Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Jagoda. Pierwsza krew
Stadion Dziesięciolecia, Warszawa, rok 1989
– Kurwa, więcej ich niż mrówek. – Zdzisław Jagoda z niepokojem popatrzył na potężnie zbudowanych mężczyzn, niedbale opartych o zachodnie auta na parkingu przy rondzie Waszyngtona.
– Wojskowi. Albo byli wojskowi. Nie pozostawiają nic przypadkowi. – Mirek spokojnie zaparkował busa i wyłączył silnik. – I pamiętaj, na litość boską. Mało gadki, łapy na wierzchu i żadnych gwałtownych ruchów.
Mężczyźni wysiedli z biało-czerwonego ogórka, jak na komendę wyrzucili papierosy, i powoli podeszli do przywódcy grupy, szeroko znanego jako Miś Urwiłapka.
– Misza! Przyjacielu! – Mirek uśmiechnął się szeroko.
– Polak!
Mężczyźni zaczęli się ściskać i klepać po plecach, po chwili jednak Rosjanin spoważniał i zrobił krok w tył:
– Z kolegą ty prijechał. Mało je, salcesona i wódki mu trza.
Słowa wywołały ogólną wesołość na parkingu, zaś atmosfera wyraźnie rozluźniła.
– Dobry chłopak. Swój. – Mirek wzruszył ramionami.
– Kolegi mojego kolegi maje druzja. – Rosjanin splunął w wielką jak bochen dłoń i wyciągnął ją do Jagody. – Misza.
– Zdzisiek. – Ten podał swoją, nie krzywiąc się, gdy zniknęła w żelaznym uścisku olbrzyma.
– I charaszo. – Misza był wyraźnie pod wrażeniem. – Kak wy gawaritie? Że Zdziśki to równe chłopaki?
– Nie, nie. Ryśki. – Mirek uśmiechnął się od ucha do ucha. – To Ryśki równe chłopaki są.
– Ehh wy Poliaki. Komendianty wy. Same problema z wami. Nu rebiata, paszli. – Misza machnął ręką, żeby iść za nim. – Napijem sia.
– I ubijemy interes. – Polacy ruszyli w stronę korony, otoczeni przez jego ludzi.
– Da. Konieczna.
– Kantor w sektorze trzecim. Dolary, marki, ruble. Wymienisz szybko i po dobrym kursie. – Morze ludzkich głów rozstępowało się przed nimi jak woda przed Mojżeszem, podczas gdy megafony nadawały cały czas ogłoszenia. – Klapki męskie. Wszystkie rozmiary. Klapki męskie. Sektor piąty.
– Dużo się zmienia. – Mirek próbował nawiązać rozmowę.
– Da. Polsza kraj wielkich możności. My tu. – Misza zatrzymał się przed jednym z blaszaków i zaczął gestykulować, wskazując kierunek. – Tam Gruzińce i Czeczeńcy. Dalej kitajce. I Polaków mnoga. I Amerykańców. A u mienia nowyje dziewuszki. Krasnyje. Wciera prijechały.
– Wiem, że u ciebie wszystko najlepsze. Nie musisz się chwalić.
– A wiesz Polak, że psy mi problema robili?
– Ale dało się?
– Da.
– Ile?
– Ile my mówili. No chodźcie. Chodźcie riebiata. – Rosjanin zaprosił ich gestem.
Weszli do zardzewiałego kontenera, zestawionego z innymi w długie, metalowe pudło. Znajdowały się tu stosy zielonych podłużnych skrzyń, zaś wystroju dopełniały wyblakłe plakaty na ścianach i zakurzone żarówki na kablach pod sufitem. Rosjanin podszedł do jednej ze skrzyń i otworzył ją z hukiem, pokazując z dumą:
– Od papy Kałasznikowa. Najlepsze, nie tandeta z Chin.
– A pestki? – Polak wziął jeden z karabinków i zaczął go sprawdzać.
– Wzmocnione, jak ty chciał.
– Granaty?
– Toże są.
– Co ze stingerami?
– Czekać trzeba. Psy węszą.
– A dlaczego ty się za Warszawę nie przeniesiesz?
– Tu szerokij mir. Jak w doma.
– Biorę wszystko jak leci. Złoto w busie.
– To wypijem. – Jak na zawołanie na jednej ze skrzyń pojawiły się szklanki i samogon w gąsiorku.
– Na zdarowie. – Rosjanin nalał wszystkim po brzegi i wzniósł toast.
– Na zdrowie. – Oficer BOR wypił do dna, i choć skrzywił się niemiłosiernie, to opanował odruch, trzymając rękę przy ustach, a potem, jak inni, stłukł szklankę o ziemię. – Dobre. Ciepłe, ale dobre. Mocne.
– Oj Mirek, Mirek. Ja tiebia lublu. Ty honorowy. I szacunek masz, ale ćwiczyć musisz. Poszli my na diewuszki. W pizdu, i dupu. Za rodinu.
– Za rodinu.
Jachranka
– Wiesz, że Misza mówił, że ma stingery? – Mirek lubił przekazywać dobre wieści podczas prowadzenia auta. – I kilku naszych dało mu spokój?
– Zwolnij! Kurwa! Zwolnij! Bo nas rozjebiesz! – Blady jak ściana Jagoda ścisnął uchwyt nad drzwiami, gdy wyprzedzali na trzeciego zaraz przed mostem na zalewie.
– Nic nie pękaj. – BOR-owiec uśmiechnął się i przyspieszył. – Bryczka ciągnie, muzyczka gra. Skołuje się jakieś panienki i będzie dobrze.
– Odpierdol się.
– A ty wyluzuj. I podaruj sobie odrobinę luksusu. – Mirek wyciągnął papierosa z paczki z półki przy popielniczce, odpalił go od zapalniczki samochodowej i zaczął się zaciągać, trzymając i strzepując go jedną ręką, a drugą ściskając kierownicę. – Dostali cynk, że ma być nadana na nich robota. Podobno zawsze zaczepiała ich jakaś babka.
– Cholera, ciężko się w tym połapać.
– Niby w czym?
– Dzisiaj ten twój Misza sprzedaje nam kałasze, potem spotyka się z chłopakami z miasta, a wieczorem to samo gówno opyla kumplom z innej dzielnicy.
– Nie. Sprawy są proste. Każdy chce żyć. Nikt nie zaryzykuje dla marnej emeryturki i nie będzie robił dymu bez powodu. A wiesz, co się liczy na świecie?
– No co?
– Siła. Stara dobra siła. Jako kraj powinniśmy mieć atom. Od lat.
– Jasne. Żeby było jak w osiemdziesiątym szóstym.
– Prawie go mieliśmy.
– Co?
– Atom.
– Jaki kurwa atom?
– Bombę.
– Co ty pieprzysz? Były puste półki i brak sznurka.
– Ta. I cytryn, i pomarańczy, a wszystko przez ludzi z drugiej linii. Taki kit to Gomułka mógł wciskać. Do siedemdziesiątego ósmego robiono próby. Potem wszystko szlag trafił, jak nam generała ubito.
– Jakiego znowu generała?
– Dawna sprawa. Było, minęło.
– To po co pieprzysz?
Zapadła niezręczna cisza, i trwała, dopóki nie przekroczyli bramy ośrodka.
– Jaki tam był numer? – Mirek był wciąż urażony.
– Trójka.
– Na końcu, z tyłu. – Mężczyzna zaparkował i powoli rozgniótł papierosa w popielniczce na desce.
Wysiedli i skierowali się do jednego z długich budynków, gdzie w holu czekał milicjant w cywilu.
– Cześć Stasiek. Co masz? – Mirek podał rękę, potem dokonał szybkiej prezentacji. – Zdzisiek. Stasiek. Stasiek. Zdzisiek.
– Cześć. A co mam mieć? Trupa mam. Faceta znaleziono rano. Jeden z wielkich panów na Wiejskiej. Trochę przypomina jego sprawę. – Chorąży wskazał palcem na Jagodę. – Pomyślałem, że nic się nie stanie, jak rzucicie wzrokiem. Gdy do was dojdzie, może być za późno.
– I dobrze zrobiłeś.
– Chodźcie. – Milicjant pokazał ręką.
Przeszli schodami na pierwsze piętro, następnie skierowali w lewy korytarz. Ich przewodnik zapukał i otworzył drzwi z numerem dwieście dwadzieścia trzy. Weszli do sporego pokoju, w którym wciąż pracowała ekipa dochodzeniowa.
– Cześć. Można? – Mirek zaczął prosto z mostu.
– Tak. Już kończymy. – Jeden z dwóch techników spojrzał uważnie na obu mężczyzn. – Nie przeszkadzajcie sobie.
– My tylko rzucimy okiem. Zdzisiek, co myślisz?
– Butelka po czystej i winie, tabletki ze stadionu, kajdanki też znajome. To nie jego pierwszy raz albo mamy zmyłkę. Zobacz lepiej, czy komuś nie podpadł. – Jagoda nie miał wątpliwości, gdy dokładnie obejrzał skutego mężczyznę i pokój z łazienką.
– Nie o to pytałem.
– To może być ona.
– Albo nie masz racji, i babka była normalna, ale nie chciała się mieszać.
– Wątpię. Wczoraj była pełnia. Gdyby chciał zwykłą kurwę, to najlepiej było podjechać do burdelu. Panienek ze wschodu nie brakuje. Można robić, co się chce, i nikt nie zapłacze.
– Burdele lubią teraz nagrywać.
– No to mógł ją zaprosić, ale wtedy wątpię, że byłby związany.
– Tutaj nie da się wprowadzić każdego.
– No to ja nie wiem. Chociaż nie. Wiem. Tacy jak on zawsze dostają swoje. Chciał się zabić albo zabawić, ale na swoich warunkach. Musiał mieć kogoś na stałe, komu bardzo ufał.
– Albo to zmyłka.
– Właśnie.
– Ty, a jeśli tu była jakaś większa bibka i ktoś go przeniósł? Stasiek, czy zgłaszali coś na dole?
– A bo ja wiem? W kajecie nic nie było, ale kto tam ich wie. Przy tych z Wiejskiej wszystko możliwe. Kurwa, jak ja sobie pomyślę, jakie balety czasem tu odchodzą.
– No już dobrze, dobrze. – Jagoda uciszył go ręką i zwrócił się do techników. – Słuchajcie, ile było osób? I czy są ślady ciągania ciała?
– Raczej dwie. I nic tu nie ma.
– No to ja to tak widzę, że to była kurwa, którą dobrze znał. On jej ufał, ona poszła na całość.
– Może wypadek przy pracy?
– Nie. – Jagoda pokręcił głową. – Takie dobrze wiedzą, co i jak.
– Dlaczego nie krzyczał?
– Pigułki, knebel, a najprędzej podduszanie. – Były chorąży wzruszył ramionami. – Co ja na proroka wyglądam? Ślady na szyi są jasne, ale dajcie go na krew i obejrzyjcie wszystkie gnaty.
– Jak się znali, to ją namierzymy.
– Gówno prawda. Na pewno zacierał ślady. Pewnie dobrze płacił, żeby nikt nic nie widział.
– No właśnie. I niby jak uciekła? Stasiek? Mieliście coś?
– Wóz na parkingu, na kamerach czysto. Koledzy jeszcze raz przeglądają, ale chyba nic nie znajdą.
– Czyli co? Wiedziała o monitoringu? Niezły bajzel macie siostry. – Mirek zapalił papierosa. – Ty, a jeśli to nie była kobieta?
– Stringi. – Jagoda wskazał na podłogę. – I rzeczy w łazience.
– Zmyłka.
– Może i tak. Ale w to, że zamówił chłopaczka, to raczej nie uwierzę.
– Dlaczego?
– Jakoś to kłóci się z moim światopoglądem. Katolik jestem.
– Ty? Naprawdę? I co? Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek?
– Niepraktykujący, ale zawsze. Nie twój zasrany interes. – Jagoda podrapał się po głowie i pokazał palcem trupa. – Wątpię, żeby zabrał takiego do ośrodka rządowego. Ty się lepiej dowiedz, w czym maczał paluchy. Jakie głosowania miał, z kim się spotykał, i tak dalej. Może się dowiemy, o co jej chodzi. Ja bym nie rezygnował z innych opcji. Może podpadł jakiejś babie czy wisiał komuś na kasę.
– Co dać na papier? – Głos zabrał świeżo przybyły lekarz, dotąd przysłuchujący się całej rozmowie.
– A pisz pan co chcesz. Może być zawał albo udar?
Doktor kiwnął głową i już trzymał długopis nad kartką, ale się wstrzymał, gdy Jagoda energicznie zaprotestował:
– Mirek, nie. Sińce na szyi. To pójdzie przez Jaszuńskiego, a ten się ostro wkurwi.
– Jaszuński. Jaszuński. Aaaa, ten Jaszuński. Mówisz jakby był problemem.
– To wielki pan. I ma kolegów. Oni zawsze ich mają.
– A my swoich. No ale dobra, niech ci będzie. Dajcie pięknisia do Styksu na Grochowskiej. Zrobią co trzeba, i po kłopocie. Pisz pan zawał, najwyżej potem będziemy się martwić.
– Nie mamy adresu. – Nieśmiało wtrącił Stasiak.
– Moment. Nie wszystko naraz. – Mirek wyciągnął z kieszeni marynarki jakieś urządzenie, otworzył je i zaczął pisać na małej klawiaturce, a potem pokazał ekran. – Już macie.
– Dzięki. To ja was muszę teraz zostawić. – Milicjant spisał namiary i uśmiechnął się do niego. – A ty mi wisisz przysługę.
– Jasne. My też się zawijamy. Czołem.
– Czołem.
– Ty, co to za cudo? – Jagoda spytał, gdy byli przy samochodzie.
– Notatnik elektroniczny.
– Że co?
– Casio, jak zegarki na komunię. Z samej Japonii.
– Aha.
Tydzień później, niedziela, giełda samochodowa w Słomczynie
– Wiedziałeś, że facet z Jachranki chciał uwalić Żarnowiec? – Mirek mruknął, gdy zaparkował poloneza wśród setek aut w szczerym polu, i chciał dodać coś jeszcze, ale po otwarciu drzwi zagłuszyły go reklamy z okolicznego radiowęzła:
– Sprzęgła i silniki do malucha. Budka numer dziesięć. Zapiekanki z pieczarkami i żółtym serem. Bar u Jadzi zaprasza. Smacznie, tanio i zdrowo. Kupię lusterko do Polo, powtarzam, kupię lusterko do Polo. Czekam pod rękawem do dziesiątej.
– Żarnowiec? To tam atomówkę budują? – Jagoda podjął wątek, gdy wysiedli i przeszli najgorsze błoto.
– Tak, dokładnie tam. Mają otworzyć za rok czy za dwa. – Mirek przeskoczył kałużę. – Kurwa, ale bagno.
– Nie marudź. Pójdziemy potem na zapiekanki. Najlepsze w mieście, ja stawiam. Z tym Żarnowcem to chyba dobrze, że facet odwalił kitę?
– A bo ja wiem? Pytanie, do czego to jej potrzebne. Albo wiesz co? Mam to w dupie. Wróg mojego wroga przyjacielem moim jest.
– Chyba żartujesz. Suka ubiła mi kolegę.
– Ty to się lepiej dowiedz, gdzie jest nasz facet.
– Zawsze stoi na końcu, w tamtym rogu. – Jagoda czuł się na giełdzie jak w domu, a poszukiwanego namierzył dosłownie po chwili. – Dzień dobry Jacuś.
– Pan chorąży. – Niski łysy mężczyzna w dresie zrobił wielkie oczy. – Wielkie nieba pana Boga chwali.
– Ty mi tu instancji wyższej nie wzywaj. – Były milicjant pogroził palcem. – Wróbelki ćwierkają, żeś ostatnio coś zmalował.
– Ja? Skądże znowu.
– Oj Jacuś, pieprzysz trzy po trzy.
– Ale nigdy władzy. – Paser zaczął bić się w piersi. – Jak Bonia kocham.
– Bluźnisz robaczku. Słuchaj teraz. Ktoś nam golfa podprowadził. I ten golf ma się znaleźć.
– Ja nie…
– Zamknij się i słuchaj, jak świnia grzmotu. Popytaj, kto, co i jak. A jak będziesz wiedział, to nam powiesz, gdzie stoi. Kapewu?
– Ja nigdy…
– Zamknij się. To tylko małe nieporozumienie jest. Taki żarcik, a my to doskonale rozumiemy. Mój kolega ma kolegów, a oni mogą się odwdzięczyć. – Jagoda wskazał na Mirka. – Ten golf to jednego ministra jest. Pośmialiśmy się, a teraz ma się, kurwa, znaleźć. Na wczoraj. Nie chcesz chyba, żebyśmy zaglądali do każdej dziupli w okolicy?
– Nie no, no co pan?
Miesiąc później
– No, no, Jagoda. Tyś mądrzejszy niż ładniejszy. – Do mężczyzny na ławce w parku Skaryszewskich dosiadł się drugi.
– Nie wiem, co tam pieprzysz pod nosem, ale też się cieszę, że cię widzę. Masz wszystko?
– Twoi koledzy byli przekonywający. Nie powiem. Ale żeby ciebie do BOR-u ciągnęło? Od kiedy ty karierę u esbeków robisz? Nie możesz dupy ruszyć i sam sobie sprawdzić?
– Widocznie nie mogę albo nie chcę. I co u starego? Nie czepiał się?
– To nie ten sam facet co kiedyś. Ma swoje problemy. Popadł w niełaskę, bo komuś chujów nawsadzał. Wracał do domu, i po pijaku go złapali. Wiesz jak jest. Jeszcze coś tam robi, ale chcą go uwalić na komisjach.
– Kurwa kurwie łba nie urwie. A ty co? Też komuś w dupę włazisz?
– Ja to szaraczek. Nie martwię się, bo i po co. A właśnie. Nie masz jakiegoś miejsca dla starego kolegi? Chodzą słuchy, że się chcą strzelać na mieście. A co my mamy? Stare tetetki bez pestek? Papier w kiblu na zeszyt i kluczyk?
– Popytać mogę, ale nic nie obiecuję.
– A kto dzisiaj coś obiecuje? Każdy chuj na swój strój. Kurwa, w PRL-u to przynajmniej porządek był. Ludzie jakiś respekt mieli. Tfu. Na psa urok. – Mikusiński splunął na ziemię.
– Dobra, a co tam z tą dziuplą?
– Nikt jej nie chce ruszyć. Facet ma chody, albo daje ostro w łapę. – Milicjant podał papierową teczkę, którą dotąd trzymał na kolanach. – Ale my wiemy to i owo.
– Dzięki. – Jagoda ją wziął. – Czy jest coś w sprawie pałacu?
– Nie.
– Szkoda Rumpka.
– A szkoda. Głupi chuj był, ale swój.
– No swój. – Jagoda zadumał się, po chwili wstał i podał rękę koledze. – No, to czas na mnie. Uważaj na siebie. Cześć.
– I ty też. Cześć.
Następnego dnia pod Warszawą
– Panie Andrzeju. Czy ma pan jakieś przedmioty służące do kradzieży samochodów? – Milicjant spojrzał na znanego pasera, który siedział wraz z nim w pokoju małej willi.
– Nie.
– Panie Andrzeju. Oj panie Andrzeju. A co to jest?
– Klucze.
– Panie Andrzeju, ja nie mogę. Pytałem się, czy ma pan środki do kradzieży aut. Tym to się łamie wkładki przy skrzyniach biegów.
– Ale muszę jakoś zamki sprawdzić, gdy klient pyta.
– Panie Andrzeju, zaraz się chyba popłaczę. Te blachy to w ogóle majstersztyk. Prawdziwy Picasso. – Mężczyzna oglądał nieudolnie przerobione polskie i niemieckie tablice rejestracyjne. – Pan tu chyba zakład artystyczny zaraz otworzy. A może Akademię Sztuk Pięknych? No panie Andrzeju, ale żeby aż tak numery zmieniać? Oj panie Andrzeju. A to co? – Milicjant wskazał na kolejny przedmiot, doniesiony przez kolegów, którzy wciąż przeszukiwali posesję.
– Tabliczka.
– Ja widzę, że tabliczka. I gdzie ta tabliczka powinna się znaleźć?
– W samochodzie.
– No ale jak to panie Andrzeju? Jak pan auto naprawia, to zaczyna od wycięcia tabliczki znamionowej? A ten pocisk to skąd?
– No nie wiem.
– Może ja go przyniosłem?
– No nie. Pewnie znajomy mi go dał albo w aucie znalazłem.
– No panie Andrzeju. Ciekawych znajomych pan ma. Tu jeden pocisk, a na strychu całe pudełko. Panie Andrzeju. Same trudne sprawy u pana. I co ja mam z panem począć? – Milicjant uśmiechnął się do kolegów, a jeden z nich wyszedł z domu, i udał do stojącego pod posesją poloneza, gdzie poczekał, aż kierowca opuści korbką szybę.
– Mieliście rację. Dzięki za cynk. Fanty zaraz przyniesiemy.
– Nie dojeżdżajcie za bardzo lokalnych. To ma być pokazówka.
– Jasna sprawa. Czołem. – Milicjant zasalutował.
– Czołem. – Mirek odczekał chwilę, potem wyciągnął ze schowka dwie puszki, z których jedną podał Jagodzie. – Za nasz mały sukces.
– Tfu. Co to jest? – Ten się skrzywił, gdy spróbował obrzydliwie słodkiego napoju.
– Coca-cola.
– Nie, to jakieś szczyny. Prawdziwa cola jest ze szkła.
– Widziałem ten wasz plakat Osieckiej. I pewnie zaraz powiesz, że cukier krzepi? To nie wróci, i nie marudź. Mamy większy temat. Bush przyjeżdża w lipcu.
– Myślisz, że będą problemy?
– Dziewczyna dopiero się rozwija. Zdobycie kogoś w otoczeniu prezydenta mocno jej pomoże.
– Nie zrobi tego, jeśli pracują dla kogoś innego, silniejszego niż ona.
– Tak. To fakt, że nie wiemy, czy w innych krajach nie ma podobnego problemu.
– Widzę, że nadal to zakładasz.
– Oczywiście, mogę się jednak mylić. Te rozmowy dużo pokażą. Nawet, gdy to będą tylko politycy, to i tak przejęcie kraju będzie dla nich ogromną okazją. Różnie może być.
– Wierzysz, że Amerykanie dadzą zielone światło na Żarnowiec?
– Ciężko powiedzieć. Atom to nasza szansa na przeżycie.
– W sumie ciebie Mirciu nie rozumiem. Z jednej strony niby robimy wszystko dla kraju, z drugiej czepiamy się mętów.
– A co? Myślisz, że od rządu coś dostaniemy? Zapamiętaj sobie, że sprzęt najlepiej brać od fachowców.
– Ale pan Andrzej? Mógł się jeszcze przydać.
– Musi być równowaga. Jeśli oni przegną, my musimy reagować. A jak my przegniemy, oni mają prawo się burzyć. To tak jak z Miszą. Zaopatruje chłopaków z miasta, oni się godzą między sobą i wszyscy są zadowoleni. A pan Andrzej to jednak trochę przegiął, że nie zgłosił golfa. Tak w ogóle to się nie łam. Dostaniesz ładę.
– Żartujesz chyba. Łada to duży fiat.
– Nie, nie. Samarę. Fińską.
– Ale ja chcę poloneza.
– Dają, to bierz. I pocałuj w rękę.
– Nikt inny nie chciał? Czy to też od pana Andrzeja?
– Udam, że nic nie słyszałem.
W drodze na wybrzeże, listopad 1989
– Nie myślałem, że kiedyś będę prowadził poloneza. Całkiem przyjemny wóz. Lepszy niż duże fiaty. – Tym razem za kierownicą siedział Jagoda, który w doskonałym humorze zaczął nucić piosenkę z radia, mocno przy tym fałszując. – A ty się temu nie dziwisz, wiesz dobrze co byłoby dalej.
– Mogłeś wcześniej zrobić prawko. – Mirek wyłączył trzeszczące radio.
– Chyba kupić. – Były milicjant zaśmiał się od ucha do ucha. – Kurwa, fajna piosenka była.
– Łeb mnie napierdala. – BOR-owiec zapalił papierosa. – A ciebie to nie rozumiem. Facet jesteś, a baba dupę ci wozi. To niezdrowe.
– Tak wyszło.
– Tak wyszło, tak wyszło. Nie pieprz głupot. A ten poldek to przejściówka jest. Zachodnie wózki mają nam kupić.
– Po co?
– Mniej kosztują. Ten ma silnik dokładany na boku. Takie latały tylko na ministerstwach i były cholernie drogie. A wiesz, że będziemy mieć komórki?
– Co to za cudo?
– Dostaniesz walizkę. I będziesz mógł dzwonić, gdzie tylko chcesz.
– Nie uwierzę, jak nie zobaczę.
– Jak myślisz, po co Bush odwiedził Polskę? Żeby się przejechać? Pierogi zjeść? Kielicha wypić? Oni tam rozmawiali o sprzedaży zabawek. Bardzo drogich zabawek dla dużych chłopców. Za rok czy dwa mamy je dostać.
– A ty? Nie mogłeś mnie oficjalnie wprowadzić? To, co jest teraz, mocno mnie męczy.
– Spokojnie. Załatwi się papier, i ochroniarzem będziesz.
– Z deszczu pod rynnę. Mówiłeś, że wszystko na legalu będzie. Od roku to słyszę.
– Ale broń będzie.
– To po co zabawy z Miszą?
– Nie zaszkodzi mieć coś na boku. Wiesz jak jest. Poza tym nie chcę kupować ani kraść od naszych.
– Dlaczego właściwie jedziemy nad morze?
– Spodziewamy się, że ludzie będą blokować dostawę elementów z portu w Gdyni. Ona musi się zjawić. Bez energii jądrowej trudno będzie się jej rozwinąć.
– Myślisz, że w innych krajach też jest ktoś taki? I chce się wybić?
– Bardzo możliwe. U Amerykańców nic nie widzieliśmy, ale kto tam wie.
– Może oni blokują ten nasz atom?
– Może.
Żarnowiec
– Co jest? – Śpiący Mirek obudził się, gdy Jagoda zaczął hamować w szczerym polu.
– Jakaś demonstracja. – Ten bardziej stwierdził niż skomentował, gdy zatrzymali się przed grupą kilkudziesięciu osób.
– Nie jakaś, tylko bardzo konkretna – Mirek popatrzył na maski przeciwgazowe i transparenty, na których przewijało się słowo „Żarnobyl”. – Pożyteczni idioci. Jedź kurwa przez środek, nie mamy całego dnia.
Jagoda ruszył. Trąbił, a protestujący uderzali w karoserię, ale jednak powoli zaczęli się rozstępować.
– I po kłopocie. Sami nie wiedzą czego chcą. – Skomentował po chwili i przyspieszył, gdy ich wyminęli.
– Dzień dobry. – Mirek wyjął legitymację kilka minut później, gdy dojechali do głównej bramy budowanej elektrowni. – My do dyrekcji. Ze mną jest Zdzisław Jagoda, też zgłoszony.
– Dzień dobry. – Strażnik w granatowym mundurze z karabinem na plecach dokładnie obejrzał dokument, sprawdził ich nazwiska na liście w budce i dopiero wtedy podniósł szlaban i opuścił łańcuch przy wjeździe. – Proszę. Niebieski budynek.
– Jak na centralnym – mruknął Jagoda na widok ciężkich wozów, dźwigów i betoniarek. – Mają rozmach sukinsyny.
– Największa inwestycja w kraju. – Mirek wiedział, że zaangażowano wszystkie ważne firmy. – Chodź.
Weszli schodami na trzecie piętro, i znaleźli się wprost w sekretariacie.
– Dzień dobry pani Zosiu. Chcieliśmy porozmawiać z dyrektorem. – BOR-owiec dobrze znał kobietę, która pojawiała się na bankietach w ministerstwie.
– Panowie umówieni? – Ta uśmiechnęła się na jego widok, ale grała swoją rolę, gdy zobaczyła Jagodę.
– Tak. Z Warszawy.
– Panie dyrektorze, goście ze stolicy – oznajmiła przez interkom na biurku.
– Wpuścić. – Usłyszeli głos dyrektora Wiesławskiego, a ona wstała i z szerokim uśmiechem otworzyła drzwi jego gabinetu. – Pan dyrektor prosi.
– Dzień dobry dyrektorze. Tutaj pod bramą tak zawsze? – Mirek uścisnął rękę mężczyzny w środku, to samo zrobił Jagoda.
– Niestety. Najgorsze, że jeden reaktor prawie gotowy. – Wiesławski pokazał głową na makietę przy oknie. – Bydło po prostu. W czym mogę obywatelom pomóc?
– Potrzebne będą przepustki i pełnomocnictwa. Przewidujemy, że będą problemy przy przewozie rzeczy z Ornaka.
– To żeście mnie zmartwili. Ale jak to takie ważne, to dlaczego góra przysłała tylko dwóch ludzi?
– Koledzy dojadą.
– A, no chyba, że tak.
Wieś obok elektrowni Żarnowiec
– Jesteś serem, białym żołnierzem. – Jagoda przestał nucić, ściszył radio i spojrzał na nieotynkowaną willę, przed którą stały gołe słupki ogrodzenia, betoniarka i audik 80, prawie nówka. – Co robimy? Widać, że gość woli zachodnie klimaty.
– Ci nad morzem zawsze mieli większe możliwości i zadzierali nosa. To przez porty.
– Nasza wizyta może go rozjuszyć. Takich to się wywozi z jajami w zębach do lasu albo podpina na krótko pod kable. Inaczej śpiewają.
– Aleś ty durny. Nie chcemy już męczenników. – Z przekonaniem rzucił Mirek, i szybko dodał – No nie patrz się tak. Wyłaź. Już nas pół wsi obejrzało. Wystarczy tej psychologii.
Wysiedli i podeszli do drzwi wejściowych. Mirek zapukał, po dłuższej chwili otworzyła kobieta w średnim wieku. Spojrzała pytająco, a Jagoda grzecznie wyjaśnił:
– Dzień dobry. My do męża. Sprawę mamy.
– Janek, do ciebie! – Kobieta krzyknęła. – Obce jakie!
– Dzień dobry panie wójcie. – Mirek uśmiechnął się, gdy zobaczył pulchnego mężczyznę, który najwyraźniej robił coś w kuchni, bo miał ręce w mące.
– No idź już idź Jadźka. – Mężczyzna złapał żonę za tyłek, obrócił ją i popchnął lekko do środka, a potem zwrócił się w ich stronę. – A panowie to kto?
– BOR. – Mirek pokazał legitymację.
– BOR?
– Biuro ochrony rządu.
– To chyba mocno zabłądziliście.
– Panie wójcie, zapytam się tylko raz. Co się tu wyprawia? Są protesty i blokady.
– A co ja mogę, panie? Ludzie nie chcą tego gówna, co miastowe wpieprzają.
– Zróbcie jakieś pogadanki. Albo dajcie opornym talony na ursusa czy kombajn.
– Oni na to nie pójdą. Wiedzą swoje.
– To przekonajcie ich baby, a one sobie poradzą. Trzeba sprawę uciąć przy jajach. Elektrownia ma być i już.
– Nie tylko my protestujemy.
– Ale pomagacie. To ma się skończyć.
– To może jakaś marchewka? – Wójt zmrużył chytrze oczy.
Gdańsk, siedziba Gdańskiego Forum Ekologicznego
– Polskie radio Szczecin. Godzina czternasta pięćdziesiąt sześć. Dzień dobry, a właściwie dzień upalny. Przed państwem ulubiona piosenka maturzystów, numer jeden na naszej liście przebojów. Ja mam wiarę, ty masz szybki wóz… – w recepcji dało się słyszeć cichą muzykę i stukot lakierowanych szpilek kobiety w skórzanej spódnicy i białej bluzce, która weszła, zalotnie kołysząc biodrami, i kokieteryjnie uśmiechnęła się do Jagody i Mirka. – Zapraszam panów do sali konferencyjnej.
Mężczyźni wstali i przeszli za nią do małego pomieszczenia z okrągłym stołem i skórzanymi fotelami, gdzie siedział młody człowiek w garniturze, który energicznie wstał, przycisnął krawat jedną ręką i wyciągnął drugą na powitanie:
– Dzień dobry. Prezes Jaszczuk. Przepraszam, że nie możemy porozmawiać w ludzkich warunkach. To tutaj tylko taka prowizorka jest, ale rozumieją panowie, że nasza fundacja utrzymuje się tylko z datków. Proszę usiąść. Co podać do picia? Madziu, dla mnie colę, jak zawsze.
– Ja poproszę kawę. Z mleczkiem, bez cukru. – Mirek nie dał się długo prosić, wciąż patrząc na opięty skórą tyłek sekretarki, która najwyraźniej nie nosiła majtek.
– A ja liptona, jeśli można – zawtórował mu były milicjant.
Kobieta wyszła, a Jaszczuk spojrzał na nich uważnie:
– Magda mówiła, że panowie w sprawie protestów.
– Polska potrzebuje energii atomowej, a Żarnowiec wybrano po wieloletnich badaniach.
– To śmierć dla jeziora i ludności wokół.
– Reaktory są innego typu niż w Czarnobylu.
Prezes nie zdążył zareagować, bo weszła asystentka z tacą. Mężczyźni umilkli jak zaczarowani, patrząc na jej wygibasy, tymczasem ona rozłożyła zamówione napoje i wyszła.
– Panie, ile? – Mirek był bezpośredni. – I dlaczego tak drogo?
– Będę stał na swoim. Nie zastraszycie nas.
– Ale w Czarnobylu były inne reaktory. Wystarczy przeczytać dokumentację.
– Jedno mówicie, inne robicie.
– Ile?
– Zdrowie nie jest na sprzedaż.
– Jakich inwestycji oczekujecie w zamian?
– Nie o to chodzi.
– To o co?
Jaszczuk wzruszył ramionami i bez słowa nalał sobie coli z butelki.
– Czyli co? Nie odpuścicie?
Prezes pokiwał przecząco głową.
– No to na nas już czas. My tu jeszcze wrócimy. – Oficer BOR podniósł się gwałtownie, a wraz z nim Jagoda.
Mężczyźni wyszli z budynku, żegnani słowami sekretarki:
– To panowie już idą?
– Ale fiut. – Jagoda wyjął na ulicy marlboro i poczęstował kolegę, zapalił, a potem zaciągnął się głęboko.
– Wiesz co?
– Co?
– To dopiero początek. Takich jak on jest więcej. „Wolność i pokój”, „Wolę być” i inni. Oni wszyscy chcą w łapę.
– Tyle to ja się domyśliłem. Wystarczyło spojrzeć na sikora na ręce. I co? Do innych też będziemy jeździć i robić z siebie idiotów?
– A po chuj? Młody już obdzwania po kumplach.
– Tak jak babcie na osiedlu, co wszystkiego pilnują?
– No. – Mirek skinął głową i wypuścił dym w powietrze. – Ty się śmiejesz, ale taka babcia to najlepsza inwestycja.
– Dobra, ale po co była ta szopka?
– Żeby myśleli, że wygrają.
– Nie rozumiem.
– Jak się poczują pewnie, to zaczną robić proste błędy.
– Myślisz?
– Ja nie myślę, ja to wiem.
Hotel w Gdyni, kilka dni później
– Uporali się już z formalnościami, rozładunek rozpoczną za dwa dni. Wtedy spodziewamy się największych protestów.
– I co?
– I nic. Będziemy czekać, a dzisiaj pójdziemy na dyskotekę.
– Po co?
– Zobaczysz.
– Zobaczysz, zobaczysz. Mirek, wkurwiasz już mnie. Dzieckiem nie jestem i mam tego dosyć.
– Rozerwać się trzeba. Widzimy się przed wejściem za piętnaście minut.
Byłemu milicjantowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wrócił do pokoju, założył jeansy i świeżą koszulę i zszedł szybko, jednak się rozczarował, bo Mirek był szybszy i stał przed budynkiem paląc papierosa.
– Ty prowadzisz, ja ci będę mówił. – Rzucił Jagodzie kluczyki.
Jechali kilkanaście minut i w końcu zaparkowali pod jednym z bardziej obleganych klubów, o czym świadczył tłum przed wejściem.
– Nie lepiej było wziąć taksówkę? – Jagoda popatrzył na szereg drogich, zachodnich aut.
– Już wiesz, po co nam mają kupić nowe wózki.
– Na pewno chcemy tam iść? – Mężczyzna przełknął ślinę na widok pięknych kobiet w kusych sukienkach, i facetów z łańcuchami na szyi. – Nawet idiota wie, że śmierdzimy gliną.
– Ona może się tu pojawić.
– I co z tego? Nie wtopimy się w tłum. Jak ktoś nam przypierdoli, to powiedzą, że wpadliśmy na drzwi.
– Chodź, nie marudź.
Wysiedli i zaczęli przepychać się do środka.
– Zabawić się trzeba. – Mirek najwyraźniej coś wziął, bo wydawał się coraz weselszy. – Ale najpierw chodź do baru.
– A pierdol się. – Jagoda czuł się niepewnie, szczególnie, że większość ludzi była od nich sporo młodsza.
Usiedli na wolnych stołkach, skinęli na barmana, który obsługiwał innych, i zaczęli obserwować otoczenie, nasłuchując urywków rozmów.
– …patrz na tamtego. Ma wymów…
– …temu zrobiłem laskę dwa razy, a tamtemu trzy…
– …trzy miliony, kurwo. Wisisz mi trzy bańki…
– …miau kotku…
– …a jak nie, to ciebie odjebię, a potem twoją starą…
– Co podać? – Barman w końcu podszedł i do nich, patrząc beznamiętnie na ich tanie ubrania.
– Żywca z kija poproszę.
– A dla mnie piwo w butelce. Najlepiej lokalne.
– Panów zamówienie. – Mężczyzna postawił przed nimi napoje i dodatkowo po szklance z brązowym płynem. – A to na koszt firmy. Johny Walker.
– Nie możemy odmówić. – Mirek podniósł whisky. – Na zdrowie.
– Na zdrowie. – Jagoda stuknął się z nim szklanką. – Ustawiłeś jakieś spotkanie?
BOR-owiec skinął głową i dodał:
– Jak stawiają whisky, to dają znak „widzimy was, ale mamy was w dupie”.
– I co? Myślałeś, że ktoś pomoże jej szukać? Naiwny jesteś.
– A może nie. – Mirek pokazał na małą kopertę, którą w międzyczasie położył na blacie jeden z licznych zamawiających.
– I co teraz?
– Zabawić się trzeba. W końcu to Las Vegas.
Port w Gdyni
– Dałeś się podejść jak dziecko. – Jagoda na mostku Ornaka wciąż wspominał, jak wrócili do poloneza pod dyskoteką, a bagażnik był opróżniony. – Trzeba było zostawić klamki w hotelu.
– I poprosić o przechowanie? Naiwny jesteś. To nie te czasy, że błyskasz blachą i wszyscy wokół ciebie skaczą. Przynajmniej wiemy, kto ostatnio zniknął. Gangusy bardzo nie lubią, jak się ich robi w trąbę.
– I co? Ta broń to była zapłata?
– Niewielka cena, jeżeli rozpracujemy jej zespół.
– A może informator chciał zlikwidować konkurencję?
– Nigdy nie możesz być pewien.
– A widziałeś tego malucha, co za nami jeździ?
– Tak. I co?
– Ktoś nas śledzi.
– Jakiś amator. Będzie miał fuksa, jak mu coś z tego przyjdzie. – Mirek obejrzał okolicę przez lornetkę przez szybę i nacisnął guzik na podniesionej z pulpitu krótkofalówce. – Wszyscy meldować.
– Jedynka nic nie widzi. – Funkcjonariusz na dźwigu od strony północnej miał już serdecznie dość. – Tylko tłum przy pirsie. Sami gówniarze.
– Dwójka czysto. – Snajper na kontenerach odsunął lunetę od oka. – Kurwa, już mam dosyć tego czekania.
– Trójka. Nic podejrzanego.
– Mirek, a może ona nie przyjdzie? – Jagoda na mostku obok Mirka był zniecierpliwiony. – I wywiną coś po drodze?
– Wszystko możliwe. – Oficer jeszcze raz podniósł krótkofalówkę. – Czwórka, co u ciebie? Czego nic nie meldujesz?
– W kiblu byłem.
– Na dupy będzie czas później.
– Tak jest.
– Panie oficerze, turbina jest zabezpieczona. – Do Mirka podszedł kierownik transportu. – Możemy ruszać.
– No to zaczynamy. – Mężczyzna skierował się w stronę wyjścia z mostka, równocześnie nadając na kanale ogólnym. – Ruszajcie. My już schodzimy. Zaraz do was dołączymy.
– Zrozumiałem – zatrzeszczało radio.
– Z transparentami ruszyli. – Dało się słyszeć kilka sekund później z krótkofalówki.
– Trzy osoby robią rozróbę – zameldował snajper. – Sami mężczyźni.
– Star uderzył w malucha obok nas! Kierowca ucieka! Zatrzymać lawetę z ładunkiem!
– Kurwa! – Mirek i Jagoda ruszyli biegiem w stronę trapu.
– Mają noże. Muszę strzelać. – W porcie dał się słyszeć wystrzał z broni snajperskiej.
– Nie strzelać! Nie strzelać, jak jej nie ma! – ryknął do radia Mirek, który był już prawie na brzegu. – Jagoda, leć do stara!
Były milicjant ruszył w kierunku czoła konwoju, gdzie zobaczył leżącego na boku malucha i ciężarówkę na chodzie z otwartymi drzwiami.
– Tam pobiegł! – Jeden z funkcjonariuszy pokazał rzędy kontenerów.
– No to co stoicie jak barany?!
– Ja mam broń u rusznikarza!
– A jestem bez pestek!
– Pilnujcie tego szajsu! – Jagoda wyszarpnął broń z tyłu zza paska i pobiegł w stronę najbliższej szczeliny między kontenerami.
W porcie dało się słyszeć kolejne strzały.
– Kurwa mać! Ja pierdolę! – Mężczyzna zaczął przesuwać się wzdłuż ściany z blach, gwałtownie wychylając się i chowając przy końcu każdego kontenera.
– Zdzisiek, jesteś tam? – zatrzeszczało radio przy pasku.
– Co jest? – Podniósł je lewą ręką, wciąż w drugiej trzymając broń.
– Kierowała tym wszystkim z budynku portu. Mamy zabitych cywili i jednego z naszych. Potrzebuję ciebie, ale już!
– Zrozumiałem. – Były chorąży zaczął się wycofywać, i na otwartej przestrzeni pobiegł w kierunku Ornaka, dostrzegając coraz więcej szczegółów.
Do trapu podjeżdżały kolejne radiowozy na sygnale, dostrzegł też wściekłego kolegę z BOR, który popychał jednego z młodszych funkcjonariuszy.
– Co to kurwa jest?! Miska!? – Mirek pokazywał na karabinek w ręku mundurowego. – No co to jest!?
– Melduję posłusznie…
– Co to jest?! Miska czy broń?! Mówiłeś coś?! Bo nie słyszę!
– W sumie… nic.
– To co to kurwa jest!?
– Broń.
– Co!?
– Broń!
– Powtórz!
– Broń! Melduję posłusznie…
– Do czego to służy?!
– Do strzelania!
– Do zabijania! Wbij sobie w ten pusty łeb! Ja pierdolę. Z kim my musimy pracować? – BOR-owiec ledwo nad sobą panował. – Zdzisiek, weź mi tego idiotę, tego, tego, tego… ćwoka i debila w jednym, bo sam go zapierdolę. Przez niego jeden z ojców rodziny nie wróci do domu.
– Spokojnie. – Jagoda wszedł między nich, i stanął twarzą twarz z kolegą. – Co jest?
– Wyrwali broń mundurowym i zaczęli strzelać. Mógł ich zdjąć, ale się zawahał. Jeden z naszych nie żyje. – Mirek zaciskał pięści z wściekłości. – Prawie ją mieliśmy. Weź mi tego idiotę z oczu, bo nie ręczę za siebie.
Pałac Kultury i Nauki, bal BOR, Sylwester 1990
– Za przyszłość. – Jagoda stuknął się kieliszkiem, siedząc przy okrągłym stoliku, i spojrzał na zadymioną salę, na której snuli się wymęczeni mężczyźni, najczęściej uwieszeni na skąpo ubranych paniach do towarzystwa. – I żeby wszyscy do domu wrócili.
– Za przyszłość. – Ponuro rzucił Mirek, wciąż wyrzucający sobie nieudaną akcję na wybrzeżu.
– Jak myślisz, co po nas zostanie? – Były milicjant podniósł plastikową zapalniczkę i paczkę marlboro ze stołu, poczęstował oficera i sam zapalił, zaciągając się i wypuszczając dym w powietrze. – Bo jak dotąd tylko łby pomnikom urywamy.
– Trudno powiedzieć. Góra chce się przypodobać wszystkim na świecie.
– Ale najbardziej wchodzi w dupę jankesom.
– A dlaczego by nie? Spróbowaliśmy już socjalistycznego raju i nic z tego nie wyszło.
– Myślisz, że będziemy jeździć i robić biznesy jak na stadionie?
– Chyba z byka spadłeś. Jak odpowiedni ludzie pozałatwiają sprawy, to wezmą wszystko za mordę.
– Mówisz to tak spokojnie.
– Niby dlaczego mam się denerwować? To był warunek, żeby komuchy odeszły od władzy.
– Jasne. Jaruzel przykładem.
– Jaruzel sam się nie pchał, inni go na konia podsadzili.
– Mów co chcesz, ja swoje wiem.
– Jagoda, ja cię lubię od rozmowy w parku, ale ty nie bądź w gorącej wodzie kąpany. – Mirek pochylił się w jego stronę. – Upadł mur, i mocno kotłuje się na świecie. Wszystko wymaga czasu. Mamy samoloty, czołgi i chuj wie co od ruskich. Nikt się nie może doliczyć, a oni nie zapomną, jak ich wyruchaliśmy. To kacapy. Będą chcieli dolary.
– Miałem kiedyś wiele spraw o spodnie i swetry. Nasi przywozili je tonami, a my zabieraliśmy swoją część. Pieska robota. Żal mi tych wszystkich Masz, Nataszy i innych ruskich. Na granicy haracz. Na stadionie haracz albo dawanie dupy. A oni chcą tylko przeżyć.
– Takie życie. Raz jedni dostają po dupie, raz inni. Ty ostatnio jakiś uczuciowy jesteś. Coś nie tak z rudą Zdziśką?
– Dzieciaka chce i futro. I łada jej już nie pasuje.
– No to bierz się do roboty. Jak baba chce takich rzeczy, to wszystko gra.
– A jak mnie wyrucha i spieprzy do innego?
– A co, źle jej? I gdzie pójdzie? Do Miszy? Nawet on wie, że kolegom się nie zabiera.
– A jak mi spieprzy do Reichu?
– Nie spieprzy. Założymy się?
– Niby dlaczego?
– Bo to dobra kobieta jest. Jakby chciała spieprzyć, to by dawno to zrobiła. Widziałem, jak na ciebie patrzy. Nie liczy się wczoraj, nie liczy się żadne jutro. Bierz ją na pięterko i zabaw się.
– A jak jej odpieprzy?
– To się wtedy będziemy martwić. – Mirek zgasił papierosa w ciężkiej, szklanej popielniczce, a jego głos stał się twardy. – My chłopaki musimy trzymać się razem. I pomagać sobie. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
Warszawa, maj 1990
– Na wybrzeżu znowu dym. Ma być robione referendum w sprawie Żarnowca.
– Myślałem, że temat zamknięty.
– Będą wybory do rad gmin. Przed lokalami będą stać łebki z ankietami.
– I co? Zgarniecie ich?
– Na to nie pójdzie żaden polityk.
– No to po co mi to mówisz?
– Wyjeżdżamy jutro z rana.
Trójmiasto
– Dzień dobry, my do prezesa.
– A, to panowie. – Sekretarka Magda spojrzała na obu mężczyzn. – Pan prezes jest zajęty.
– My tylko na chwilę. – Mirek z Jagodą ruszyli do sali konferencyjnej, gdzie zastali Jaszczuka, podpisującego jakieś dokumenty, które pospiesznie zakrył.
– Dzień dobry. – Mężczyzna wyraźnie zmieszał się na ich widok.
– Panie prezesie, próbowałam… – sekretarka chciała się wytłumaczyć, ale Jaszczuk jej przerwał. – Wszystko w porządku pani Magdo, proszę nas teraz zostawić.
– Mówiłem, że wrócimy. I co panie prezesie? Jakieś referenda robicie? Ładnie to tak?
– Władza nie słucha ludzi.
– Węgiel nie jest przyszłością. Polska musi się rozwijać.
– Tak. Rozwijać. I tu się zgadzamy. Ale komuchy muszą w końcu odpuścić. Nie będziecie nam mówić, co mamy robić. – Jaszczuk spojrzał na nich z nienawiścią. – Jesteśmy w swoim kraju. Napadanie na ludzi się skończyło.
– Jakie napadanie?
– Pan nie udaje, że nie wie. System się zmienił, ale metody zawsze macie te same, bolszewickie ścierwa.
– Wykrztuś to pan z siebie.
– Poturbowano kilku naszych. Napastnikom zawsze przewodniczyła kobieta.
– Nie będzie problemu, żeby zrobić portret pamięciowy?
– Wątpię, żeby ktoś chciał z wami gadać.
– Chociaż jakieś daty czy miejsca?
– Wracali do domu, a sprawy umorzono. Podobno to chuligani mieli być.
– Który komisariat?
– A bo ja wiem? Chyba dwójka.
– Dziękuję, sprawdzimy.
– A idźcie do diabła. I nie wracajcie.
– Jeszcze raz dziękuję. Nie do zobaczenia. – Mirek z Jagodą ruszyli do wyjścia i po chwili znaleźli się na ulicy.
– Myślisz, że to ona? – Były chorąży nie do końca wiedział co myśleć.
– A masz wątpliwości?
– Co robimy?
– A co mamy robić? Wpierw trzeba zjeść. Może tam? – Mirek wskazał na szyld z napisem „Neptun”. – Wygląda jak bar mleczny, ale pozory mogą mylić.
– Knajpa dobra jak każda inna. – Jagoda wzruszył ramionami.
– Ale siadamy w środku.
– Jasne.
Weszli do środka.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry. Stolik na dwie osoby.
– Proszę bardzo. – Kobieta z obsługi wskazała im miejsce.
Zamówili, a Jagoda po chwili spojrzał na telewizor przy ścianie:
– Ty, a co to jest?
– Orunia Sky. – Mirek obrócił się spokojnie i od razu zorientował w sytuacji. – Nowoczesność. Ludzie sami sobie telewizję robią.
– A to legalne?
– Legalne. Legalne. – Mirek prychnął. – A kogo to teraz kurwa obchodzi?
– I co dalej?
– Pojeździmy, popatrzymy.
– Panów zamówienie. – Kelner przyniósł po chwili dwa talerze.
Zaczęli jeść, ale Mirek przerwał i gestem przywołał gestem człowieka z obsługi:
– Kelner, co to jest?
– Strogonow.
– Panie, tu są same grzyby. Gdybym chciał grzybową, zamówiłbym pieprzoną grzybową.
– Rozumiem. Czy życzy sobie szanowny pan coś jeszcze?
– A jak myślisz, pajacu jeden? Rachunek dawaj i ciesz się, że kolegów nie wołam.
– Śmierdzisz pan gliną na kilometr. Możecie mi naskoczyć. W dzyndzelek.
– Chamstwo.
– I drobnomieszczaństwo, proszę szanownego pana.
– Widzisz Jagoda, jak wszystko się psuje w tym kraju. Wpu-u-ścić chamstwo na salony.
– To co teraz?
– Ja pierdolę. Jest taka dobra knajpa przy Błyskawicy, ale musimy podjechać. – Mirek ruszył w stronę samochodu.
Droga zajęła im dobre dwadzieścia minut.
– I to ten słynny statek? – Jagoda patrzył z niedowierzaniem na mały niszczyciel.
– Okręt. Statek to ten obok.
– Nie widzę jakieś wielkiej różnicy. – Jagoda porównał metalowy kadłub ze stojącym obok Darem Pomorza. – I to pływa, i to pływa. Tylko ten ma żagle, a tamten nie.
– Okręt jest wojskowy, a statek cywilny.
– To gdzie idziemy?
– O tam. – Mirek wskazał palcem niewielki budynek.
– Kolejny relikt PRL?
– Kiedyś jeden z najważniejszych w okolicy. Jak tam nie bywałeś, to byłeś nikim.
– Dupy nie urywa. – Były milicjant tylko mruknął, gdy zobaczył dawno nieodnawiane wnętrze i kilkunastu ludzi przy stolikach, którzy wyglądali na typowych cinkciarzy i inny szemrany element.
– Dzień, stolik dla dwóch poproszę. – Mirek uśmiechnął się do kelnera w muszce.
– Wybierajcie sobie panowie.
– To my może tam. – Usiedli po stronie z widokiem na zabytkowy niszczyciel. – Co pan może nam polecić?
– Może zupkę?
– Bardzo dobrze. – Mirek zatarł ręce. – Ale wpierw poproszę sto gramów dobrze schłodzonej substancji.
– I lód proszę pana?
– Doskonale pan wie. – Mirek zatarł ręce. – I to jest obsługa, Zdzisiu. Napijmy się.
Kilka dni później
Kobieta patrzyła łakomie na Jagodę, i nagle szybkim ruchem wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń, a on poleciał do tyłu. Oszołomiony uderzył w ścianę i upadł na ziemię.
Podeszła powoli.
Było coś w niej znajomego. Miał wrażenie, że spotkali się kiedyś, i nie chodziło o jej zdjęcia. Poczuł coś w rodzaju podniecenia, jakby kiedyś byli dobrymi kochankami.
Nagle w głowie zobaczył obrazy. Widział młodego mężczyznę i nagą kobietę wśród palm. Jej piersi sterczały, a hebanowe ciało bez grama tłuszczu zapraszało, żeby je posiąść. Kochanek zbliżył się do niego i złożył pocałunek na ustach, ona go oddała.
Obraz się zmienił. Jagoda zobaczył miasto ze szklanymi domami, wśród których poruszały się metalowe pojazdy o przeróżnych kształtach. I małe metalowe cygaro w jaskini.
Potem widział Mirka, który stoi w budce telefonicznej i umawia na odebranie broni z bagażnika poloneza.
Jagoda zjeżył się, bo nagle zdał sobie sprawę, że jego partner bezczelnie kłamał. Jego złość najwyraźniej ją rozproszyła, bo wszystko zniknęło, i z powrotem znalazł się w altance śmietnika na gdańskiej ulicy.
Stała nad nim, i najwyraźniej nie mogła zdecydować, co dalej. Dotknęła ręką jego klatki piersiowej i odskoczyła jak oparzona. Syknęła, a on zemdlał.
Epilog
Zdzisław Jagoda leżał w wygodnym łóżku i z niedowierzaniem patrzył na salę szpitalną. Leżał w pojedynkę. Wszystko wyglądało jak w wysokiej klasy placówce, a w każdym razie lepiej niż w miejscach, w których miał przyjemność bywać.
– To były wiadomości Radia ZET. Przed państwem wciąż popularny hit zza oceanu „Show me heaven”. – Z radia obok łóżka zaczęła sączyć się cicha muzyka, a on wciąż nie wiedział, co robić, w końcu jednak zdecydował i wcisnął ogromny czerwony przycisk na kablu.
– Obudził się pan w końcu. – Siostra, która weszła, miała nieskazitelnie czysty fartuch, krągłości, dekolt i uśmiech od ucha do ucha.
– Gdzie? – Odchrząknął. – Gdzie ja jestem?
– Szpital MSWIA w Warszawie.
– Jak tu trafiłem?
– Przywieziono pana z wybrzeża pół roku po wypadku.
– Ile? Ile czasu minęło?
– Jest rok dziewięćdziesiąty pierwszy.
Zamarł.
– Zaraz poproszę lekarza dyżurnego. Chce pan coś pić?
– Wody. Poproszę wody.
Bez słowa nalała jej do szklanki i podała, a potem wyszła. Kilkanaście minut później do pokoju wszedł młody lekarz.
– Jak się dziś czujemy? – Mężczyzna wziął go za rękę i zaczął patrzeć na zegarek.
– Słabo.
– Tętno w porządku. – Lekarz założył opaskę na ramię i zabrał do mierzenia ciśnienia. – Tu książkowo. Ma pan pewnie wiele pytań.
– Stary, mordo ty moja, jak ja się cieszę! – Do pokoju wparował Mirek i autentycznie zadowolony postawił na stoliku butelkę whisky. – Ucieszyłem się jak mi powiedzieli.
– To ja panów zostawię. – Lekarz wyszedł z pokoju, widząc ich znaczące spojrzenia, i dokładnie zamknął za sobą drzwi.
– I co? Przechodziłeś obok z butelką i wpadłeś?
– Nieważne.
– Jak z Żarnowcem?
– Przegraliśmy, ale to też nieważne. – Mirek machnął ręką.
– To przeze mnie. – Jagoda wyraźnie się zmartwił.
– O czym ty, kurwa, mówisz?
– Ona chciała powstrzymać protestujących, ale straciła siły, gdy mnie dotknęła.
– Tu ma pan gazety, a tu pilota do telewizora. – Do pokoju wparowała pielęgniarka, nie dając Mirkowi czasu na sensowną odpowiedź, i co chwilę nadstawiając w stronę Jagody obfity biust. – Proszę dzwonić, gdyby trzeba było podać basenik.
– Niezła dupa. – Mirek nie miał wątpliwości. – I leci na ciebie. Żal nie skorzystać.
Mężczyzna nie odpowiedział, tylko wziął pierwszą z góry gazetę do ręki, zaciekawiony ogromnym tytułem „Felzmann nie żyje. Afera FOZZ zatacza coraz szersze koła”.
– Dużo się pozmieniało. – Oficer BOR cicho skomentował. – Polska to teraz dziki kraj.
– Widzę. – Jagoda zauważył jeszcze tytuł „Ulgi preferencyjne dla rolników”, ale odłożył gazetę, nie chcąc się denerwować. – Ty jeszcze wspomnisz moje słowa. Jak ci z gazet będą węszyć, to zaczną ich zabijać. A wy? Nie boicie się, że złapałem to gówno?
– Nie wydaje się. Masz jakieś geny, czy chuj wie co. A, zapomniałbym. – Mirek sięgnął do kieszeni, wyciągnął czarne okładki na dokumenty i rzucił je na łóżko.
– Co to?
– Otwórz. Wydębiłem na starym, żeby wciągnął ciebie na listę. Kwity podpiszesz jak wyjdziesz.
– O kurwa, pierdolisz. – Jagoda z niedowierzaniem patrzył na swoje zdjęcie.
– Nie ciesz się jak głupi. Będziesz u mnie w zespole, a ja ci nie odpuszczę.
– Zajebiście. Młody gówniarz moim dowódcą. Świat się naprawdę kończy.
– Pan gówniarz. To co tam się stało?
– Wiem, że to idiotyczne. Miałem wrażenie, że my kiedyś… że ja z nią, z tym czymś w środku, byłem bardzo blisko.
– Tym bardziej jesteś dla nas cenny.
– I jest jeszcze coś. Ona ma tu statek kosmiczny. I chce go uruchomić.
– Gdzie?
– Nie widziałem dokładnie, ale chyba w jakiejś kopalni.
– Kopalni mówisz. Dużo jest kopalni w Polsce.
– To musi być jakieś miejsce dawno nieruszane przez człowieka.
– Wiesz co? – Mirek wyciągnął z kieszeni papierosy, zaproponował jednego Jagodzie, który odmówił, i sam zapalił. – W szkole czytaliśmy o śpiących rycerzach, a w firmie od lat mówi się o niemieckich sztolniach przy zamku Reese. Nie potrafimy odnaleźć bursztynowej komnaty, a co dopiero takiego cuda. Może rzeczywiście gdzieś tam jest.
– Ty, a co to za walizkę masz ze sobą?
– A tak. To moja nowa zabawka. Laptop.
– Laptop?
– Taki mały przenośny komputer. Mówię ci, jaja nie z tej ziemi. Ministerstwo kupiło, ale po Windowsy i Office trzeba jeździć na Grzybowską.
– Jakie znowu Windowsy?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania