Pokaż listęUkryj listę

I wtedy zobaczyłem jej zielone oczy...Część II

Ciemne listopadowe wieczory, rozświetlone pomarańczową łuną ulicznych latarni zawsze wprowadzały go w stan permanentnej katatonii. Czasami ze zdziwieniem stwierdzał, że właśnie zajechał na parking i stoi przed domem i dopiero wtedy jego umysł budził się z odrętwienia. Wracając z pracy, uznał, że dwie szklaneczki czarnego Johnnie Walkera, wypite wieczorem pobudzą trochę jego zlodowaciałe listopadem neurony. Przygotowując kolację, zerkał czasami w stronę laptopa. „Napisała? Nie napisała?” Wreszcie usiadł wygodnie ze szklaneczką słonecznego trunku przed laptopem. Nieodebrane wiadomości kłuły, czerwienią jego oczy. Przygryzł wargę, ignorując ich treść.

 

– Nie odpowiedziałaś mi, czy jesteś szczęśliwa – napisał. Nie czekał na odpowiedź. Poszedł do kuchni po coś do jedzenia. Spodziewał się jednej odpowiedzi. Widział jej różne warianty setki razy. A potem te wszystkie „szczęśliwe” mężatki, narzeczone, dziewczyny związane z kimś od wielu, wielu lat, lądowały w jego łóżku. I dopiero wtedy poznawały smak i zapach szczęścia.

 

– Zależy od definicji szczęścia, ale tak jestem szczęśliwa. – zobaczył odpowiedź, kiedy wrócił z kuchni z miseczką orzeszków ziemnych. „No tak, standard” – pomyślał.

– To według Ciebie czym jest szczęście?

– Ktoś bliski, dom, dzieci, praca. Ja to wszystko mam.

– Gratulacje.

„Głupia młoda siksa, dla której największym problemem jest jakiego koloru szminki użyć. Pewnie ryczy na komediach romantycznych i marzy o tym, aby przeleciał ją jakiś Cloney. Żenada. Po jaką cholerę ja zawracam sobie nią głowę. Inteligencja na poziomie słodkiej laleczki z Instagrama” – pomyślał.

– I zapewne bardzo się kochacie, a on jest twoją drugą połówką pomarańczy? – odpisał.

– Tak. Ty pewnie w to nie wierzysz?

 

Zamyślił się. Nie, nie wierzył już od dawna w takie fantazje, że ktoś może być drugą połówką, że wszystko razem, że przeznaczenie, że razem aż do śmierci.

– Nie, nie wierzę w żadne połówki. Człowiek jest samodzielnym bytem, niezależną jednostką. Nie możesz uzależniać swego szczęścia od faktu istnienia drugiej osoby. Nawet jeśli jesteś w związku i kochasz kogoś, to przecież wciąż jesteś kimś osobnym. Niestety większość ludzi potrzebuje protezy z drugiej osoby. Opiera się na niej, bo tak jest łatwej, bo nie tylko przeraźliwie boi się samotności, ale w środku siebie nic nie ma. Nic, co byłoby jego. Nie ma swojej tożsamości i swoje Ja buduje na czymś tak ulotnym, jak miłość. Może jeszcze mi powiesz, że stanowicie całość i jedność, wszystko robicie razem i takie tam różne inne pseudo mistyczne rzeczy?

– Tak. Skąd wiedziałeś?

 

Zirytował się. Jaką k***a całość, o jakiej jedności ona mówi?

– Domyśliłem się. Do toalety też chodzicie razem? – szyderczo się zaśmiał i ledwo się powstrzymał przed użyciem bardziej dosadnych określeń.

– Jeśli tak bardzo go kochasz, to do jasnej cholery co tu robisz? Dlaczego wieczór spędzasz tutaj zamiast z nim – zdenerwowany i rozgrzany alkoholem mocno stukał w klawiaturę.

– Późno wraca z pracy. A ty nie musisz być taki chamski. Nic o mnie nie wiesz, nie wiesz, kim jestem i co przeżyłam, a oceniasz przez swój pryzmat. No powiedz, co o mnie wiesz? !

 

Poczuł jej zdenerwowanie i zrobiło mu się przykro. „Rzeczywiście zachowałem się jak dupek. Nie znam jej, a to, co widzę, to tylko uśmiechnięta twarz na użytek publiczny. Chyba trochę przesadziłem”. Światło nocnej lampki wydobyło z mroku jego dłoń. Widoczna pod skórą siatka żył i ścięgien utworzyła surrealistyczny obraz. Przyglądał się z uwagą ulotnemu rysunkowi. Wystarczyło, że nieznacznie poruszył palcem, a wszystko formowało się na nowo. „Tak jak skóra na dłoni ukrywa to, czego nie chcemy zobaczyć, tak ona ukrywa swoją Prawdziwość”. I nagle zapragnął zobaczyć ją taką, jaką jest. Prawdziwą. Zapragną poczuć jej emocje, myśli. Zapragnął jej dotknąć i być blisko niej. Wypił łyczek trunku.

 

– Przepraszam. Wybacz.

Po długiej chwili, ku swemu zaskoczeniu, bo był niemal pewny, że nie będzie chciała rozmawiać, zobaczył trzy falujące kropeczki.

– Ok, nie ma sprawy.

Odpisał po chwili.

– Zaczniemy od początku?

– Tak, ale musisz i obiecać, że chamstwo schowasz do kieszeni.

– W porządku. Cześć. Nazywam się Tomasz Flis i mam 43 lata.

– Cześć, nazywam się Kaja Szulc i mam 29 lat.

 

Biorąc prysznic myślami wracał do nocnej rozmowy. Trochę żartowali, przekomarzali się, bez złośliwości, ale przez większość czasu ostrożnie, nie do końca ufając sobie, niczym dwa, doświadczone przez życie psy, obwąchiwali się. Mimo to, sam był zaskoczony z jaką łatwością i chęcią odpowiadał na jej, dość ingerujące w jego życie pytania. Opowiedział o swojej pierwszej żonie, przedstawiając całą tą historię raczej w humorystycznych barwach. O drugiej tylko wspomniał.

 

Potem zapytał o jej chłopaka. Tym razem ona była powściągliwa. Krótkie zdania, w których treść ukryta pomiędzy poszczególnymi słowami zawierała w sobie zbyt dużo niedopowiedzeń, aby mógł cokolwiek stwierdzić. Nie nalegał. Znał wiele takich historii. Kolorowych i soczystych na zewnątrz, od wewnątrz w barwach sepii. Zmienił temat, nie chciał wchodzić w jej emocje, angażować się i ustawiać w relacji doświadczonego doradcy. Nie odpowiadała mu ta rola. Nie w tym przypadku.

 

– Wkrótce się zobaczymy. Wpadnę do was pojutrze podpisać wszystkie dokumenty – napisała na koniec rozmowy, a jego serce gwałtownie przyspieszyło.

 

– Mamy w firmie taki zwyczaj, że nowa osoba wita zespół tortem i szampanem. Albo butelką dobrego wina – odpowiedział. Historię z tortem wymyślił na poczekaniu.

– Żartujesz? Muszę przynieść tort i wino? Naprawdę?

– Chyba, że chcesz się wyłamać z wieloletniej tradycji – dalej gładko brnął w kłamstwo. – To nie jest mile widziane.

– Ale nie wkręcasz mnie, prawda?

– Absolutnie. Mówię prawdę – dusił się ze śmiechu.

– No ok… W takim razie pojawię się za dwa dni z wypasionym tortem – odpisała.

 

Był podekscytowany spotkaniem. Tych kilka wieczornych rozmów z nią… Rozbudziła jego ciekawość, chciał ją lepiej poznać i po prostu spotkać. A ona? Miał wrażenie, że uchyliła trochę drzwi do siebie. Nieznacznie, ale to, co zobaczył na tyle go zaciekawiło, że był gotów wejść do jej świata.

 

Dzień miał inny zapach, inną barwę. Niekiedy zastygał z telefonem, przypominając sobie jakiś fragment rozmowy i napisane przez nią słowa. Próbował interpretować zdania, doszukując się ukrytych znaczeń. Pragnął jednoznacznych odpowiedzi, określonych kategorii, ale jej obraz wymykał się z jego wyobraźni, żyjąc przez ten króciutki czas własnym życiem. Minuty spokojnie, nieubłaganie falowały i ani się obejrzał jak wieczorem przedzierał się samochodem przez zatłoczone ulice, oświetlone światłami aut, ulicznych witryn i lamp, w kierunku domu. Zamyślony, z lekkim uśmiechem na ustach usiadł przed laptopem. Nieodczytana wiadomość od niej krzyczała czerwoną kropką.

 

– Jak ci minął dzień ? Jutro będę u was ok dwunastej.

– Dzięki, dobrze, tylko wciąż myślałem o torcie – odparował natychmiast.

– Jesteś łakomy…

– Po prostu lubię słodkie….

– Wyglądasz raczej na takiego, co woli pikantne…

– Jeśli już o tym mowa, to preferuję ostrą kuchnię…

 

Ta rozmowa była trochę jak podróż w czasie, kiedy jego internetowe konwersacje zmierzały w jednym kierunku. Podobne emocje, podobne podekscytowanie, ale… W tym przypadku było inaczej. Raczej bawił się konwencją, niż dążył do jednego celu, przeskakiwał z tematu na temat, prowokował, był prowokowany, smagany ciętymi ripostami. Była błyskotliwa, inteligenta, wyprzedała jego myśli. Zatrzymywała się na granicy subtelnego niedopowiedzenia, zmieniała kierunek, by podążyć w zupełnie niespodziewanym dla niego kierunku. Dotrzymywał jej kroku, szkicując za pomocą pojedynczych słów obraz siebie lub zdarzeń w których uczestniczył, pełniejszymi zdaniami nadając im głębię, by wybuchły krótkim, jasnym ogniem. Pożegnali się krótko przed północą.

 

Tego dnia nie spieszył się do pracy, jakby podświadomie pragnąc odwlec ten moment, kiedy znajdzie się w przestrzeni, w której za kilka godzin pojawi się ona. Ale kiedy zaczął dzwonić, umawiać spotkania, negocjować z klientami – zapomniał. Drgnął, kiedy ją usłyszał. Weszła z głośnym śmiechem witając się ze wszystkimi. „Rzeczywiście jest trochę bezczelna” – pomyślał. Jego serce znowu zamieniło się w stukilogramowy młot.

 

Wstał z krzesła, podszedł do niej, świadomie przystając zbyt blisko. Tym razem spojrzał w jej oczy. Wyzywająco, jakby chciał powiedzieć: „Trochę o Tobie wiem, ciekawi mnie jak się zachowasz”. Nie opuściła wzroku, odpowiedziała światłem zielonego kryształu, a usta ułożyły się w delikatnym, przekornym uśmiechu. Jego powieki zamknęły się na moment otulone zmysłowym zapachem jej perfum i ciała. Poczuł tą woń i bezwiednie zacisnął pięści, aż paznokcie boleśnie wbiły się w skórę. Wyciągnął rękę, a kiedy jej zimna dłoń dotknęła jego dłoni, poczuł jak milion igieł wbija się w jego kark.

– Cześć, miło Cię widzieć.

– Ciebie również…

 

Zachowała zimną krew, gdy się okazało, że wymyślona historia z tortem okazała się żartem. Spojrzała na niego w taki sposób, że zrobiło mu się gorąco. Wycofał się z biurowego gwaru i rozmów. Siedząc przy biurku tylko od czasu do czasu rzucał jakimś zdaniem, czasami się uśmiechnął. Dyskretnie ją obserwował. Zapamiętywał każdy jej gest, sposób w jaki mówi, siada, zakłada nogę na nogę. Zafascynowany studiował linię jej ud pod krótką sukienką, cieniutkie kostki u nóg i naprężające się przy każdym, nawet nieznacznym ruchu, smukłe łydki. Kilka razy złapał jej pozornie obojętne spojrzenie kiedy przechylała głowę, aby odgarnąć spadające na oczy włosy.

 

Nie odpowiadał ani gestem ani uśmiechem. Po prostu patrzył. Odwróciła się do niego tyłem, rozmawiając z kimś. Objął ją wzrokiem całą, dotykając w myślach szyi, ramion, wygiętych w lekki łuk pleców, kładąc swoje dłonie na jej biodra i przyciągając do swoich. Serce przyspieszyło, czuł rosnące napięcie w lędźwiach. Pragnął znaleźć się jak najbliżej niej i zatopić się w zapachu jaki przyniosła ze sobą.

 

W pewnym momencie z zaskoczeniem stwierdził, że biuro opustoszało. Zostali tylko On z Nią i Iwona. Dziewczyny, z zaczerwienionymi od wina policzkami i błyszczącymi oczyma chichotały w kącie spoglądając w jego stronę.

– Tomciu, to jak to jest z tą naszą wieloletnią tradycją? Ładnie tak koleżankę oszukiwać…? – Iwona nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

– Każda tradycja musi mieć gdzieś swój początek… Przepraszam jeśli poczułaś się urażona…

– W sumie nic się nie stało. Wpadłam tylko na godzinę, a zostałam cztery. Świetnie się bawiłam. – patrzyła mu prosto w oczy. – Jest jeszcze trochę wina. Wypijesz za moje powodzenie?

 

Przyjął podany plastikowy kubeczek. Ich palce na chwilę się zetknęły. Wciąż patrzyła mu w oczy.

– Za twoje powodzenie – uniósł rękę w geście toastu, starając się powstrzymać jej drżenie i umoczył usta.

Po dwóch kubeczkach lekko zaszumiało mu w głowie. Śmiał się nieco głośniej, opowiadał zabawne historie ze spotkań z klientami, rzucił kilka zabawnych dowcipów. Nagle wpadł na świetny pomysł.

– Pościgamy się teraz na krzesłach. Wygrany otrzymuje nagrodę niespodziankę. Kto chętny ? – zaśmiał się głośno.

– Na krzesłach? Jak? – przechyliła głowę tak, że opadające włosy zasłoniły połowę jej twarzy. Wyglądała obłędnie z lekko rozchylonymi ustami i skrzącymi słońcem oczami.

– A ja chciałabym wiedzieć, co jest nagrodą niespodzianką – wtrąciła Iwona.

I nagle przestrzeń skurczyła się do rozmiarów tak niewielkich, tak intymnych, że znalazło się tam miejsce tylko dla dwóch osób. Grających dla tej trzeciej, zbędnej, wyznaczone przez konwenanse role.

– To proste. Siadasz na krześle odpychasz się nogami i kto pierwszy na mecie, ten lepszy.

– Wchodzę w to. A nagroda niespodzianka?

– Gdybym ci powiedział nie byłoby już niespodzianki. Dowiesz się jeśli wygrasz. Jeśli przegrasz, nagroda będzie moja.

 

Usiadła przed nim, rozstawiając szeroko nogi, złączone na wysokości kolan. Miał wrażenie, że wszyscy słyszą szybki łomot stukilogramowego młota, tam w środku niego.

– Flis, czekasz na specjalne zaproszenie?

 

Usiadł obok. Blisko niej. Jej zapach. Iskrzące się hebanem długie włosy. Zarys profilu i wilgotnych warg. Długie palce na oparciu krzesła. Szybkie odepchnięcie. Razem z nią. Do przodu. Zderzenie. Przypadkowy dotyk. Jej głośny śmiech. Obrót wokół osi. I znów odepchnięcie. Z powrotem.

– Wygrałaś…

– Chcę nagrodę niespodziankę. Chcę ją teraz. – patrzyła prosto na niego.

– Później. Muszę wyjść. – słowa, zanim je wypowiedział, zaplątały się w supły ledwo przechodząc przez ściśnięte gardło.

W łazience odkręcił kurek. Nabrał w dłonie zimnej wody i dotknął rozpalonej twarzy. Naprężenie powoli ustępowało. Mięśnie, jeszcze przed chwilą napięte jak struna, rozluźniły się, a przyspieszony oddech wrócił do normalnego rytmu. Przemył twarz jeszcze kilka razy. Kiedy wyszedł ona właśnie żegnała się z Iwoną.

– Jutro jadę na szkolenie, więc będę u was dokładnie za tydzień. A co z nagrodą Flis ?

– Cierpliwości. Nagroda będzie za tydzień. Obiecuję, że będę o niej pamiętał. Do zobaczenia. Fajnie, że wpadłaś – odzyskał już równowagę i znowu był tym, kim chciał być. Zdystansowanym, trochę zimnym, trochę sarkastycznym facetem po czterdziestce. Przynajmniej tak mu się wydawało…

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania