Jak przeżyć i nie zwariować – poradnik ironiczny 4
Jak przeżyć i nie zwariować – poradnik ironiczny 4
Rozdział: Coach, czyli jak stracić godzinę życia, której nikt ci nie odda
Część I: Przed sesją
Dorota siedziała w kawiarni naprzeciwko siostry i wpatrywała się w wizytówkę z napisem "Marcin Kowalski - Certified Life Coach, Przestrzeń Transformacji".
— Ola, serio? Life coach? — Dorota obróciła wizytówkę w palcach. — To brzmi, jakby ktoś wymyślił ten zawód, bo nie wiedział, co robić z życiem.
Ola westchnęła i odłożyła kawę.
— Dorota, ty ciągle narzekasz. Na szefa, na ceny, na to, że ludzie pytają o ślub. Może faktycznie coś trzeba zmienić?
— A może po prostu mam prawo narzekać? To normalne.
— Normalne, ale czy szczęśliwe? — Ola nachyliła się przez stolik. — Pamiętasz, jak mówiłaś, że czujesz się jak chomik w kołowrotku? Marcin pomógł mojej koleżance z pracy. Teraz ma własny biznes i...
— I pewnie płaci mu miesięcznie za "wsparcie w realizacji marzeń" — przerwała Dorota.
— Jedna sesja. Tylko spróbuj. Ja płacę.
Dorota spojrzała na siostrę. Ola miała ten wyraz twarzy, który oznaczał, że nie odpuści.
— Dobrze. Jedna sesja. Ale jak będzie mówił o "energiach" i "wszechświecie", to wychodzę.
Część II: Sesja
Dorota stała przed drzwiami lokalu o nazwie "Przestrzeń Transformacji" i zastanawiała się, czy jeszcze nie za późno na ucieczkę. Budynek wyglądał jak mieszanka centrum medytacji z salonem piękności – wszędzie białe ściany, rośliny w doniczkach i napisy w stylu "Znajdź swoją moc".
— No już, wchodzę — mruknęła do siebie i pchnęła szklane drzwi.
W środku unosił się zapach kadzidełek i świeżo zaparzonych ziół. Za białym biurkiem siedział mężczyzna około czterdziestki, ubrany w beżowy sweter i jeansy, z uśmiechem tak promiennym, jakby właśnie odkrył lekarstwo na wszystkie problemy świata.
— Dorota! — wykrzyknął, wstając z rozłożonymi ramionami. — Witaj w twojej przestrzeni transformacji!
— Dzień dobry — odpowiedziała ostrożnie, rozglądając się po pomieszczeniu pełnym plakatów z motywacyjnymi cytatami.
— Jestem Marcin, twój life coach. Proszę, usiądź. — Wskazał na miękki fotel naprzeciwko swojego. — Zaparzyłem nam herbatkę z imbirem. To bardzo energetyzujące.
Dorota usiadła i przyjrzała się parującemu kubkowi.
— To imbir ma mnie rozwijać, czy ty?
Marcin roześmiał się tak, jakby właśnie usłyszał najdowcipniejszy żart roku.
— Uwielbiam twoje poczucie humoru! To pokazuje, że jesteś gotowa na zmiany. Dorota, ja tu jestem, by pomóc ci odkryć twoje prawdziwe ja.
— A co, zgubiłam je po drodze do ciebie? — Dorota pociągnęła łyk herbaty. Rzeczywiście była ostra.
Marcin sięgnął po notes i długopis, jakby przygotowywał się do zapisania głębokiej mądrości.
— Powiedz mi, co chciałabyś zmienić w swoim życiu?
— Szczerze? Chciałabym, żeby mój szef przestał dzwonić do mnie po godzinach, żeby koszyk w sklepie nie kosztował tyle co wakacje, i żeby ludzie nie pytali mnie ciągle, kiedy w końcu wyjdę za mąż.
— Rozumiem — kiwnął głową Marcin, jakby właśnie wysłuchał diagnozy najpoważniejszej choroby. — Ale te wszystkie zewnętrzne czynniki to tylko projekcja twojego wewnętrznego stanu. Wiesz, najważniejsze, to uwolnić swoje wewnętrzne dziecko i nauczyć się słuchać jego głosu.
Dorota odstawiła kubek.
— Moje wewnętrzne dziecko chce chipsów i Netflixa. Co teraz?
Marcin nawet nie drgnął. Jego uśmiech był niezłomny jak Mur Chiński.
— To wspaniałe! Widzisz? Już zaczynasz słuchać siebie. Ale pamiętaj — każda zmiana zaczyna się od decyzji. Podejmij decyzję, by być szczęśliwa.
Dorota spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— Super. To już. Jestem szczęśliwa. Mamy to. Następny klient, proszę.
— Ha, ha, widzę, że używasz humoru jako mechanizmu obronnego — stwierdził Marcin, robiąc notatki. — To naturalne. Ale spróbujmy czegoś innego. Robimy wizualizację.
Wstał i ściągnął rolety, przez co pomieszczenie pogrążyło się w półmroku. W tle zaczęła płynąć spokojna muzyka — coś pomiędzy dźwiękami natury a elevator music.
— Zamknij oczy i wyobraź sobie swoją przyszłość. Gdzie jesteś? Co robisz? Jak się czujesz?
Dorota westchnęła i zamknęła oczy. Po chwili na jej twarzy pojawił się spokojny uśmiech.
— I? — zapytał szeptem Marcin. — Co widzisz?
— Jestem na kanapie. Jem pizzę. W tle leci serial kryminalny. Zero coachów w promieniu stu kilometrów.
Marcin zamrugał kilka razy, jakby próbował przetworzyć tę informację. Po raz pierwszy jego pewność siebie załamała się na chwilę. Spojrzał na swoje notatki, na plakaty na ścianach, na certyfikat w ramce.
— Aha! Więc kanapa symbolizuje twoją potrzebę ugruntowania, pizza to odżywianie duszy, a serial kryminalny to chęć rozwikłania zagadek własnego życia!
Dorota uśmiechnęła się słodko.
— Marcin, z całym szacunkiem dla pańskiej przestrzeni transformacji, ale kanapa symbolizuje to, że moje nogi są zmęczone. Pizza to węglowodany i tłuszcz, które dają mi radość. A serial kryminalny... cóż, lubię, jak na końcu łapią tego złego. Wow, to niesamowite, jak głęboko pan to odczytał! Właśnie tak! Czuję, jak moje czakry ugruntowania otwierają się na samą myśl o tej kanapie.
— Okej, to... to bardzo konkretna wizja — powiedział Marcin. — Ale może... może spróbujmy myśleć większymi kategoriami? Twoje marzenia, aspiracje?
W jego głosie po raz pierwszy zabrzmiała niepewność. Dorota to wyłapała.
— Marcin — otworzyła oczy — marzę o tym, żeby móc wrócić do domu, nie myśleć o problemach innych ludzi i po prostu być. Bez przekonywania, że muszę się zmieniać, rozwijać, transformować. Czasem pizza i kanapa to szczyt szczęścia.
Marcin milczał przez chwilę. Jego uśmiech zachował się, ale stał się mniej pewny.
— Ale pamiętaj — próbował odzyskać kontrolę — to ty jesteś kreatorem swojej rzeczywistości!
— No to wykreowałam. Kanapa, pizza, spokój. Mistrzyni manifestacji.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza, przerywana jedynie odgłosami fletu z głośników. Marcin patrzył na swoje dłonie, jakby szukał w nich odpowiedzi.
— Wiesz co, Doroto — powiedział w końcu, wracając do swojego krzesła — może rzeczywiście potrzebujesz więcej czasu na przemyślenie tego wszystkiego. Ale pamiętaj jedną rzecz: życie zaczyna się poza strefą komfortu.
Dorota wstała i sięgnęła po torebkę.
— To prawda. Na przykład tu, na tym spotkaniu. Totalnie poza komfortem. Dzięki, rozwinięta na maksa.
Część III: Po sesji
Idąc do samochodu, Dorota wyciągnęła telefon i napisała SMS-a do siostry:
"Spotkanie z coachem nauczyło mnie jednego: strefa komfortu to świętość, której należy bronić. A jeśli ktoś każe ci z niej wychodzić – to prawdopodobnie chce ci sprzedać kurs za trzy tysiące. Pizza w domu za 10 minut. To nazywam transformacją."
Odpowiedź przyszła natychmiast: "Następnym razem idź na masaż. Też się rozwiniesz, ale przynajmniej będzie przyjemnie."
Dorota roześmiała się i wsiadła do samochodu.
Może jej wewnętrzne dziecko rzeczywiście wiedziało, czego chce.
Rada Doroty nr 4: Jeśli twoje wewnętrzne dziecko domaga się chipsów i Netflixa, posłuchaj go. Prawdopodobnie wie, co mówi, w przeciwieństwie do niektórych certyfikowanych specjalistów.
Dziennik Coacha: Przypadek Doroty, czyli jak (nie) otworzyć się na transformację
Autor: Marcin Kowalski, Certyfikowany Life Coach, Mentor Rozwoju, Przewodnik Transformacji
Dziś chciałbym podzielić się z Wami fascynującym przypadkiem klientki, która... cóż, nazwijmy to wprost – stanowiła wyjątkowe wyzwanie dla procesu transformacyjnego. Jako coach z certyfikatem (ukończone aż DWA weekendowe kursy online!) rzadko spotykam się z tak silnymi blokadami energetycznymi.
Dorota przyszła do mnie na sesję, emanując tym, co w języku coachingowym nazywamy "syndromem zamkniętej czakry sarkazmu". Już na wstępie wiedziałem, że czeka mnie prawdziwe wyzwanie — jej aura krzyczała "Netflix i święty spokój"!
Przygotowałem się perfekcyjnie. Zapaliłem kadzidełka z Biedronki (linia premium — lawenda z nutą oświecenia), włączyłem playlistę "Szum oceanu i wieloryby w depresji", nawet założyłem mój najlepszy beżowy sweter (100% poliestru, ale wygląda jak kaszmir — manifestacja abundance!).
Pierwsze czerwone flagi pojawiły się, gdy zaproponowałem jej moją specjalną herbatę transformacyjną z imbirem. Zamiast docenić głębię tego rytuału, Dorota zapytała, czy imbir ma ją rozwijać. Oczywiście, zachowałem profesjonalizm i zaśmiałem się serdecznie (Zasada nr 1 z kursu: "Śmiech to złoto, nawet jeśli klient żartuje z twojego powołania").
Kiedy mówiłem o uwolnieniu wewnętrznego dziecka, spodziewałem się typowych odpowiedzi — może wspomnienie o huśtawce, może o pierwszej miłości, może o marzeniach z dzieciństwa. Ale Dorota stwierdziła, że jej wewnętrzne dziecko "chce chipsów i Netflixa".
Muszę przyznać, że na moment zatkało mnie to kompletnie. W moich kursach nie było rozdziału "Co robić, gdy wewnętrzne dziecko klienta ma niezdrowe nawyki żywieniowe i uzależnienie od mediów".
Ale potem przypomniałem sobie motto z certyfikatu: "Coach nigdy nie wątpi, coach przekierowuje". Więc powiedziałem coś o decyzjach i szczęściu, choć w duchu zastanawiałem się, czy moje własne wewnętrzne dziecko też nie woli chipsów od tej całej transformacji.
Próbowałem wszystkich sprawdzonych technik:
Wizualizacja przyszłości (zobaczyła kanapę i pizzę)
Kontakt z wewnętrznym dzieckiem (chciało chipsów)
Manifestacja marzeń (Netflix bez limitów)
Ugruntowanie energii (zasugerowała, że jej nogi są po prostu zmęczone)
Muszę przyznać, że po raz pierwszy w mojej karierze (liczącej już całe 3 miesiące!) poczułem, że moje narzędzia transformacyjne odbijają się od ściany... bardzo wygodnej i przytulnej ściany.
Kiedy wspomniałem o strefie komfortu (mój ulubiony temat!), Dorota stwierdziła, że właśnie z niej wyszła, przychodząc na sesję. Nie mogłem się nie zgodzić — to była najbardziej transformacyjna odpowiedź, jaką usłyszałem... choć chyba nie o to mi chodziło.
Co wyniosłem z tej sesji?
Nie każdy, kto przychodzi do coacha, chce się transformować (szokujące, wiem!)
Pizza czasem może być głębszym symbolem szczęścia niż vision board
Może powinienem przemyśleć swój cennik (3000 zł za "pakiet transformacyjny" wydaje się nie trafiać w niektóre czakry portfela)
Zastanawiam się, czy nie powinienem stworzyć nowego programu: "Coaching dla opornych — jak być szczęśliwym bez wychodzenia ze strefy komfortu". Chociaż nie, to brzmi jak herezja w świecie rozwoju osobistego.
Kurczę, jak wyczyścić kadzidełkowy zapach ze swetra? Moja energia transformacyjna
zaczyna pachnieć jak tani sklep z ezoteryką.
PS: Czy to źle, że po tej sesji mam ochotę na maraton serialowy na kanapie?
Komentarze (2)
Dorota na prezydenta.
Ale tu i dla pozostałych postaci jest jakaś nadzieja - siostra się nie obraziła, a nawet znalazła miłą alternatywę, a pan coach chyba zaczyna dzięki D. przechodzić transformację...
Koleś, ty się ciesz, że sweter pachnie jak tania ezoteryka. Jak jest cały z poliestru, to wkrótce zacznie "pachnieć" twoim potem...
Nadal bardzo przyjemnie się czyta i pozdrawiam :)
Dorota kontra polityka, to ciekawy pomysł 😁
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania