Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Dźwięk pamięci cz.1

Mama mówiła, że nigdy nie umrę. Powtarzała, że jeśli będę dobrym człowiekiem, będę żył wiecznie. Gdy umierała, zapytałem się, co złego zrobiła. Powiedziała, że zrobiła bardzo dużo dobrych rzeczy i tak naprawdę nie umiera tak jak inni. Odchodzi w lepsze miejsce, w którym będzie żyła wiecznie. Trzeba było tak od razu.

W powietrzu żyją miliony ludzkich dusz błąkających się po ulicach tego brudnego miasta. Cieszę się, że tak nie wygląda wieczność dla dobrych ludzi. A może właśnie tak? Może samoskrzypiąca podłoga nie jest wynikiem powolnego rozkładu drewna, tylko mama bezustannie szuka swojego miejsca w moim pokoju? Ten świat jest dziwny.

Moja niewiedza jest przyczyną wielu nieszczęść. Gdybym tylko wiedział, mógłbym je ominąć. Wciąż szukam odpowiedzi na nieznane. Nie znalazłem jeszcze żadnej.

Jestem sam, mieszkam sam. Jestem samoukiem, samolubem – po prostu sam. Mam na imię Sam. Nazwisko pamiętam, ale często staram się zapominać. Nie piję alkoholu, nie palę papierosów. Nie biorę końskich ani żadnych dawek, a mimo to czuję się, jakbym brał całe to gówno. Mam zaledwie dziewiętnaście lat, a czuję psychiczne czterdzieści. Obojętność szybko mnie znalazła, ale ku zdziwieniu chcę zdać maturę i rzucając budzikiem, czułbym się źle. Wstaję zawsze rano, bo komuś to kiedyś obiecałem.

Idę powoli do łazienki a potem szybko do kuchni. Rozbijam dwa-trzy jajka, kilka kawałków suchej kiełbasy i pożeram jakby był to mój ostatni posiłek w życiu. Lewą ręką myję zęby a prawą czeszę skołtunione włosy. Wychodzę. Zatrzymuję się jeszcze przed blokiem aby sprawdzić godzinę, ale jest dobrze.

Mamy lato stulecia. Piekło na ziemi nie jest tego dnia tylko określeniem nieszczęśliwego życia. Pocę się po przebyciu stu metrów a moja waga to marne siedemdziesiąt. Spłonę żywcem zanim dojdę do Murphiego i budy. Po drodze jak zwykle mijam salon fryzjerski „u Angie”, starej nimfomanki. Niedawno skończyła czterdzieści trzy lata i tak, leci na mnie. Bynajmniej tak odbieram jej strzepywanie „obciętych włosów” z mojego krocza i obrzydliwie nietaktowne uwagi. Stała przy wejściu jak zwykle i paliła papierosa. Jak najszybciej założyłem kaptur i ruszyłem przed siebie.

Miałem wtedy tylko jeden cel w głowie – zobaczyć się z Murphym.

Chłopak ma trudną sytuację. Właściwie to gorszej nigdy nie mógłby mieć. Zanim zostałem przeniesiony, Murphiego znałem już wcześniej ze zdjęcia na opakowaniu po płatkach. Gdy zobaczyłem go w budzie po raz pierwszy, chciałem pytać o bliźniaka ale szybko wyczuł moje zainteresowanie. Jako osoba bardzo młoda, Murphy ma ogromną zdolność do zwierzania się właściwie obcym ludziom z cholernie ciężkich spraw. Moja opowieść o zmarłej matce i mieszkaniu samemu, nie zrobiła na nim dużego wrażenia - ale mi pomógł. Nie sądziłem, że jest taki ludzki. Jak młodociany złodziej elektroniki, pochodzący z rodziny narkomanów może stać się moim najlepszym przyjacielem? Podobno gdy miał pięć lat, matka chciała złamać mu kręgosłup.

Nie do końca wiedziałem, czy mogę mu ufać, bo tak naprawdę nic mi nie udowodnił. Jest kimś, do kogo mogę się odezwać w momencie, gdy czuję się jak ostatnie ścierwo. Z wyglądu przypomina mi członka grupy The Beatles – leniwy wzrok, bujne, czekoladowe włosy, lekko ponad sześćdziesiąt kilo i sto siedemdziesiąt centymetrów marnego istnienia a szlachetne nazwisko Windsor jest czystym przypadkiem w jego dowodzie. On sam tak uważa.

Dzwonię już kolejny raz do drzwi i nikt nie otwiera. Słyszę obok kłócących się sąsiadów, tłuczone talerze i chrypiące szczekanie psa. Nagle słyszę czyjeś kroki zmierzające ku górze. Widzę mężczyznę, lat około czterdzieści, dźwigającego jakiś karton, który zasłania mu połowę twarzy.

- Witaj w moich skromnych progach ESES! – Murphy pojawił się z nikąd i klepnął mnie w plecy - zaraz pokażę Ci mój monopol! Widzisz to cudeńko? – wskazał na mężczyznę, kładącego karton przed jego drzwiami.

- Widzę karton, stary. – powiedziałem.

Murphy wyjął z kieszeni jeansów pomięte 5 funtów i wręczył mężczyźnie, po czym ten ulotnił się z budynku tak szybko jak to tylko możliwe.

- To brama do bogactwa! Grubej mamony, cieciu! – wypowiedział te słowa jakby był na prochach i dostał milion w spadku. Otworzył drzwi i tak jak stałem, wepchnął mnie do środka. Chwycił za karton, rozejrzał się i zamknął drzwi.

Jak na mieszkanie z councilu, jego wyglądało przyzwoicie, gdyby jeszcze o nie zadbał. Wchodząc czułem unoszący się w powietrzu sztynk trawy i pleśni rosnącej w każdym rogu.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Murphy na fotelu, ja na kanapie. Jak zwykle. Jednak z tą różnicą, że pomiędzy nami był karton - karton przeznaczenia, brama do bogactwa i grubej mamony.

- Otwórz. – powiedział. Właśnie to chciałem usłyszeć po tylu epitetach. Zabrałem się do tego powoli i delikatnie. Karton był gruby i za Chiny nie mogłem odgadnąć co jest w środku, ale mogłem się domyślać.

- Lewe banknoty.

- Nie.

- Szkatułki złota.

- Nie.

- Chińska porcelana.

- Nie.

- Obsrane majtki Jenifer Lopez.

- Nie, kurwa, nie! Otwieraj to!

Nagle dostałem niewidzialną sztukę w twarz i mój mózg zalał się krwią.

- Płyty?!

- Płyty!

- Na chuj ci płyty? – nie mogłem pojąć za pierwszym razem.

- Weź jedną do ręki i nie zadawaj więcej pytań.

Obruszyłem się. Trzy rzędy starych, rockowych, oryginalnych płyt CD w każdym po dwadzieścia sztuk. Led Zeppelin, AC/DC, Blondie, Sex Pistols, Nirvana, Deep Purple…

- Już ci mokro? – Murphy wyszczerzył zęby.

- Jak?

- Każda z ORYGINALNYM podpisem. Wywraca gały?

- Skąd je masz?

- EBAY. – zaczął podekscytowany - Sprzedałem trzy sadzonki w dość krótkim czasie i dwa miesiące szukałem „kolekcjonerów pod pantoflem”. Sprzedali mi z je z bólem dupy ale przynajmniej wiem, że nie zostałem wyruchany. Szmalu zostało na przeżarcie miesiąc do przodu.

- Co dalej? – słuchałem go, ale nie mogłem spuścić wzroku z grubego podpisu Micka Jaggera – Jak zamierzasz opchnąć te płyty z zyskiem i nie żyć jak pies?

- Znalazłem gościa, który mi w tym pomoże. Ma swój lombard i to on zarzucił mi ten pomysł.

- Więc i tak dla kogoś pracujesz? – zaśmiałem się. - A już myślałem, że Cię nie znam…

- Zamknij pysk i słuchaj dalej. Zyski podzielimy na pół, a to i tak w chuj dużo. Jeśli uda mi się sprzedać wszystkie płyty, koleś mnie zatrudni i przepisze na mnie lokal.

- Grubo. Rodzina?

- Facet dorobił się tego lombardu i raka wątroby. Trzy lata temu chciałem sobie coś pożyczyć i grzebałem przy wzmacniaczu. Podeszła do mnie kobieta i myślała, że jestem sprzedawcą. Nie mogłem dać po sobie poznać, że chcę go ojebać, dlatego skłamałem. Kobieta łyknęła wszystko i kupiła najdroższy wzmacniacz. Stary fiut wiedział dokładnie, po co się tu kręcę więc po transakcji dałem nogę. Spotkałem go niedawno i rozpoznał mnie. Przedstawił mi propozycję, zgodziłem się i oto cała historia.

Zaskoczył mnie. Skubany ma farta. Ma farta we wszystkim co robi, jakich ludzi nie spotyka. Gdyby nie fart, rozmawiałbym z nim przez szybę albo na cmentarzu. Pewnego dnia pomyślałem, że opłaci mi się ta znajomość. Mam nadzieję, że to ten zajebisty, upalny dzień.

- I co mam robić?

- Najprzyjemniejszą rzecz z całego biznesu – przesłuchasz każdą z tych płyt i jak korpo-piesek spiszesz wszystkie napotkane błędy w ścieżce dźwiękowej. Chcę wiedzieć o każdym szumie i każdym braku, stary, to gruba akcja. Nie możemy tego ot tak spierdolić.

- Ty nie możesz. – uśmiechnąłem się, ale pierwszy raz widziałem zdumienie na jego twarzy. Na serio się tym przejął, a ja nadal nie wiedziałem, czy moja rola nie jest w tym wszystkim zbędna. Może mu mnie żal, może chce żebym zapamiętał go jako człowieka, który zmienił moje życie. Może to jest jego pokuta. Nikt nigdy nie rozgryzł Murphiego, dlaczego ja miałbym? – Jasne, stary. Daj mi jeden wieczór.

- Świetnie! – Murphy wstał i wyjął z szafy pół litra czystej wódki i colę. Spojrzał na mnie jednoznacznie.

To był piątek. Nie dotarłem tego dnia do szkoły. Zasnąłem u Murphiego, a jego nędzny szczur podgryzał mi plecak.

 

Wieczorem wezwaliśmy taksówkę. Nie dałbym rady donieść tego złomu na pieszo, wyglądałem zbyt interesująco. Widziałem, że kierowcy ciśnie się na usta wiele pytań, ale prawie całą drogę nie odzywałem się ani słowem. On też.

Zapłaciłem i ledwo wtaszczyłem pudło na górę. Gdy zamknąłem za sobą drzwi, poczułem swój zapach i ostry, przeszywający ból głowy. Dochodziła jedenasta. Poszedłem do kuchni aby zaparzyć herbatę, której smak był bardziej wyraźny niż zwykle. W trakcie spożywania wrzątku, wyjmowałem pojedyncze płyty i oglądałem je z prawie widocznym wzwodem. Nie mogę uwierzyć skąd tak rzadki egzemplarz The Doors w moich rękach, a zaraz w moich uszach. Nie dopiłem herbaty, tylko ruszyłem w stronę pokoju, szukając słuchawek, aby wychwycić wszystkie szumy. Podpiąłem je do wieży i wyjąłem wszystkie płyty z pudła. Chwyciłem kilka kartek A4, zszyłem je ze sobą i złapałem kilka wdechów. Czułem natychmiastowy wzrost adrenaliny, a ból głowy zniknął jak po dobrym seksie.

Po przesłuchaniu już dziesięciu płyt, znalazłem delikatny szum w trzeciej minucie Stairway to Heaven i nadal nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Moje uszy przechodziły muzyczną ekstazę doprowadzając mój mózg do dźwiękowego orgazmu. Czułem się jak niemowle ssące pełne witamin mleko matki i wraz z nim odziedziczając najważniejsze cechy charakteru. Utożsamiałem się teraz z czystym jak łza November Rain, wiedząc, że zaraz włosy staną mi dęba na intro No More Tears Osbourne’a. To był zdecydowanie najlepszy wieczór w moim życiu.

Zgłodniałem. I tak długo wytrzymywałem to uporczywe burczenie w brzuchu. Zdjąłem słuchawki w trakcie trwania Coma White Marilyn Manson. Nigdy nie przepadałem za jego utworami, a do tego dochodził ten zacinający się refren…

Błędów wychwyciłem naprawdę mało. Obawiam się, że nie jestem dobrym kandydatem do tego typu zadań. Jeśli Murphy opchnie je komuś obdarzonemu wrażliwym słuchem być może pójdzie na dno. Ja już bardziej spaść nie mogę.

Zjadłem tylko miskę płatków, ale niesamowicie zapychających nie tylko żołądek ale i cały układ pokarmowy. Czułem pieprzone, owsiane płatki w gardle jakby prosiły, żebym je wyrzygał. Przytłumiłem ich hałaśliwe krzyki ostrym beknięciem i znów zabrałem się do roboty.

- Od czego by tu zacząć? - powoli wyciągałem kolejną partię płyt i zastanawiałem się, co z porysowanymi opakowaniami. To chyba też trzeba zapisać. Nie była to tylko przyjemność, ale odwalałem sporo brudnej roboty za tego Szczurojada, który po moim wyjściu, pewnie zalał się w trupa.

- A co z płytami, które są niczyje? – chyba trafiłem na jakiś sekrecik. Przezroczyste opakowanie odsłaniało nagą płytę. Była nieskazitelna, ciekawa i dziwna. Może szuka właściciela? Może jest czysta? Prawdopodobnie odtwarzając ją zaskoczy mnie ścieżka dźwiękowa filmu dla dorosłych lub – co gorsza – milczenie. Na samą myśl dostałem ciarek, ale i tak wyjąłem ją z takim samym podnieceniem, dokładnie oglądając. Wysunąłem miejsce na dyskietkę i położyłem. Odliczyłem do trzech, zakładam słuchawki.

PLAY, baby. PLAY.

 

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.

Następne częściDźwięk pamięci cz. 2

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • KarolaKorman 05.09.2016
    ,,donieść tego złomu na pieszo,'' - wyrzuć ,,na''
    Bardzo podobało mi się to opowiadanie. jest realne i do tego te stare płyty, cudeńko :) Końcówka intryguje nie na żarty, sama chciałabym usłyszeć, co skrywa ta ,,naga'' płyta :) Zostawiam zasłużoną piąteczkę :)
  • Anho 05.09.2016
    dziękuję za słuszną uwagę i pochwałę :)
    jeszcze w tym tygodniu ciąg dalszy :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania