Hasztag wyzwania - Beznadzieja, czyli beznadzieja

Ogólnie popsułam wszystko. Byłam święcie przekonana, że chodziło o 1000 wyrazów (nie wiem czemu tak myślałam) no i coś nie pykło. Eh, nie mniej jednak prezentuje to beznadziejne coś, coby nie było, że nie wrzuciłam wcale. Padam na łeb na szyję, więc nie wyszło dobrze.

Peace.

 

~~~

 

Eh, wszystko jest takie beznadziejne! Przyrzekam! Już od rana wszystko wychodzi beznadziejnie, taka prawda.

Zacznę od tego, że mam naprawdę beznadziejny budzik. Znowu ten złom mnie nie obudził! Eh, beznadzieja. Chciałabym się z nim pokłócić, ale nawet nie raczy odpowiedzieć, no nic. Szarżowałam przez mieszkanie, zgarniając nieparzyste skarpetki i rozlewając beznadziejnie rozmiękłe płatki. Już w łazience zrobiłam sobie beznadziejnie krzywe kreski. Jak zwykle. Wybiegając z mieszkania, w rękach, dwóch przypominam, trzymałam szalik, jedną rękawiczkę, telefon, ładowarkę, klucze oraz portfel, żeby nie było zbyt prosto. Nie możliwe, żebym czegoś nie zapomniała. Z prędkością światła zbiegłam po schodach, niemal potykając się o swoje własne nogi. Ah, jaka ja jestem beznadziejna! Psiocząc na cały, beznadziejny, wszechświat dotarłam na przystanek, tylko po to, by dowiedzieć się, że przez śnieg, jedna linia nie kursuje, a druga jest tak beznadziejnie zapchana ludźmi, że wsiąść się nie da. Słowo daje. Musiałam przepuścić trzy, aż trzy, tramwaje, by w czwartym znaleźć kilka centymetrów kwadratowych przestrzeni. Jakiś beznadziejnie brzydki gość wpatrywał się we mnie, sprawiając, że jeszcze bardziej chciałam się stamtąd wydostać. Koniec końców, bez większych perypetii, poza beznadziejnie rozwalonym, znowu, glanem, trafiłam do przed gmach mojej szkoły. A raczej beznadziejne gmaszątko. XXS nie było. Zostawiłam cały asortyment w beznadziejnie małej szafce i pobiegłam do klasy. Oczywiście musiałam nadrabiać drogi, żeby dotrzeć do planu lekcji i kupić beznadziejnie drogą kawę w automacie. Albo to, albo uwaga za spanie na lekcji. Szczęśliwy traf chciał, żeby pierwszy był francuski. Co za beznadzieja! Nie, żebym miała coś do przedmiotu, nie, raczej to nauczyciel jest beznadziejnym idiotą. Dosłownie. Wparowałam do klasy, czytaj połączenie wejścia smoka i "z buta wjeżdżam", cudownie. I ten "dyskretny" chichot moich beznadziejnych "kolegów". W cudzysłowie i to dużym. Do gramoliłam się do ławki mrucząc "dzień niedobry", "nie" trochę ciszej. A ten beznadziejnik* nie przejął się mną wcale a wcale i kontynuował gadanie o kartkówce, która będzie... dzisiaj! Szczyt beznadziejności — osiągnięty. Zapowiada się cudownie beznadziejny dzień.

 

*słowotwórstwo level ekspert

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania