lato od dłuższego czasu, nieśmiało pakowało swoje kufry. Na początku wyciągnęło z szafy grubą bieliznę i wełniane skarpety. Zakładało je ukradkiem, w ciemności. Trochę wstydliwie. Nie chciało by wścibskie słońce coś zauważyło. Było mu żal słońca, które z każdym dniem traciło swoją moc udając, że wciąż jest królem. Ta dziwna zależność zaczęła mu już ciążyć i kiedyś tuż przed tym nim słońce zdążyło się przebudzić – lato odeszło. Kto wie gdzie się udało. Wędrowało pewnie nadbrzeżem, może załapało się na wóz wiozący siano daleko gdzieś na południe, gdzie jak głoszą legendy ma swój dom.

Słońce by nie okazać swojej słabości, spalało się do kości. Ostatkiem sił ogrzewało wybrukowane ulice, paliło łapy nieobutych psów. A ona wpatrywała się w nie bezczelnie nie mrużąc oczu. A ono chcąc zachować odrobinę przynależnej mu władzy – oślepiało ją w tym szaleńczym tańcu. I właśnie wtedy pozostając ślepą - usłyszała. Słuchała w bezruchu a jej ciało przyjmowało każdy szmer ufnie i zachłannie. Ciało pod falbanami i gorsetem wrzeszczało uwięzione. Paliło gorącem nieokiełzanej krwi. Jej zmysły zamieniły się rolami i teraz to uszy widziały to, czego nie dostrzegały oczy. Metaliczny posmak zeszło miesięcznej krwi, skutecznie zabijał smak młodego wina. Karą za niepopełnione zbrodnie może być tylko on.

A on dumnie przemierza wąskie uliczki jej ciasnego umysłu. Brutalnie wdziera się w zakamarki, głośno pokonuje strome wzniesienia, sapiąc i klnąc z poczuciem zwycięstwa. Jeszcze przez chwilę tutaj będzie, dokładnie tyle czasu ile ona potrzebuje, by w końcu się od niego uwolnić. W końcu ją porzuci i wyruszy w świat, opatulony strachem i szaleństwem niczym płaszczem pochodzącym z dalekich pustynnych bezdroży, na którym kiedyś w ciemnej jaskini chowając się przed zaborczością oceanu uprawiali miłość.

Tutaj porzucimy jednak wspomnienia by udać się do roku pańskiego 1755. Odwracamy klepsydrę, która w magiczny wręcz sposób zatrzymuje sączący się piasek dokładnie dnia pierwszego listopada i ku zaskoczeniu naszemu- wskazuje godzinę dziewiątą czterdzieści precyzją godną złamanego serca.

Mając w sobie moc bogów i autorów ziemskich opowieści w tej oto godzinie zaglądamy w obszerne pokoje, przemierzamy jasne salony kołysząc się w rytmie chłodzących dźwięków marmurowych posadzek i z rozmachem otwieramy ciężkie zdobione drzwi sypialni, by w zawieszeniu tuż pod sufitem upstrzonym płaskorzeźbami przedstawiającymi narodziny Wenus, być świadkami ronienia łez, płodu i dozgonnej miłości między wiekową już mieszczką i atletycznym szlacheckim wyrostkiem mamroczącym o świetności swojego przyrodzonego prawa do eksplorowania nie tylko kobiecego ciała ale również świata w ogóle.

W chwili w której ziemia w ramach odwiecznej kobiecej solidarności zaczyna drżeć z wściekłości a upokorzone słońce chowa się za chmurami – owa kobieta wypowiada słowa mieszając nabożną chrześcijańską modlitwę z heretycznymi słowami pieśni i w ten oto sposób staje się stwórcą największej katastrofy w swoim życiu.

- Jeśli mnie opuścisz, to świat który do tej pory znałeś i kochałeś obróci się w pył, tak jak i ja w pył się obracam. Wraz z tym martwym płodem niechaj Twoje marzenia o świecie pełnym cudów wylądują w dzikim nurcie rzeki, zarażając ją truchłem, bólem i wściekłością. – I jej słowa sprawiły, że ziemia się zatrzęsła odważniej a kościoły pogrzebały biedaków, w pierwszej kolejności, bo ich słabe serce nie zniosłyby tego co miało nastąpić dziesięć minut później.

Z trwogą szukamy możliwości wyjrzenia przez witrażowe okna. Widok zasłania nam Najświętsza Panienka cała w purpurze i fiolecie. Nie dowierzamy własnym oczom, pod naporem których jej postać oddala się od siebie, pęka dopuszczając w ten sposób w nasze źrenice promyk zawstydzonego słońca. Nurt rzeki, do tej pory nie pozwalający zasnąć przez wszystkie parne noce, nagle stracił całą swoją żywotność. Rzeka zastygła w bezruchu, oczekując na dalszy ciąg wydarzeń. A wydarzenia już się dokonały. To co dzieje się teraz i za chwilę to jedynie marne wspomnienia, kurz wirujący w powietrzu i gruzy otulające ciała. Po chwili i rzeka ulega swoim dzikim pragnieniom i pod naporem moszczącej się wciąż ziemi, pęcznieje niczym dojrzewająca pomarańcza. Wstrzymując oddech jej pragnienia osiągają absurdalne rozmiary, wykraczające poza plany stwórcy. Prowokowana obscenicznymi ruchami ziemi poddaje się swoim dzikim namiętnością by w końcu, odpuściwszy swoje wiekowe ograniczenia wchłonąć w siebie nadbrzeże niczym dawno niewidzianego kochanka. Tak więc na początku, w chwili, w której pałac zaczął chwiać się w posadach nie zwróciła na to uwagi, skupiona na wulkanicznych wybuchach swojej narcystycznej osobowości.

Sypiący się tynk i kołyszące się kryształowe żyrandole w jej umyśle były jedynie odzwierciedleniem emocji, które nią szargały. Zupełnie naturalne wydawało jej się, że świat zewnętrzny imituje jej uczucia, by druga strona- ktoś lub coś poza nią, o ile w ogóle istnieje- łatwiej mogła je zinterpretować. Jest to powszechne zjawisko wśród szlachty i mieszczaństwa, są oni bowiem w szczególny sposób zaopatrzeni przez opatrzność w umiejętności manipulowania rzeczywistością.

 

Bez wątpienia dzień ten na zawsze wpisze się w życie kobiety noszącej po dzień dzisiejszy swoje dumne imię Lizbona. Możemy jedynie się domyślać po strzępach ubrań, że należała ona do wielce oświeconej klasy kupców tudzież szlachty – dalsze spekulacje na temat jej pochodzenia, trosk i namiętności- wydają się zupełnie niewskazane w świetle współcześnie odzyskanej świetności.

Tamten wstydliwy dzień był jedynym w jej całym życiu, w którym robiła dokładnie to samo co reszta pospólstwa – walczyła o swoje życie. Już nigdy tego nie powtórzyła, choć do dziś w pewnych bocznych uliczkach czy w zawodzących melodiach wygrywanych w chłodne poranki w portowych tawernach odnaleźć można cień gestu jej białych dłoni.

I tylko jedna myśl, nazbyt może wulgarna – czemuż to wszyscy święci zebrać się musieli? Czyż niebo potrzebuje całych ich zastępów, by okiełznać namiętność, smutek i pożądanie kobiety, która każdego dnia przeżywa swoje życie odkrywając w sobie nieodkryte przez nikogo lądy?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Witamy w Bitwie! Życzę dobrej zabawy!

    Literkowa
  • Tjeri dwa lata temu
    Hej!
    Nie jestem mistrzem korekty i nie zawsze wytykam błędy, ale tu naprawdę rażą i utrudniają czytanie. Niżej jako przykład tylko korekta pierwszych zdań.

    W tytule powinno być "listopada". Zawsze w myślach dodajemy słowo " dzień": 1 (dzień) listopada.
    Teraz /przecinek/ kiedy o tym myśli /przecinek/ zalewa się rumieńcem wstydu. Może gdyby nie uległa swoim dzikim rządzom /żądzom/, świat /przecinek/ który wszyscy znali /przecinek/ nie rozpadł by się na ich oczach.

    Siedząc na gruzach swojego domu /przecinek/ otrzepywała odruchowo kurz z sukni. Unoszący się w powietrzu pył osiadał na jej długich ciemnych włosach, które /przecinek/ w przypływie dzikiej wolności /przecinek/ rozpuściły swoją aksamitną barwę aż ku ziemi. I właśnie ziemia nagrzana i zmęczona wydawała z siebie głuche pomruki. Były wspólniczkami zniszczenia i pożogi.

    Co do stylu... Przeszkadzają mi "przefajnione" opisy. Do tego zdarzają się niezgrabności, jak tu:
    "Słońce by nie okazać swojej słabości, spalało się do kości. Ostatkiem sił ogrzewało wybrukowane ulice, paliło łapy nieobutych psów. A ona wpatrywała się w nie bezczelnie nie mrużąc oczu. A ono chcąc zachować odrobinę przynależnej mu władzy".
    Słabości/kości brzydko wpadają do siebie oraz powtórka "a ona"/ "a ono".

    Momentami nie wiadomo o kim mowa. Obraz dodatkowo zaciemnia spora (za duża) liczba zaimków.
    No i co uważam za swoją osobistą porażkę – nie potrafiłam nadążyć za wizją i zrekonstruować fabułę. Przyznaję się bez bicia – czytam tekst fragmantami, ale jako całość – nie wiem o czym jest.
    Czytało mi się ciężko, co mnie dziwi, bo zwykle dobrze mi "wchodzą" Twoje teksty.

    Tak sobie gdybam, że Autorka czytała "Empuzjon" i miała ochotę na eksperyment narratorski? (O tego zbiorowego narratora mi chodzi)

    Ogólnie, moim zdaniem, nie wyszedł Ci ten tekst. Dopuszczam jednak możliwość, że poza konkretami, które wypisałam, problem jest we mnie.
  • BarbaraM Sadowska dwa lata temu
    Dziękuję za obszerny komentarz. Faktycznie zbyt szybko umieściłam tekst, nie poddając go kotekcie, tym bardziej dziękuję, za pochylenie się nad nim.
    Z pewnością jest to eksperyment po długiej przerwie w pisaniu. Może szału nie ma, ale mam do niego sentyment.
    Ps. Lubię zbiorowego narratora. Pozdrawiam
  • Tjeri dwa lata temu
    Myślę, że samo usunięcie błędów może tu zrobić robotę – w sensie ułatwiania czytania. Bo w tej chwili taki niekorzystny efekt synergii jest.
    A jeśli to tekst po przerwie, to tym bardziej warto poprawić. I rozumiem sentyment. Doskonale wiem co znaczy dłuższa blokada, mnie odblokowało prozatorsko po latach w sumie. I choć zdaję sobie sprawę z pewnych słabości tekstu, to bardzo go lubię. :)
    Odzdrawiam :)
  • Rozpoczynamy Głosowanie!
    Zapraszamy do czytania i komentowania. Potem na Forum: https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/
    Głosujemy wg. zasady 3 - 2- 1
    Zapraszamy obowiązkowo Autorów!
    Głosowanie potrwa do 28 pażdziernika /piątekk/ godz. 23:59
    Literkowa
  • Urszula Pieńkowska dwa lata temu
    Realizacja naszych marzeń i pragnień czasami mocno może nas zaskoczyć:)

    Pozdrawiam i życzę miłego dnia :)
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    BarbaraM Sadowska↔Też się szczerze mówiąc, nieco się pogubiłem, o co w tym biega, jednakowoż czyta się, może niezbyt płynnie, ale ciekawie. Jak to w Twoich tekstach zwykle bywa, pewne zapętlenie tajemnic jest. Jakby sens uwikłania w czymś, syndrom muchy w pajęczej sieci. Takie dziwne skojarzenie.
    Nic bez przyczyny, dla tego, co nastąpić miało, w nie zawsze dostępnej krainie marzeń, w większym lub mniejszym stopniu, który, też nie zawsze, zależy tylko od nas :)↔Pozdrawiam?:)
  • BarbaraM Sadowska dwa lata temu
    Może faktycznie zbyt dużo chaosu, poplątania marzeń sennych i rozsypującego się w gruzy miasta. Ale tak sobie ubzdurałam, że inaczej nie mogę.
    Dziękuję za komentarz i dostrzeżenie tajemnicy- może kiedyś ta mucha o której piszesz przechytrzy pająka. Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania