Poprzednie częściHrabia Ghuli [1]

Hrabia Ghuli [6]

Ciężka od kwiecistych sztukaterii kareta wjechała przez wrota Perkalgardu, oblepiana ze wszystkich stron przez ciekawskie spojrzenia. Konie o pęcinach wystrojonych w pompony parskały a kłapały paszczami nienawykłe do zapachu biedoty. Stangret, kaprawooki psiogłowy z zamiłowaniem gwiżdżący na przechodzące trotuarami kobiety, smagał rumaki batem bez litości. Pięknie oprawione okienka z różanego szkła, migotały ciągle uchylanymi zasłonkami. Niczym rybie patrzałki rekina co po raz pierwszy ujrzał jak wygląda Świat pod Słońcem.

 

Owymi firaneczkami bawiła się niejaka Liskes, do niedawna druga w kolejce do dziedziczenia bogactw a przywilejów sztandaru Anbaynk.

 

Panienka młoda, nerwowa, zawsze z uwiązanymi w połowie długości, szafirowymi włosami opadającymi między łopatki. Twarz miała zaciętą, przeważnie krzywiącą się w całą galerię grymasów irytacji. Cienkie brwi, ostre usta i wyjątkowo szpiczaste uszy ozdobione wielkimi perłami, idealnie współgrały z bogatą suknią o falbankach tak zamaszystych, że aż szablastych a kolczastych.

 

- Widzisz!? Mój wuj imbecyl mnie wyprawia do klasztoru... klasztoru! Mnie! A samemu co robi z tym miastem? No!? Co robi!? Bajzel, ot co. Stary dureń i cała reszta tych abderytów z rady. Słuchają się go jak psy a ten karmi ich krwawicą naszego rodu! No powiedz sam, nie miałam zawsze racji? Mnie zabraknie na chwilę a Perkalgard zaczyna przypominać krasnoludowy cyrk.

 

Siedzący na przeciwnej ławie konwencjonalnie przystojny lokaj rasy ludzkiej, przytaknął uniżenie gnąc zapiętą pod brodą kryzę.

 

- Oczywiście że panienka miała rację. Panienka zawsze ma rację... pozwolę sobie jednak zauważyć... iż... no cóż, stan miasta jest zapewne spowodowany wypadkami ostatnich dni. Uchodźcy nie mieli się gdzie podziać po tym jak...

 

- Uchodźcy nachodźcy, psia krew! To niech idą na stare targowisko, tam żyją te, och... niziny społeczne. A ci tutaj? No spójrz za okno, no spójrz! Siedzą prawie że na ulicy i szpecą mi miasto! Moje miasto!

 

Lokaj nie odezwał się już, zacisnął ino wargi i potakiwał. Od czasu do czasu gładził przyciasny dublet lub podawał panience Liskes kieliszeczki wina dobywanego z małej skrzyneczki pod ławą.

 

***

 

Kareta zatrzymała się chwilowo pod miejskim cekhauzem gdzie czekał gości kapitan straży. Łysy elf podrapał się w okolicach tatuażu na szyi li wszedł do karocy o mało co nie potykając się na fikuśnie rzeźbionym stopniu.

 

Umordowany nawałem pracy kapitan ciężko opadł obok lokaja. Nim jednak zdołał się choćby przywitać, panienka Liskes oblała go porządną dawką perfum z czerwonego flakonu. Agresywna woń anyżu uderzyła go jak obuch, zdołał się jednak powstrzymać od przekleństw w obecności damy. Wybałuszył tylko oczy nie mając pojęcia co może znaczyć ten gest.

 

- Śmierdzicie kapitanie - oznajmiła panienka przysłaniając liczko harmonijką wachlarza.

 

- Była bitwa, pani. Ghule zdołały się przedrzeć przez wschodni odcinek muru. Liczba ich wciąż nieznana, wraz z nadejściem dnia pochowały się w piwnicach, magazynach... i szambach. Proszę mi wierzyć, dostałem już cały stos zawiadomień o zgonach i zaginięciach. A te łajdaki, najemnicy zamiast pomóc w przeczesywaniu miasta szykują się żeby iść na sawannę... na Hongweur Zachrd... - Kapitan załamał ręce, lewą pięść złożył na sercu a rozcapierzoną prawicą zakrył szyję. Oto prosił o błogosławieństwo Boginię Matkę. - Źle się dzieje, dobrze że panienka przyjechała, wielce się cieszę z tej wizyty. Radcy ucieszą się jeszcze bardziej, Aknullot...

 

Wachlarz przeciął powietrze wydając nikły syk.

 

- Ten skończony dureń! Wyobrażasz sobie kapitanie, że do Perkalgardu ciągnęły z sąsiednich szogunatów jeszcze cztery takie kompanie? Roninowie, najmici, maruderzy! Obrzydliwa hałastra której mój wuj palant chciał płacić sztandarowym majątkiem! W ostatniej chwili zdołałam przemówić do rozsądku naszemu dobremu szogunowi by zatrzymał tych złoczyńców na granicach!

 

Łysy elf zamrugał, oczy mu załzawiły. Niewiadoma czy anyż tak go podrażnił czy był to jednak szok wyrosły na usłyszanych słowach.

 

- Nie będzie posiłków?

 

- Posiłków? Nie, nie będzie tych złodziei którym wuj mój chciał dać rozkradać krwawicę naszych przodków - odparła Liskes a rzęsy zatrzepotały jej gniewnie, niby skrzydła nietoperza.

 

- O kurwa... Hetman to tam zginie... - zaszemrał kapitan osuwając się po ławie.

 

- Mniejsza o jakichś wandali, jedziemy do mego przeklętego wuja, niech ogień go pochłonie!

 

- To na cmentarz trzeba skręcić, panienko.

 

Liskes uniosła brwi w czujnym zaciekawieniu. Palce mocniej zacisnęły się na wachlarzu. Poprzednio swobodnie ułożone nogi, skrzyżowały się teraz a pantofle zalśniły granatową łuską jakowegoś egzotycznego gada.

 

- Aknullot umarł. Podejrzewa się iż czarna magia Hrabiego odebrała mu głowę... dosłownie.

 

Elfica zaśmiała się radośnie, przygładziła szafir włosów grzebykiem z kości słoniowej. Powachlowała się szybko czując jak krew uderza do głowy, rumieniec wystąpił na złocistej cerze.

 

- Wyśmienicie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Geralt12 3 miesiące temu
    Czekam na kolejną część!
  • Wieszak na Książki 3 miesiące temu
    Trochę głupia sprawa, reszta opowiadania jest już dawno skończona i opublikowana na moim profilu na Wattpadzie [nazywa się tak samo jak tutaj, wyszukasz bez problemu]. Tu przestałem wrzucać bo nie było odzewu, nie miałem czasu i tak dalej, i tak dalej.
    W każdym razie, zapraszam do czytania i cieszę się że przypadło do gustu
  • Geralt12 3 miesiące temu
    ok, dzięki za wyjaśnienie:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania