Poprzednie częściDźwięk pamięci cz.1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Dźwięk pamięci cz. 2

Jestem głodny. Jestem okropnie głodny. Intensywny zapach kaszmiru zaraz rozsadzi mi nozdrza. Chyba spałem. Leżę na poduszce, ale gdzie jest kołdra? Czuję cholerny bezwład, zdrętwiałem. No nieźle, chyba nadal śpię. Odkręcam wzrok mimowolnie za siebie i doznaję szoku - wszystko jest duże. Za duże. Chyba, kurwa śnię. Wszystko się rusza. Co jest? Chyba biegnę, ale… dlaczego leżę? Widzę tylko ściany w obrzydliwie zielonym kolorze i mijam kilka drzwi. „Czy to ja?” myślę. „Czemu jestem mały? Czemu jestem…dzieckiem? Czemu jestem dzieckiem?! Co się dzieje?!!!”

„Czy ja…płaczę?”

- Ciiii, skarbie. Cichutko. – usłyszałem anielski, kobiecy głos - Chyba nie chcesz, żeby nas usłyszeli, prawda?

Doskonale znam ten głos. Odwróciłem małą główkę i ujrzałem mamę. Była bardzo młoda i bardzo zdenerwowana. Czerwona. Jej wzrok określał jednocześnie miłość i zmartwienie, szaleństwo i troskę.

Wbiegła ze mną do jakiegoś pomieszczenia i zamknęła drzwi na klucz. Pełno mioteł – składzik. Gdzie my jesteśmy? Miejsce do złudzenia przypominało szpital albo jakąś klinikę. Próbowałem coś powiedzieć, ale moje słowa mimowolnie zamieniały się w łkanie i spazmy. Mama delikatnie zasłoniła mi usta i pogłaskała po głowie. Czułem jak trzęsie jej się ręka i mimo to, że byłem obok najważniejszej osoby w moim życiu, czułem się cholernie zagrożony. Czułem się dziwnie. Nagle nastała cisza i na zewnątrz słychać było czyjś bieg. Tajemnicza postać przebiegła po korytarzu i ciężko oddychając, szeptała coś pod nosem. Nie mogłem nic usłyszeć, bo mama bardzo mocno mnie przytuliła. Wierciłem się i wciąż czułem głód, nad którym nie mogłem zapanować. Instynktownie złapałem mamę za pierś, ale i tak nie czułem w niej pokarmu. Nie podoba mi się ten sen.

Nagle usłyszałem szarpanie klamki, a mama wzdrygnęła się i jednocześnie zatkała mi usta dłonią. Drżała, a ja razem z nią. Odwróciłem wzrok, aby przestać myśleć o głodzie i strachu. Siedzieliśmy tu naprawdę bardzo długo, a mama wciąż mocno mnie przytulała i kołysała do snu. Zrobiło mi się naprawdę niedobrze. Przecież nie mogę usnąć, to jest logicznie nie możliwe. Wiem, że chcę coś powiedzieć ale nie mogę. Czuję się jak po wizycie u dentysty bez znieczulenia. Boli, ale tylko w podświadomości. Znów słyszę szarpanie klamki, ale tym razem to mama. Przekręca klucz i otwiera powoli drzwi, rozglądając się po korytarzu. Obydwoje opuszczamy pomieszczenie, gdy nagle zaczynam być szarpany. Odwracam wzrok i widzę drugą kobietę – wysoka, szczupła brunetka, błękitne oczy, okrągła ale blada twarz wpatrzona we mnie jak w złoto.

- Oddaj mojego syna, zdziro! – krzyknęła nieznajoma – Oddaj go!

W ułamku sekundy mama pchnęła ją tak mocno, że ta upadła na ziemię. Widziałem ją kątem oka gdy uderzała głową o podłogę. Nie ruszyła się. Trzęsłem się jak galaretka i czułem jak szybko biegniemy.

 

- Co jest... – wymamrotałem z pulsującą głową na twardym opakowaniu od płyty. Jak poparzony wyrwałem słuchawki z uszu i próbowałem złapać oddech. Usiadłem na ziemi i siedziałem jak wryty przez dobre dziesięć minut. Złapałem się za głowę i zacząłem intensywnie myśleć nad tym, co się właśnie stało. To nie był najbardziej popieprzony sen z najbardziej popieprzonych snów w moim życiu. To było jak przepowiednia. Jak chora wizja przeszłości, o której nigdy bym nie pomyślał i której sam nigdy bym nie wymyślił. Spojrzałem jeszcze raz na płyty i pomyślałem sobie, że żaden zdrowy mózg nie wytrzyma takiego muzycznego doładowania jakim się wczoraj pieściłem. Rozejrzałem się po pokoju bardzo dokładnie, ale nic się w nim nie zmieniło prócz gigantycznego burdelu. Prawie poznałem odpowiedź na moje pytania, ale tylko prawie. Zerknąłem w stronę wieży – guzik otwierający miejsce na dyskietkę migotał na zielono. Na małym ekranie widniała piąta minuta, ale gdy wysunąłem wejście – zgasła. Migotanie też.

Została tylko jedna rzecz.

 

- Stary, nie wiem skąd to jest, naprawdę. To musi być jakiś niewypał. – powiedział Murphy nieznaną dla mnie barwą głosu. Mogłem mu uwierzyć, ale wolałem, żeby tak nie myślał. Tylko on znał odpowiedź a przynajmniej mógł ją poznać.

- Wiesz, że nic nie biorę i mam twardą głowę. – zapewniłem go.

Murphy uśmiechnął się z niedowierzaniem.

- Stary, wiem, ale nadal to brzmi jak kiepski żart.

- Nigdy nie przyszedłbym do ciebie z kiepskim żartem, jeśli już to z takim, po którym srałbyś w gacie przez tydzień. Po prostu ją włącz. Najlepiej na słuchawkach, żebyśmy oboje nie odlecieli.

- Słyszysz siebie?

- Wolałbym nie.

Murphy wstał i otworzył szafę, w której leżała jeszcze cała butelka wódki i pół wczorajszej.

- Skoro tak mówisz, to lepiej się przygotuję. – chwycił za wczorajszy niedopitek, odkręcił korek i wziął małego, szybkiego łyka. Skrzywił się. – Dawaj to cudeńko.

Włożyłem płytę i dałem mu słuchawki. Musiał spojrzeć na mnie litościwie zanim łaskawie je założył. Sam nie byłem pewien czy mówię prawdę, ale jak inaczej mogłem to sprawdzić? Jeśli był to tylko głupi sen, najwyżej dostanę motywacyjny strzał w głowę od najlepszego kumpla. Z drugiej strony, jeśli coś mu się stanie, już zawsze będę miał go na sumieniu. Chodząca po mojej głowie konająca twarz tego straceńca jest ostatnią rzeczą, której bym sobie życzył. Nadal jak dureń czekam aż Murphy da mi sygnał, bym mógł włączyć te cholerną płytę. Wygląda jakby co najmniej przygotowywał się do zajęć z jogi – siad po turecku? Nie, jednak nie. Klęczki. Albo zad. O tak, zad. Nie, jednak nie. Siad po turecku.

Siad po turecku i nareszcie – PLAY.

 

Usnął. Po prostu śpi. Wcisnąłem przycisk, odwróciłem się, a on śpi. Na siedząco. Chwyciłem go za ramiona i lekko potrząsnąłem, ale nic. Potrząsnąłem mocniej. Przez chwilę się wahałem ale w końcu postanowiłem go spoliczkować. Niestety bezskutecznie. Miał zamknięte oczy, oddech płytki i równy. Usiadłem naprzeciwko niego i obserwowałem jak jakiś okaz. Ani chrapania, ani najmniejszego drgnięcia. Spojrzałem na wieżę i skupiłem się na upływających minutach bo byłem ciekaw kiedy się skończy. Zerknąłem - upłynęło pięć minut i wszystko przyspieszyło. Usłyszałem jak Murphy bierze głęboki wdech. Był przerażający i brzmiał co najmniej tak, jakby przed chwilą się topił.

- Murphy żyjesz?! – rzuciłem się w jego stronę, ale nim zdążyłem, był już normalny. Można tak powiedzieć. Pierwszy raz ujrzałem strach w jego oczach. Był tak potężny, że sam zacząłem się bać.

Spojrzał na mnie.

- Ja pierdolę – złapał się za głowę. – ja pierdolę! – krzyknął. Podniósł się gwałtownie i poszedł do kuchni. Chwilę później usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła. Wbiegłem do kuchni z myślą, że mu odwaliło ale Murphy siedział spokojnie przy stole. Spojrzałem na potłuczoną szklankę i zapytałem:

- I co?

- Miałeś rację.

- Widziałeś coś?

- Tak i myślę, że mamy w rękach medium warte przynajmniej kilka ludzkich żyć.

- Konkretnie?

- Szedłem ulicami i mijałem jakieś osoby. – zaczął niepokojąco – Ich twarze. Widziałem je bardzo dokładnie, ale w różnych pozycjach. Raz widziałem ich z dołu, raz twarzą w twarz, raz z góry.

- To wszystko? – zapytałem. Brzmiało to dziwnie i umywało się do tego czego byłem świadkiem.

- Nie. – odparł szybko. – Ci ludzie byli różnie poubierani, mieli różne style. Z każdą pozycją mijałem inne samochody, inne reklamy i inną e p o k ę, stary. Gdy patrzyłem na nich z góry, więcej rzeczy przypominało te z dzisiaj. Rozumiesz?

Nagle wszystko stało się jasne.

- Widziałeś wszystkich ludzi, których mijałeś w ciągu całego swojego życia. Ta płyta przywołuje pamięć.

- Ta płyta przywołuje to, co zostało zapomniane. Czujesz? – Murphy spojrzał na mnie przejętym wzrokiem - Siedzimy w gównie po uszy.

Chwilę się zastanowiłem i przypomniałem wszystko co dotknęło mnie tamtego wieczora. Zacząłem analizować wszystkie chore i zarazem prawdziwe domysły. Przed oczami miałem tylko ten obraz. Obraz mnie, mojej matki i tej kobiety. Przerażającej i przerażająco realnej kobiety wypowiadającej przerażające słowa. Zacząłem zastanawiać się głębiej i doszło do mnie coś o czym nigdy bym nie pomyślał.

- Co byś zrobił jakbym ci powiedział, że przez cały czas żyłem w kłamstwie? - spytałem.

Murphy spojrzał na mnie pytająco.

- Właśnie, a co z Tobą?

- Można powiedzieć, że nigdy nie miałem matki. – powiedziałem to tak zimno, że aż sam się zdziwiłem. Czułem jak moje serce zamarza i przeistacza się w kamień. W tym momencie wszystko mogło się zdarzyć. Nie drgnąłbym nawet, gdyby Murphy się nie obudził. Gdyby pieprzona płyta z jakichś powodów próbowała go zabić, chciałbym być następny.

- Co Ty pieprzysz! Jak to nie miałeś matki? – spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Opowiedziałem mu wszystko co widziałem. Czułem się jak obłąkaniec opowiadający głupoty aby tylko go przestraszyć. Naprawdę, chciałbym żeby tak było.

Murphy wysłuchał mnie dokładnie i znów złapał się za głowę.

- Według mnie powinieneś dojść do tego, kto wcisnął ci tą płytę. – zaproponowałem. Murphy skrzywił się na te słowa.

- Nigdy w życiu! Wyobrażasz to sobie teraz? Jakby ktoś wiedział o istnieniu tej płyty i nie chciał się jej pozbyć, już by u mnie był.

- W sumie racja.

- Bardzo możliwe, że mamy w rękach wojskową zabawkę. Nie słyszałem o tym wcześniej a wątpię, żeby internet mógł nam w czymś pomóc.

- Kiedyś czytałem o ultradźwiękach wywołujących halucynacje.

- Halucynacje a zapadanie w śpiączkę to dwa różne tematy. Według mnie, powinieneś ogarnąć temat ze swoją prawdziwą rodziną, stary. – zabrzmiało to tak, jakby mówił do mnie obcym, niezrozumiałym dla mnie językiem.

- I jak niby mam to zrobić?

Murphy spojrzał na mnie z politowaniem.

- W tej sytuacji internet może okazać się bardzo pomocny. – powiedział, po czym wstał i chwycił dwa kieliszki.

Tym razem odmówiłem.

 

Dwie godziny później byłem już w domu. Pierwszy raz dziękowałem za błogą ciszę, która zamieszkała ze mną od dnia śmierci mojej matki. Nie wiem czy powinienem wierzyć jakiejś cholernej płycie, ale wiem, że na pewno tego nie zostawię. Włączyłbym ją jeszcze raz, żeby się przekonać ale nie bez powodu zostawiłem ją u Murphiego. Zalałem herbatę, wkroiłem gruby plaster cytryny i ruszyłem w kierunku pokoju.

Ledwo udało mi się włączyć starego laptopa, ale przynajmniej było lepiej niż zwykle. Włączyłem przeglądarkę i na tym zatrzymałem moje poszukiwania. Czułem coś na wzór wewnętrznej blokady. Może ten jeden kieliszek rozwiązałby sprawę i już dawno mógłbym szykować się do skoku z okna. Jestem tchórzem, dlatego mógłbym to zrobić nawet zaraz. Jednak najpierw potrzebuję mocnego argumentu.

Powoli piszę te cholerne słowa: „Zaginiony chłopiec”, „szpital St. Johns”, „1991 rok” i bardzo szybko trafiam na ślad. Mogę powiedzieć, że Google podłożył mi go pod nos jak świeży towar. NIEMOWLE PORWANE NA OCZACH LEKARZY. MATKA WOŁA O POMOC. Kliknąłem tak samo szybko jak się spociłem.

- To ona! – krzyknąłem wyganiając ciszę. Zdjęcie tej czarnowłosej, zapłakanej kobiety przytulającej bezradnego funkcjonariusza policji strzeliło mnie w twarz. Czytałem artykuł bardzo powoli, zatrzymując się na każdym przecinku. „ (…)Lekarze rozkładają ręce.

- Porywaczka doskonale znała ten budynek i wiedziała jak uciec. – mówił jeden z sanitariuszy. Policja po zbadaniu miejsca zdarzenia, rozpoczęła poszukiwania. – Zrobimy wszystko co w naszej mocy aby odnaleźć syna tej kobiety. – zapewniał funkcjonariusz Stephen Johns. Niestety policja nie jest w stanie namierzyć porywaczki, ponieważ jej twarzy nie uchwyciła żadna ze szpitalnych kamer. Samotna matka, 24-letnia Kimberly Wright, prosi o pomoc i wyznacza nagrodę pieniężną za odnalezienie syna.

Byłeś świadkiem tego zdarzenia? NAPISZ DO NAS!

Kimberly.Wright.Case@whatsnew.co.uk

Pomóż nam odnaleźć syna Kimberly!”

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania