Fragment z książki E.K [*]
Nigdy nie rozumiałem równości, równość nie istniała- jak wszyscy mogą być równi, gdy istnieją ludzie lepsi? Ludzie , którzy kształtują przeznaczenie. Ludzie którzy nie podążają ślepo za drogą która wyznacza im bóg, lub którzy dalej snują senne marzenia wolności i równości. Równość nie istniała, nie istnieje i nie będzie istnieć, póki ja żyje. To właśnie ja jestem nad człowiekiem, nad stworzeniem Boga, na równi z samym stwórcą.
Czasem gdy mam taki kaprys, lubię patrzeć na starania nędznych szkodników tkwiących w ich nieskazitelnym pryzmacie miłości i życzliwości , obserwować jak bardzo starają się zostać zaakceptowani przez inne słabe jednostki , których celem jest tylko bycie moimi poddanymi.
Nie raz zastałem widok tych obrzydliwych szczurów ,marzących, tak bardzo pragnących bycia zaakceptowanymi przez innych przedstawicieli tego haniebnego gatunku- jak śmieją się razem, śmiech to tylko hałas , który ma na celu tylko zadać sens ich smutnemu istnieniu.
Dźwięk pustki, przerywany przez sztuczne echo czegoś , co miało przypominać emocje, a spojrzenie , oj tak piękne! Tak liche i obrzydliwe , błagające o akceptację. Tak uległe i wspaniałe , jednocześnie wstrętne.
To zabawne. Wszyscy mówią o wolności, a wystarczy, że ktoś ich nie polubi, i już się rozpadają. Jak możesz być wolny, kiedy ogranicza Cię przywiązanie do innych ludzi?
Jednak moje przemyślania musiały znowu zostać przerwane przez potrzeby istot żywych, głód zawsze ciążył na mnie jak łańcuch, ściągający mnie w dół- to była jedna z jedynych rzeczy których nie mogłem kontrolować, nie ważne jak bardzo chciałem. Jedzenie było obrzydliwe, było zwykłą ludzką rzeczą. Wszyscy muszą jeść, tak i ja muszę jeść. Z każdym posiłkiem czułem się tak obrzydliwie.
Jedzenie zawsze mnie odrzucało.
Nie sam smak, ale to, co sobą reprezentuje - tę ordynarną potrzebę, która ściąga człowieka w dół, do poziomu zwierzęcia. Patrzę, jak ludzie żują, przełykają, mlaskają, jakby w tych ruchach było coś godnego uwagi.
Jem wyłącznie z potrzeb mego ciała , moje ciało tego żąda, a każdy kęs to przypomnienie , że wciąż jestem tylko maszyną , złożoną z groteskowej mieszanki mięśni , kości i potrzeb, potrzeb które mogły mnie równać ze stadem.
Po wyjściu z pokoju w którym spędzałem większość mojego życia , poczułem coś mokrego pod moją stopą- skarpetka szybko przesiąknęła gęstym płynem , o którym chwilowo zapomniałem. Spojrzałem w dół na sekundę ,witając się z moją mamą , a raczej z tym co z niej zostało- z mokrą plamą krwi i innych obrzydliwych płynów, które wcześniej wypełniały jej ciało, które leżało tu od dłuższego czasu. Gdyby nie jej charakterystyczny czerwony fartuszek nigdy bym jej nie poznał! Zawsze tak ślicznie na niej leżał gdy gotowała dla mnie i ojca, zmuszając mnie do jedzenia, którego i tak szybko się pozbywałem przy użyciu moich palców , które wędrowały powoli lo języku, pomagając mi z odruchem wymiotnym. Fartuch to jedyna rzecz która po wzięciu do ręki nie rozlewała się na dłoni, porównując do jej dawno zgniłego ciała- skóra była dawno napęczniała, jak gdyby nadmuchana sprężarką, z każdych możliwych otworów wylewała się zawartość worka ze skóry , a twarz ciężko było znaleźć w tym pięknym obrazie ludzkiej marności. Gdy sięgnę pamięcią to tak naprawdę od momentu gdy przestała oddychać jej twarzy już nie było, kij golfowy wbił się początkowo w jej nos, łamiąc go i wciskając w twarz z mocnym ciśnieniem, które wypychało jej oczy, następnie w jej lewe oko, całkowicie miażdżąc je w jej oczodół , aby ostatecznie zakończyć ten grzeszny taniec w jej kości skroniowej, by ostatecznie uwolnić ją od jej własnych leków i marzeń, marzeń które były chańbą gatunku ludzkiego- wyświadczyłem jej przysługę. Nigdy nie mogła mi podziękować , ale wiem , że by to zrobiła. Moja kochana mama. Nachyliłem się nad odrażającym truchłem , otwierając jej prawe oko, które dawno stało się domem dla larw i insektów. Musiałem to robić co kilka godzin, inaczej powieka jej opadała… a ja chciałem, żeby dalej mogła patrzeć i kąpać się w blasku jej wybawcy i bohatera , który ją uwolnił. Lubię gdy patrzy na mnie z dołu, tam gdzie jej miejsce. Pod moimi stopami.
Stanąłem na dłuższą chwilę aby obejrzeć moje dzieło. Matka zawsze grała ważną rolę w moim życiu- urodziła mnie, sprowadziła mnie na ten świat co sprawiało, że była trochę bliżej perfekcji od innych ludzi, bliżej mnie.
Nikt nie może być blisko mnie, nikt nigdy nie będzie i muszę zadbać , żeby tak zostało.
Nie było w tym smutku ani śmierci. Było coś czystego, absolutnego, jakby ciało mówiło prawdę, której żywi nie chcą dostrzec. Patrzyłem i chłonąłem każdy ruch powietrza wokół niego, każdy cień padający na skórę. Zachwycałem się nie nad życiem, lecz nad jego ostateczną formą , nad tym, że wszystko , co zwykle skryte , teraz jest odsłonięte, precyzyjne i niewzruszone.
Bo właśnie tak wyglądał każdy z tego marnego gatunku , pod maską emocji i uśmiechów- nędzna, groteskowa góra kości , mięśni i innych organicznych elementów , jedzonych przez szczury, insekty i larwy, larwy które delektowały się tym pysznym seansem, tak jak moje oczy delektujące się widokiem wspaniałego i boskiego wydarzenia , którym jest zabranie życia.
Ja nie snułem marzeń o byciu blisko Boga , marzenia były łudzące- Ikar nie zginałby, gdyby nie marzył. Ja byłem przekonany o mojej wspaniałej egzystencji , o tym, jak bardzo przewyższała ona Boga, o tym, jak lepszy od niego byłem! Z moim nędznym człowieczym ciałem i potrzebami, dalej trzymałem w ręku przeznaczenie i miałem moc, którą do tej pory posiadał tylko bóg! Ja mogłem odbierać życie, uwalniać nędzników z ich tak przyziemnej rzeczywistości, z ich lęków. Ja mogłem ich ratować, jakbym był kolejnym mesjaszem! I także Chojny byłem w ofiarowaniu mego wspaniałego talentu i daru innym, aj, jak wspaniale muszą się czuć, będąc pozbawianym życia , przez kogoś tak niesamowitego jak ja. Czułem, że każdy moment jest dla nich olśnieniem, choć oni tego nie wiedzą.
Nie chodziło o strach, choć strach był naturalną częścią tej symfonii. Chodziło o coś więcej , o świadomość , że ktoś taki jak ja trzyma w dłoni ich istnienie. Jakby nagle świat przyznał im swoją pełną uwagę, jakby każdy oddech stał się doniosły, bo zależał ode mnie. Wyobrażałem sobie, jak ich umysł wiruje, jak serca biją szybciej, jak ciało rejestruje każdy mój ruch. To musiało być niezwykłe uczucie. Och, jak chciałbym tego sam doświadczyć! jednocześnie straszne i fascynujące, absolutnie nieporównywalne z niczym, czego mogli doświadczyć w zwykłym życiu.
Tak bardo głodni choć jednej chwili mojej uwagi. Wszyscy pragną być zauważeni, i to ja mogłem im to dać lub odebrać. Och, miałem za dobre serce dla tych obrzydliwych tworów.

Komentarze (1)
Ciekawe co studiujesz...🤣
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania