Poprzednie częściJak kochać? - Prolog.

Jak kochać? - Część 9.

Gwiazdy zawisły gdzieś w pustej przestrzeni między łzami i niepełnym biciem serca.

To niemiłe tak zniszczyć czyiś ogród i po prostu odejść.

 

[1]

 

Białe niebo skotłowało się burzą i sunęło po drzewach porywistym wiatrem, rozbryzgującym na szybach czerwcowy deszcz. Tego dnia wszystko wydawało się tak paskudnie beznamiętne, że wszystkie myśli zostały porwane przez najwspanialsze wspomnienia o Kyungsoo. Zastanawiał się, co u niego, czy nie pomija posiłków i regularnie śpi, czy ogląda zachody słońca i przede wszystkim czy o nim myśli? O Boże, ile by dał za choćby jedną przelotną myśl, choć sekundę tęsknoty za tym co było kiedyś.

 

Siedział w starym fotelu w ciocinym salonie i z przymkniętymi powiekami wsłuchiwał się w deszcz dudniący o szyby. W powietrzu unosiła się woń przypalonego mleka, bo staruszka znowu pewnie coś pozostawiła w kuchni bez opieki. Była niezdarną osobą, ale nie traciła przez to na pewności siebie. Można ją było bez wątpienia porównać do skały – niezniszczalnej, twardej i bezuczuciowej. Nie roztrząsała nad losem osieroconego rodzeństwa, a nawet z niechęcią udzieliła im pomocy. Jongin szczerze za nią nie przepadał i z wielką niechęcią wrócił w to miejsce, ale cóż, wolał już znosić jej kąśliwe uwagi, niż urazić swoją dumę.

 

*

 

Pustka w jego oczach była wręcz namacalna. Susan nawet nie sądziła, że zastaną go w tak tragicznym stanie. Wyglądał nawet gorzej niż ostatnio, bo nie jak wrak człowieka, a jak cień ducha.

 

Mimo to Kyungsoo wychodził z pokoju, jadał posiłki z ojcem, czasami nawet zamienił z kimś kilka zdań, a to wszystko zasługa dziewczyny, która przyrzekła mu, że jeśli zacznie chociażby egzystować, Jongin na pewno wróci. I o dziwo te zwykłe, proste słowa podziałały, bo chłopak naprawdę zaczął się starać.

 

Podświadomie stworzył nawet swój własny, codzienny ceremoniał kończenia dnia. Zawsze bowiem przechadzał się po ogrodzie dokładnie tymi samymi ścieżkami co Kai i oglądał zachody słońca, które choć trochę mu o nim przypominały.

 

Naprawdę mocno za nim tęsknił. To niesprawiedliwe, że nie dał mu się nawet pożegnać.

 

Ale Jongin był przecież dumnym romantykiem, a takich końce zawsze pasjonują. Szczególnie te nieskończone.

 

[2]

 

Tego dnia ranek powstał różem i lawendą.

 

Ogród rozświetlały kropelki rosy ciążące na uginającej się trawie i pąkach białych róż. Wszystko pachniało i emanowało pięknem, a w powietrzu dało się wyczuć świeżość i rześkość.

 

Zapamiętał każdą modlitwę szeptaną brzaskowi. Codziennie to samo „zwróć mi Kaia" powtarzane mantrą i ze łzami w oczach. Przyciskał swoje drżące z bezsilności dłonie do ust i klęczał przed słońcem, błagając Boga o wybaczenie. Uniżał się przed światem, byle tylko zobaczyć go choć jeden, ostatni raz, by tylko pożegnać się jak człowiek z człowiekiem, którego potrzebuje.

 

Bardzo żałował.

 

Już dawno powinien wyjść z tego cholernego pokoju i podziękować mu za to, że przy nim był, że się o niego starał. Nie miał pojęcia, dlaczego się nim tak bawił, przecież Kai był inny. Kai by go nie zostawił. Zaakceptowałby go całego, z kwiatami czy bez, pełnego chwastów czy róż, to nieistotne, bo potrzebowali się wzajemnie. Potrzebowali swojej bliskości, ciepła, uwagi, całych siebie.

 

I dopiero teraz to zrozumiał.

 

Przyzwyczaił się do niego niewyobrażalnie mocno i choć nigdy nie brakowało mu jego obecności, teraz gdy zniknął na zawsze uświadomił sobie wszystko. Ale czy to nie jest typowe dla ludzi, że odczuwają wartość dopiero po stracie?

 

Tego dnia ranek powstał różem i lawendą, a Kyungsoo nadal się modlił.

 

*

 

- Dzień dobry – powiedział, siadając naprzeciwko swojego ojca. Nadal nie przywykł do obcowania z ludźmi. Od zawsze był w tym beznadziejny, ale teraz czuł, że jego nieumiejętność przebywania w grupie sięgnęła apogeum. Nawet jeśli chciał, nie potrafił żyć.

 

- Dzień dobry – odpowiedział z czułym uśmiechem, bo rady Jongina o okazywaniu uczuć wziął sobie głęboko do serca. Chciał pokazać swojemu synowi, jak bardzo mu na nim zależy i jak bardzo cieszy się z jego powrotu. W zasadzie to nawet nie musiał się starać, emocje jakoś same zaczęły z niego wypływać. – Jak się spało?

 

- Średnio.

 

Spojrzał na Susan, która uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco z kąta jadalni. Przez ten czas zdążył się z nią lekko zakolegować. Była naprawdę miłą i chętną do pomocy dziewczyną. No i przede wszystkim jako jedyna z całej rezydencja miała kontakt z Jonginem. Opowiadała mu czasami co u niego słychać, gdzie obecnie jest i co robi, po czym on zawsze stwierdzał, że tutaj byłoby mu lepiej.

 

Po ich rozmowie zwykle zaczynał płakać i przepraszać Susan za rozdzielenie jej z bratem, a ona zgodnie z codzienną rutyną pocieszała go i obiecywała sobie, że już mu nigdy więcej nic nie wspomni o Jonginie. Na próżno. Wyczerpane smutkiem oczy bruneta potrafiły wyłudzić od niej wszystkie najcenniejsze informacje.

 

Odchrząknął i spojrzał na zaniepokojonego prezesa.

 

- Wstałem dużo wcześniej dzisiaj – tłumaczył, choć nie odczuwał takiej potrzeby.

 

- Zdecydowanie zbyt mało sypiasz. Cierpisz na bezsenność? Susan, przynieś proszę tabletki na...

 

- Nie trzeba. Mogę spać, ale po prostu nie chcę.

 

Prezes zmarszczył brwi i spojrzał na niego z niepokojem. Po tych wszystkich wydarzeniach, stał się zdecydowanie nadopiekuńczy. Ale nie tylko to się w nim zmieniło. Bo cały on... Teraz po prostu wyglądał jak ojciec. Jego twarz nie pozostawała bez wyrazu na dłużej niż pięć minut, potrafił mówić otwarcie o tym co czuje i o czym myśli. Kyungsoo po raz pierwszy stwierdził, że dzięki zamknięciu się w pokoju coś wyszło na dobre.

 

- Coś cię martwi? Chcesz porozmawiać?

 

Chłopak chciał już odpowiedzieć, że nie, ale zastanowił się.

 

- Właściwie to... Nie mógłbyś jakoś sprowadzić Jongina z powrotem?

 

Mężczyzna zawahał się przez chwilę, po czym opuścił wzrok, czując palący wstyd. Nawet teraz, gdy już jego syn otworzył się na świat, nie potrafił nic dla niego zrobić. Nie mógł sprowadzić Kaia. Nie miał do tego prawa. Wiedział, że bez użycia siły chłopak na pewno nie wróci, dlatego odszukał Susan wśród służby i posłał jej błagalne spojrzenie. Dziewczyna, jakby czując co się święci, odwróciła wzrok i wbiła go w podłogę. Była tak samo bezradna jak on.

 

- Cóż... - zaczął po dłuższej chwili krepującej ciszy.

 

- Dobrze, nieważne. – Kyungsoo jedynie machnął ręką i wstał od stołu. – Zdążyłem go nieco poznać i wiem, że tak łatwo nie wróci. Wybacz, że cię o to poprosiłem.

 

- Kyungsoo – zawołał za nim.

 

Chłopak odwrócił się do niego i spojrzał w jego pełne troski i zmęczenia oczy. Uśmiechnął się szczerze, tak naprawdę szczerze. To był chyba najszczerszy uśmiech w całym jego życiu.

 

- W porządku, tato. Nic się nie stało.

 

Po czym wyszedł, pozostawiając płaczącego prezesa samego.

 

Starał się uspokoić przez jeszcze jakieś dobre pięć minut, po czym poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Podniósł głowę znad splecionych dłoni i spojrzał na pokrzepiająco uśmiechającą się Susan. Ta dziewczyna nie miała lęku przed niczym i nikim. Nie kryła się ze współczuciem i szczerymi intencjami, które zawsze przeradzały się w działania na rzecz jego rodziny. Nie miała powodu, by im pomagać. W zasadzie to żaden inny pracownik nie ośmieliłby się wpychać w rodzinne sprawy swojego pracodawcy, a ona zrobiła to bez zastanowienia. Przemawiała przez nią chęć czyjegoś szczęścia i dlatego nie liczyła się z konsekwencjami. Nawet nie był pewien, czy w ogóle je widziała. Jej wzrok był zwrócony jedynie w stronę potrzebujących. Dla niej nie liczyło się nic więcej i to w pewien sposób było urzekające. Szybko zrównywała sobie przyjaciół i ludzkie serca. Była naprawdę dobrą osobą i najszczerszą, jaką kiedykolwiek spotkał.

 

- Proszę pana?

 

- Ach, tak. Już, już. – Otarł szybko swoje łzy i wstał od stołu, z zamiarem jak najszybszego opuszczenia jadalni. Płakanie przy pracownikach było upokarzające.

 

- Właściwie to... - zaczęła, ale ciągle nie była pewna tego, co mówi. Prezes posłał jej pełne nadziei spojrzenie i wtedy się przełamała. – Wiem, że Jongin szybko nie wróci, ale mam jakiś tam pomysł, nie wiem. Chciałby pan go ze mną przekonsultować?

 

*

 

Ciepłe promienie słoneczne przebijały się przez liście złotymi plamami. Zmrużył oczy, by jakoś lepiej poczuć świat i wtopić się w niezachwianą konsystencję wszechświata. Chciał się dzisiaj poczuć jednością z absolutem, być elementem układanki, której nigdzie nie potrafił odnaleźć. Włosy muskały mu zaczerwienione policzki i pląsały się lekko na wietrze niosącym melodię lata. Świat tak pięknie dzisiaj grał, że nagle wszystko przestało istnieć. Przestało się liczyć.

 

Były tylko zawiśnięte w powietrzu chwile i marzenia o niebie.

 

Susan miała przyjechać. Dzwoniła do niego może jakieś... dwie minuty temu? Stęskniła się, czy coś w tym rodzaju. W ogóle - tęsknota. Jejku, ta to dopiero pchnie ludzi ku sobie. Jest takim niewidzialnym kompasem, który mimo protestów prowadzi myśli w tylko jednym kierunku. A może to nie jej wina? Może po prostu niektórzy ludzie mają w sobie magnes, który zaburza orientację w uczuciach?

 

W każdym razie czekał na nią w ogrodzie, na hamaku, w półśnie, bo zieleń tak przyjemnie chłodziła rozpalone powietrze, że mógłby zastygnąć dziś w czasoprzestrzeni i po prostu nie czuć już nic.

 

Mimo wszystko jakiś cichy głos z tyłu jego głowy szeptał mu niepokój. Miał dziwne wrażenie, że dziś się coś wydarzy. Ale nie. Nie mógł myśleć w ten sposób. Przecież mogły być to jedynie durne nadzieje niespełnionego nastolatka. Kyungsoo nie wróci. Już pewnie o nim nawet nie pamięta. Pora, by on zrobił to samo.

 

Wspomnienia, które nie chcą być zapomniane, będą się przed tym wzbraniać brutalnie grawerując się w pamięci i agresywnie wbijając w nas cały arsenał słabości, który do tej pory dzielnie ukrywaliśmy gdzieś głęboko pod skórą. Jedna iskra i następuje ogromny wybuch. Wszystko się wtedy rozrywa, nawet poczucie własnej wartości. Dlatego też zapomnienie boli i to z każdej możliwej strony.

 

Zawieszenie broni. Koniec autodestrukcyjnej wojny.

Obolałe ciało prawie odrywa się od duszy.

Jongin zastanawiał się, na którym jest już etapie.

 

*

 

- Jongin? – Niemrawy głos przebijał się przez obłoki popołudniowej drzemki. – Jongin? Ach, tu jesteś! Wstawaj, szybko! Masz gości! – Znał ten głos. Ten radosny ton zdecydowanie do niego nie pasował.

 

Uchylił powieki i ospale zwrócił wzrok ku ciotce, która niemal nie posiadała się ze szczęścia. Aż tak się ucieszyła na widok Susan? Prychnął kpiąco. Szkoda, że jego tak miło nie powitała.

 

- Dlaczego po prostu tu nie przyjdzie? – wymruczał zaspanym głosem.

 

- Już parzę herbatę, po prostu chodź – ponagliła i wręcz pobiegła w stronę małego dworku.

 

Chłopak przeciągnął się ospale, po czym uznał, że jest zdecydowanie chłodniej niż wcześniej. Słońce powoli zaczęło spadać za horyzont, a on tak jak ono chciał zwyczajnie zniknąć i umrzeć gdzieś w czarnej płachcie nocy. Spojrzał bezradnie na pomarańczowe niebo i westchnął głęboko. Nie miał ochoty się stamtąd ruszać. Bez Kyungsoo bolał go każdy oddech.

 

Podniósł się, a jego wzrok ugrzązł między drzewkami pobliskiego gaiku. Wiejskie klimaty zdecydowanie mu nie służyły. W takich miejscach myśli się za dużo, a w tej chwili tego nie potrzebował, dlatego wstał i swawolnym krokiem ruszył w stronę domku ciotki.

 

Kiedy wkroczył do kuchni, zauważył siedzącą przy stole Susan i ciotkę, które wolno sączyły swoje napoje. Blondynka przywitała go uśmiechem, dlatego podszedł do niej i bez słowa mocno ją przytulił. Tęsknił za nią i uświadomił sobie to wtedy, gdy poczuł ciepło jej ciała. Choć na chwilę poczuł się bezpieczny. Odszedł od niej na krok, przez co kątem oka zauważył wazon z białymi różami, które ciotka z zafascynowaniem oglądała.

 

Dziewczyna podążyła za jego wzrokiem, po czym uśmiechnęła się.

 

- Ładne są, prawda?

 

- Tak – odpowiedział na wpół przytomnie. – Bardzo.

 

I zamilkł. Czuł, jakby biel tych kwiatów potrafiła go zabić. Nigdy nie sądził, że sentymentalność odwróci się przeciwko niemu.

 

- Jongin?

 

Poczuł ciepłą dłoń na swoim policzku. Spojrzał na zmartwioną Susan, która uśmiechała się pokrzepiająco i pieściła kciukiem jego skórę.

 

- Nie martw się, dobrze? Teraz będzie już tylko lepiej.

 

- Nie możesz być tego taka pewna – odpowiedział z taki chłodem, że dziewczyna z rezygnacją odsunęła od niego swoją rękę. Westchnęła głęboko i opuściła głowę. Ale dosłownie kilka chwil później roześmiała się promiennie i na nowo spojrzała na niego z tą typową dla niej dziecięcą ekscytacją tlącą się gdzieś za jej tęczówkami.

 

Dzisiaj zachowywała się wyjątkowo skrajnie i dziwnie.

 

- Jestem tego pewna.

 

- Niby dlaczego?

 

- Zachód słońca mi powiedział. – W tej chwili usłyszeli śmiech ciotki, która do tej pory potulnie przysłuchiwała się ich wymianie zdań.

 

- Kiedy staliście się tacy romantyczni i ckliwi? – prychnęła.

 

Ale ona nie rozumiała. Nigdy nie potrafiła ich zrozumieć.

 

Nawet jeśli wiedziała o wszystkim.

 

- Ach, tak jakoś wyszło, ciociu. – Susan nie opuszczał dobry humor, choć uwaga kobiety lekko ją zirytowała. – Jongin, co powiesz na spacer? Dawno mnie tu nie było. Na pewno wiele się pozmieniało.

 

Chłopak wiedział, że dziewczyna po prostu chce wyrwać się od tej jędzy, dlatego zaśmiał się chyba pierwszy raz od kilku tygodni i wziął ją pod rękę. Zapowiadał się długi wieczór.

 

*

 

Cienie dłużyły się od zachodu słońca. Widział jak ulatujący z nich mrok naciąga na niebo płaszcz nocy. Bał się. Nocą zawsze targały nim dziwne myśli.

 

- Jak sobie radzisz? – spytała po dość długiej chwili ciszy.

 

- Dobrze. Jak widać żyję.

 

- Jongin. – Zaniepokoił ją ton jego głosu.

 

- Naprawdę w porządku, Su. Jestem dużym chłopcem, nie musisz się o mnie martwić. – Chciał zadać od dawna nurtujące go pytanie, ale ciągle się wahał. – Czy... Co o u niego? – zapytał, kiedy tylko zebrała się w nim krzta odwagi.

 

Nie był jednak na tyle odważny, by wypowiedzieć jego imię.

 

- U Kyungsoo? – Spojrzała na niego z ukosa, po czym uśmiechnęła się zwycięsko. Chłopak sam zaczął rozmowę, którą tak bardzo chciała z nim przeprowadzić. – Źle.

 

Jongin automatycznie się zatrzymał i spojrzał na nią z podenerwowaniem.

 

- Co? Stało się coś?

 

- Tak. Wyszedł z pokoju, kiedy tylko dowiedział się, że odszedłeś. Szukał cię. Był naprawdę zrozpaczony. – Chłopak pożerał ją spojrzeniem. Pierwszy raz widziała u niego taką powagę. Czekał na więcej. - Ale nadal jest duchem. Potrzebuje cię. Myślę, że to sobie w końcu uświadomił.

 

Opuścił głowę i ruszył dalej.

 

- Przestraszyłaś mnie – powiedział z ulgą.

 

- I tyle? Nie cieszysz się?

 

- Cieszę się, to oczywiste.

 

- Naprawdę nie masz nic więcej do powiedzenia? – Była oszołomiona. Robiła miliony symulacji każdej możliwej reakcji, ale takiej nawet nie brała pod uwagę.

 

- Cóż, to było do przewidzenia, że jeśli się do mnie przyzwyczai, to odczuje pustkę po mojej utracie i stamtąd wyjdzie. W sumie tak na początku zakładałem i dokładnie taki miałem plan. Zagrać na jego uczuciach, a potem zostawić. Ludzie pod wpływem sentymentalności robią naprawdę przeróżne rzeczy. Ale potem stało się coś czego nie przewidziałem - sam polubiłem go za bardzo. No i dupa. Dupa z całego planu. Miałem nadzieję, że obejdzie się bez rozstania. Naprawdę na to liczyłem. Ale jak widać nie pokochał mnie na tyle, by wyjść dobrowolnie. Koniec końców wyszło na to samo, z tym, że to ja przegrałem. – Zaśmiał się gorzko.

 

- Tęsknisz za nim?

 

Zacisnął usta w wąską linię, by jakoś przełknąć zbierającą się w jego gardle rozpacz.

 

- Tak – odszeptał, bo tylko na tyle było go stać. Czuł, że gdyby powiedział coś więcej, jego głos załamałby się, a wtedy nie potrafiłby już tamować emocji, które zbierały się w jego oczach.

 

- Chciałbyś go zobaczyć? –Jongin sam pchał się w jej plan. Nawet nie musiała się starać, by wszystko szło zgodnie z jej myślą.

 

Przytaknął tylko głową, bo nie był w stanie już nic powiedzieć. Przed oczami znowu przewijały mu się wszystkie listy i róże. Naprawdę za tym tęsknił. I tęsknił też za nim. Za jego duszą, bo ciało było dla niego niedostępne.

 

- Więc dlaczego nie wrócisz?

 

- Su, dobrze wie-

 

- Wiem. - Uciszyła go. - Dlatego spójrz. – Zmusiła chłopaka do uniesienia głowy i spojrzenia w pokazywanym przez nią kierunku.

 

Droga. Zwykła polna droga prowadząca w stronę pobliskiego lasu.

 

- Patrzę. – Nie rozumiał, o co jej chodzi.

 

- Tu. – Nakierowała jego wzrok na leżące na trawie pojedyncze białe róże, które układały się w długą linię prowadzącą wzdłuż wskazywanej dróżki.

 

I wtedy ekscytacja i przerażenie zaburzyły prawidłowe działanie jego organizmu. Serce jakoś zamarło, oddech ugrzązł gdzieś w gardle, a myśli wyłączyły się samoczynnie. Nie wiedział co robi. W jego myślach żarzył się wielki napis "Kyungsoo". Jego nogi same poniosły go przed siebie, a idąc według różanego kierunkowskazu dotarł aż do leśnej polany, pustej. Zastanawiał się, czy to nieśmieszny żart, sen, czy może to on stchórzył?

 

Parsknął z niesmakiem, rozglądając się dookoła. Nic. Zdenerwował się i kiedy już miał wracać, usłyszał za swoimi plecami nieśmiały głos, ciepły i ochrypnięty, jakby nieużywany od bardzo dawna.

 

- Stój.

 

Zamarł w bezruchu. Serce jakoś przyspieszyło, a wszystkie myśli plątały się w chaotycznej agonii. Nie wiedział co się dzieje. To było tak kosmicznie nierealne i przerysowane, że aż uznał to za sen. Najbardziej niemożliwą niemożliwość z jaką przyszło mu się zmierzyć.

 

Ale nie chciał się budzić.

 

- Stój. Zostań tak.

 

Więc został i stał. Nie wiedział czego ma się spodziewać, ale postanowił napawać się brzmieniem jego głosu. Był tak bardzo przyjemny, że z każdym słowem wzdłuż kręgosłupa przechodziły go przyjemne dreszcze.

 

- Jongin – szepnął słodko, jakby rozkoszując się brzmieniem jego imienia w swoich ustach. – Kai – dodał nieco pewniej, ale z ciągle wyczuwalną rozkoszą. – Nie mów nic. Przez ten cały czas milczałem, teraz twoja kolej. Mam ci wiele do powiedzenia.

 

Jongin przytaknął niepewnie ciągle oszołomiony jego obecnością. Był tu. Tu. Z Nim. Razem, bez żadnej dzielącej ich ściany, drzwi, kilometrów, wstydu, strachu. Bez niczego. Miał ochotę odwrócić się i spojrzeć mu prosto w oczy, by przewertować w nich cały smutek i odnaleźć wszystkie zaginione wschody słońca. Chciał go zamknąć w swoich ramionach i oddychać jego duszą, tak słabą i poranioną. Mógł mu oddać nawet tę swoją.

 

Kilka ciężkich westchnień jako nieudanych prób odwagi na słowa i dopiero wtedy Kyungsoo poczuł dziwną lekkość języka i myśli. Był gotowy.

 

- Tęskniłem.

 

Motyle skrzydła łaskotały mu serce. Tak jakoś wyfrunęły z podbrzusza i postanowiły spustoszyć świadomość i zmysły. Mimowolnie się uśmiechał. W jego głowie ciągle widniała jedna myśl – jest tu ze mną. Tęsknił za mną.

 

- Nie wiem, nie rozumiem jak mogłeś mi to zrobić. W sensie, tak odejść bez słowa, albo raczej bez dania mi możliwości pożegnania się. Kurde. Tyle okazji. Tyle razy mogłem ci to wszystko powiedzieć. Ja... Nie wiem. Czuję się zagubiony, nic nie rozumiem. Nie rozumiem nawet, co tu robię. Po prostu chciałem cię zobaczyć. Byłem zły i... przepraszam, Kai. Nie potrafię się nawet normalnie wysłowić. – W jego głosie słychać było szloch. Zaczął płakać. – Jestem beznadziejny. Nie umiem mówić tak ładnie jak ty. Przepraszam. Pewnie się zawiodłeś, prawda? Ale naprawdę się staram, bo ja... Bo ja... Ja cię naprawdę lubię. Wyszedłem, widzisz? Jestem tu. I to z twojego powodu. Dziękuję za to i przepraszam jeszcze raz. Byłem idiotą, nadal jestem. Nie mogę ci dać nic w zamian i choć ciągle od ciebie tylko biorę i biorę i biorę, to bezwstydnie proszę cię - wróć. Błagam. Bądź ze mną i nie opuszczaj mnie już więcej. – Cisza. Słychać było jedynie jego ciche pociągnięcia nosem. – Przepraszam – dodał półszeptem i nie powstrzymując się już, zaczął płakać tak mocno, że łzy przysłoniły mu cały widok. Bezradnie je wycierał, ale nie widząc żadnych rezultatów, opuścił głowę i czekał na zniszczenie jego ostatnich nadziei.

 

Jednak chwilę później poczuł czyjąś dłoń na swojej głowie. Pogłaskała delikatnie jego włosy, po czym zjechała na kark i przyciągnęła do czyjegoś torsu. Bez wahania do niego przylgnął, a później silne ramiona zapętliły się wokół jego wątłego ciała. Czuł jedynie przyjemne ciepło i mocne bicie czyjegoś serca.

 

Czuł niebo, bo tak określił to uczucie.

Niebo.

Niebo o brzasku.

 

Chociaż było już dawno po zmroku, to przecież dla niektórych wschód jest wtedy, kiedy słońce zachodzi.

 

- Nie płacz.

 

Kai.

 

Jego ciepły głos wplątał mu się gdzieś we włosy i ciepłym oddechem otulił mokre policzki.

 

Kyungsoo oddalił się lekko i z przytłaczającą nieśmiałością uniósł głowę tak, by móc na niego spojrzeć. Było już ciemno, niebo już dawno weszło w ruch milionów ciał niebieskich, a mimo to widział go bardzo wyraźnie. Wszystkie jego rysy twarzy, oczy i opadające na nie niesfornie włosy, ostro zarysowaną żuchwę i usta, to wszystko było idealne. Piękne. Jongin był piękny, wręcz nierealny. Przez chwilę nawet powstydził się swojego wyglądu i opuścił głowę, ale ręka Kaia w porę uchwyciła jego podbródek i zmusiła do spojrzenia na niego.

 

H i p n o t y z u j ą c e. To jedyne co wtedy przychodziło mu na myśl.

 

Jego oczy były hipnotyzujące.

 

Nagle zapomniał o wszystkim, co miało miejsce wcześniej, bo oddech zamarł gdzieś w gardle, a umysł przyćmiły wizje o cieple jego ust. Tak jakoś zaczął marzyć o pocałunku i jego bliskości. I choć wiedział, że na to nie zasługiwał, to przecież świat nigdy nie był sprawiedliwy. I nigdy nie będzie. Dlatego uznał, że choć na tę jedną, małą chwilę może poddać się pragnieniu.

 

Niech wszystko ucichnie, czas nie przestanie płynąć, a świat się zatrzyma.

 

Dłoń Kaia pieściła jego policzek z niewyobrażalną czułością. Przelewał wszystkie słowa i uczucia w dotyk i gesty, bo przecież miał milczeć. I tak też zrobił. Milczał. I chciał, aby Kyungsoo milczał razem z nim.

 

Kciukiem obrysował linię jego ust, a później bardzo ostrożnie i spokojnie nachylił się nad nim tak, że ich czoła się ze sobą stykały. Przestraszone oczy chłopaka świdrowały te jego i czekały na dalszy rozwój wydarzeń. Widział w nich tyle sprzeczności i paradoksów, że aż uśmiechnął się mimowolnie.

 

Wspaniale. Kyungsoo był naprawdę śliczny i uroczy.

 

Po czym nie mogąc się już dłużej powstrzymywać, delikatnie i dość niepewnie musnął jego wargi swoimi, czekając na reakcję i pozwolenie na więcej. Ku jego zaskoczeniu drobna rączka bruneta niemal natychmiastowo powędrowała na jego kark i tym razem to on przejął inicjatywę. Stanął na palcach i wpił się lekko w jego usta, przelewając w ten pocałunek wszystkie słowa, których nie udało mu się powiedzieć i wszystkie uczucia, których nigdy mu nie okazał.

 

Pierwszy pocałunek, słodki i niewinny, smakujący wschodem słońca i białymi różami.

 

Bo każdy zasługuje na miłość.

 

*

Chłopiec zachłysnął się powiewem świtu, okrył brzaskiem, wypluł noc. Gdzie teraz będą świecić gwiazdy?

_____________________

Następne częściJak kochać? - Epilog.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Tanaris 01.05.2017
    Więc takie dałaś rozwiązanie, każdy zasługuje na miłość. Coś między nimi współgra i to jest piękne. Ciekawe, jak to będzie na końcu. 5 :)
  • MinYoongi 03.05.2017
    Dziękuję :)
  • KarolaKorman 20.05.2017
    Kai nie planował takiego zakończenia ani takiego, że jego uczucia popłyną do DO, ale serce nie sługa :) Cieszę się, że su wzięła sprawy w swoje ręce, bo ta męska duma by ich pochłonęła :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania