Gdy niebo płacze

Już od kilku godzin ciemne chmury kłębiły się nad miasteczkiem, lecz dopiero teraz zaczęło padać. Strugi letniego deszczu zalewały nagrzane ulice i chodniki, padały prosto na spragnioną wody trawę. Auta, machając wycieraczkami, brnęły przez kałuże, rozpryskując fale błota na spieszących się przechodniów. Ludzie próbowali uciekać przed ulewą, osłaniać się parasolkami lub tym, co akurat mieli pod ręką. Jakaś kobieta w granatowym żakiecie i czarnej spódnicy ustawiła swoją skórzaną torbę nad głową, by ocalić misternie upięty koczek przed deszczem i szła szybkim krokiem, prawdopodobnie w stronę zaparkowanego niedaleko auta. Mała dziewczynka z impetem wskoczyła w głęboką kałużę, zalewając swoje różowe baletki błotnistą wodą. Młoda kobieta, najpewniej mama dziecka, pociągnęła pociechę za rękę, i po chwili biegły chodnikiem, by zdążyć na kolejny autobus. Starszy pan w żółtym płaszczu przeciwdeszczowym i żółtych kaloszach prowadził na smyczy małego, brązowego kundelka, co chwilę pospieszając go krótkimi szarpnięciami smyczy, gdy pies za długo obwąchiwał źdźbło trawy. Nastolatek w za dużym T-shircie założył kaptur od bluzy na głowę, nie wkładając rąk w rękawy, przez co materiał powiewał za nim niczym peleryna superbohatera, kiedy biegł, omijając kałuże. Tylko ja nigdzie się nie spieszyłam. W sumie zawsze starałam się jak najwięcej czasu spędzać poza domem. Tego dnia umówiłam się z mamą, że odbierze mnie ze szkoły, zaraz po zakończeniu roku szkolnego. Ukryłam się pod wiatą przystanku i niecierpliwie tupałam nogą w skrawek suchego chodnika. Spojrzałam na zegarek i westchnęłam. Ciekawe, co tym razem ją zatrzymało? Nagle usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Odebrałam i czekałam.

-Halo? Hej Amando, jesteś tam? Słuchaj, dzwonię, żeby ci powiedzieć, że nie dam rady cię dzisiaj odebrać, wypadło mi coś pilnego. Dasz sobie radę? -spytała mama. W tle słyszałam cichy chichot.

-Tak, jasne, nie ma problemu, lubię spacery w deszczu -mruknęłam i wrzuciłam telefon do torby.

Tak naprawdę to mogłam się tego spodziewać. Mamie często wypada „coś pilnego”. Teraz zapewne spotkała się ze swoimi przyjaciółkami, sądząc po szeptach i śmiechu, który słyszałam oprócz głosu mamy. Czasem miała po prostu jakieś dodatkowe zlecenie w pracy, albo musiała pojechać na zakupy lub zapłacić rachunek. Odkąd pamiętam, mama niechętnie wykonywała swoje macierzyńskie obowiązki, nierzadko pozostawiając mnie samą sobie. Trudno jej się dziwić. I tak wykonała kawał dobrej roboty, poświęcając swoje życie, by wychować niechcianą córkę. Ruszyłam ulicą, a moje białe trampki tonęły w kałużach. Niewygodna granatowa spódniczka z różowym lampasem i biała bufiasta bluzeczka z kołnierzykiem już po chwili były całe mokre. Nie przeszkadzało mi to, przecież to ostatni dzień szkoły, poza tym od zawsze nie cierpiałam nosić tego zbyt eleganckiego mundurka. Nie osłaniałam się przed ulewą, pozwoliłam, by woda łagodnie spływała po moich ubraniach, włosach i twarzy. Szłam powoli, rozkoszując się ostatnimi chwilami w miasteczku. Wdychałam zapach letniego deszczu, mieszającego się z nieustanną wonią spalin. Chciałam, żeby to był ostatni dzień w tym miejscu. Miałam nadzieję, że dzisiaj to się skończy, że będę mieć tyle odwagi, by to zrobić. Czasami zastanawiam się dlaczego mama nie zostawiła mnie w jakimś domu dziecka, ale doszłam do wniosku, że to pewnie przez babcię. Nadal pamiętam, jak mama zalewała się łzami lub zaciskała usta w wąską kreseczkę i patrzyła na mnie ze złością, gdy jako dziecko płakałam, chciałam iść na plac zabaw, byłam głodna lub przytulałam się do niej. Jej pocałunki były zimne, ręce sztywne, pozbawione czułości i miłości. I głos babci: „Idź z nią na dwór, tak trzeba. Przytul ją, tak powinna robić matka. Dlaczego płaczesz? Co ludzie powiedzą? Zobacz jak na was patrzą. Zachowuj się jak odpowiedzialna, normalna matka, przynosisz mi tylko wstyd” Takie słowa były na porządku dziennym. W takiej atmosferze się wychowałam. Dopiero teraz mama zaczęła przeżywać swoją młodość, kiedy już sama potrafię się sobą zająć. Nadal jest mi przykro, gdy myślę, że mama zajmowała się mną nie z miłości, lecz dlatego, że tak trzeba, że tak zachowują się matki. Nigdy nie wiedziałam kogo winić, na kogo przelać mój żal. Czy babcię, za destrukcyjne słowa, przez które mama cierpiała? Czy mamę, za to, że nie potrafiła być odpowiedzialna i zająć się mną, otoczyć mnie miłością na którą każdy zasługuje? Czy tatę, za to, że wyjechał, zostawił ciężarną młodą kobietę, i do tej pory nie ma z nim kontaktu? Często pytałam mamę o tatę, chciałam wiedzieć o nim więcej, miałam nadzieję, że tata wyśle pocztówkę albo list, zaprosi mnie do siebie, ale potem przestałam. To było bez sensu. Tata nie dawał znaku życia. Mama nie mówiła gdzie teraz mieszka ani gdzie pracuje. Nigdy nie czułam się kochana, raczej jak niechciany ciężar. Nie wiedziałam kogo winić, więc winiłam siebie. Do pewnego czasu. Zmieniłam zdanie o tacie dokładnie czternaście dni temu.

 

Dwa tygodnie wcześniej

Oparłam głowę o nagrzaną szybę naszego rozklekotanego, niebieskiego forda. Słońce nie dawało za wygraną i uparcie świeciło. Czułam się jak w metalowej, szczelnie zamkniętej puszce, w której nie ma ani grama świeżego powietrza , wystawioną na działanie promieni słonecznych. To zdecydowanie nie była pogoda na czarną bluzę i dżinsy, ale kiedy wyjeżdżałyśmy rano z domu, zachmurzone niebo zapowiadało deszcz. Teraz nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiło się słońce, dając o sobie znać. Nie mogłam zdjąć bluzy, bo nie miałam pod spodem koszulki, więc tylko podwinęłam rękawy, aż do łokcia. Jechałyśmy już od ponad czterech godzin. Monotonny głos elektronicznej nawigacji co chwilę wydawał polecenia, a mama podążała za wskazówkami mechanicznego głosu. Skręcała w prawo, w lewo, jechała prosto, a ja nie potrafiłam opanować znużenia. Ziewałam i zamykałam oczy, ale nie potrafiłam zasnąć. Nigdy nie umiałam drzemać w czasie jazdy, dlatego podróż samochodem była dla mnie męcząca. Mama wyłączyła radio, żeby skupić się na prowadzeniu auta, nie wzięłam ze sobą żadnej książki, z kolei mój telefon się rozładował, więc pozostało mi wpatrywanie się w widoki za oknem. Nie było to fascynujące. Mijałyśmy nudne, szare budynki, pola, łąki, drzewa i jeszcze więcej drzew, potem znowu budynki, domy, bloki, sklepy, raz przejechałyśmy obok jeziora, a raz obok teatru. Nie chciałam rozmawiać z mamą. Nie miałam o czym. Dokładnie pół roku temu zmarła babcia, mama mojej mamy. Dopiero teraz mama otrząsnęła się ze smutku, przy pomocy Darka, jej nowego partnera oraz kilku sesjom u terapeuty i postanowiła się czymś zająć. Chciała posprzątać dom babci, a potem go sprzedać. Miałam pojechać z nią, żeby, jak sama powiedziała, wspierać ją w trudnych chwilach. Niby czuła się już w porządku, ale nie była pewna jak zareaguje, gdy trafi do miejsca tak bardzo kojarzącego się z babcią. Kiedy mama próbowała uporać się z żałobą, rozpoczął się mój prywatny, domowy koszmar. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie. W końcu ujrzałam znajomy, drewniany płot i wysoki, piętrowy dom z czerwonymi dachówkami. Kiedyś pomalowany żółtą farbą, teraz wyblakły i wypłowiały. Otworzyłam drzwiczki i wygramoliłam się z auta. Cieszyłam się, że to już koniec żmudnej podróży, ale z drugiej strony nie byłam zbytnio podekscytowana wizją porządkowania rzeczy babci. Nigdy nie miałam z nią dobrej relacji. Ona też uważała mnie za niechcianą, niepotrzebną i nieidealną. W sumie chyba zawsze się taką czułam, przez ludzi, z którymi żyłam. Uznałam więc tą wycieczkę jako wypełnienie nudnej soboty, którą pewnie spędziłabym w moim pokoju lub włócząc się samotnie po mieście. Westchnęłam cicho. Trawa na podwórku sięgała do połowy łydek, przyjemnie łaskotała moją skórę, żwirowa ścieżka chrzęściła pod butami, gdy szłyśmy w stronę domu. W oddali ujrzałam sad owocowy, zielone liście na drzewach i uginające się od owoców gałęzie. Nagle zapragnęłam znów być małą dziewczynką, uciec mamie i wspiąć się na najwyższą czereśnię, schować się między liśćmi i zajadać się świeżymi, soczystymi owocami...dopóki nie przyjdzie babcia i nie zacznie krzyczeć, że jestem rozwydrzonym bachorem i mam szybko stąmtąd zejść, zanim ktoś mnie zobaczy. Powlokłam się za mamą w stronę stojącej pod drzwiami kobiety. Wysoka, zgrabna, o płomiennie rudych, prostych włosach, ubrana w czarną marynarkę, lekkie, również czarne spodnie i białą koszulę, trzymała opasłą teczkę i najwyraźniej na nas czekała. Uśmiechnęła się sztucznie i przywitała się z mamą. Okazało się, że to pośredniczka nieruchomości, Marzena Kruk. Miała przyjechać później, ale ominęła korki. Ciągle się szczerzyła. Mama otworzyła drzwi i weszłyśmy do środka. Uderzył nas zapach stęchlizny, brudu i kurzu. Kaszlnęłam głośno, machając ręką. Pani Marzena zapiszczała ze zgrozą, wpatrując się w dużego, czarnego pająka, wiszącego samotnie nad framugą drzwi. Mama pospiesznie zaprowadziła ją do kuchni i kazała mi miło ugościć panią Kruk. Na tyle, ile da się kogoś ugościć w niezamieszkałym od pół roku domu. Zostałam z nią sama. Na chwilę zapadła niezręczna cisza. Po chwili zaczęłam przetrząsać szafki w poszukiwaniu czegokolwiek do picia. Nie zamierzałam pytać ją o zdanie, jeśli chodzi o wybór napoju.

-No więc...tęsknisz za babcią? - zagaiła z troską Marzena, siadając niepewnie na lekko zakurzonym, styranym taborecie.

-Nie, jakoś nieszczególnie – mruknęłam, co wywołało chwilowy szok u pani Kruk. I tak nie miałam ochoty z nią rozmawiać, więc jej milczenie było mi na rękę. W lodówce znalazłam mnóstwo spleśniałego jedzenia, nawet nie wiedziałam dokładnie, co to za produkty. Z obrzydzeniem zatrzasnęłam drzwiczki i otworzyłam kolejną szafkę. Znalazłam tam kilka blaszanych puszek. W jednej z nich, tej z zieloną etykietą, znalazłam liściastą herbatę. Powąchałam zawartość dla pewności, ale miałam nadzieję, że półroczne listki nie zaszkodzą żołądkowi Marzeny. Nalałam wody do czajnika, odkręciłam gaz w kuchence i postawiłam na niej czajnik. Odwróciłam się przodem do pani Kruk, która siedziała na krześle, nadal się uśmiechając. To już było trochę dziwne.

-Do której klasy idziesz po wakacjach? -zapytała kobieta, najwyraźniej bojąc się odpowiedzi.

-Do trzeciej liceum, klasa językowa – odparłam, wbijając wzrok w podłogę.

-Ooo, to cudownie! - zawołała zachwycona Kruk.

-Bardzo – mruknęłam. Tak jak profil klasy był dla mnie odpowiedni, lubiłam uczyć się innych języków, tak szkoła była do niczego. Nie cierpiałam tej elitarnej, prywatnej szkółki dla snobistycznych, bogatych dzieciaków, którą polecił mamie Darek. To takie świetne miejsce, dla inteligentnych dzieci. Taaa, jasne. Codziennie przekonywałam się jakie te dzieci są inteligentne. Rzucały wyszukane żarciki na temat koloru mojej skóry, albo wymyślały niestworzone historie o moich rodzicach, szczególnie o tacie. Najgorsza była Marlena, przewodnicząca szkoły i chyba wszystkich możliwych organizacji szkolnych. Każdy znał Marlenę i każdy chciał się z nią zadawać. Każdy oprócz mnie. Wszyscy się jej po prostu bali, dlatego chcieli wkupić się w jej łaski. Jej tata jest dyrektorem szkoły, a ona – piękna, o figurze modelki, z najlepszymi ocenami, wszechstronnie uzdolniona była liderką każdej grupy, w której się znalazła. I zawsze znalazła dobry powód, żeby dokuczyć innym, w tym mnie. Nauczyłam się to ignorować, ale nie miałam żadnych znajomych ani w szkole, ani w okolicy. Otrząsnęłam się, chciałam zapomnieć o szkole i wszystkich, przez których czułam się jeszcze bardziej niekochana i niechciana niż w domu.

Gdy woda się zagotowała, nasypałam herbaty do kubka ozdobionego ciemnymi zaciekami. Postawiłam kubek oraz cukierniczkę ze zbrylonym cukrem i przybrudzoną łyżeczkę przed wciąż uśmiechniętą Marzeną Kruk. Usiadłam na wolnym taborecie i wpatrywałam się w kraciastą ceratę. Pani Marzena nie próbowała już przerywać niezręcznego milczenia. Grzecznie odsunęła cukierniczkę i upiła łyk gorącej, gorzkiej herbaty. Po chwili do kuchni weszła mama, ocierając zaczerwienione oczy wierzchem dłoni. Byłam pewna, że płakała, pakując do pudeł ramki ze zdjęciami i letnie sukienki babci.

-Amando, pójdziesz do salonu pochować trochę rzeczy? Uprzątnęłam już sypialnię, ale teraz muszę porozmawiać z panią Kruk, dobrze?

-Z przyjemnością- powiedziałam, z trudem ukrywając ironię. Mama skrzywiła się, słysząc mój lekko sarkastyczny ton, ale nie odezwała się. Ruszyłam w stronę salonu. Po drodze zatrzymały mnie jednak wąskie, pomalowane białą farbą drzwi na końcu korytarza. Wiedziałam, że prowadzą na strych, na którym nigdy nie byłam. Babcia z mamą nie pozwalały mi tam wchodzić, strasząc, że są tam duchy gotowe mnie porwać, gdy tylko postawię stopę na deskach strychu. Hamowały moją dziecięcą ciekawość i żądzę przygód. Teraz nie wierzyłam już w te wyssane z palca bajeczki i odważnie podeszłam do drzwi. Nacisnęłam klamkę. Moim oczom ukazały się drewniane stopnie, prowadzące do góry. Postawiłam stopę na pierwszym schodku, sprawdzając, czy nie jest spróchniały, a potem wspięłam się na górę. Ujrzałam przestronny, drewniany strych, mocno zakurzony. Wszędzie walały się pajęczyny i kartonowe pudła. Przy brudnym okienku stała ogromna szafa. Postanowiłam trochę poszperać. Zaczęłam przeglądać pudełka, otwierając je, zamykając i przenosząc bliżej schodków. W końcu strych też trzeba posprzątać. Znalazłam dużo ubrań nadgryzionych przez mole, albumy ze zdjęciami rodzinnymi, kolekcję butów babci, szklane i porcelanowe figurki aniołków, a także płyty gramofonowe wraz z gramofonem. Cały stos niepotrzebnych bibelotów, zapomnianych i odłożonych na strych, bo szkoda wyrzucić. Stwierdziłam, że babcia miała tendencję do chomikowania. Pusty klaser, dziurawy parasol albo sflaczała piłka - kto trzyma takie rzeczy? W kolejnym kartonie znalazłam mnóstwo kopert i kartek. Czyżby to listy miłosne mamy? Albo tajemnicza korespondencja babci? W taki nudny dzień jak ten wszystko wydawało się ciekawsze. Chwyciłam jedną kartkę ze stosu. To była pocztówka z Berlina. Na laminowanym zdjęciu widniała Brama Brandenburska o wschodzie słońca, kiedy miejsce było wolne od tłumu zaciekawionych turystów. Na odwrocie ujrzałam napis: „Berlin jest taki piękny! Odwiedź mnie kiedyś córeczko! Serdeczne pozdrowienia od taty!”. Kolejna pocztówka z wieżą Eiffla, Paryż. Big Ben i Londyn. I koperty. Dużo kopert. Każda adresowana do Amandy Zielińskiej. Adresowana do mnie. Nadawca: Erick Lukaza, Berlin. Patrzyłam na pudełko jak zahipnotyzowana. Nie wierzyłam w to, co zobaczyłam. Erick Lukaza to mój tata. Tata o mnie nie zapomniał. Tata chciał utrzymać ze mną kontakt. Buzująca radość mieszała się niedowierzaniem i dziwnym uczuciem ekscytacji. Jakim cudem ich nie dostałam? Nie dopuszczałam do siebie myśli, że to wina mamy. To musiała być jakaś pomyłka. Usłyszałam dudniące kroki na drewnianych stopniach.

-Amando, skarbie, gdzie jesteś? Co ty robisz na strychu? Co to za pudło?

-Mamo. Listy. Od taty. -mówiłam, nie dowierzając, powoli akcentując każde słowo. Nadal byłam w ciężkim szoku -Co one tu robią?

-Odłóż natychmiast ten karton. Nie powinnaś tego czytać.

-Jak to? Mamo, dlaczego nigdy nie widziałam tych listów? Tata o mnie nie zapomniał, widzisz? Zaprasza mnie do Berlina! On tam mieszka! W Berlinie!

-Tak jak mówiłam. Nie powinnaś tego czytać. Daj mi to.

Mama ruszyła w moją stronę, wyciągając rękę po pudełko. Wtedy to do mnie dotarło, chociaż wciąż trudno było w to uwierzyć. Mama zabrała mi te listy. Nie dopuściła do tego, żebym je znalazła. To mama zabrała mi tatę.

-NIE!!! -wrzasnęłam, przyciskając karton do piersi. -Przez całe moje życie wmawiałaś mi, że tata mnie nie kocha, że zrezygnował ze mnie na rzecz kariery, że nie chce się ze mną spotkać, że nic nie wiesz o jego obecnym życiu. A on cały czas wysyłał mi listy, pocztówki, on mnie do siebie zapraszał! Chciał, żebym utrzymywała z nim kontakt!

-Kochanie, nic nie rozumiesz. Muszę opowiedzieć ci pewną historię. Może wtedy przestaniesz się wykłócać...Twój tata, Erick Lukaza, pochodził z bardzo biednej, rodziny, mieszkał w jakimś ubogim, afrykańskim kraju. Lubił się uczyć, pragnął wiedzy, a szkoła w jego państwie obejmowała tylko naukę w zakresie szkoły podstawowej, dlatego jego nauczyciel, widząc jaki jest pilny i inteligentny, zaproponował mu wyjazd do Polski. Był taki program, który pozwalał zdolnym dzieciom z biedniejszych rodzin na dalszą edukację. Opuścił swój kraj i przyjechał tutaj. Przez dwa lata mieszkał z polską rodziną i uczył się, a oni zapewniali mu dobre warunki do nauki i ogólnie do życia. Po tym czasie zdał maturę i egzaminy zawodowe i szukał pracy dorywczej. A wiesz, że babcia miała sad owocowy, firmę i zatrudniała pracowników. Nocowali w namiotach. Zatrudniła też Ericka. No i, co tu będę dużo opowiadać, zakochaliśmy się w sobie. Spędziliśmy ze sobą noc, byłam młoda i głupia. Wiem, że to był błąd, ale nie dało się cofnąć czasu. Kiedy twój tata dowiedział się, że jestem w ciąży, stwierdził, że nie może poświęcać swojego życia na opiekę nad dzieckiem, więc wyjechał pracować i uczyć się, studiować, robić karierę. Nie mógł zmarnować swoich umiejętności i wiedzy. W końcu wiele go kosztowało, by wyrwać się z domu pełnego młodszego rodzeństwa, by zamienić biedę na zdobywanie wiedzy i łatwiejsze warunki do życia. Sama widzisz, ten człowiek nie nadaje się na ojca.

-Ale chciał się ze mną spotkać, mogliśmy do siebie pisać, dzwonić i się odwiedzać. Jak mogłaś zdecydować za mnie?

-To złamałoby ci serce, Amando. To dla twojego dobra.

-Moje serce jest złamane cały czas! Myślisz tylko o sobie. To ty masz żal do taty, a mi odebrałaś szansę, żeby go poznać!

-Ta rozmowa nie ma sensu. Zrobiłam to, żeby cię chronić.

-Chronić mnie? Przed czym? Przed cierpieniem? Cierpię cały czas, w domu, w szkole, nawet teraz! Nie wierzę jak mogłaś to zrobić, jak mogłaś być taka samolubna? Wiem, że zepsułam ci życie, ale nie musiałaś robić tego samego mnie. -czułam jak narasta we mnie złość. Wiedziałam, że zaraz wybuchnę, już zbyt długo tłumiłam emocje.

-Dosyć tego, Amando! Skończ wygadywać te brednie! Oddaj pudełko i zejdź na dół.

-NIE! - wrzasnęłam znowu -zabieram to pudełko ze sobą. Chcę przeczytać listy!

-Nie będziesz czytać tych bzdur! Uwierz, nie chcesz poznać tego człowieka. To egoista!

-To mój tata! I może byłby lepszym rodzicem niż ty!

-ZAMKNIJ SIĘ WRESZCIE! -krzyknęła mama.

Zobaczyłam jej dłoń, uderzającą mój policzek, zanim poczułam nieprzyjemne pieczenie. Stałam jak zamurowana. Powoli wyciągnęłam dłoń, dotykając policzka. Był ciepły od uderzenia. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Nie docierało to do mnie. Mama otworzyła szeroko oczy i cofnęła rękę.

-Ja...ja nie chciałam...Amando….

Otrząsnęłam się z szoku. Mama mnie spoliczkowała. Moja własna mama mnie uderzyła. Wciąż trzymając pudełko, spróbowałam wyminąć kobietę, która teraz wydawała mi się obcą osobą. Kobietę o bladej cerze i kruczoczarnych włosach, oraz zielonych oczach, takich samych jak moje. Mama wyciągnęła dłoń i wyrwała mi pudełko. Uniosłam głowę, wbijając w nią lodowate spojrzenie, ale ona była nieugięta. Przyciągnęła karton do siebie, zaciskając kurczowo palce na jego krawędziach. Nagle wsadziłam rękę do pudła, chwytając garść kartek i pospiesznie wepchnęłam je o[d bluzę, przyciskając je do piersi. Zanim mama zdążyła coś powiedzieć, zbiegałam już po drewnianych schodkach na dół. W drzwiach minęłam Marzenę Kruk. Najwyraźniej podsłuchiwała. Uśmiechnęłam się sztucznie, tak jak ona przez cały dzień i starając się, żeby mój głos nie drżał, powiedziałam:

- Chyba miała czekać pani w kuchni...Zaprowadzić panią czy trafi pani sama?

Jej twarz po raz pierwszy przybrała zaskoczony wyraz, ale nie ucieszyłam się z tego drobnego sukcesu, bo byłam już przy kuchni. Wybiegłam na dwór, trzaskając drzwiami wejściowymi i skierowałam się prosto do sadu. Nie miałam sił, żeby wspiąć się na drzewo, upadłam więc obok, na miękką, zieloną trawę, opierając się o chropowaty pień. Nieproszone łzy popłynęły po policzkach, a moim ciałem wstrząsnął szloch. Cała prawda dotarła do mnie i uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Mama zdecydowała za mnie. Odebrała mi szansę na poznanie taty, na wymienianie listów, oglądanie pocztówek, na wycieczki i spotkania, na piękne dzieciństwo. Zabrała nadzieję, że ktoś mnie kocha, żyłam w świadomości, że tata mnie porzucił i nie chciał mnie poznać. Uwierzyłam w to kłamstwo, uwierzyłam, że świat mnie nie chce. A gdzieś tam w Berlinie był człowiek, mój tata, który się starał, który chciał utrzymać relację. Może wyjechał, bo nie miał wyboru? Czasem tak jest, że coś po prostu trzeba zrobić, nawet jeśli się tego nie chce. Może tata miał tak samo? A ja ignorowałam go przez całe swoje życie, bo nawet nie wiedziałam, że pisze do mnie, a listów było naprawdę sporo. Całe pudełko listów i pocztówek! Teraz tata pewnie myśli, że go odrzuciłam, że nie dałam mu szansy. Jak mama mogła to zrobić?? Byłam już zmęczona. Przymknęłam oczy i starałam się uspokoić myśli. Nie mam pojęcia, ile czasu spędziłam w sadzie. Nie pamiętam, czy zasnęłam, czy tylko tam siedziałam. Wiem tylko, że mama po mnie nie przyszła. Nie wybiegła za mną, nie tłumaczyła, nie przeprosiła. Nie przeprosiła ani za ukrywanie korespondencji od taty, ani za spoliczkowanie mnie. Za co? Za to, że powiedziałam prawdę, za to, że wyraziłam swoje uczucia i myśli? Jej słowa huczały mi w głowie : „Wiem, że to był błąd. Nie dało się cofnąć czasu”. Moje serce rozpadło się na tysiące kawałeczków. Wiedziałam, że nie byłam planowanym dzieckiem, ale teraz uświadomiłam sobie, że byłam tylko błędem młodej, zakochanej pary. Przypadkiem. Pomyłką. Szloch wstrząsnął moim ciałem. Usłyszałam tylko, jak mama mnie woła. Najwyraźniej zrobiła już zdjęcia pomieszczeń i podpisała umowę z pośredniczką nieruchomości. Machinalnie powlokłam się w stronę domu babci, ocierając łzy. Marzena Kruk stała przy swoim białym mercedesie, trzymając grubą teczkę, a wysokie obcasiki jej białych szpilek wbijały się w trawę.

-Dom jest w przyjaznej, spokojnej okolicy, z dala od zgiełku miasta, ale nie na zupełnym odludziu. Jest duży, ma podwórko i sad, jest w dobrym stanie. Myślę, że szybko znajdę chętnego na kupno tego budynku. Będziemy w kontakcie.

Wsiadłam do naszego niebieskiego, starego forda, obserwując jak pośredniczka nieruchomości odjeżdża swoim eleganckim, drogim autem, zostawiając za sobą chmurę pyłu. Mama nie poprosiła mnie o pomoc, nie przeprosiła, nie powiedziała nic na temat wydarzeń na strychu-spokojnie znosiła pudła z rzeczami babci po schodach i układała je w bagażniku, jakby nic się nie stało. Część rzeczy pewnie zostawi na pamiątkę, a resztę sprzeda, odda lub wyrzuci. Zapatrzyłam się w jakąś małą, czarną kropeczkę na szybie samochodu. Nadal przyciskałam listy do siebie, nie chcąc, żeby ktoś mi je odebrał. Bluza jednak na coś się przydała. Po chwili zauważyłam, że słońce zniknęło. Przysłoniły je chmury, ciemno szare, ciężkie. Niespodziewanie zaczęło padać. Deszcz bębnił w dach samochodu, a kropelki wody spływały po szybie w dół, nieświadomie urządzając wyścig. Mama pospiesznie pakowała kartony, starając się osłonić je przed zmoczeniem. Ale nie mogła zatrzymać deszczu. Ciągle padał, wbrew jej woli. Niebo płakało, a ja razem z nim. Zamknęłam oczy i pozwoliłam łzom płynąć.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Aleks99 5 miesięcy temu
    Proponuję zwiększyć ilość akapitów, żeby tekst był bardziej czytelny i nie odpychał blokami pomiędzy dialogami. Można też podzielić całość na części 2-3, zależnie od autora widzimisię, jeśli zechcę. Ale będzie to miało na pewno dodatkowy plus dla przyszłych publikacji, bo na tym portalu do 5 publikacji włącznie moderator musi zaakceptować tekst, więc ten może być niewidoczny do tego czasu długo, a dopiero po akceptacji wyświetli się na głównej, nierzadko już w głębi, bo inne teksty w tym czasie go przegoniły czasem publikacji. Na razie tyle, postaram się wrócić i czystym okiem spojrzeć na historię :)

    Pozdrawiam
  • Narrator 5 miesięcy temu
    Ja natomiast zalecam wyrzucić kropki, przecinki oraz pozostałe znaki interpunkcyjne, a do tego zaczynać każde zdanie małą literą, bo mi ten tekst pasuje na nie gotowy wydruk, ale na luźny strumień świadomości, jak w „Ulissesie” Joyce'a.

    Daję 5 i pozdrawiam ze łzami w oczach. 😭

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania