Dziewczyna która miała swój świat 1

Wstałam jak zwykle bardzo wcześnie. Równo o 5.00. Wyszłam z łózka i udałam się do kuchni. Przygotowałam sobie koktajl owocowy z nasionami chia. Podeszłam do pokoju Nathaniela, gdzie trzymaliśmy w walizkach nasze, jeszcze nie rozpakowane, rzeczy. Mój strój do biegania był na wierzchu. Składał się on z dwóch części: z spodni do kostek, koloru szarego z pięcioma pomarańczowymi paskami od zewnętrznej strony nogi, przy obydwóch koniczynach; oraz bluzki tej samej barwy co pierwsza rzecz. Szybko włożyłam na siebie je, zabrałam z mojego pokoju mp3 i wyszłam z domu. W moich uszach zabrzmiała piosenka Avicii - waiting for love. I zaczęłam biec.

Cóż…powinnam zacząć od słów "dawno, dawno temu", ale w końcu to nie bajka. To prawdziwe życie. W zamian za to zacznę od słów "witajcie w moim popierniczonym świecie, gdzie wszystko jest możliwe". Tak. Więc tak zaczyna się początek mojego całkiem nowego życia. Mojego ostro popierniczonego życia. Wraz z odejściem mojego starego życia musi nadejść nowe, lepsze. To tak jak z drzewem. Każdego roku rosną nowe owoce. Tak samo ze mną. Każdego roku jestem inną osobą. Przynajmniej dla innych. Dla siebie - to jedna i ta sama dziewczyna. Tak przynajmniej było zanim popadłam w depresję. Stałam się bardziej poddenerwowana. Często wieczorami płakałam. Ukrywałam to przed wszystkimi. Nie chciałam pokazywać innym mojego bólu. Myślę, że i tak moi rodzice wiedzieli o moim cierpieniu - nie uśmiechałam się w ogóle. Przestałam dbać o siebie. Nie czesałam włosów, jak zawsze, tylko spinałam je w zwykły, zazwyczaj niechlujny, kucyk. Moja twarz zrobiła się blada, bez kolorów. Gdyby nie tata, pewnie bym dalej tkwiła w domku nad jeziorem. Tam nie miałam kontaktu z ludźmi. Tu będę chodziła, po raz nie wiem który, do nowej szkoły. Poznam nowe osoby. Wiem, że już nigdy nie mogę sobie pozwolić na zaufanie komu kolwiek. Potem się tylko cierpi, bo najczęściej ta osoba zaczyna innym rozpowiadać coś co powiedziałeś jej w sekrecie. A tego jak najbardziej chciałam uniknąć.

Wbiegłam na bardziej zatłoczone ulice Pennovy*.

Gdy dotarłam do końca ulicy, spojrzałam na godzinę w zegarku, który był zapięty na mojej lewej ręce. Dochodziła 5.30, więc zawróciłam.

Gdy dobiegłam do domu poszłam wziąć prysznic i umyłam zęby. Po kąpieli włożyłam na siebie białą bluzkę na guziki z trzy czwarte rękawa i dżinsowe spodnie z czarnym paskiem. Bluzkę włożyłam do spodni i zapięłam pasek. Nienawidziłam nosić spódniczek ani sukienek.

Pierwszy raz od wielu miesięcy rozczesałam swoje granatowe, prawie czarne włosy i zostawiłam je rozpuszczone. Pomalowałam moje usta szminką koloru czerwieni. Spojrzałam na siebie w lustrze. Niemal popłakałam się. Wyglądałam o wiele lepiej niż chociażby jeszcze wczoraj. Jestem piękna i zadbana. Wreszcie. Moje oczy, mimo koloru szarego, były teraz takie bardziej odżywione kolorystycznie. Był w nich lekki błysk. Usta nie przypominały sinych. I kolczyki, które były pod ustami, teraz pięknie komponowały się z czerwonym kolorem.

Po wyjściu z łazienki chwyciłam za szaro biały plecak, który leżał w moim pokoju. Podeszłam do pokoju taty, w którym jeszcze spał.

- Tato wstawaj! Dziś pierwszy dzień szkoły, więc musisz mnie zawieść - powiedziałam szturchając go w ramie.

- Jasne. Zaraz się obudzę. A teraz idź do Nelly - powiedział zaspanym głosem.

Nelly, a właściwie Nela, to moja młodsza siostra. Choć tak właściwie akurat teraz ma udawać, że jest ode mnie starsza co jest mi trudno przyjąć do wiadomości.

Wyszłam z pokoju mojego przybranego ojca i udałam się do sypialni "starszej" siostry. Gdy weszłam do twierdzy księżniczki Nel, jak często mówi o swoim pokoju, ujrzałam dziewczynę siedzącą, w piżamie na łóżku.

Nelly jest średniego wzrostu szatynką, o brązowych oczach co nas odróżnia od siebie. Usta jak ja ma koloru jaśniutkiej czerwieni. Jej skóra jak moja jest bardzo jaśniutka. Z wyglądu w ogóle nie jesteśmy podobne. Z charakteru tym bardziej.

 

- Mamy na 8.00, więc się zbieraj. Jedziemy o

7.20. - powiedziałam do siostry.

- Jasne młoda - odpowiedziała uśmiechając się dziwnie.

 

- Nie jestem młoda - krzyknęłam.

 

Spojrzałam na godzinę w telefonie. Była 7.00. Zostało mi więc jeszcze 20 minut. Uznałam, że posłucham sobie radia i wsłucham się w język. Zanim tu trafiłam musiałam dobrze popracować nad swoim akcentem. Miał być irlandzki. Po wielu naukach akcentów językowych, pojmuję go bardzo szybko. Zazwyczaj miałam przybierać hiszpański czy włoski. Tym razem jednak rodzice zdecydowali się na taki. Nawet mi się podobał. Dobrze się go wymawiało i nie był wcale taki trudny.

O 7.10 ojciec zszedł na śniadanie, które przygotowałam dla wszystkich. Zrobiłam to co zwykle: jajecznica z chlebem i szynką. Sobie zrobiłam jeszcze kubek nasion chia. Tym razem z mlekiem.

Po zjedzeniu śniadania wszyscy udaliśmy się do czarnego audi 80 i pojechaliśmy do całkiem nowej szkoły.

Zamknęłam na chwilę oczy i wyobraziłam sobie jak moje życie potoczyłoby się gdyby nie depresja i ten wyjazd tutaj. Prawdopodobnie siedziałabym przy ciepłym kominku razem z moimi przyjaciółmi ze szkoły. Rozmawialibyśmy o życiu i szkole. A jednak nasze marzenia nie zawsze się spełniają.

Nath, który właśnie zaparkował na dużym, szkolnym parkingu, przerwał moje myśli.

- Dzieciaki przedstawcie się - powiedział. Wiedziałam, że to rodzaj testu, którego musimy zdać.

- Mam na imię Alba. Alba Toro - zaczęłam, mając nadzieję, że się nie pomylę co do mojej nowej tożsamości - mam 15 lat. Przeprowadziłam się tu z Irlandii. Mieszkam razem z starszym bratem Nathanielem i siostrą - wszystko oczywiście powiedziałam z płynnym akcentem irlandzkim.

 

- Dobrze. A teraz ty - spojrzał na Nelę.

 

- Jestem Veronica. W skrócie Vera - jak zawsze skupiała się bardziej na błahostkach - mam 17 lat. Reszty chyba nie muszę mówić.

 

- Nie. Bylebyś po prostu to wiedziała - odpowiedział nasz ojciec.

 

Kiedy Nela już wyszła z auta mój brat chwycił mnie za ramię i spytał.

 

- Na pewno dasz sobie radę? Wiem, że sam cię tu ściągnąłem, ale chyba sama widzisz, że to ci pomaga. Gdy będziesz miała kontakt z ludźmi też wiele to ci da.

 

- Wiem tato. I tak. Dam sobie radę. W końcu miałam w życiu większe przeszkody niż to. Ale dzięki tobie i mamie wiele się już nauczyłam. To, że mogę chodzić do takiej szkoły to tylko wasza zasługa, za co wam dziękuję.

 

- No tak. Choć to większa zasługa twojej matki niż moja. A tak przy okazji. Nie nazywaj mnie tatą, bo pewnego razu zapomnisz się przy ludziach i będzie wpadka. Miej to na uwadze.

 

- Będę braciszku - specjalnie przedłużyłam drugie słowo i poczochrałam mu włosy, po czym wyszłam z samochodu.

 

Spojrzałam niepewnie na ogromny budynek. Cały był szary i poniszczony. Z prostego dachu wychodziły trzy wieżyczki. Kolor dachu przypominał kolor czerwony, prawie brąz. Sama barwa obiektu świadczyła na dawny okres zbudowania go.

Odszukałam w tłumie ludzi moją siostrę, która już z jakąś dziewczyną rozmawiała. W pewnym sensie zazdrościłam jej. Potrafiła do kogoś podejść i od razu zacząć jakiś temat. Ja tak nie mogłam, co doprowadzało mnie czasami do łez, czy nerwów. No ale trudno mi się było dziwić. Z diagnozą czy bez zawsze wiedziałam, że ze mną coś jest nie tak. Poza tym odpychałam ludzi tym, że nie potrafiłam okazywać emocji. Z drugiej strony nie umiałam ich również odczytywać u innych.

Wzięłam Veronice pod ramię i przeszliśmy do budynku szkoły z zamiarem pójścia na salę gimnastyczną. Oczywiście jak zawsze myślałyśmy się zgubić po drodze. Wybrnęliśmy z tej okropnej sytuacji pytając się innych o drogę.

Gdy znalazłyśmy się na Sali, poczułam znajome uczucie nerwów. Zbyt dużo ludzi tu się znajdowało. Niemal panika mnie ogarnęła. Na szczęście tata zauważył co się ze mną dzieje i szepnął do ucha bym się nie przejmowała. Pomogło.

Po zakończeniu akademii żegnającej wakacje udaliśmy się do swoich klas. W tym momencie zaczęłam żałować, że nie poprosiłam Nathaniela o to, bym mogła chodzić razem z Verą do klasy. Zbyt głośne dźwięki i do tego tłum ludzi spowodowały u mnie lęk. Całe szczęście, że po mojej poważnej minie nie można tego było stwierdzić. Bycie takim jak ja czasem ma swoje plusy. Weszłam do klasy. Wszyscy jak jakieś dzikie zwierzęta zaczęły przepychać się obok mnie, szukając wolnych miejsc, by usiąść z osobą, z którą już albo się znały z poprzedniej szkoły, albo na akademii się zaznajomiły ze sobą. Gdy wreszcie mogłam normalnie, bez pośpiechu wejść do klasy ujrzałam tylko jedno miejsce wolne. Miejsce, w którym po drugiej stronie siedział jakiś chłopak. O nie. Po ostatnim incydencie miałam dość siedzenia z innymi, a jeszcze bardziej z płcią brzydszą. Lecz usiadłam. Pewnie i tak za niedługo ucieknie ode mnie z krzykiem lub odrazą. Ludzie nie rozumieją takich osób jakimi my jesteśmy. Pomimo tego, że uczą się o nas. Dlaczego? Ponieważ chociażby to, że żyjemy w własnym świecie jest dla normalnych ludzi nie pojętne i dziwne. Nie oznacza to, że jesteśmy nienormalni. Wręcz przeciwnie. Po prostu inaczej pojmujemy świat…

 

***

 

• Pennova - wymyślony przeze mnie stan Ameryki Północnej.

 

Pierwszą tajemnicę Alby odkryliście. Drugą też. Choć przy tej drugiej trzeba się domyślić trochę…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania