Jack o Lantern

ROK 1817

 

TEKSAS

 

- Tom! Pora ruszać w drogę! Dynie się same nie zbiorą! - krzyknął młody mężczyzna do swojego starszego brata, zaprzęgając ogromnego, pociągowego konia do wozu.

- Z tego, co mi wiadomo, gospodarstwo jest przeznaczone tobie. Nie możesz zrobić tego sam? - zapytał starszy z braci.

- Wczoraj mówiłeś to samo. Zanosi się na deszcz, musimy zebrać wszystko, nim ulewa zniszczy nasze plony. Pośpiesz się!

 

Z parterowej chaty wynurzył się barczysty, czarnowłosy mężczyzna. Tom Russell, bo o nim mowa, był starszym synem gospodarza, Stevena Russella. Z racji wieku, to jemu należała się ziemia, jednak senior rodu uważał Toma za nieodpowiedzialnego i leniwego, więc zdecydował się oddać majątek młodszemu - Jackowi.

Nie podobało się to starszemu z braci. Gdyby ojciec zdecydował oddać ziemię jemu, zmieniłby się nie do poznania. Teraz coraz rzadziej bywał na polach, nie pomagał w gospodarstwie.

- Powiedziałem, żebyś jechał sam. - ton głosu Toma był spokojny, ale stanowczy.

Tymczasem zza domu, gdzie znajdowała się szopka, w której cięło się drewno, wyszedł Steven.

- Tom, jedź z Jackiem. Zrób cokolwiek, pomóż bratu.

Pouczony, wzruszył tylko ramionami, założył na siebie płaszcz przeciwdeszczowy i czekał, aż Jack skończy zaprzęgać.

- No, gotowe. Tom, jedziemy. - blondyn sprawnie wskoczył na wóz, po czym przypomniał sobie o pewnej rzeczy.

- Czekaj. - zwrócił się do bruneta. - Na końcu pola, podczas ostatniej wichury, runął dąb. Trzeba wziąć siekierę i przywieźć go do domu. Gdy drewno wyschnie, będzie się idealnie nadawać do spalenia. Poszedłbyś po nią?

Tom siedział już wygodnie na drewnianej kładce przybitej do wozu. Rzucił bratu złe spojrzenie, jednak zważając na bliską obecność ojca, zszedł z wozu i poszedł po wspomniany przedmiot.

 

Wkrótce obaj bracia wyruszyli w stronę pół, obsadzonych po horyzont dorodnymi dyniami.

Gdy Jack wstrzymał konia, zaczął padać ulewny deszcz.

- Wracajmy do domu. Przyjedziemy, jak przestanie lać. - Tom już chciał wsiąść z powrotem na wóz, jednak młodszy powstrzymał go.

- Gdybyś pomagał mi od początku zbiorów, plony już dawno byłyby w przechowalni. Teraz nie ma chwili do stracenia, dynie są dojrzałe, a pogoda szybko się nie zmieni. Każda godzina zwłoki to ogromna strata dla nas. Lepiej weź się do roboty. - upomniał go blondyn.

- Nie mam zamiaru moknąć na tym piekielnym deszczu! Wchodź na wóz i wracamy.

Jack tylko przewrócił oczami.

- Jeśli tak bardzo nie odpowiada ci praca w polu, weź siekierę i zajmij się powalonym drzewem. Ja w tym czasie zbiorę resztę dyń.

Chłopak był już naprawdę zdenerwowany na starszego brata. Tom przestał w końcu marudzić, chwycił narzędzie, które przerzucił przez ramię i bez słowa ruszył we wskazanym kierunku.

Jack wziął konia za uzdę i poprowadził go w pole.

 

Obaj pracowali w pocie czoła. Po trzech godzinach ostatnia dynia znalazła się na wozie. Jack Russell spojrzał na górę warzyw, które musiał odrzucić, bo nie nadawały się już na nic. Westchnął cicho i wyprowadził konia na polną drogę. Zaczęło zmierzchać, deszcz nie ustawał. Zwierzę zastrzygło niespokojnie uszami i spojrzało w kierunku lasu nieopodal.

- Co jest ko...- nie dokończył zdania, bo wtedy dało się słyszeć przeciągłe wycie wilka, a zaraz potem krzyk Toma.

Jack ruszył bratu na pomoc, wcześniej klepnąwszy konia w zad. Wiedział, że zwierzę, czując drapieżniki, pobiegnie do domu. Tam ojciec odpowiednio zajmie się zwierzęciem i zbiorami.

 

KILKA CHWIL WCZEŚNIEJ

 

Tom znużony rąbaniem grubego drzewa, usiadł na chwilę na jego pniu. Znów zaczął rozmyślać o tym, jak potraktował go ojciec.

" To niesprawiedliwe. Jestem starszy od tego szczeniaka o pięć lat, a on i ojciec traktują mnie jak zakałę rodziny. "

Była to prawda, jednak działo się tak z wyłącznej winy bruneta. O cokolwiek został poproszony, zawsze znajdował wymówkę, by wymigać się od obowiązku. Wolał całe dnie spędzać w domu lub w okolicznej knajpce, pijąc piwo i smalić cholewki do córek co bogatszych wieśniaków.

" Zawsze to ja muszę odwalać najbrudniejszą robotę. Trzeba to zmienić, tylko jak?"

W końcu podniósł się i sięgnął po siekierę. Już miał uderzyć nią w drzewo, gdy z bliskiej odległości usłyszał wycie wilka. Nie bał się zwierząt, w razie potrzeby mógłby użyć do obrony siekiery. Odwrócił się, by sprowadzić, jak radzi sobie Jack. Zauważył, że młodszy brat ładuje ostatnią dynię na wóz i zmierza w kierunku drogi. A on większość czasu spędził na nic-nie-robieniu. Wtedy w jego głowie zaczął się rodzić makabryczny plan. Gdyby tylko wilk zawył jeszcze raz...

Jego myśl spełniła się. Przeciągły odgłos, wydobywający się z gardła drapieżnika, poniósł się po lesie. Zauważył, że koń, prowadzony przez Jacka, wystraszył się. Uśmiechnął się lekko, po czym wydał z siebie głośny krzyk, który miał symulować reakcję na wielki ból. Reakcja młodszego była natychmiastowa. Puścił konia z wozem, by uciekał w kierunku domu, a sam pospieszył Tomowi na ratunek. Zmierzch i daleka odległość od zabudowań były po jego stronie. Ewentualne krzyki Jacka nikogo nie zaalarmują, nikt o zdrowych zmysłach nie zapuści się w te strony. Schował się za zdrowym drzewem i czekał na przybycie brata, w rękach z całych sił ściskając ostre narzędzie.

 

Jack biegł, najszybciej jak mógł. W ferworze zamieszania przy zaprzęganiu i presji, jaką stanowił tak deszcz, jak i zachowanie Toma, zapomniał wziąć z domu strzelbę. Deszcz nie przestawał padać, zmierzch już zapadał, widoczność była bardzo ograniczona. Jednak nie zwolnił ani na chwilę. Wreszcie prawie dotarł do powalonego drzewa. Przebiegał obok innego, zdrowego, gdy nagle o coś się potknął i jak długi upadł w błoto. Chciał się podnieść lecz ktoś mu to skutecznie uniemożliwił.

- Tyle czasu ojciec dawał mi ciebie za przykład. Byłeś jego oczkiem w głowie i następcą idealnym. - blondyn rozpoznał głos starszego brata.

- Tom, o czym ty... - nie dane mu było dokończyć pytania, gdyż brunet boleśnie kopnął go w tył głowy i znów jego twarz znalazła się w błocie.

- Nie ładnie przerywać starszym. O czym to ja... A tak. Już wiem. "Tom, mógłbyś się bardziej postarać. Tom, zobacz, jak robi to Jack. Tom, pomóż bratu. Tom, Tom, Tom... Jednak nigdy nie powiedział złego słowa o tobie. Ty byłeś synem idealnym. Jednak nic nie trwa wiecznie, mój drogi braciszku. Jaka szkoda, że dziś do domu wróci tylko starszy syn, z bardzo przykrą wiadomością, iż jego kochany Jack został rozszarpany przez wilki, a jego ciało rozwleczone przez stado w lesie.

Wtedy dotarł do blondyna sens słów wypowiadanych przez starszego.

- Tom, nie rób nic głupiego. To nie moja wina... - w tym momencie znów został brutalnie uciszony.

- A czyja, mój drogi bracie? Już nikt nie zabierze gospodarstwa, należącego się mnie! - brunet zaśmiał się nieludzko, po czym zamachnął się mocno i opuścił ostrze siekiery wprost na głowę blondyna. Po zabójstwie wrzucił ciało brata w gnijącą górę dyń. Wiedział, że wilki są w pobliżu i dzisiejszej nocy będą ucztować na ich polu. Resztą zajmą się kruki i wrony.

Zakrwawiony płaszcz zakopał w wykopanym siekierą dole, po czym, bez jakichkolwiek emocji, ruszył w stronę domu.

 

Wchodząc na podwórze, zauważył, że ojciec już uporał się z koniem, a wóz z dyniami stoi zabezpieczony przed deszczem w stodole. Przybrał zasmucony wyraz i zgarbił swoją postawę, tak, żeby wyglądać jak najbardziej przekonująco.

Steven właśnie wychodził ze stajni, zobaczył wracającego syna.

- Tom? Tom, co się stało? Przed kilkoma minutami koń wbiegł na podwórze, bez woźnicy... - starszy mężczyzna przestraszył się nie na żarty, widząc, w jakim stanie jest jego syn.

- Ojcze... Pojechaliśmy na pole. Jack zaczął marudzić, że pada deszcz... Kazałem mu więc udać się do zwalonego drzewa, a sam zająłem się dyniami... - mówił urywanymi zdaniami, raz po raz potrząsając ramionami, jakby przed chwilą płakał. Makabryczne przedstawienie wychodziło mi znakomicie. - Gdy skończyłem i wyprowadzałem konia na drogę... Usłyszałem krzyki Jacka. A potem wycie wilka. Puściłem konia wolno, a sam pobiegłem mu na pomoc... Jednak, gdy dobiegłem... On... On już nie żył. Jego ciało rozszarpały drapieżniki, nie mogłem nawet zabrać jego zwłok... To było takie straszne. - zakończył, kładąc głowę na ramieniu ojca i wybuchając symulowanym płaczem.

Ojciec wprowadził go do chaty, po czym również się załamał.

 

Po kilku latach gospodarstwo zostało własnością pierwszego syna Stevena Russella. Śmierć Jacka zyskała miano miejscowej legendy, a las, w którym rzekomo został rozszarpany, uznano za nawiedzony.

Następne częściJack'o'Lantern 2 Jack'o'Lantern 3

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Pan Buczybór 04.08.2018
    "w stronę pół" - pól
    "Wiedział, że zwierzę, czując drapieżniki, pobiegnie do domu. Tam ojciec odpowiednio zajmie się zwierzęciem i zbiorami." - zwierzę, zwierzęciem - powtórzenie
    "brunet zaśmiał się nieludzko" - propsy za złowieszczy śmiech. Lubię takich antagonistów

    Dobra, całkiem fajne opowiadanko, choć brakuje trochę klimatu. Szczególnie ostatni akapit jest napisany dość skrótowo i sprawia wrażenie dopchniętego na siłę. Można było to bardziej rozwlec. Zbudować lepszy klimat, zrobić obszerniejsze opisy (szczególnie zabójstwa) i poprawić lekko końcówkę. Zdecydowanie na plus dialogi, które wypadły naprawdę naturalnie i ciekawie. Reszta nie powala, ale jest wykonana porządnie i z pomysłem. Zabrakło trochę szlifu i doświadczenia w tym gatunku, ale ogólnie jest spoko.
    Pozdro
  • Pan Buczybór 04.08.2018
    a, i jeszcze mogłaś zapisać tytuł poprawniej, tj. "Jack-o’-lantern", ale to tylko szczegół
  • Amber1992 04.08.2018
    Dziękuję, co do tytułu, to rzeczywiście, zapomniałam o tym

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania