Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Indykalaktyczny – część 2
Widziałem jak wężowa jędza wyciąga łapska w moją stronę, jak jej włosy pod wpływem pędu stały się czarną smugą, za którą falował szaleńczo gadzi ogon poplecznika Bardo. Doskonale widziałem jak piersi, pod wpływem naporu powietrza, zmieniły się z seksualnej pułapki w duże placki. Zacząłem dostrzegać szczegóły na morderczej twarzy. Wąskie pionowe źrenice, jadowite kły i rozdwojony, wilgotny jęzor, który wywalony na zewnątrz paszczy obijał się o policzek – wydawał dźwięk zbliżony do odgłosu rzucanej mokrej szmaty o płytki. Nie posiadałem aż tak doskonałego wzroku, by w tym pędzie dostrzec detale. Zwyczajnie poczwara zbliżała się do nas szybciej, aniżeli my do chodnikowych płyt.
– Złap ten cholerny pióropusz Adam! –– dobiegł mnie głos Indora.
– Staram się!
– Sssssaaaaaaaaaa…! –– zaryczała maszkara.
– Zamknij japę! I skup się na wianku! –– skwitował moje starania Indyk.
– Wianki nie są z piór!
– Na miłość boską, Adam, kurwa! Skup się i łap! –– wygulgotał zirytowany Indyk.
Indor znowu użył jakiejś magicznej sztuczki, gdyż znowu zwolniliśmy na chwilę. Dzięki temu, udało mi się złapać artefakt za końcówkę jednego z piór. Dokonałem tego używając dolnej kończyny, z której zsunął mi się but – mianowicie palcami stopy.
– Wy! Wy! Ssssssskurwysssssss... –– wykrzyczała w naszym kierunku marionetka Bardo. Nie dosłyszałem reszty – ale doskonale wiedziałem co chciała powiedzieć. W momencie, w którym Indyk jakimś cudem zmniejszył prędkość spadania – abym mógł schwycić pióropusz – ona przeleciała obok nas niczym pocisk. Starała się dosięgnąć mnie rękoma, albo chlasnąć ogonem, gdy mijała nas gdzieś w okolicach trzeciego piętra.
My zwolniliśmy, poczwara przyspieszyła i z ogromną prędkością runęła na chodnik. Jej kości, mięśnie i luźniej związane wnętrzności rozlały się po całym pobliskim skwerku. Pokrywając swoim ścierwem szarą trylinkę, trawę, metalowy płotek – który oddzielał pasmo trawy od chodnika – oraz kilka psich kup. Towarzyszący temu dźwięk poruszył kilka gołębi, które wzbiły się w powietrze, zebranych przy blaszanym śmietniku – obok którego ktoś rozsypał suche, lekko spleśniałe kawałki niedojedzonych kromek chleba.
Chwilę później wylądowaliśmy z gracją, lekko i bezpiecznie, w rozlanych flakach paskudztwa.
– Uff, mieliśmy spore szczęście Adam –– odparł Indyk sapiąc i jednocześnie spoglądał jednym okiem na leżące pod naszymi stopami ścierwo. –– Musimy uciekać. Bardo tak łatwo nie odpuści.
– Dobra… no, no, a…aa...ale d..d...dok...dokąd –– wydukałem przepełniony strachem, podnieceniem i adrenaliną.
– Mam świetną kryjówkę, chodźmy –– odparł Indyk rozwodząc się jeszcze nad czymś w swojej ptasiej łepetynie. Odwróciłem się na pięcie od zachlapanej rabatki i zacząłem biec w stronę wskazaną przez Indyka.
Po kilkunastu metrach uświadomiłem sobie, że nie wiem dokąd mam biec, że uciekam sam, a Indyk gdzieś się zapodział. Spojrzałem za siebie.
Indyk dalej stał w kałuży ciepłej krwi i parujących flaków. W dziobie trzymał kawałek jelita i szybkimi ruchami łba miotał na lewo i prawo, by oddzielić wygodny kawałek do połknięcia.
– Przestań żreć! Mieliśmy uciekać, nie rozwodzić się nad szwedzkim stołem! –– krzyknąłem zdenerwowany do ptaszyska. Indyk ocknął się z szału pożerania. Rozpostarł skrzydła i zaczął biec w moją stronę, dalej dzierżąc kawałek – dyndającego – jelita w dziobie. Krew spływająca z kawałka układu trawiennego przestała znaczyć ślady za uciekającym Indorem, w momencie gdy całkowicie zniknął w gardzieli nienażartego ptaszyska.
– Adaś, na bogów! Gul, gul, gul, gul. Nie mogłem się powstrzymać, to takie dobre –– nonszalancko odezwał się Indyk. –– Musisz kiedyś spróbować.
– Właśnie zżarłeś jelito mojej matki! Jak w ogóle mogłeś pomyśleć, że chcę tego spróbować!?
– Skończ tragizować, twoja matka została pożarta dawno temu, zapomniałeś?
– Nie zapomniałem. Najpierw przez tego Bardo, a teraz przez ciebie. Jak to, ma mi pomóc? –– wywrzeszczałem do Indyka.
Indyk zakreślił szyją okrąg, wywracając przy tym oczy, chcąc okazać zmęczenie tematem.
– Potraktuj to, jak zerwanie z przeszłością, która była w większości fałszem. Zaśmiej się jej prosto w twarz…
– Zżerając własnego rodzica!? –– przerwałem Indorowi.
– Lepiej zjeść ją, aniżeli samemu zostać pożartym. Racja?
Nie mogłem się nie zgodzić.
– Racja Indyku.
– Cieszy mnie twoja zmiana nastawienia. To co? Może weźmiemy coś na później? Ten chleb spod śmietnika wygląda przepysznie. Szczególnie, gdy leży obok niego ta pęknięta nereczka –– z nadzieją w głosie podsumował Indyk.
– Bez przesady –– odparłem zdecydowanie.
– Jak tam chcesz –– Indyk wzruszył skrzydłami. –– Czas na nas. Czapki nie zgub – upomniał mnie Indor.
– Nie zamierzam – nałożyłem trofeum na głowę i straciłem przytomność.
Komentarze (7)
Zbyt wczuwam się akcję i nie mogę napisać z dystansu - na dystans. W takim przypadki potrzebny jest czas.
Cholera nie doszukałem się czegoś, co mocno śmieszy (notowałem w trakcie czytania).
Aż do czasu szlachtowania indyka. „Adasiu” - no świetne!!!
Wypożyczę sobie drugą część - zajebiste i mocno wciąga.
kolejnym częściom fanował będę - wciąga klimatem mocno i ciekawie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania