Dziwny to był człowiek część 1
Przetarł lornetkę brudną szmatką, po czym spojrzał przez nią na wioskę przed nimi. Lekka mżawka pogarszała widoczność, ale i tak nie było tragicznie. Kilka domów i parę stodół. Wszystkie stoją, nie ma śladów grabieży, ani podpaleń. Dawno nie widział tak dobrze zachowanej wsi, a to oznaczało, że istniała bardzo duża szansa na odnalezienie w niej zapasów, których teraz tak bardzo potrzebowali.
Suche gałęzie drzew, szargane podmuchami chłodnego, jesiennego wiatru stukały o siebie, wydając nieprzyjemne dźwięki. Przy każdym mocniejszym powiewie z góry zlatywały połamane patyki. Podczas burz, lepiej było zostać w schronieniu, jeśli nie chciało się skończyć, ze złamanym przez spadający konar karkiem.
Na ramię Aresa spadło stare, wysuszone ptasie gniazdo. Strzepnął je ręką, zastanawiając się, jak to możliwe, że utrzymało się tam aż do tej pory. Nie widział ptaków od bardzo dawna i prawdopodobnie nie zobaczy już nigdy. W Biblii, jedyną nadzieją Noego był wypuszczony na wolność gołąb, teraz, nie było już żadnej nadziei.
- Wygląda na to, że nikogo tam nie ma – powiedział.
- Czyli co? Schodzimy?
- Nie wszyscy, nie mogę ryzykować. Wyślemy najpierw Chudego i Ankę, żeby sprawdzili teren.
- Ja bym poczekał jeszcze jeden dzień – do rozmowy wtrącił się Jacek Wimiński zwany Moskalem. Swój przydomek zyskał przez to, że, jako urodziny na wschodnich kresach polski, miał charakterystyczny akcent.
- Nie mamy tyle jedzenia, żeby pozwolić sobie na czekanie. Bardzo możliwe, że tam nic nie znajdziemy – odpowiedział mężczyzna z lornetką.
- Zgadzam się z Aresem – dodał Żbik, trzeci z mężczyzn.
Moskal zakaszlał, po czym kiwnął głową i odszedł w stronę obozu, powłócząc nogami.
- Jak dużo czasu mu zostało? – zapytał Ares, po raz kolejny przecierając lornetkę.
- Nie więcej niż kilka miesięcy. Ta choroba go zabije, zanim nadejdzie zima.
- Niedługo powinniśmy go zostawić. Nie możemy żywić trupów.
- Zostawisz go?
- I tak zginie. Pytanie tylko, jak szybko?
- Ale… - zaczął Żbik.
- Nie ma a l e. Muszę dbać o resztę grupy. Mam pod opieką cztery kobiety i sześciu mężczyzn. Musimy być realistami. Oni mają szanse przeżyć.
- Tak. Jasne. Mam mu to powiedzieć?
- Jeszcze nie.
- Jasne. Pójdę po Ankę i Chudego.
- Zawołaj jeszcze Sokoła.
Gdy Żbik poszedł, Ares wstał i otrzepał się z pyłu, który osiadł na nim przez ostatnie pół godziny. Od czasu Końca pył był wszędzie. Z czego się składał? Laboratoria nie działały. Niektórzy twierdzili, że to rośliny, inni, że pył z miejskich budynków, a jeszcze inni, że to ludzkie prochy. Sam Ares nigdy się nad tym nie zastanawiał. Po prostu był i tyle. Zdrowiej było nie myśleć, skąd się wziął. No i zawsze unosił się, niczym mgła podczas suchych dni. Na szczęście, prawie nie było już takich.
Chwilę później wrócił Żbik, z Anką, Chudym i Sokołem.
- Znacie już plan?
- Dlaczego właśnie my mamy tam zejść? – zapytał z wyrzutem Chudy usypując butem górę z popiołu.
- Bo jesteście niezawodni. Będzie was osłaniał Sokół, ze swoim Borem , a w razie kłopotów, ruszymy wam na pomoc. Wszyscy będą w gotowości.
- Czego mamy szukać?
- Ludzi.
- A jedzenie? – dodała Anka.
- My się tym zajmiemy, jak wszystko będzie w porządku. Idźcie już, niedługo zapadnie zmrok.
- Coś jeszcze?
- Bądźcie ostrożni, nie wiemy, co tam będzie. Jak kogoś zobaczycie, nie ryzykujcie. Wracajcie od razu. Pójdziemy dalej.
- Jasne. Do zobaczenia niedługo.
Kiedy Anka, Chudy i Sokół odeszli, do Aresa zbliżył się Żbik. Zaczęło padać.
- Dlaczego im powiedziałeś, że w razie kłopotów po nich pójdziemy?
- Bo inaczej nie zgodziliby się tam iść.
- Zastanawiam się, co się z nami dzieje? Kiedyś…
- Kiedyś, drogi Żbiku, kiedyś, byliśmy żywi.
Bor - Karabin snajperski, używany przez Wojsko Polskie.
Komentarze (11)
Załapałeś ze dwa, trzy błędy interpunkcyjne ;-)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania