"Eter" Prolog + Rozdział I

prolog

 

Wspaniała coroczna parada, dawniej zwana Smoczą, lecz pycha i krótkowzroczność ludzka oddaliły chwałę w niepamięć. Wąskimi ulicami Quatouru przewijały się różnobarwne tłumy wzbudzające zachwyt, zdziwienie, a niekiedy także lęk. Pokaz stanowił pradawną tradycje, którą zachowano ze względu na jej rozrywkowość. Młodzi, tak miłujący zabawę i ulotne piękno, dołączali się do orszaków prezentując własne umiejętności w nadziei, że zostaną wyłowieni przez wpływowe osobistości. Jedynie odosobnieni starcy, ignorowani przez ogół, a nawet prześladowani, pozbawieni, jak tradycja, szacunku, ronili ukradkowe łzy oglądając w cieniu sztuczność, która ongiś stanowiła uhonorowanie harmonii.

Waśnie i różnicę nie dotyczyły malutkiej Ify biegnącej za głośnym pochodem. Beztrosko uśmiechnięta pomachiwała czerwoną wstążką, którą rozplotła z grubego warkocza. Mama powtarzała, żeby trzymała się blisko rodzinny. Zagubione maluchy podczas Akwalaszu kończyły w paszczy trolla, mawiała poważnie. Dziewczynka zlekceważyła przestrogi, musiała ujrzeć z bliska niemal przeźroczyste sylfy walczące w ułudnym tańcu z ogniem. Zwiewne rusałki wydobywające z złotych harf upojną melodię oraz wojowników o ognistych włosach, które unosząc się na spokojnym wietrze przeistaczały odcienie szkarłatu. Kolorowe dekoracje wzbudzały nie mniejszy entuzjazm. Niektóre ożywione za sprawą prostej magii inne demonstrowały zdumiewający fach mistrzów. Jednak Ifa szukała czegoś zupełnie odmiennego. Słuchała, jak każda dziewczynka wychowana w bogatym, ruchliwym domu, mnóstwa opowieści. Jedna szczególnie zapadła w jej pamięci.

Harmonia to Eter.

Próbowała pytać rodziców o wspomniany eter. Nadaremnie, wszyscy, jak jeden mąż, zmówili się w spisku milczenia. Zbywano siedmiolatkę, a ciekawość pozostała niezaspokojona.

Biegła, potykając się na nierównej, zaśmieconej drodze. Tłum powoli znikał za jednym z licznych zakrętów. Żadna niepokojąca myśl nie nawiedziła Ify, radośnie podskakującej gromadząc w młodej pamięci mnogość obrazów i smaków. Nuciła dziecięca wyliczankę, starą, bardzo starą, co niejednokrotnie podkreślała ślepa, zniedołężniała niańka, którą trzymano wyłącznie z miłosierdzia. Siedząc wciąż przy niezagasającym kominku plotła bzdury, ale Ifa czasami przysiadywała się zmęczona lub znudzona, mimochodem słuchając wieczystego monologu staruszki.

Wówczas poznawała utraconą tradycję, nadal żywą w starczej podświadomości. Jednakże dziecięcy umysł, pełen sprzeczności i fantazji, nie potrafił połączyć twardych faktów. Parada dlań odzwierciedlała sny natchnione legendami.

W końcu dołączyła do ogólnego chaosu, znalazła zrozpaczoną matkę, która na przemian śmiejąc i łkając tuliła roztargnioną córkę.

- Kochana Ifa?

 

Rozdział I

 

"Żyjemy tak jak śnimy-samotnie"

Joseph Conrad

 

Pytania milkną z biegiem lat. Brak odpowiedzi, nieudzielanych z lenistwa, przybliża ku zaniknięciu ciekawości. Umysł złakniony fantazji, przygód i uniesień powoli obumiera zarażony śmiertelną chorobą. Apatia. Każdy przeżyty rok, miast przynosić wrażenia, obdarza goryczą.

Zdanie prostodusznej Ify uległo zdegradowaniu nagle, brutalnie przerywając szczęśliwe dzieciństwo. Dwunastoletni okres błogości, poświęconej nieustannym marzeniom, pękł niczym bańka mydlana. Wtedy myślała, że życie opływa w spełnienia. Przecież tak zapewniały Złote Pieśni oraz Kapłani w swych rozwlekłych, nużących mowach wygłaszanych codziennie w Hipsalum Ipsum, rozbrzmiewających w najlichszym zakątku wszechświata.

Przedmiot, jego nieidealna struktura i łatwość unicestwienia, dowodzi przemijalności materialnego dobra. Warto, pytam, trwonić nasz nietrwały żywot na gromadzeniu bogactwa, które ulegnie zniszczeniu?

Wysłuchiwanie nauczania Kapłanów było obowiązkiem człowieka, któremu zależało na pomyślnej opinii społecznej. Ifa słuchała, prowadzona nieraz siłą do Świątyni, siadywała z przodu, by według rodziców pojęła kluczowy sens kazań, które utrzymują świat w równowadze. Doniosły wstęp, ozdobiony zbytkiem grzeczności, wystarczająco zniechęcał dziewczynkę, więc znalazła inną pożywkę dla umysłu. Wbijała spojrzenie w wyniosłego Kapłana badając jego poszarzałą twarz, którą przemieniał fanatyzm poglądów.

Powinna przykładać większą uwagę do treści, a może wtedy zrozumiałaby nieskończony krąg życia. Narodziny ważą śmierć. Niestety przebudzenie z mrzonek o wiecznym szczęściu nastąpiło przedwcześnie. Niespodziewana płynność wszechrzeczy dotknęła najpierw czcigodnego Ennusa Lucianusa, patriarchę zamożnego rodu, mądrego i roztropnego człowieka. Odszedł z niewyjaśnionych przyczyn, jeśli takowe istniały w ogóle, bowiem honorowy mężczyzna odznaczający się dobrodziejstwem, pielęgnujący zwyczaje, nikomu wroga nie stanowi. Córka odziedziczyła pogodę ducha i solidność ojca, którego darzyła niepomiernym podziwem. Krewni, dostrzegając uderzające podobieństwo pomiędzy nimi, spekulowali iż Ifa w równym stopniu przejęła Ziemię w darze. Wykazywała zainteresowanie botanikom, hodowała kwiaty w malutkiej szklarni wybudowanej na obrzeżach ogrodu, lecz rozczarowanie, pierwsze z wielu, zaatakowało prędko i miażdżąco.

Druid, wyznaczający albo przynajmniej nakierowujący niepewnych, zanegował podejrzenia. Ife, prócz żywego zainteresowania florą z Ziemią nie łączył właściwy stosunek.

Ennus Lucianus zmarł przed pięcioma laty, opuszczając burzliwą żonę i lekkomyślne dziecko. Wdowa Vita, osławionej urody kobieta o małostkowych przywarach, ale gorliwej miłości rodzinnej, dbała, by jedyna córka zaznała wygód i radości. Uważała, że owe przywileje uzyskuje się poprzez dobre wychowanie, pobożność oraz rozlicznie znajomości. Edukowała Ife, żeby zaniechała bujaniu w obłokach i zalecała się do Czterech Kluczy. Ognia, Wody, Ziemi i Powietrza. Niczego dokładniej nie wyjaśniając powtarzała utartą sentencje. Chciwą pożogę uleczy łagodny strumień zesłany przez powietrze, by odżywić ziemię.

Ifa uwielbiała w matce żywioł. Woda zalewała jej świat. Przeciwieństwie do aprioryzmu Ennusa, jego małżonka wielbiła popisy i krotochwile Wstawała późnym południem, wciąż narzekając na niewyspanie i migreny, zrzucając odpowiedzialność za prowadzenie dużej posiadłości na niezamężną siostrę, Varinę, która niechętnie przyjmowała obowiązki gospodyni. Matka i córka zajmowały się do obiadu odwiedzinami sąsiadów, spacerowały gwarnymi alejami, by nabyć soczyste ploteczki, zachodziły do szwaczki, a wieczorem schodziły do teatru.

Naśladowanie rodzicielki przez łagodną Ife przejawiało się nabywaniem dumnej postawy wobec ludzi oraz bezkrytycznej wiary w słowa Kapłanów. Śmierć matki utwierdziła w przekonaniu córkę, że wzorowanie się na przywarach, odzianych w złotogłowie, jest obowiązkiem sieroty. Z wiekiem pojmowała niewłaściwość przekonania i okropność charakteru, lecz porzuciła nadzieję poprawy. Odejście rodziców obwieściło zakończenie dzieciństwa. Zagubiona Ifa w pierwszych tygodniach, miesiącach żałoby zatraciła się w smutku, pozostawiając rzeczywistość w przeszłości. Potrzebowała troskliwej opieki, która znikąd nie nadchodziła. Krewni, liczni w latach dostatku, opuścili Macarav, posiadłość rodową, rozkradając majątek zmarłych. Znikomy spadek, jakim dysponowała dziewczyna, mimowolnie rozwiały długi. Rozdano wierzycielom inwentarz, ponad dwadzieścia krów i owczarnie, pozostawiając najsłabsze okazy. Wspaniałe klejnoty, szmaragdy, rubiny, diamenty albo rozkradła wyjeżdżająca w popłochu familia albo zniecierpliwieni sklepikarze u których Vita zaciągała niebotyczne kredyty.

Służba również wypowiedziała się prędko, zmuszając lojalnego rządcę do wypłacenie wynagrodzeń na które musiano poświęcić umeblowanie oraz wyposażenie kuchni, pralni, łaźni. Jedynym nietkniętym chciwością pokojem była sypialnia dziedziczki ruiny.

Wyszła pewnego kwietniowego wieczoru, by ujrzeć ciemność, niegdyś rozświetlonych korytarzy i chłód ścian, nasiąkniętych sielankowymi wspomnieniami. Szła porozbijaną posadzką z błękitnej mozaiki, którą pomagała projektować. W dziurach zagnieździło się robactwo. Obicia brutalnie zdarto do białego tynku, portrety rzucone w kąt wycięto z ram, porcelanę wybito, srebrne zastawy wyniesiono, nawet niebotyczny dywan, ręcznie tkany przez babkę Ify, wyniesiono. Spoglądała na szkody z obojętnością. Sentymenty dla zrabowanych przedmiotów przytłoczyłyby udręką dziewczynkę, toteż nie żałowała należycie strat. Obeszła posiadłość nikogo nie napotkawszy. Pustka ogromnego domu przytłoczyłaby zdrowego człowieka, a zrozpaczone dziecko powinno do końca zrujnować. Odwaga i zawziętość ocaliły Ifę od szaleństwa. Zajadle walczyła o wypłynięcie z odmętów. Umacniała się w przekonaniu, z każdą pokonaną trudnością, że życie jest nieskończonym darem. Przewrotny los ślepo rozdaje troski i przyjemności. Cokolwiek uczyni będzie jednostkowym wydarzeniem nie wpływającym na przyszłość.

W drodze powrotnej natknęła się na utykającego rządcę, pana Abla Elama, które widywała jedynie u ojca w gabinecie. Dziewczynka przełknęła suche łzy, by pokazać się człowiekowi tak wiernemu jej rodzie, jako zaradna gospodyni.

- Wszystko utraciliśmy, panienko. Radziłbym sprzedać włości, zanim ulegną całkowitemu zniszczeniu. Urodzajna ziemia szybko znajdzie kupca.

Odpowiedzi udzieliła natychmiast, oburzona propozycją.

- Nie!- zawołała zachrypniętym głosem. Gardło zdarte wielodniowym płaczem nadawało się do rygorystycznego leczenia.

- Dobrze, panienko. - spokój pana Abla Elamana najwyżej doceniał niegdysiejszy pracodawca. Solidność i oddanie piastowanej funkcji, także stanowiło rzadki skarb. Ifa zaufała, jak ojciec, temu pracownikowi, którego już dawno włączono do rodzinny.

- Czy ktokolwiek pozostał?- spytała oczekując najczarniejszych doniesień.

- Tak, panienko. Oprócz mnie, kucharka Edna i Lois, która sprawiała piecze nad mleczarnią, kiedy jeszcze istniała. Obie dawno owdowiały i są bezdzietne, krewnych także brak, więc wybrały dach nad głową.

Czwórka osób, by zadbać o dwustuhektarowy majątek i zdewastowany budynek. Nienajgorzej, porównując do widmo całkowitej samotności. Ify przyjęłaby każdego robotnika w zamian za schronienie i strawę, lecz któżby się pokusił musząc harować za dziesięciu? Nikt.

Praca, problematyka zupełnie obca dziewczynce, wyciągnęła szpony. Mogłaby sprzedać dom, azyl, lecz zyskałaby fundusz wystarczający na kilkumiesięczny pobyt w gospodzie albo dzierżawę pokoju w kamienicy. Z czego utrzymywałaby się wydając oszczędności? Dwunastoletnie życie nie zdołało wyuczyć profesji lub cennego talentu. Ponadto następne widomo czaiło się w cieniu tragedii.

Cztery Klucze Równowagi. Żywioły, które tchnęły duszę we skorupę, formując człowieka. Dary jakimi Wszechrzecz naznaczyła ludzkość dotyczyła wszystkich, z wyjątkiem Ify. Perfidne szepty mieszały w jej głowie. Ziemia oraz Woda, jedno z nich powinna odziedziczyć, władać, choćby w podstawowych czynnościach. Dusza, jestestwo określające Żywioł, milczała u dziewczynki. Istniała nieznaczna szansa, że potęga jej daru wykracza poza możliwości ówczesnego opanowania, więc czekał z ujawnieniem. Rodzice także zamartwiali się ułomnością jedynaczki. Odmieńcy byli hańbą i ciężarem dla społeczeństwa. Straszono nimi dzieci. Ifę chowano w nieświadomości, choć wcześniej czy później, prawda uderzyłaby podwójnie.

Teraz wyzbyła się złudzeń. Żywioły, prymarne wartości człowieka odtrąciły swoje dziecko. Równowaga wymagała ofiar.

 

*

 

Tegoroczna susza nieodwracalnie wyjałowiła pola. Praca w skwarze wymagała podwójnego nakładu siły i cierpliwości. Wody ubywało z okolicznych zbiorników, mimo usilnych starań Zaklinaczy. Deszczowe Bębny dźwięczały groźnie dzień i noc. Domostwa obwieszano dzwoneczkami przywołującymi chmury, dzieci biegały z hałaśliwymi grzechotami.

Ifa niezmordowanie pieliła warzywne grządki, których utrzymanie było jedyną gwarancją pożywienia. Trzyletnia klęska doświadczyła jej wybrakowane gospodarstwo. W pierwszym roku ulewy wymyły zasiewy, zbiły owoce z drzew, a towarzyszące im burze rozerwały połowę dachu. Naprawa szkód kosztowała zwłaszcza wysiłku ze strony młodej kobiety, bowiem własnoręcznie narażała zdrowie, kładąc słomiany dach. Dekarstwa wyuczyła się u sąsiada, któremu nawałnica ogołociła stodołę. Dźwigając materiały studiowała znój profesjonalistów. Oszczędzając pieniędzy postanowiła sama wypróbować podpatrzone umiejętności. Naprawiła ubytki.

Następne lata przyniosły zgoła odwrotną plagę. Początkowo nie tęskniono za obfitym deszczem, po poprzednich doświadczeniach, radowano się słońcem i ciepłem. Marnowano wodę wznosząc miejskie fontanny w których ochłody szukało mieszczaństwo. Ifa poświęcała uwagę jedynie zbiorom. Studnie w mgnieniu oka wyschły, a upał niszczył wszystkie rośliny. Zebrano liche zapasy zimowe, które starczyły ledwo do pierwszych roztopów, w lutym.

Zaradność dziewczyny wzbudzała respekt. Każda okazja wygospodarowania czegokolwiek nie uszła jej atencji. Z niczego potrafiła wyhodować dorodny plon. Wkrótce zaopatrywała stragany w powidła, ciasta, suszonki oraz kiszonki, bowiem sprzedawanie nieprzetworzonych produktów było zabronione. Posiadanie skrawka gruntu przysługiwało każdemu z urodzenia. Obowiązkowo także sadzono corocznie najróżniejsze rośliny, wedle upodobania.

Teraz nieugięta Ifa zmagała się z skamieniałą ziemią, którą należało zaorać. Tydzień machania motyka odbił nieco skruszonej, żółtej gleby. Deszcz byłby błogosławieństwem. Wzniosła oczy ku bezchmurnemu niebu. Niewzburzony błękit lał żar na spękaną rolę. Stanie jak bezużyteczny kołek pośrodku martwych grządek nikomu nie przyniesie korzyści, stwierdziła, zbierając narzędzia. Skoro beznadziejność pogody zmuszała do ucieczki w ożywiający cień, zaraz znajdzie pilną, zaległą robotę do wykonania. Pośpiesznie spakowała poręczny tobołek, w wolną rękę chwyciła motykę. Droga powrotna była króciutka, bowiem uprawiała tylko przydomowe poletko, jakie wystarczało czwórce mieszkańców posiadłości do wyżywienia, dodatkowo dawało nadwyżkę, która zapewniała dosyć pieniędzy. Rozległe grunty leżały odłogiem od przeszło dziesięciu laty, kiedy śmierć osierociła Ifę. Utrzymywała jeszcze stary sad porośnięty w połowie głogiem , który zresztą też zużywała, oraz winogrona na pokupne rodzynki.

Wyzbyła się psioczenia na znój, dziękowała za każdy dzień. Ciężką pracą uchroniła rodzinny majątek od doszczętnej ruiny.

Wyszła na kamienną ścieżkę, którą powinny okraszać bujne kwiaty, lecz rabaty zakrywała sucha trawa. Odwracała wzrok od brzydoty, zaradziłaby chwastom czy pasożytom, a tutaj pomoże tylko deszcz. Sama również tęskniła za czystą wodą. Lepiąc się od potu i brudu, raz dziennie pozwalała sobie na obmycie rąk i twarzy, co wyzwalało w niej poczucie winny. Racje, które odbierali w mieście i mulista ciecz, jaką wydobywali z studni, musiały utrzymać czwórkę ludzi i nieliczny inwentarz.

Zamyślona wpadła na największą plotkarę, jaką kiedykolwiek widział świat. Modystka, Tacyta Glaucio, kobieta w średnim wieku i przeciętnej urodzie, nadto opasła i wylewna, stawiła sobie za zadanie poinformowania społeczeństwa o najdrobniejszej epizodzie, który zdołała uchwycić. Roznoszenie famy sprzyjało jej fachu, odwiedzała klientki, przy okazji wymieniając nowinki. Ifa nie korzystała z jej obydwu usług dobrowolnie, lecz pleciucha osobiście zachodziła do dziewczyny, by dosłownie wszyscy obywatele Quatouru zaczerpnęli wieści z pierwszej ręki.

- Droga Ifa! Dobrze, że spotkałam ciebie biedne dziecko. Znowu dźwigasz takie ciężary, zniszczysz tym kręgosłup. Powinnaś odsapnąć, chodź mam wyśmienitą nalewkę od znachorki. Łyczek na poprawę humorku.

Przystanie na propozycje leżało w naturze dziewczyny. Wizyta awanturnicy zapewne zakłóci utarty rytm doby, ale odmowa ta tendencyjnej propozycji równałaby się poważnemu ustępstwu w manierach.

- Niebywałe doniesienia zasłyszałam na rynku. - rzekła piskliwym głosikiem- W nocy okradziono świątynie. Co za bezczelność! Doprawdy zaburzyć równowagę i pokiereszować samą Matkę. Posłano już Smoczą Gwardie za dwójką złodziei, lecz przestrzegali i tak, by unikać samotnych spacerów oraz ryglować drzwi.

- Okradziono?- szok obłapił Ifę. Przestępstw dopuszczano się sporadycznie, zawsze wzbudzały publiczne zgorszenie i strach przed niegodziwością parszywców. Wyjątkowo podzielała oburzenie Tacyty, co przyznała z ironią. Jednak nie popadała w panikę, jaką wywołały w lekkomyślnych ludziach, oświadczenia Gwardii. Żaden zdrowy na umyśle bandyta nie pokusiłby się o kradzież w zrujnowanym majątku oferującym wyłącznie kamiennie.

- Straszne czasy nadchodzą, drogie dziecko. Tyś samiuteńka. - troska kobiety byłaby przyjęta serdecznie, gdyby nie wiadoma sytuacja modystki. Modystka wraz z mężem kowalem dorobiła się ósemki pociech. Zarobki malały, a wielodzietna rodzinna potrzebowała coraz więcej środków. Spośród gromadki wyróżniał się ulubieniec rodziców, jedyny syn, Marius, któremu poświęcano wytężone starania, aby zapewnić dobrobyt. Byli równi wiekiem, lecz dzieciństwo spędzali osobno, Ifa wśród rozrywek, on szkoląc się w ojcowskich rzemiośle. Bieda zbliżyła obydwie rodzinny zarobkowo, ale dziewczyna wciąż jawiła się dobrą partią ze względu na dziedziczenie Macarav i rozlicznych gruntów.

Sprytna Tacyta umyśliła plan zakładający korzystny mariaż, który powiódłby się bezbłędnie. Nikt nie przewidział obiekcji panny młodej, która bezzwłocznie zorientowała się w zamiarach znajomych. Taktownie wyraziła niechęć i tak pojawiając się na językach całego miasta.

- Mam przyjaciół, pani Glaucio. - zapewniła radośnie. Pogawędki ograniczonym ludem bawiły dziewczynę wybitnie, chociaż nieraz żałowała braku godnego rozmówcy. Niektórzy, co bystrzejsi, zauważali jej wrodzoną dumę, która ongiś pasowałaby do bogatej dziedziczki, lecz w obecnym położeniu zyskiwała nieprzychylność. Ifa dbała o zachowanie rezerwy, bratanie się z pospólstwem mogłoby ujawnić jej ułomność. Tajemnicę zdoła się zachować jedynie poprzez ograniczenie wtajemniczonych. Dlatego jakiekolwiek małżeństwo zostałoby odrzucone niezależnie od zysków.

-Znajomości tego typu są mało lukratywne. Jutro odbywają się letnie tańce, czemuś byś nie miała dołączyć?

-Środek tygodnia winno spędzać się na modłach, nad wyraz w przypadku nieprzychylności pogody.

Nabyta pobożność objawiała się gorliwością w przestrzeganiu tradycyjnych obrzędów. Ifa nie opuszczała porannych, południowych i wieczornych modłów. Znajdowała w kamiennych aulach spokój. Z pozoru chłodne miejsce było schronieniem przed rzeczywistością. Wprawdzie Odmieńcy nie mieli powodów, żeby uiszczać ofiary, lecz ona sumiennie wypełniała posługę. Lubiła porozmawiać z Kapłanami, dzięki żarliwości zdobyła ich podziw i względy.

Tycjana zbyła przytyk wzruszeniem ramion. Pyszność dziewczyny raziła jej godność, a przecież traktowała sierotę, niczym rodzoną córkę. Oczywiście swoich uwag nie wypowiadała głośno w obecności Ify, lecz rzetelnie obgadała za plecami.

Macarav przeżył okres świetności. Ozdobą schludnego, kwadratowego podwórka był wiekowy dąb, zasadzony na cześć narodzin upragnionego dziedzica, Saula Lucianusa, dziadka obecnej właścicielki. Długowieczność nie zapewniała nieśmiertelności i zdrowia. Żyjąc, a pod koniec, egzystując, patriarcha boleśnie chorował. Umarł w agonii, kilka godzin, przed przyjściem na świat wnuczki.

- Spocznę tam w cieniu. - oświadczyła Tycjana, wskazując tłustym paluchem na kamienną ławę i stół pod drzewem.

- Przyniosę kieliszki. - skierowała się wprost do uchylonych, poobijanych drzwi. Z przyzwyczajenia pchnęła mocno i zadrżała przez wydawany skowyt zardzewiałych zawiasów, przypominający kwilenie świni. Owiał ją przyjemny podmuch zimna i obrzydliwa woń stęchlizny. Hall oświetlały ścienne okna, których mycie zajmowało cały tydzień, toteż słońce przebijało się przez roczną warstwę kurzu. Ubita glina służyła za podłogę, a stare zasłony powsadzane w ścianach, by wypełnić dziury i zapobiec uciekaniu ciepła, udawały obrazy. Ifa nauczyła się pomijać brzydotę pomieszczeń, kładąc nacisk na użytkowość.

Przeszła do skromnej kuchni przesiąkniętą zapachem ziół i świeżego chleba, który piętrzył się smakowicie na sosnowej ławie, przyszykowany do sprzedaży. Ostatni worek mąki przełożył się na dziesięć złotników, wartość odpowiednią, aby utrzymać się w zimie. Jutro przyjadą wozy z gospód, którym dostarcza żywności, więc powinna zadbać, by produkt zachował świeżość. Kucharki udały się na jarmark po marmoladę, którą nadzieją słodkie bułeczki posypane makiem. Jako niefrasobliwe dziecię uwielbiała zajadać się nimi przed obiadem, choć niańka i mama kategorycznie zabraniały nadprogramowych łakoci.

Przełknęła naciekłą ślinę, przypominającą o braku porządnego śniadania. Odruchowo chwyciła rumiany wypiek z zamiarem schrupania smakołyka dzieciństwa. Zawiesiła dłoń tuż przy ustach. Otrząsnęła się z samolubnej zachcianki. Bułki kosztowały dwa miedziaki, a sto takowych monet składało się na srebrnik, za który zakupiłaby len na odzież. Odłożyła słodycz na śnieżnobiałe prześcieradło, którym przykrywano pieczywo, by nie sczerstwiało.

Poirytowana wzięła kieliszki służące zwykle do wyciskania okrągłych ciasteczek. Wiedziała, że gość zjawił się oczekując także treściwszego poczęstunku. Nikomu nie odmawiała strawy, prócz siebie samej. Odkąd przetrwanie zależało od jej pracowitości, notorycznie zaniedbywała ciało. Popasała jedynie w higienie, której zachowanie czasami przewyższało głód.

Zachowując normy gościnności poświęciła bochenek i twaróg. Rzadko spożywała coś bardziej urozmaiconego. Wróciła do modystki kwadrans później, po dokonaniu niezbędnych inspekcji oraz nakarmieniu psów. Zastała kobietę pochłoniętą owijaniem słomianego kapeluszu różową wstążką. Na widok zbliżającej się młodej gospodyni, zaraz odstawiła pracę na stół.

- Jakaś ty dobra, dziecko!- zagarnęła krytycznym spojrzeniem jedzenie. W mig wyłowiła niedociągnięcia, którymi nie omieszka podzielić się podczas sąsiedzkiego spędu.

- Mówiliście, pani, o zbiegłych złodziejach. Czy ustalono ich tożsamość?

Tycjana chwyciła haczyk. Plotki, największa namiętność, nie skrywały przednią żadnych sekretów.

- Wilcza Czapa podejrzewa, że dokonali rozboju Gorejący Strzelcy, bowiem widziano ogień. Wiadomo czego się dopuszczają! Łamią odwieczne prawa równowagi, bezczeszcząc Dar Ognia, a ponadto demoralizują młodzież. Zaatakowali znienacka, chociaż któżby zdrów na umyślne spodziewał się tak bezwstydnego postępku! Dlatego, zdołali niepostrzeżonym przedostać się do Świętego Gaju i zgrabić Oddech, dopiero wychodząc spostrzegła ich Zaklinaczka, której wycieli język. Straszne! Oszpecili przepiękną niewiastę, która tyle uczyniła dobra dla miasta. Przepłakałam cały poranek! Zaledwie we poniedziałek poleciła mi cudowny środek przeciwmigrenowy? - otarła łzę, choć mówiła bez cienia szczerego wzruszenia- Ogary zgubili trop w północnej dzielnicy, przy akweduktach.

- Mieszkamy na przeciwległym krańcu, nie sądzę, aby zaryzykowali pojmaniem przemieszczając się. - Ifa zapewniła nadwrażliwą kobietę, ale sama powątpiewała w uczciwość podobnych twierdzeń. Prawdę powiedziawszy, miała odmienne przeczucie. Jeśli uciekałaby przed Gwardią, szukałaby kryjówki w najmniej prawdopodobnym miejscu. Przeludnione miasto byłoby poniekąd niebezpieczeństwem, a wielokształtna wieś udostępniała sposobność ukrycia.

- W istocie jesteśmy uratowane. Myślę, że nasi odważni dragoni złapią szubrawców jeszcze przed zachodem słońca.

- Niczego bardziej nie pragnę niż śmierci zdrajców. Nie unikną szubienicy, a ich rodzinny publicznego potępienia. Jakim wstydem okryli człowieczeństwo!

Ukroiła kromki, które wysmarowała twarożkiem. Zerkając na główny gościniec spostrzegła nadchodzącego rządcę. Promienisty uśmiech zagościł na jej smagłej buzi, którą nieczęsto rozświetlały okoliczności życia. Uszykowała trzecią kanapkę.

- Dzień dobry, panie Ablu.

Tycjana chowała starą urazę do przybyłego mężczyzny. Niechętnie podała dłoń do uściśnięcia. Ifa natomiast wielce szanowała człowieka, któremu zawdzięczała przetrwanie w pierwszych latach po śmierci rodziców. Zajmował się wszystkim, mimo zaawansowanego wieku i niepełnosprawności lewej nogi, cierpliwie ucząc dziedziczkę zarządzania majątkiem.

- Dobry.- wybełkotał z trudem. Starość odbierała podstawowe zdolności człowieka. Problemy z mową zaczęły się niedawno i nagle. - Zaraz wybije gong.

- Owszem, powinnam już wychodzić, żeby móc zamówić słówko z uru Estevem i złożyć wyrazy ubolewania.

Ifa ściągnęła zakurzony fartuch pod którym chowała błękitną sukienkę obszytą koronką. Otrzepała rękawy i poprawiła ściśnięte w warkoczu włosy. Do świątyni powinna zakładać co najlepszego, oczywiście zakładając, że posiada lepszą garderobę. Modystka niezadowolona z przerwanej pogawędki, która dotyczyła ulubionej materii, zadeklarowała odprowadzić panienkę do Wschodniej Bramy, gdzie miała skręci w handlową ulice. Trójka ludzi podzielała jednakowe mniemanie, że rozstawali się z nieciekawym towarzystwem.

 

Cztery bramy prowadziły do Quatouru, zgodnie odpowiadając stroną świata. Ifa codziennie przechodziła przez największą, Wschodnią Bramę, zwaną Byczą w nawiązaniu do strażniczego posągu marmurowego byka, którym według legendy jest wojownik poległy w obronie miasta. Do obowiązków Quatourczyka należało mijając rzeźbę, dotknąć ugiętej kończyny pradawnego zwierzęcia.

Sam obiekt niczym się nie wyróżniał. Surowa, czerwona cegła porośnięta bluszczem. Wrota zawsze otwarte, wykonano z ciemnego drewna wzmocnionego metalem. Posąg stał dwadzieścia stóp przed bramą, wydeptana ścieżka okalała go naokoło. Harmider dobiegał przybywających z oddali, porywał zapachami i melodiami. Wkraczało się w nieznany, kolorowy świat. Wąskie, kręte uliczki wypełniały przeróżne typy. Sklepiki z jaskrawymi szyldami i wystawami kusiły wachlarzem cudaczności. Rzędy kramów z zagranicznymi cacuszkami ciągły się w nieskończoność.

Ifa nie przepadała za tętnem miasta. Przytłaczające tłumy i dziwactwa sprawiały, że odczuwała swoje ograniczenie. Kształciła się krótko i niedbale. Przekładała błazeństwa nad książki, którymi próbował karmić córkę Ennus Lucianus, lecz bez większego powodzenia. Kilkuletnia dziewczynka wolała obrazki od liter, których długo nie potrafiła odczytywać, dopiero w sieroctwie, odkryła przydatność bogatej biblioteki. Chłonęła grube tomiska o wszystkim, co kiedykolwiek może dostarczyć praktycznej wiedzy. Sprzedała ulubione powieści matki, żeby zakupić lektury poświęcone nauce.

Jednakże, niewiele wyniosła z samodzielnej edukacji. Gospodarcze pojęcia i przepisy nie sprawią, że zrozumie obce kultury i ludzkie popędy.

Szła prędko, zakrywając chustą połowę twarzy, jakby ochraniając się przed rozpustą. Nie wzbudzała niczyjego zainteresowania, mimo to, co rusz oglądała się za siebie, zwłaszcza w obliczu wczorajszego incydentu. Tycjana bez przerwy paplała, podniecona jakąś dostawą, chyba delikatnych tkanin. W końcu porzuciła znękaną dziewczynę, zbaczając do głośnej od przekupek, ulicy handlowej. Ifa widziała już osiem wież świątyni, mieszczących złote gongi. Niepokoiła się bowiem, trzy uderzania powinny zagrzmieć kwadrans temu. Im bliżej znajdowała się Białego Placu, tym bardziej złowieszcze przeczucie nawiedzało jej serce. Stanęła przy piekarni, by złapać oddech. Prawie biegła, popędzana zaalarmowaną intuicją. Zajrzała w skromną witrynę sklepu, spodziewając się normalnego o tej porze tłumu, ale we środku było pusto. Chwyciła za klamkę i szarpnęła, odkrywając, że drzwi są zamknięte. Obejrzała się na pozostałe budynki. Jak mogła pominąć dziwny bezruch?

W zasięgu wzroku dostrzegała wyłącznie grupkę dzieciaków grających w ciuciubabkę.

- Przepraszam!- podeszła do zaskoczonych szkrabów umorusanych wszechobecnym piachem. - Gdzie się wszyscy podziali?

Maluchy wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Na przód wyszedł kościsty, obdarty i piegowaty chłopak.

- Złapano Gorejących Strzelców i zaraz zostaną postawieni przed Łaskawym Sądem, a potem powieszeni. - zawiadomił zwięźle.

- Dziękuje. - rzuciła im miedziaka. Najwidoczniej plotkara miała nieświeże wieści. Zakasując spódnice pobiegła na Biały Plac, lecz szybko zdała sobie sprawę, że przedarcie się poprzez zalegającą gawiedź, czekającą na straszny, a upragniony finał, jest nieosiągalne. Dobiegały dziewczynę słowa oskarżenia Kapłana połączone z wyrazami ubolewania nad występkiem. Usprawiedliwiał złodziei chwilowym otumanieniem, pościgiem za błędnym bogactwem. Surowo przestrzegał przed naśladownictwem. W jego podniesionym głosie brzmiała nuta smutku, szczerego współczucia, którego Ifa pojąc nie umiała.

Mozolnie torowała sobie przejście. Ludzie, również usiłowali znaleźć się jak najbliżej szubienicy. Przepraszając popychane osoby, nareszcie wynurzyła się z morza nastawionych głów. Trafiła na dogodny punkt obserwacji, wystarczająco blisko, by ujrzeć znienawidzone postacie, przy czym zachowując bezpieczny dystans w razie komplikacji.

Miała bystry wzrok. Bez trudu dosięgła nim dwójkę skazańców. Gorejący Strzelcy, postawni mężczyźni o wyraźnie zarysowanej fizyczności, stali pod chwiejącymi się pętlami, które niebawem złapią ich szyję w śmiertelnym uścisku. Niższy, lecz znacznie przewyższający wiekiem towarzysza, robił piorunujące wrażenie. Stał dumnie wyprostowany bez cienia strachu na kamiennej twarzy. Wyglądał, jakby przyjmował śmierć z godnością, nie żałując podłych czynów. Kierował obojętne spojrzenie w górzysty horyzont. Mężczyzna jawnie ignorował podekscytowane zbiegowisko, czym w neutralnych okolicznościach, mógłby zdobyć uznanie. Ifa doszła do wniosku, że skazaniec musiał ongiś odznaczać się cnotami. Twarda powierzchowność przywodziła na myśl nieprzeciętne opanowanie, w ogóle niepasujące do przeznaczonego daru ognia. Impulsywność i żarliwość charakteryzowała jego pobratymców. Człowiek dokonujący rozboju i okaleczenie Zaklinaczki, nie jest w stanie zachować emocjonalną wstrzemięźliwość. Istnienie tak wypaczonych z humanitaryzmu osobników było niemożliwością, a przynajmniej ona w to wierzyła. Przychylała się raczej do twierdzenia, że przerażenie sparaliżowało mężczyznę.

Lęk, zalążek paniki gościł na licu drugiego skazańca. Odpowiednio byłoby powiedzieć młodzieniec, ponieważ wiekiem nie przekraczał trzydziestu lat. Rzucał nerwowo oczyma po Białym Placu, szukając u kogokolwiek miłosierdzia. Ifa skłonna obdarzać empatią żywe stworzenia, w tym przypadku, emanowała gniewem. Winni krzyczała w środku. Zasługują na tortury i wieczne potępienie. Kapłani powinni nawoływać do linczu, ale szukając miejsca na absurdalne przebaczenie.

Ósemkę sędziów stanowili Kapłani i Zaklinacze, pod przewodnictwem uru Esteva, który bezpośrednio przemawiał do ludu.

- Niesubordynacja i bezwzględność, prowadzą ku przepaści z której nie ma ocalenia. Wspólnie szukamy najwłaściwszej drogi. Jesteśmy różnorodną jednością, bowiem tylko odmienność zapewnia równowagę. Wagą naszego postępowania jest sumiennie. Wszyscy podlegamy jednakowym prawą. Narodziny i śmierć. Przeciwstawiając się porządkowi świata bezcześcicie dar żywiołu. Krzywdzicie własną duszę. - podszedł do Gorejących Strzelców- Milczycie, bracia, choć pokora uratowałaby wasze życie. Ubolewam nad stratą zasłużonych, śmiałych wojowników, którzy zboczyli z wskazanej ścieżki.

Usiadł na prostym tronie z wyżłobionymi symbolami przynależności wodzie. Ryty lśniły w drewnie, ożywione mocą Kapłana, którego pergaminowa skóra, niby przeźroczysta, miast krwią, pulsowała srebrzystą cieczą. Błękitne wstęgi barwnika przecinały jego łagodną twarz, przechodząc w cieńsze kręgi wokół ciemnych oczu.

Kat, Wilcza Czapa, popchał skazańców do przodu, a skrzętni pomocnicy nałożyli grube sznury na szyję.

Wstrzymano oddechy, zapadła głucha cisza. Ifa bezwiednie spojrzała na starszego Strzelca, którego spokój tak ją wzburzył. Spozierał beznamiętnie, lecz nagle, dla postronnego na sekundę, zniżył wzrok. Scalili zmysły. Ona niedorzecznie zafascynowana czymś nieznanym i złym, on przełamał zrezygnowanie. Ujrzała bezmiar ognia.

Zapadnia puściła. Bzdurną weź brutalnie zerwano. Ciała zawisły wraz z zgrzytem rozrywanych kręgów. Czereda wzniosła okrzyki zadowolenia. Przekleństwa wypełniły święty plac. Rzucono się na trupy z zamiarem rozszarpania. Wstrzymał ogólny napad nienawiści uru Esteva. Zimna woda, tylko złudzenie, oplotła agresorów. Oprzytomnieli.

- Bądźmy mądrzejsi. Ciała należy powierzyć żywiołowi. Dusze rozpoczęły tułaczkę. - kończąc makabryczne przedstawienie, zszedł z podwyższenia. Za nim podążyli milczący sędziowie. Zakapturzone postacie, których wola jest prawem.

Poczekano kwadrans nim zebrani się przerzedzili, wtedy odcięto ciała. Głowy owinięto czarnymi chustami. Ifa stała sparaliżowana doświadczeniem.

Pragnęła śmierci człowieka! Śmierci! Nigdy sobie nie wybaczy prymitywnej wrogości. Karmiąc dumę, uważała się za lepszą, bo zachowywała tradycyjne wartości. Gardziła ludźmi widząc ich ułomności umysłu, lecz bezkrytycznie mniemała o własnym usposobieniu. Pycha, niedopuszczalny grzech rozrastał się w jej duszy.

Zacisnęła pięść nad krwawiącym sercem. Zawiodła siebie. Życzyła złodziejom najgorszego, a powinna obrać postawę mędrca. Wybaczyć i skłaniać do pokory.

Za późno. Umarli, dokonano konieczności.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • NataliaO 07.11.2014
    bardzo ale to bardzo zajefajne, ciekawa treść , 5 i czekam na dalsze rozdziały :)
  • Pan Buczybór 01.11.2016
    Tutaj mamy prawdopodobnie pierwszy z ponad 8000 komentarz Natalii
  • NataliaO 01.11.2016
    Liczysz
  • Pan Buczybór 01.11.2016
    NataliaO nie muszę. Na twoim profilu wszystko jest napisane.
  • NataliaO 01.11.2016
    Pan Buczybór aa, no tak hihi
  • Targówek 10.01.2021
    Początki opowi

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania