Głód
Kazik szedł chodnikiem w stronę pobliskiego sklepu spożywczego. Chciał kupił chleb i masło. Jak zwykle nic nie było w domu do jedzenia. Hanka, jego żona, wróciła właśnie z solarium i uwaliła się przed ekranem telewizora w oczekiwaniu na kolejny serial. Odchudzała się, więc nie obchodziło jej to, że ktoś inny jednak musi coś zjeść. Kazik pracował od siódmej rano do osiemnastej w fabryce bomb. Jego zadaniem było ładowanie ich non stop z taśmy produkcyjnej na ciężarówki. Nie miał ani minuty przerwy, chodziło o to, żeby nie miał czasu dostrzec, kto przyjeżdża po ich wyroby. Klientami były często znane z mediów osobistości, kierownictwo fabryki dbało więc o dyskrecję.
Był już kilka metrów od wejścia do spożywczaka, gdy nagle usłyszał, że coś leci z góry. Tuż przed nim spadł i roztrzaskał się w drobny mak wielki, płaski telewizor.
– Te cholerne patałachy znów przegrali – usłyszał męski głos krzyczący z okna na piętrze.
Ach, to Winiarz, pomyślał Kazik, znów rzucił odbiornikiem. Winiarz był znanym w całym mieście kibicem reprezentacyjnej drużyny piłkarskiej Malty. Był prezesem sieci supermarketów, więc stać go było na częstą zmianę sprzętu RTV.
Kazik wszedł wreszcie do sklepu.
– Dwa chleby poproszę – powiedział w stronę ekspedientki.
– Nie ma chleba.
– Jak to nie ma.
– Głuchy pan jest, nie ma chleba.
– To bułki w takim razie. Dwadzieścia.
– Nie ma bułek.
Kazik zaczął się denerwować. Był głodny.
– Jest jakieś pieczywo?
– Nie ma. Zamykamy, proszę opuścić sklep.
– Jak to, jeszcze nie skończyłem zakupów.
– Proszę wyjść, zamykamy – powtórzyła sprzedająca. – Niech się pan nie awanturuje.
– Ja się awanturuję? Przyszedłem na zakupy.
– Wacek – krzyknęła w stronę zaplecza.
Zza wiszącej zasłonki wyłonił się liczący może metr czterdzieści Azjata. Odbił się od podłogi, zrobił w powietrzu kilka salt i wylądował metr przed Kazikiem. Zaczął wymachiwać rękoma w tempie sprawiającym, że obraz zlewał się w jeden falujący obłok. Ekspedientce akurat wypadła z ręki miotła, którą miała zamiar zacząć sprzątać podłogę. Trafiła w poruszające się wciąż z ogromną prędkością dłonie Azjaty. Niski człowieczek ze zdumieniem ujrzał jak kij wbija mu się w brzuch i wychodzi z tyłu pleców.
– No dobra, są jeszcze dwie bułki paryskie – odezwała się sprzedawczyni.
– Niech będą – odparł Kazik.
Zapłacił i wyszedł. Kątem oka dostrzegł jak kobieta zamiata Azjatę na szufelkę.
Gdy wrócił do domu, Hanka nadal leżała i oglądała serial. Kazik poszedł do kuchni, najadł się i sięgnął po swój plecak, który zawsze zabierał do pracy. Wyjął z niego niewielką prototypową bombkę. Ustawił czas na siedem minut i wyszedł na spacer z psem.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania