Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

I wtedy zobaczyłem jej zielone oczy...Część I

Kiedy przechodził obok biurka jego uwagę zwrócił niedbale rozrzucony plik kartek z życiorysami kandydatów do pracy. Historie życia skompresowane do kilkunastu zdań i dat – próba oddania perfekcyjnej rzeczywistości własnego ja, pokazania wygładzonego obrazu. Na wierzchu stosu, trochę pogniecionego, trochę z pogiętymi rogami – tak jak każde życie – leżała Jej kartka, z Jej zdjęciem. Duże, wypełnione blaskiem oczy, patrzyły z ledwo skrywaną radością prosto w obiektyw aparatu. Lekki uśmiech sprawiał, że duże usta układały się w zmysłowe zaokrąglenia. Linia nagiej szyi i ramion łagodnie zatrzymywała się na zarysie zielonej sukienki. Przystanął zdumiony. Serce przyspieszyło rytm. Powoli wziął do ręki kartkę i długo wpatrywał się w jej zdjęcie. Z uwagą studiował obrys jej oczu, wydatne kości policzkowe, kształt nosa, pełne usta układające się nikłym uśmiechu obietnicy pocałunku. Serce waliło jak młot. “Nie, nie, nie! Nie chcę. Przerabiałem to wiele razy. Mogę przewidzieć z dokładnością co do tygodnia, jak to będzie przebiegało, co się stanie i jak się zakończy”.

 

Zapewne po dwóch, maksymalnie trzech miesiącach będę miał dość. Jej zmiennych nastrojów, oczekiwań, a może braku oczekiwań. To, że jest za głupia, albo za mądra. Ona również będzie zmęczona. Że dzwonię rzadko, albo dzwonię zbyt często. Że mało rozmawiamy, albo za dużo rozmawiamy. Aż kiedyś, po mniej lub bardziej udanym seksie, zapadnie krępująca chwila milczenia. I właśnie wtedy oboje będziemy wiedzieli, że na kolejnym spotkaniu z ulgą wyznamy sobie przyjaźń. Standardowe zdanie ratujące przed kompromitacją, pozwalające odejść z twarzą „zostańmy przyjaciółmi, dziękuje, zdzwonimy się, byłaś cudowna, byłeś cudowny”. To takie powtarzalne, nudne, banalne. Dlatego nic się nie wydarzy. A ona jest najzwyklejszą dziewczyną. To tylko zdjęcie zwykłej dziewczyny – powtarzał w myślach. Zadrżała mu ręka. Rzucił kartkę na stół i odszedł.

 

Usiadł przy swoim biurku i oparł głowę o dłonie. Po chwili wstał, poszedł do kuchni, zaparzył kawę. Powoli wrócił z kubkiem aromatycznego napoju. Usiadł. Nie mógł się skupić. Popatrzył na otwarty ekran laptopa, zapraszający jaskrawymi kolorami do wytężonej pracy na rzecz agencji PR, służbowego smartfona leżącego obok – stygnącego powoli po kilkunastu rozmowach z klientami. Wstał znowu, podszedł do sąsiedniego biurka i wziął kartkę. Przeliterował imię i nazwisko. Wrócił i wstukał dane w wyszukiwarkę Facebooka. „Chcę tylko sprawdzić, z kim będę pracował. To wszystko” – mówił do siebie w myślach, ale tak naprawdę nie wierzył w ani jedno słowo.

 

Znalazł ją bez problemów. Kobietę o włosach lśniących czarnym diamentem. Szczęśliwe, uśmiechnięte życie. Kilkadziesiąt zdjęć. Ona wiosną, przy kwitnących drzewach, oparta o pień, w sukience opinającej jej szczupłe ciało. Fotograf przypadkowo, bo zdjęcie nie wyglądało na stylizowane, uchwycił uroczo niedbały ruch dłoni odgarniający niesforny kosmyk. Na kolejnym zdjęciu, ona z lekko przygryzioną wargą, jakby mówiła „podobają ci się moje usta?”.

 

Następne, sądząc po krajobrazie w tle, zrobione na wakacjach, zapewne w jakimś egzotycznym kraju. Serce znowu przyspieszyło rytm. Długie, lśniące brzoskwiniowym słońcem nogi. Natychmiast zobaczył oczami wyobraźni naprężające się mięśnie ud, wąską talię, szerokie biodra poruszające się w zmysłowym rytmie, jej dłonie o długich błyszczących czerwienią paznokciach, drapiące jego plecy. Słyszał szybkie uderzenia serca pompującego strumień krwi do żył tak mocno, że czuł pulsowanie całego ciała.

 

– Szlag – wychrypiał. Koniec z tym. Zatrzasnął laptop.

Nie palił od dziesięciu lat, ale właśnie w takiej chwili miał cholerną ochotę na papierosa. Pomyślał, że jeden silny wdech i mocne uderzenie dymu do płuc, skutecznie zakryłoby to, co właśnie się rodziło. A może przynajmniej pozwoliłoby na chwilę zapomnieć, ochłonąć. Dokończył kawę i poszedł umyć kubek. Bez zastanowienia odkręcił wodę i gorący strumień wody poparzył dłoń.

– Kurwa – zaklął głośno. – To się nie dzieje…

 

Był mężczyzną po czterdziestce o lekko siwiejących już włosach. Normalna sylwetka, przeciętny wzrost. Nic szczególnego, może oprócz oczu – dużych, niebiesko – zielonych z delikatną żółtą obwódką wokół źrenic. I głosu. Była w nim szorstkość na granicy szeptu i szczypta, pachnącej korą drzew perwersji. Jego uczucia zawsze balansowały na nieostro zarysowanej granicy pomiędzy cynizmem a romantyzmem. Wiedział, że może się podobać kobietom. I wykorzystywał to, przyjmując strategię lekko niedostępnego, niezainteresowanego.

 

Nie, nie był jednym z tych pseudo samców, którzy za cel stawiają zaliczenie jak najwięcej „lasek”. Po prostu uważnie obserwował i jeśli widział otwarte drzwi, wchodził bez pukania. Lekki dystans, inteligencja i błyskotliwość działały cuda. Był koneserem emocji i uwielbiał kobiety. To, w jaki sposób się poruszają, mówią, uśmiechają się, czarują. Znał ich wszystkie sztuczki i świetnie się bawił, kiedy one, nieświadome, że przejrzał ich grę, pewne, że kontrolują sytuację, robiły dokładnie, to co on chciał.

 

Nie mniej świetnie się czuł, kiedy poznawał kobietę na tyle inteligentną, która szybko orientowała się, że trafiła na równego sobie gracza i żadne triki w tej sytuacji nie zadziałają. Takie relacje były najlepsze. Czysta, zmysłowa przyjemność, bez dodatkowego balastu w postaci deklaracji wspólnego życia przy blasku świec i opróżnionej do połowy butelki czerwonego wina, robienia wszystkiego razem, wspólnoty dusz, dwóch połówek jabłka i tym podobnych głupot.

 

Wierzył w to, kiedy brał ślub z pierwszą. Pewnej nocy, ona leżąc na łóżku, ubrana jedynie w światło ulicznych latarni, rzuciła od niechcenia.

– Może się pobierzemy?

– Jeśli tego chcesz – odpowiedział, nie podnosząc głowy znad książki i gasząc papierosa.

 

Miesiąc później byli małżeństwem, dwa miesiące później przeprowadzili się do większego miasta, a jakieś dwadzieścia miesięcy potem w ich, lekko pijanym życiu, w którym każdy wieczór wypełniony był muzyką, usłyszał od niej – Nie chcę już z Tobą tańczyć. Ta druga – był pewny, że to właśnie ta jedyna, wspólnota dusz, dwie połówki, świece, spacery przy księżycu, długie nocne rozmowy. Już po roku, coś zaczęło się psuć. Ze świecy pozostał tylko ogarek, spacery okazały się zbyt męczące – z resztą kto normalny łazi po nocy, a rozmawiać w sumie nie było o czym.

 

I wtedy w jego nudnawej przestrzeni, wypełnionej kinem raz na dwa tygodnie oraz standardowymi rozmowami z ludźmi z aspirującej klasy średniej, pojawiło się tornado. Z jednej strony czyste, namiętne, zmysłowe, z drugiej mroczne, o zapachu skórzanych pasów krępujących jego dłonie i nogi. Starło w proch jego emocje, zostawiając go obolałego, nasyconego, z podrapanymi plecami i udami oraz śladami ugryzień na całym ciele. Pokazało mu świat oświetlony jedynie mrokiem rozszerzonych z pożądania źrenic, chrapliwego oddechu, krzyku oraz szaleńczego tańca na ostrzach bólu, strachu i rozkoszy spełnienia. Pragnął pokazać go innym. Dać rozkosz, jakiej żaden człowiek nie mógł wyśnić. Pokazać świat, na pozór mroczny i straszny, ale tak naprawdę pełen miłości, ciepła, troski…

 

Przeobrażał się. Za każdym kolejnym razem powoli wypełniał siebie mrokiem, tą cudownie zmysłową energią, dopóki sam nie stał się tornadem. Huraganem, który porywa, unosi ku szczytom w szalonym pędzie. Chował głęboko w pamięci twarze wielu kobiet z ustami otwartymi do krzyku z rozkoszy, półprzymkniętymi powiekami, dłońmi spazmatycznie wyrywającymi się z więzów. Nie był w stanie zapamiętać wszystkich kilkudziesięciu imion, wrażeń z nimi związanych, zapachów, emocji. Tak naprawdę niewiele dla niego znaczyły. Mimo, że dzięki nim opanował do perfekcji sztukę doprowadzania na szczyt, to im bardziej pogrążał się w poszukiwaniu coraz większej rozkoszy, tym głębiej spadał w mrok i zapominał kim tak naprawdę jest. W końcu zatracił się w szarości istnienia. Przestał czuć. Jego świat pogrążył się w niebycie.

 

***

 

Lubił rekrutacyjne spotkania, rozmawiać z kandydatami, zadawać pytania i obserwować to, w jaki sposób zachowuje się ciało odpowiadającego. To, co mówili, było mniej istotne. Zazwyczaj odpowiedzi były pełne pasji, wiary we własne możliwości, ale schematyczne i wyuczone. Ciało przemawiało jednak czystą prawdą. W tym spotkaniu nie chciał brać udziału. Nie chciał zobaczyć jej błyszczących zielonym kryształem oczu, pełnych, lekko wydętych jakby ułożonych do pocałunku ust.

 

Nie chciał poczuć jej prawdziwego, skrytego pod dyskretną chmurką perfum, zapachu dojrzałej, świadomej siebie kobiety. Nie chciał… Najpierw ją usłyszał. Jej głos pokrył jego serce ognistym szronem i sprawił, że mocno zacisnął szczękę. Odetchnął głęboko kilka razy i zaczął wypełniać jakąś tabelkę. Nie mógł się jednak powstrzymać przed dyskretnym zerkaniem w stronę przeszklonego pokoju. Wygięte w łuk plecy płynnie przechodziły w zmysłowe linie pośladków i ud, a hebanowe włosy, spięte wysoko w kok, podkreślały zniewalający zarys szyi i policzków. I ten, zapamiętany ze zdjęcia, charakterystyczny gest poprawiania włosów. Zmieszał się, kiedy nagle Ona i kierownik podnieśli się z krzeseł. Maciek otworzył szklane drzwi.

 

– Oderwij się na chwilę od roboty. Poznaj nową osobę w naszym zespole. Mam nadzieję, że przyjmiecie ją do siebie i wszystkiego nauczycie i… – trajkotał, przestępując z nogi na nogę.

Nie odważył się spojrzeć na jej twarz, w jej oczy. Spoglądał gdzieś w bok, z przerażeniem czując, jak jego serce przyspiesza.

– Cześć, jestem Kaja – zobaczył wyciągniętą dłoń o szczupłych palcach, z dyskretnie pomalowanymi paznokciami. – Cieszę się, że będziemy razem pracowali, chociaż nigdy nic nie wiadomo. Muszę przecież jeszcze zdać egzamin… – mówiła coś jeszcze, ale jej słowa ledwo co docierały do niego. Uścisnął krótko wyciągniętą dłoń i kolejna fala gorącego szronu pokryła całe jego ciało.

 

– Cześć. Jestem Tomasz. Miło mi Ciebie poznać – starał się, aby jego głos brzmiał normalnie. – Z pewnością sobie poradzisz. Egzaminów nie zdają tylko durnie. Zmusił się do uśmiechu. – Ja też się cieszę, ale muszę wracać do pracy. Do zobaczenia – rzucił i poszedł do swego biurka. Czuł, że zamiast serca miał w środku stukilogramowy młot, który uderzał szybkością stu uderzeń na minutę.

 

Słuchał rozmowy Kai z Maćkiem, próbując jednocześnie zachować spokój. Stukilogramowy młot uspokoił się, a gorący szron nie palił już tak ciała. Wyszła, zostawiając po sobie mgiełkę aromatycznego niedopowiedzenia. Wieczorem znowu wszedł na jej profil. Kliknął „dodaj znajomego” i poszedł do kuchni zrobić kolację. Jadł, usilnie starając się nie myśleć o zapachu, który zostawiła w biurze i parzącym dotyku jej zimnej dłoni. W smartfonie zobaczył, że zaakceptowała zaproszenie. Bezwiednie kliknął „wyślij wiadomość” i po chwili napisał „cześć, co porabiasz?”. Stukilogramowy młot znowu wrócił…

 

Rozmawiali zaledwie kilkanaście minut. Zapytał jak się czuła na rozmowie, dlaczego zdecydowała się na pracę w tej firmie, jakie ma plany… Potem długo wpatrywał się w jej profilowe zdjęcie, fotografię kobiety kilkanaście lat młodszej od niego. „I po co w ogóle się do niej odzywałeś? Tak, będziecie razem pracować. Tak, będziesz ją codziennie widywał i ślinił się na jej widok. Tak, będziesz fantazjował i wyobrażał sobie, ale co dalej? Wiesz, co takie młode laski myślą o takich jak ty”. Ze złością zrzucił z siebie podkoszulek i kopnął w kąt. „Zapomnij człowieku. Przestań. Mało ci? Przerabiałeś to wielokrotne. Wiesz jak się zaczyna i wiesz jak to się kończy”

 

Przykryty cichym mrokiem nocy próbował to wszystko poukładać, zracjonalizować. Tak, podobała mu się. Tak, jej sensualność wnikała w każdą komórkę jego ciała. Tak pragnął dotykać jej aksamitnej skóry, poczuć pod dłońmi ciepło ciała – to leciutkie drżenie mięśni i gotowość na przyjęcie rozkoszy. Tak, pragnął widoku jej rozchylonych ust w niemym krzyku, półprzymkniętych powiek w spazmie ekstazy, chrapliwego, szybkiego oddechu.

 

Nie, absolutnie nie zamierza być starym idiotą i robić słodkich minek. Nie będzie kolejnym facetem, który ugania się za młodszą. „Jest inteligenta, nie wygląda na jedną z tych, co ledwo potrafi sklecić zdanie wielokrotnie złożone współrzędnie. Albo nadrzędnie” – pomyślał z przekąsem. „Jest atrakcyjna i zapewne doskonale wie jak działa na facetów. Pewnie myśli, że zatrzepocze rzęskami, zrobi słodkie oczka, a ja będę na każde jej zawołanie. Zapomnij dziewczyno. Takie jak ty, chrupałem na kolację”.

 

Po tym, jak zatracił się w szalonym, orgiastycznym tańcu, głęboko ukrył swój płomień pod grubą taflą lodu. Kilka razy złamał daną sobie obietnicę i wypełnił swój czas kolejnymi fascynacjami. Ostatnią, odchorował dosłownie – leżał dwa tygodnie, hipnotyzując sufit, a w chwilach, kiedy miał trochę więcej siły, podchodził do okna i z gorzkim śmiechem uświadamiał sobie, że granica pomiędzy Tu, a Tam wynosi dosłownie trzydzieści centymetrów parapetu i kilka sekund lotu w dół.

 

Jedyne, co go powstrzymywało, to myśl, że widok jego zakrwawionego ciała na ulicy będzie po prostu mało estetyczny. Któregoś dnia ubrał pancerny garnitur z sarkazmu i wyszedł na ulicę. Napisał siebie na nowo, krótkie, pełne dyscypliny i powściągliwości, rozdziały w twardej okładce. Jak dotąd funkcjonowało to idealnie. Aż do pojawienia się jej…

 

Odezwał się do niej dokładnie siedem dni po ostatniej rozmowie…I to był początek jego końca…

Wieczorami logował się na Facebooku tylko po to, aby zobaczyć czy jest dostępna. Kilka razy otwierał Messengera, ale zupełnie nie wiedział co napisać. Banalne „Hej, co porabiasz?”, po którym kilkuminutowa rozmowa utyka w pulsującym milczeniu bieli okienka komunikatora? Albo żartobliwe, na granicy dobrego smaku „cześć mała, co robisz dziś wieczorem?” Wydawało mu się, że każde słowo, które napisałby, do niej byłoby głupie, a on uznany, za…no właśnie, sam nie wiedział za kogo.

 

Tego, siódmego wieczoru, trafił na You Tube na cover I Feel Love. Blue Man Group – trzech pomalowanych na niebiesko facetów z wokalistką Venus Hum. Słuchał zafascynowany energią koncertu, chłonął każde glissando zawłaszczające przestrzeń… To była chwila, moment. Chciał się z kimś podzielić radością, pokazać komuś „popatrz, posłuchaj, to jest zajebiste”. Skopiował link, wkleił i wysłał…Chciała wiedzieć wszystko, najlepiej zaraz. Wyczuwał tę kobiecą niecierpliwość, chęć natychmiastowego zaspokojenia ciekawości.

– Nie za szybko wszystko chcesz wiedzieć? Za głęboko drążysz.

– Lubię głęboko — odpisała.

 

„Zaczyna się” – pomyślał. Nie zareagował na aluzję, udając, że jej nie widzi. Kiedy po północy ciepło się pożegnali („pa, dobranoc”, „pa, do jutra”), długo jeszcze siedział przed otwartym komunikatorem, uśmiechając się do siebie. Ciepło w podbrzuszu pulsowało echem ledwo zarysowanej rozkoszy, wybuchając we śnie obrazami.

 

Czuł zapach jej gładkiego ciała, rozkoszny dotyk zimnych dłoni i usta spijające zachłannie kropelki potu z jego skóry. Wniknął w nią, w tę cudowną, parującą pożądaniem, wilgotność i rozpoczął taniec. Wolny z początku, w jednostajnym rytmie fal spokojnego oceanu. Dotknął wargami jej szyi, podciągnął ręce do góry, obejmując w nadgarstkach i nadał biodrom nowe tempo – pulsującej wulkanicznej lawy. Jej brzuch wyprężył się w ekstazie wraz z cichym krzykiem. Nogi obejmujące jego plecy jeszcze bardziej się zacisnęły, a jego lędźwie zapłonęły.

 

Chciał ją dziko posiąść, zniewolić. Wyzwolić w niej pierwotną uległość. Objął ją mocno ramionami, wtulił się w jej pachnące włosy i odszukał ustami jej wargi. Zatopił się w tej wilgotnej słodyczy, smakując rozkoszną symfonię smaków i zapachów. Zacisnął dłonie na jej szyi. Zawładnął jej ciałem, umysłem, wolą. Widział jej oczy, pełne oddania, była w nich gotowość na wszystko, co tylko jej rozkaże. Obudził się z tęsknotą w sercu, ciałem wstrząsanym dreszczami, zaciskając palce na mokrym od potu prześcieradle…

 

Gorący strumień wody parzył ciało przywracając właściwe proporcje między sennymi majakami, a mokrą, stalową szarością listopadowego poranka. Przetarł zaparowane lustro. Zarost szybko znikał dzięki pewnym ruchom maszynki. Wlał na dłoń trochę wody po goleniu i wklepał w twarz. Uwielbiał tą harmonijną synergię przydymionego zapachu paproci, mchu i piżma z ostrym szczypaniem skóry na policzku. Włożył na parujące ciało białą koszulę, potem spodnie. Poczuł się silny, pewny i wieczorna rozmowa oraz sen stały się odległym wspomnieniem przykrytym mgłą niechcianego niedopowiedzenia. Ze złości zacisnął zęby i naprężył mięśnie szyi. „Dobra, chcesz się zabawić? Mówisz, masz. Lubię głęboko, ha ha ha” – przedrzeźniał. „Nie wiesz co mówisz dziewczyno i tak naprawdę jeszcze nie wiesz, co lubisz. Ale w twoim wieku to przecież całkiem normalne. Po prostu ktoś ci musi pokazać co nieco. Może ja?”. Uśmiechnął się zimno. W tej minucie, w zaparowanej łazience bycie złośliwym sprawiło mu niebywałą rozkosz.

 

Pielęgnował w sobie tę złość do wieczora, do pierwszego powitalnego zdania z Nią. Zalała go serią pytań, a on z uśmiechem bawił się enigmatycznymi odpowiedziami. Zamiast odpowiedzi strzelał pytaniem, albo udając, że nie dostrzega kolejnego pytania, zmieniał temat rozmowy. Bawił się, unikał, wycofywał. Nazwał ją bezczelną i do łez rozbawiło go Jej oburzenie. Jeszcze zabawniejsze były jej próby dowiedzenia się, co On ma na myśli. ”Ona tak naprawdę?” Wybuchnął śmiechem kiedy zobaczył zdanie: „Bo mnie się kocha, albo nienawidzi”. „Co za wysokie mniemanie o sobie. Typowa, arogancka, zapatrzona w siebie egocentryczka. Kolejna, która myśli, że świat się kręci wokół niej, tylko dlatego, że ma się długie nogi i niezły tyłek.

 

– O już byś chciałabyś, żebym cię pokochał. Kochanie, nie znoszę tłumu – odpisał.

– Kochanie? Już chciałbyś. Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele Flis. Tłumy się ustawiają, ale pierwsze miejsce wciąż czeka na właściciela

– Nie będę to ja.

– Z pewnością. Nie dałbyś rady młodszym

„Dobra jest – pomyślał z uśmiechem.

– Zatem dobranoc. Ze względu na swój podeszły wiek muszę wcześniej chodzić spać.

– Chcesz to idź. Ominie cię najlepsze

– Z Tobą? Wątpię. Pa!

 

Zakończył rozmowę z dziecinną satysfakcją obserwując powiadomienia nadchodzących wiadomości….

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania