Filmowe kontynuacje
Wykorzystując istnienie tego portalu i łącząc to z faktem chęci posiadania 42 tekstów wrzucam bardzo stary tekst z mojego bloga, który tyczy się filmowych kontynuacji.
Film, książka, czy gra? W pierwszym odruchu odpowiadam, że film, ale potem myślę sobie o kontynuacjach gier, aby na końcu dojść do wniosku, że książka też może. Nie ma większej różnicy, bo wszystko może doczekać się swojego sequela i myślę, że możliwość posiadania "ciągu dalszego" to duże pochlebstwo dla oryginału. Wszakże złe twory rzadko otrzymują drugie życie. To znaczy otrzymują, ale trzeba zaznaczyć, że istnieją twory złe i "złe".
Pamiętam, gdy pierwszy raz natknąłem się na "książkowy sequel". Nie chodzi mi o każdy sequel, ale o kontynuację, której byśmy się nie spodziewali. U mnie był to "Piotruś Pan". Zaintrygowany tytułem poszperałem za informacjami w internecie, ale po samą książkę sięgnąć się nigdy nie odważyłem. Chodzi o to, że niektóre marki po prostu nie powinny bawić się w kontynuacje, bo są tak dobre; tak perfekcyjnie ułożone, że każdy następny dodatek byłby jedynie skazą i z tym stwierdzeniem zgodzi się chyba każda maruda, która usłyszy o planowanym przez Hollywood "skoku na kasę".
Jasne, są filmy, które tworzy się z założeniem, że mają stanowić część pierwszą większej historii i tu pierwszym do głowy przychodzą mi "Piraci z Karaibów", gdzie każda część otwierała sobie drogę do następnej.
Słowo "sequel" brzmi ładnie, prawda? Do dziś wspominam z sentymentem swój pierwszy obejrzany sequel, którym były "Szczęki 2". Co to były za emocje! Kolejny rekin, grupa nastolatków na oceanie i śpieszący im na ratunek Roy Scheider.
Szkoda, że większości z nas (i słusznie) kontynuacja kojarzy się z czymś wtórnym, mniej doskonałym, odgrzanym. I trudno się dziwić. Z jednej strony może drażnić rażący brak pomysłowości twórców. Po co tworzyć nowe postaci, wątki, historie skoro raz jeszcze można przetworzyć tą samą bajkę i podać ją jako ciąg dalszy zeszłorocznego hitu? Doskonałym przykładem jest "Kevin sam w Nowym Jorku", który kropka w kropkę, gag w gag, scenę po scenie kopiuje rewelacyjną część pierwszą. Mimo wszystko mistrzami w dorabianiu kontynuacji okazują się być twórcy horrorów - piątki, świątki, koszmary lat ubiegłych i przyszłych, piły zwykłe i mechaniczne.
Tak jak fabuła tych filmów, tak i nazewnictwo sequeli nie grzeszy oryginalnością albo dodaje się "dwójkę" ("Spider-Man 2"), albo słowo wskazujące na kontynuację historii ("Powrót Batmana", "Omen: Przebudzenie"), a czasem ucieka się do gier słownych ("Za szybcy, za wściekli").
Zapędy filmowych twórców rzadko kończą się na części drugiej. Rolą sequeli jest stworzenie połączenia dla większej serii, a może nawet mini-serialu. Zrzędzę? Ano, zrzędzę. Czasem warto raz jeszcze obejrzeć przygody ulubionych bohaterów w nieco innej odsłonie. Wyobrażacie sobie, jak smutny byłby świat bez kolejnych filmów z kapitanem Sparrowem?
Chyba jednak większość ludzi jest przeciwna tworzeniu kontynuacji i wśród bojowników fundacji charytatywnej "Nie dla sequeli" można wyróżnić trzy opinie:
- żartobliwą: "z tego robi się moda na sukces"
- pesymistyczną: "niepotrzebna kontynuacja",
- na chłopski rozum: "wiadomo, że robią to dla kasy" (no, bo produkcja filmów to czyjeś hobby).
Po części zgadzam się. Nie każdy film prosi o ciąg dalszy, a "chwytliwy" tytuł potrafi być wielką pokusą dla filmowców. Mimo wszystko w tworzeniu kontynuacji warto zachować zdrowy rozsądek i umiar.
Komentarze (5)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania