Poprzednie częściFirma
Pokaż listęUkryj listę

Firma część 2 (ostatnia)

Okazało się, ze na mailu czeka na mnie dwa razy więcej zadań niż dzień wcześniej. Widocznie tak dobrze poradziłem sobie, że dodali mi pracy bym się nie nudził. Było tego tak dużo, że nie miałem szans skończyć tego, co zacząłem. Kiedy dochodziła piętnasta, a ja wciąż byłem daleki od osiągnięcia celu, pomyślałem, że najlepiej będzie skończyć resztę dnia następnego. Zapisałem dane i przesłałem mailem to, co zdążyłem zrobić. Stanąłem przed drzwiami, czekając aż się otworzą. Nic z tego. Było już kilka minut po piętnastej, a światełko nie zamierzało zmienić się na zielone. To oczywiście wzbudziło ponowny atak klaustrofobii i gorącą chęć wydostania się z ciasnej pułapki. Przebywanie w windzie przeważnie nie budzi lęku, dopóki ma się świadomość, że wszystko działa jak należy i za chwilę wysiądzie się na docelowym piętrze, natomiast strach wkracza gdy, nagle coś pójdzie nie tak jak sobie zaplanowaliśmy i zatrzyma się ona z niewiadomych przyczyn nie tam gdzie powinna. Pośrodku ciemności i nicości, pomiędzy piętrami. W takiej sytuacji się znalazłem, a wydawałoby się, że zacząłem rozumieć zasady rządzące tą firmą. Wiedziałem, że walenie pięścią na nic się nie zda, gdyż i tym razem zapewne istniały powody, dla których wciąż przebywałem w zamknięciu. Do tego dochodziła świadomość martwoty tego miejsca i dojmującej samotności, jakby poza mną w budynku nikogo więcej nie było, a jednak ktoś przecież tym wszystkim zarządzał i wysyłał mi maile. Koniecznie musiałem  nawiązać jakąkolwiek relację ze współpracownikami. Miałem dużo pytań, ale na razie nie było kogo prosić o ich wyjaśnienie. Żeby chociaż jakiś woźny czy sprzątaczka kręcili się po korytarzach jak to miało miejsce w wielu innych przybytkach, w których realizowałem swoją karierę zawodową.

Przejrzałem jeszcze raz instrukcje, dokładniej i skrupulatniej. W końcu natrafiłem na dopisek drobnym drukiem na końcu długiej listy zasad, z którego wynikało, że drzwi pozostaną zamknięte do momentu, aż  nie zakończy się wszystkich zleconych zadań.  Najwyraźniej nie można było odkładać niczego na później, tak jak zamierzałem.  Z frustracją i znużeniem usiadłem z powrotem przed komputerem i  zacząłem przeliczać i porządkować dane.  Dochodziła siedemnasta, gdy wreszcie przesłałem gotowe pliki. Drzwi wciąż pozostawały zamknięte.

A co jeśli ktoś odpowiedzialny za kontrolę wykonania zadań już opuścił swoje stanowisko i będę musiał, o zgrozo, przenocować w firmie? Przypomniały mi się inne zamknięte pokoje. Czyżby ludzie tam przebywający, byli w podobnej sytuacji co ja i nie mogąc wyrobić się  w terminie ze wszystkimi zleconymi pracami musieli wyrabiać nadgodziny bez możliwości odwrotu?

Na szczęście po kilku minutach niepewności drzwi wreszcie się otworzyły. Jak najszybciej opuściłem budynek. Miałem serdecznie dosyć tej pracy, ale chwilowy brak perspektyw na znalezienie innej nie pozwalał na wybrzydzanie.

Następnego dnia, gdy tylko przekroczyłem próg swojego pokoju, jeszcze zanim drzwi zdążyły się zamknąć, postawiłem w przejściu  kosz na śmieci. Pomyślałem, że tym razem to ja będę kontrolował sytuację, ale się myliłem. Kosz został prawie doszczętnie zgnieciony pod naporem niepowstrzymanej siły mechanizmów odpowiedzialnych za zamykanie i otwieranie, zdolnych prawdopodobnie uczynić podobnie z człowiekiem, który nieopatrznie  stanąłby w nieodpowiednim miejscu. Pozostala tylko wąska szpara, przez którą widać było zaledwie fragment korytarza. Dobre i to, ale obawiałem się, że przełożeni   mogą mieć za złe zniszczenie ich mienia i próbę cwaniactwa i łamania zasad. Przystąpiłem do pracy licząc, że jednak niczego nie popsułem i mechanizm otworzy się tak jak zawsze o ustalonej godzinie. W przeciwnym wypadku byłbym w kompletnie czarnej dupie, bo nie jestem aż takim anorektykiem by przeciskać się przez szpary.

Odniosłem wrażenie, że pracy jest jeszcze więcej niż dzień wcześniej, jakby ktoś dorzucał mi kolejnych obowiązków wyłącznie bym musiał zostać w firmie jak najdłużej. Wolałem o tym za długo nie myśleć, bo wtedy gubiłem się w obliczeniach, lecz czułem, że jeszcze trochę i będę musiał zrezygnować, jeśli liczba narzuconych zadań i ich trudność będzie wciąż wzrastać. Nie zamierzałem spędzać całego dnia i nocy w pracy, nawet jeśli mieliby solidnie płacić mi za nadgodziny.

W pewnym momencie usłyszałem na korytarzu kroki. Ktoś przechodził obok mojego pokoju. Początkowo poczułem irracjonalny strach, że to mój szef, który gdy zobaczy, co zrobiłem z koszem na śmieci wścieknie się i każe mi się wynosić. Nie byłoby to może najgorsze, bardziej obawiałem się samego wybuchu złości i nienawiści zwróconej w kierunku pracowników, jakie często widziałem w moich poprzednich miejscach pracy. Oderwałem się od zadań i nasłuchiwałem. Poszedł dalej. To nie był szef. Może któryś ze współpracowników? W końcu mógłbym spotkać jakiegoś kolegę, towarzysza niedoli. Nie mogłem przegapić takiej okazji. Podbiegłem szybko do szpary w drzwiach i zawołałem:

- Hej! Zaczekaj! Mam kilka pytań.

Wtedy usłyszałem świszczący oddech. Ktoś stał poza zasięgiem mojego widzenia, mogłem dostrzec jedynie fragment korytarza, ale osoby, która przeszła tamtędy przed chwilą nie dałem rady zobaczyć.

- Coś ci jest? – zapytałem, gdyż brzmiał jakby z wyraźnym trudem łapał powietrze. Odpowiedź stanowił najbardziej potworny dźwięk jaki dane mi było przez całe życie usłyszeć. Dziwaczny skrzekot, który wcale nie brzmiał jak ludzka mowa, przechodzący w ryk połączony z potwornym bulgotem jakby właśnie na korytarzu ktoś wymiotował. Odbiegłem szybko z powrotem do swojego komputera i modliłem się byleby tylko to potworne coś nie próbowało dostać się do mojego pokoju. Nie chciałem nawet spoglądać w stronę szparki w drzwiach, gdyż obawiałem się widoku jaki tam zobaczę. Cały czas miałem wrażenie, że ten nieludzki stwór obserwuje mnie, ciekaw co to za nowy pracownik zawitał do ich firmy.

Idź sobie, błagam – powtarzałem w myślach i zacząłem rozumieć dlaczego w instrukcjach napisano by nie kontaktować się z innymi współpracownikami. Co tam się odpierdalało nie byłem w stanie nawet ogarnąć umysłem.

Takie to dziwne myśli krążyły mi po głowie, ale im bardziej skupiałem się na cyferkach i tabelkach, tym bardziej zapominałem   o tym, czego byłem świadkiem. Inne problemy zapełniły mi czas i byłem im za to wdzięczny, gdyż potrzebowałem takiego oderwania od ciągłego rozpamiętywania koszmaru z korytarza. Dopiero kiedy skończyłem i przesłałem pliki pozwoliłem sobie rzucić okiem w stronę drzwi. Nie dostrzegłem nikogo w szparze, co nie oznaczało, że na korytarzu również panowała pustka. Prawdę powiedziawszy błagałem o to, gdyż nie zamierzałem stawać oko w oko z czymś wydającym tak potworne dźwięki.

Po chwili drzwi się otworzyły. Zabrałem zgnieciony kosz na śmieci i wepchnąłem pod biurko, byleby nikt niepożądany nie zwrócił na niego uwagi. Korytarz był pusty. Pędem zbiegłem po schodach i wydostałem się poza teren firmy.

Całą noc dręczyły mnie koszmary, w których powracały straszliwe dźwięki, a umysł podsuwał mi jeszcze gorsze obrazy, których bynajmniej nie chciałbym oglądać w rzeczywistości. O ile często rano zapominam sny, tak tym razem wszystko dokładnie pamiętałem jakby miało to być swego rodzaju ostrzeżenie. Może faktycznie powinienem pomyśleć o zmianie pracy na mniej stresującą i normalniejszą?

Tym razem z lekką obawą podchodziłem pod mój pokój. Na szczęście nikogo nie spotkałem. Odkryłem jednak, że zgnieciony kosz na śmieci zniknął spod biurka. Tak więc ktoś był w moim pokoju. Gdy już zasiadłem przed komputerem i zabrałem się za kolejne obliczenia, zniknął gdzieś dotychczasowy lęk i pomyślałem sobie, że może po prostu współpracownicy robili sobie ze mnie żarty i chcieli mnie nastraszyć. Puścili jakąś dziwaczną mieszankę różnych odgłosów, a mój umysł dopisał sobie odpowiednio koszmarne uzasadnienie.

Na pewno tak było, bo przecież…

Nie chciałem dorabiać żadnych dodatkowych teorii do tego całego ambarasu i wolałem pozostać przy bezpiecznej opcji z niewinnymi dowcipami. Skończyłem pracę trzy godziny po wyznaczonym czasie, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Ważne, że nie słyszałem więcej tych dziwacznych odgłosów, ani nikt mnie nie niepokoił.

Przez kolejne dni samotność była moją jedyną towarzyszką. Nie przeszkadzało mi to, gdyż miałem aż nadto zajęć. Pracy było coraz więcej, za to mi szło lepiej i szybciej niż na początku. Zazwyczaj zostawałem dłużej, niż planowałem, ale za nadgodziny płacono dodatkowo. Nie zastanawiałem się zbytnio, kto przelewał mi pieniądze, czy wysyłał i odbierał maile.  Wolałem nie wiedzieć.

Nadszedł jednak dzień, kiedy wybrałem się na przechadzkę po korytarzach wyższego piętra, gdyż chciałem zobaczyć, co też tam ciekawego znajdę. Zrobiłem to już po pracy, gdyż nie chciałem zostawać z zaległościami. Z czasem przeszedł mi lęk przed spotkaniem z tajemniczym osobnikiem, dlatego też zdecydowałem się na tak odważną eskapadę. Górne korytarze były bliźniaczymi odpowiednikami tych z niższych pięter. Wszędzie szereg drzwi, z zapalonymi na czerwono diodami. Oznaczało to, że nie należy przeszkadzać. Na samym końcu dostrzegłem tabliczkę z napisem „Dyrektor oddziału”. Zaintrygowało mnie to, ale te drzwi również były zamknięte. Dochodziły jednak zza nich odgłosy chrumkania i pochrząkiwania, a im bardziej zbliżałem się w ich kierunku, tym bardziej czułem niepokój, a dźwięki zaczynały przypominać te, które słyszałem na korytarzu. Bezszelestnie oddaliłem się stamtąd. Nie chciałem by ktokolwiek obecny po drugiej stronie drzwi, wiedział, że podsłuchuję.

Postanowiłem jak najszybciej opuścić budynek i już nigdy więcej nie wałęsać się bez potrzeby po górnych piętrach. Miałem swój pokój i tylko on wydawał mi się oazą pośrodku ciemności.

I tak mijały kolejne dni, a może tygodnie, kiedy ani ja nie niepokoiłem bywalców wyższych pięter, ani oni mnie.

Nadszedł jednak czas, kiedy wychodząc ze swojego pokoju dostrzegłem, że obok jednych z sąsiednich  drzwi pali się zielone światełko. Nadzieja odżyła. Ktoś tam musiał przebywać i teraz wyszedł.

Zbliżyłem się do drzwi i postanowiłem zajrzeć do środka. W końcu jak do tej pory nie miałem możliwości oglądać pokojów innych pracowników. Usłyszałem odgłos pracującej maszyny, za to żadnego podejrzanego charczenia ani chrumkania. Na moje nieszczęście drzwi się rozsunęły. W środku na pełnych obrotach pracował oczyszczacz powietrza, tak więc nie czułem żadnego nieprzyjemnego zapachu, który na pewno się tam unosił. W pomieszczeniu przed komputerem siedział trup mężczyzny w średnim wieku. Nie było wątpliwości, że oglądam zwłoki. Zamknąłem oczy i uciekłem.

Okazało się, że drzwi wyjściowe są zamknięte. Do tamtej pory z czymś takim jeszcze się nie spotkałem.

Nie było żadnej klawiatury numerycznej, co znaczyło że do firmy bezproblemowo dało się dostać, ale wyjście z niej nie było już takie łatwe i zależało od osoby zarządzającej tym przybytkiem.

Zacząłem kląć ile wlezie, obiecując sobie nigdy więcej nie wracać w to miejsce.

W recepcji czekał stos kartek, które odruchowo przejrzałem. Myślałem, że to kolejne informacje  skierowane do mnie, ale jak się okazało był to tylko wydruk identycznych instrukcji, jakie dostałem pierwszego dnia pracy. Zerknąłem na numer pokoju do którego miał się udać nowy pracownik i z przerażeniem odkryłem, że to ten sam, w którym znalazłem zwłoki. Czyli jakiś osobnik miał zastąpić tego, który wykorkował w niewiadomych okolicznościach. Pewnie ze mną było tak samo. Też zajmowałem miejsce jakiegoś truposza i nie zdawałem sobie  z tego sprawy.

Jak się wydostać? W instrukcjach nic na ten temat nie było. Widocznie nastąpiła sytuacja awaryjna i musiałem czekać, aż same się otworzą albo zjawi się ktoś, kto mnie wypuści. Udało mi się, bo kilkadziesiąt minut później przy drzwiach stanął mężczyzna w kapeluszu, ćmiący papierosa. Na mój widok wyrzucił peta na ziemię i wstukał kod na klawiaturze. Byłem wolny.

- Dziękuję – wydukałem. Tylko na tyle było mnie stać.

- Coś taki przerażony? – zapytał mnie. Nie wiedziałem kim jest, ani jak dużo mogę mu zdradzić.

- Jesteś nowym pracownikiem?

- Nie, ja tu tylko sprzątam. Niektórzy ludzie zbyt dużo pracują i potem nie wytrzymują napięcia.

- Czyli…? Nieważne. Ja już tu nie pracuję.

- Wszyscy tak mówią, a potem wracają. Gdzie indziej nie jest lepiej, tu przynajmniej panują określone zasady i dopóki się ich przestrzega nie trzeba się niczego obawiać. Sam zobaczysz. Niektórzy jednak wpatrują się tylko w cyferki na swoich kontach, a im więcej czasu spędzają w pokojach, tym więcej zarabiają. W końcu nie wychodzą z nich wcale, myśląc tylko o napływających pieniądzach, aż do momentu kiedy zjawiają się tacy jak ja i ich stamtąd wynoszą. Biedacy, nawet nie zdążą nacieszyć się życiem.

Nie chciałem tego słuchać. Opuściłem firmę i przysiągłem sobie do niej nigdy nie wracać. Cokolwiek by się  nie działo, wszystko było lepsze. Nie zamierzałem jednak milczeć, sytuacja w owym przedsiębiorstwie była na tyle przerażajaca, że należało komuś o tym powiedzieć. Wyszukałem numer do Inspecji Pracy i zamierzałem złożyć zawiadomienie o warunkach panujących w tamtym przybytku. Kiedy się połączyłem zamiast miłego głosu usłyszałem nieludzi skrzek i charkot, identyczny jak ten, który dochodził  z korytarza i gabinetu dyrektora.

Pospiesznie zakończyłem połączenie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Tjeri 22.10.2020
    No. Byłby z tego niezły film. Zresztą, łapałam się na tym, że obrazami mi się czyta - to zaleta tekstu.
    Jak dla mnie ciut przedobrzyłeś z tą mową dydaktyczną spotkanego gościa. W sensie, że to nie musiałoby być wyartykułowane i bez tego dokładnie takie wnioski lęgną się w głowie czytelnika. Także ciut za dosłownie na koniec, ale i tak to bardzo dobra historia.
    Podobało mi się.
  • fanthomas 22.10.2020
    Dzięki, możliwe że troszkę pod koniec przedobrzyłem ale cieszę się że się podobało
  • Texic 26.10.2020
    Dawno nie czytałem tak ciekawej fabularnie historii. Pomysł na przedstawienie pracoholizmu jako źródła strachu brzmi naprawdę intrygująco. Daję zasłużone 5!

    Przyczepił bym się tylko do konstrukcji zdań - czasem są zbyt proste, zbyt skromne i mało rozwinięte.
  • fanthomas 26.10.2020
    Dzięki :)
  • Clariosis 29.11.2020
    Kurcze, fanthomasie, zaskoczyłeś mnie i to pozytywnie!
    Bardzo dobrze skonstruowane opowiadanie, w zupełnie innym klimacie niż zawsze. Gdy czytałam to kojarzyło mi się z grą "Stanley Parable", gdzie jest kilka fabuł i narrator, a jeżeli gracz próbuje iść inną drogą, to narrator się zaczyna denerwować. Porażające zostało na koniec - "wszędzie tak jest". Bardzo dobitne ukazanie pracoholizmu i gonienia za cyferkami na koncie. Typowo korporacyjna gadka - niby wszyscy o tym wiedzą, a i tak siedzą, bo wygodnie i płacą. A cena tego ponoszona jest wysoka. Może nie tak dosłowna jak pokazałeś to w opowiadaniu, ale bardzo podobna - dla nikogo czasu nie mają, tylko siedzą w boksie, wykonując jak maszynka zadania. Porażające w swojej wymowności.
    Piątka.
  • fanthomas 29.11.2020
    Dzięki, spróbowałem pójść w nieco inne klimaty niż zazwyczaj. Fajnie że się udało.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania