Dziwny to był człowiek część 2
Ścisnął mocniej Beryla i skinął na Ankę. Ta podbiegła do kolejnego drzewa i przywarła do niego plecami. Wyjęła odłamany okular lornetki i wychyliła się, patrząc na wioskę. Chwilę później pokazała kciuk uniesiony w górę. Chudy ruszył przed siebie skulony i padł na ziemię za głazem, jakieś dziesięć metrów dalej.
Spojrzał na wzniesienie za nimi. Gdzieś tam, na zimnej, pokrytej pyłem ziemi leżał Sokół, ze swoim karabinem wyborowym i osłaniał ich. A przynajmniej miał ich osłaniać. Nie wiadomo, co tak naprawdę kazał mu zrobić Ares.
W przeciągu pół godziny dotarli do obrzeży wioski. Wyglądała na pustą, ale równie dobrze to mogła być pułapka. Chudy wyciszył krótkofalówkę, i pokazał Ance, żeby zrobiła to samo. Potem odbezpieczył Beryla i wszedł przez otwarte okno do pierwszego domu. Sprawdził pokój, po czym pomógł wejść Ance. Wspólnie sprawdzili resztę.
Kolejny dom. Tym razem wszystkie okna były zamknięte, więc musieli wejść przez drzwi. Po Końcu nikt już nie zaprzątał sobie głowy zamykaniem drzwi. Pusto.
W całej wiosce było dziesięć domów i cztery stodoły. Musieli się uporać z tym wszystkim w przeciągu godziny, maksymalnie półtorej. Zmrok zapadał szybciej niż kiedyś. Po szóstym domostwie przestali dokładnie przeszukiwać każde pomieszczenie, a zaczęli patrzeć czy na pyle są jakieś ślady. Nie było, więc po sprawdzeniu wszystkich, wywołali Aresa przez radio.
- Wygląda na to, że nic tu nie ma – powiedział Chudy przez radio.
- Jesteście pewni? Sprawdziliście każdy pokój? – zapytał trzeszczący głos Aresa.
- Nie. Nie mieliśmy na to czasu. Już się ściemnia, więc sprawdziliśmy tylko ślady na pyle.
- Cholera! Ile razy mam powtarzać, że wszystko musi być dokładnie sprawdzone! Choćbyście mieli siedzieć tam pół nocy, sprawdzicie wszystkie pomieszczenia!
- Ttaak jest.
- I lepiej się pospieszcie, bo Sokół nie widzi w ciemności. Kurwa, myślałem, że można na was polegać!
- Bo można. Zaraz się tym zajmiemy.
- Pospieszcie się! – krzyknął do słuchawki Ares i umilkł.
Chudy spojrzał na Ankę.
- Chyba się wkurzył co? – zapytała.
- Przejdzie mu.
- Mam nadzieję. Dowodzi grupą i może robić, co chce.
- Co masz na myśli?
- Zaczyna mu odbijać. Pół roku, po Końcu, każdemu z nas zaczyna odbijać, ale jemu szczególnie.
- Co masz na myśli?
- Chyba chce zostawić Moskala, ze względu na jego chorobę.
- Ares? Niemożliwe. Nie mógłby tego zrobić.
- Szczerze powiedziawszy, to wcale bym się nie zdziwił, jakby nas zostawił, gdybyśmy nawiązali tu z kimś kontakt.
- To po co kazał Sokołowi nas osłaniać?
- Skąd wiesz, że Sokół tam jest? – zapytał Chudy i wskazał niedbale na wzgórze. – Może to była tylko przykrywka, żebyśmy poszli tutaj, jako zwiad.
- Nie wierzę w to. Posłuchaj Chudy, jestem z Aresem, prawie od początku i znam go. Nie mógłby nic takiego zrobić.
- Mam nadzieję, że masz rację, bo w przeciwnym wypadku może nie być ciekawie.
- Daj spokój. Przetrwaliśmy Koniec, nic gorszego nie może nas spotkać.
- Ludzie. Oni są gorsi od wszystkiego.
**
Dwie godziny później Chudy zameldował, że po sprawdzeniu każdego pomieszczenia, nie znaleźli we wsi nikogo. Dyszał ciężko, ponieważ musiał biegać pomiędzy kolejnymi domami.
- Żbik! – krzyknął Ares, po otrzymaniu raportu.
- Co?
- Mówią, że jest czysto.
- Wierzysz im?
- Nie, ale sam fakt, że jeszcze żyją, pozwala wywnioskować, że tam rzeczywiście nikogo nie ma.
- Mam zbierać ludzi?
- Tak. Powiedz im, że za pół godziny idziemy na dół – Żbik skinął głową i ruszył truchtem do obozu.
Ten świat, w którym teraz żyli, przypominał mu jeden z poligonów w zachodnich Niemczech, w którym kiedyś miał okazję się znajdować. Liczne leje, pył, kikuty drzew. To były jedne z najtrudniejszych ćwiczeń, w jakich brał udział. Połowa komandosów nawet ich nie ukończyła. Najgorsze było zimno, szczególnie nocą. Nie można było rozpalać ognisk, a i koców nie pozwolono im zabrać. Kilku kolegów Żbika skończyło z zapaleniem płuc.
Obóz znajdował się w leju, powstałym po wybuchu pocisku artyleryjskiego. Był tak duży, że zmieściło się w nim bez problemu kilka osób. Nie rozpalali ognia, gdyż dym widziany był z odległości kilku kilometrów. W dzisiejszych czasach lepiej było pozostać w ukryciu.
- Żbik! – krzyknęła Justyna, która najwyraźniej już wróciła ze zwiadu.
- Hę?
- Trzy godziny drogi stąd widziałam mechaników.
- Ilu? – zapytał. Mechanikami określali ludzi, którzy przemierzali świat, w poszukiwaniu innych ocalałych, aby ich złapać i zjeść. Często używali pojazdów i marnowali resztki benzyny. Świat stał się naprawdę nieprzyjaznym miejscem.
- Cztery lawety, dwa motocykle i van.
- Dużo. Muszą mieć spore zapasy paliwa.
- Udało mi się zobaczyć dwadzieścia cztery osoby. Nie wiem ilu jeszcze siedzi w vanie, bo miał zaciemnione i brudne szyby.
- Powiem Aresowi. Jadłaś coś?
- Nie, dopiero wróciłam.
- Lepiej zrób to teraz, możliwe, że będziemy musieli szybko się stąd zbierać. Od ostatniego spotkania z mechanikami Ares woli trzymać się z dala.
- Taak. Pamiętam.
- Tak, czy siak, czy możesz przekazać reszcie, żeby się zbierali?
- Jasne – odpowiedziała Justyna, a Żbik ruszył z powrotem na wzgórze, na którym był Ares.
- Mamy problem.
- Co znowu?
- Justyna wróciła ze zwiadu. Mówi, że widziała mechaników.
- Cholera! Gdzie?
- Trzy godziny drogi stad.
- Czyli, skoro wracała trzy godziny, to mogą być teraz znacznie bliżej.
- Co robimy?
- Wioska odpada. Musimy stąd spieprzać. Jeśli są w tej okolicy, na pewno będą sprawdzać wioskę.
- Co z Chudym i Anką?
- Nie wiem. Wchodząc do każdego domu zostawili ślady na pyle. Jak zobaczą je mechanicy i dojdą do tego, że są świeże, to zaczną nas szukać. A jak zaczną, to nie przestaną dopóki nie znajdą – Ares spochmurniał.
- Słuchaj, wiem, że to, co się stało wtedy…
- Nie próbuj mnie z tego rozliczać! – warknął. Gdybym ich tam nie zostawił, nie rozmawialibyśmy dzisiaj. To jest mój ciężar. Ten i wiele innych. Możesz dowodzić, jeśli chcesz. Nawet nie wiesz, jak każdego dnia boję się, że reszta grupy dowie się, co wtedy zrobiłem. Że połowa została zostawiona na pastwę losu tych kanibali, żebyśmy my mogli ocaleć.
- Spokojnie. Nie chciałem cię o nic oskarżać, tylko musze wiedzieć, co powiedzieć ludziom.
- Daj mi chwilę pomyśleć. Mówiłeś reszcie, że wieś jest czysta?
- Tak.
- Zrobimy głosowanie. Nie da się już ukryć, że albo ich zostawimy na pastwę mechaników, albo po prostu uciekniemy.
- Przemyśl to. Prawdopodobnie grupa się podzieli na dwie mniejsze.
- Tym lepiej. Małą grupę łatwiej ukryć i potrzeba mniej zapasów.
- Jeśli chcesz…
- Nie chcę, ale powiedz mi, co lepszego można zrobić? Co ty byś zrobił na moim miejscu?
- A jeśli im powiemy, że straciliśmy kontakt z młodymi?
- Przez cały dzień byli we wsi, nikogo nie spotkali, powiedziałeś, że jest czysto. Gwarantuję ci, że wszyscy się już nastawili na zejście na dół i ucztę z tego, co tam znajdziemy. Ta cholerna wieś stała się dla nich azylem, który m u s z ą zdobyć. Choć to bezsensowne jak obrona Okopów Świętej Trójcy, muszą to zrobić. Są po prostu zdesperowani… - Żbik milczał, ze wzrokiem skierowanym w ziemię.
Zeszli do obozu. Reszta była już gotowa do drogi, z założonymi plecakami i bronią na ramieniu. Zaczynał wiać mocny wiatr, więc mieli na twarzach chusty, mające chronić przed pyłem. Przestało padać. Osiem osób stało, patrząc na Aresa.
- Słuchajcie, mamy problem – zaczął. – Justyna widziała grupę mechaników, niedaleko stąd. Na pewno będą chcieli sprawdzić wieś – w tym miejscu zrobił pauzę. Ludzie zaczęli patrzeć po sobie, najwyraźniej przypominając sobie poprzednie spotkanie z mechanikami. – Anka i Chudy są na dole. Zostawili w domach ślady, które na pewno zobaczą kanibale. Będą wiedzieli, że jesteśmy blisko. Pamiętacie, jak to wszystko skończyło się poprzednim razem? Musimy zrobić głosowanie i każdy dokona wyboru za siebie.
- Co proponujesz? – zapytał Moskal, wpatrując się tępym wzrokiem w Aresa. Miał gorączkę. Nie przeżyje dłużej niż tydzień, a jeśli zdecyduje się zostać z Chudym i Anką, to nie przeżyje dłużej niż kilka godzin.
- Kto chce zostać z tamtymi, na dole, niech idzie. Ja, razem z resztą odchodzimy.
- Tchórz! – krzyknął ktoś. – Cholerny tchórz! Chcesz ich zostawić na pewną śmierć!
- Mów, co chcesz. Wartości straciły swoją wartość w chwili, kiedy Rosjanie odpalili atomówki. Został jedynie instynkt przetrwania. Jedyne co się liczy to życie. Twoje własne, więc nie pieprz mi tu o tchórzostwie. Poza tym nie będziemy się osądzać, nie mamy na to czasu. Kto jest ze mną?
- Ja – powiedział Żbik. – Zostanę do końca.
- Ja też – to był Sokół, którzy wyszedł z grupki ludzi i stanął po stronie Aresa. Najwyraźniej, kiedy się ściemniło, wrócił do obozu, odpuszczając sobie i tak bezsensowne osłanianie zwiadowców.
- Ktoś jeszcze?
- Ja – rzuciła niedbale Justyna. – Tym, co zostaną nie da się już pomóc. Idę w wami.
- Ja też chcę pożyć – dodał Brando, dwudziestoparoletni chłopak, były tramwajarz. Ares znalazł go przywalonego gruzem, w starej zajezdni. Przeżył w pułapce ponad tydzień, żywiąc się ciałem swojego kolegi i pijąc jego krew.
- Świetnie. Cztery osoby. Pozostałe zakładam, że chcą zostać. Moglibyście oddać nam część swoich zapasów. I tak niedługo zginiecie.
- Radźcie sobie sami – rzucił z pogardą Moskal. - Chodźmy do wsi – rzucił do reszty. – Musimy dojść do Anki i Chudego. Daj nam krótkofalówkę, żebyśmy mogli ich ostrzec.
- Radźcie sobie sami – powiedział cicho Ares i zakładając plecak na ramiona, odwrócił się.
Beryl - Model karabinka szturmowego, używanego przez Wojsko Polskie.
Komentarze (11)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania