Jaskółka 1/2

– Nie ma opcji. Już ja znam takie sytuacje. Oglądam filmy, czytam książki i nie…

 

Adam ze sceptyzmem uniósł brew.

 

– Okay. Ale widziałem filmy – poprawiłem się. – Ktoś dostaje kopa od losu i jest obrażony na cały świat. A to w dodatku jakaś rozpieszczona gówniara, którą…

 

– Czekaj, żebym dobrze zrozumiał. – Adam przyłożył palce prawej dłoni do głowy, jakby intensywnie musiał się zastanowić. – Odrzucasz ofertę pracy, bo naoglądałeś się filmów?

 

Nie miałem pojęcia, co na to odpowiedzieć. Adam odetchnął głęboko i bez słowa ruszył do furtki, a potem zatrzymał się, żeby rzucić przez ramię:

 

– Zastanów się, naprawdę świetnie płacą.

 

I zniknął za płotem.

 

Zacisnąłem szczęki, wpatrując się w porzucony sprzęt do ćwiczeń. Potrzebowałem forsy. I to bardzo. A praca w lokalnym sklepie opłacałaby się tylko, jeśli bym z niej nie wychodził. Szlag.

 

– Adam! Zaczekaj!

 

Dom z zewnątrz wyglądał dokładnie tak, jak mogłem przypuszczać: duży, otoczony ogrodem i z całkiem nowym samochodem na podjeździe. Rodzice Adama mieli podobny, więc po ich znajomych nie spodziewałem się niczego innego. My mieszkaliśmy we czworo w starej kamienicy ze zrzędliwym staruszkiem za ścianą. Nie należeliśmy do najbiedniejszych, ale sporo dałbym za brak konieczności dzielenia sypialni z młodszym bratem.

 

Córka właścicieli domu, przed którym sterczałem od pięciu minut, zdecydowanie nie miała tego rodzaju problemów. Adam wspominał zresztą, że rodzice zapisali ją do liceum na drugim końcu miasta tylko dlatego, że miało lepsze wyniki od lokalnego. Zapowiadały się niezłe wakacje.

 

Zdławiłem w sobie chęć wzięcia nóg za pas i zadzwoniłem do bramy, która odpowiedziała buczeniem oczekiwania na odpowiedź. Po chwili w głośniku rozległ się damski głos:

 

– Tak, słucham?

 

– Eee… Dzień dobry. Przyszedłem w sprawie pracy.

 

– Ach, oczywiście! Bardzo pro…

 

Pisk towarzyszący automatycznemu otwieraniu bramki zagłuszył resztę odpowiedzi. Pchnąłem furtkę i kilka kroków później znalazłem się na schodkach. W drzwiach wejściowych stanęła kobieta około pięćdziesiątki.

 

– Ty musisz być Daniel, przyjaciel Adama – odezwała się na powitanie. Zrobiła krok, gestem zachęcając do wejścia. – Chodź, porozmawiamy o konkretach.

 

Te nie były szczególnie skomplikowane. Miałem zjawiać się w jej domu trzy razy w tygodniu, żeby zabierać córkę kobiety do ośrodka rehabilitacyjnego. A ponieważ studiowałem fizjoterapię, oczekiwano, że w dwa inne dni będę przychodził i ćwiczył z dziewczyną osobiście. Kobieta z wyraźnym niezadowoleniem wyjaśniła, że córka miała wypadek na motocyklu i konkretnie połamała sobie kość piszczelową. Przełknąłem nerwowo ślinę, ale niczego nie skomentowałem. Chwilowo wciąż poruszała się na wózku, ale oczekiwano, że wkrótce przerzuci się już na kule. Tak naprawdę miałem więc być szoferem, opiekunem i rehabilitantem przez jakieś dwadzieścia godzin w tygodniu. W głowie już obliczałem, czy dałoby radę pogodzić to z pracą w sklepie albo rozwożeniem pizzy.

 

– Skoro wszystko jasne, może chciałbyś poznać Sarę?

 

Tego momentu obawiałem się najbardziej. Nie wypadało jednak oponować – zresztą chciałem jak najszybciej mieć to za sobą. W końcu nie musiałem lubić tej dziewczyny, więc nawet gdyby faktycznie okazała się rozpieszczoną i naburmuszoną nastolatką, wystarczyło, żebym wypełniał zadania zlecone przez jej matkę.

 

Podążyłem więc za kobietą na taras oddzielony od domu dużymi, przeszklonymi drzwiami. Moja świeżo upieczona podopieczna półleżała na leżaku z nogą od stopy aż po kolano w gipsie. Na zewnątrz mocno grzało słońce, więc podejrzewałem, że wrażenia musiały być mało przyjemne, ale dziewczyna nie wyglądała na niezadowoloną. Miała przymknięte oczy, a na uszach słuchawki, dlatego nawet nie zauważyła, gdy się zbliżyliśmy. Nieznacznie kołysała głową, przez co ciemne włosy podskakiwały do rytmu.

 

Kobieta pochyliła się nad córką i dotknęła jej ramienia. Dziewczyna drgnęła nerwowo i otwarła oczy, a gdy dostrzegła matkę westchnęła ni to z irytacją, ni z ulgą. Zsunęła jedną słuchawkę.

 

– Co jest?

 

– Chciałam ci kogoś przedstawić. – Kobieta wskazała mnie ręką. – To Daniel, twój nowy opiekun.

 

Dziewczyna spojrzała na mnie tylko przelotnie, po czym znów zwróciła się do matki.

 

– Przecież powiedziałam, że nie potrzebuję pomocy.

 

– Sara, nie zaczynaj – ostrzegła kobieta.

 

– Ale po co się upierasz? – Dziewczyna zaparła się rękoma, żeby usiąść bardziej prosto. – Przecież mogę sama jeździć na rehabilitację i…

 

– Nie będziesz w tym stanie sama jeździć po mieście. I koniec dyskusji. Daniel będzie zaglądał zabierał cię na rehabilitację i pomagał ćwiczyć. Studiuje fizjoterapię, więc oboje na tym skorzystacie. A teraz bądź tak miła i pokaż się z dobrej strony.

 

Po tych słowach uśmiechnęła się do mnie przepraszająco i wróciła do domu. Sara spojrzała na mnie z ledwo hamowaną niechęcią i powiedziała:

 

– Miło pana poznać.

 

Szczerze w to wątpiłem, ale na głos powiedziałem tylko:

 

– Tylko nie żaden „pan”. Mów mi Daniel.

 

– W porządku. Wystawią ci chociaż papierek za praktyki?

 

W pierwszej chwili nie załapałem, ale w końcu dotarło do mnie, co miała na myśli.

 

– Och, nie. To tylko praca wakacyjna. Na praktyki muszę załapać się do szpitala albo ośrodka.

 

Pokiwała głową, przyjmując informację do wiadomości.

 

– Więc kiedy zaczynasz?

 

– Jutro.

 

– Masz swój samochód?

 

– Jasne.

 

– Jak długo zostaniesz?

 

Czułem się jak na rozmowie kwalifikacyjnej. Sara przez cały czas siedziała wyprostowana jak struna, nawet na mnie nie patrząc. Odnosiłem wrażenie, że obserwowanie gałęzi kołysanych słabym wiatrem interesuje ją bardziej od mojej osoby. Zadawała tylko kolejne pytania, aż wreszcie wyczerpały jej się możliwości. Niedługo później pożegnałem się i wróciłem do domu z poczuciem, że czekają mnie naprawdę ciężkie tygodnie.

 

Następnego dnia poznałem ojca Sary, choć to dość mocne słowo, jak na opis naszego spotkania. Mężczyzna przywitał mnie w drzwiach i wręczył zapasowy klucz do furtki, żeby dziewczyna nie musiała się fatygować, kiedy jego i żony nie było w domu. Później wyszedł, tłumacząc się sprawami zawodowymi. Nie wątpiłem, że ufali mi głównie przez polecenie rodziców Adama, ale i tak czułem się dziwnie, przypinając kluczyk do własnego pęku z breloczkiem przywiezionym z wakacji.

 

Sara była już gotowa do wyjścia – siedziała w holu na wózku z niedużym plecakiem zawieszonym na uchwytach przy oparciu. Pamiętając o tym, jak zachowywała się poprzedniego dnia, zdobyłem się tylko na zdawkowe pozdrowienie. Potem jednak przypomniałem sobie o schodkach przed domem i braku jakiegokolwiek podjazdu. Dziewczyna szybko potwierdziła moje obawy – musiałem znieść ją z wózkiem. Nic dziwnego, że matka tak upierała się przy zatrudnieniu pomocy.

 

Nie miałem nawet pojęcia, jak zabrać się za złapanie wózka, żeby nie zrzucić przy okazji Sary, nie mówiąc już o dźwiganiu go w dół. Dziewczyna przyglądała się moim poczynaniom z coraz większym zdenerwowaniem.

 

– Mogę po prostu zejść – powiedziała w końcu. – To tylko trzy schody, dam sobie…

 

– Nie ma mowy – zaoponowałem od razu. – Masz nie obciążać nogi, póki…

 

– Jadę na rehabilitację.

 

– I myślisz, że od razu postawią cię na nogi i każą chodzić?

 

Mój protekcjonalny ton zamknął jej usta. Wydęła tylko z niezadowoleniem wargi i znów wbiła spojrzenie w przestrzeń. Świetnie. Po raz kolejny spróbowałem chwycić wózek, ale każda poza była albo niepraktyczna, albo niezbyt przyzwoita. Westchnąłem.

 

– A może po prostu zaniosę cię do samochodu bez wózka? – zaproponowałem.

 

– Co?

 

Byłem pewien, że usłyszała mnie doskonale. Podrapałem się po głowie.

 

– To najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. Zaraz będziemy spóźnieni, a sam nie zniosę cię razem z wózkiem.

 

Gdybym akurat na nią nie patrzył, przegapiłbym moment, w którym mocniej zacisnęła szczęki. Później od razu je rozluźniła i rzuciła:

 

– Jak chcesz.

 

No i proszę. Naburmuszona i obrażona – dokładnie tak jak mówiłem. Najchętniej natychmiast napisałbym Adamowi, że wpakował mnie na niezłą minę, ale naprawdę brakowało nam czasu. Pochyliłem się więc nad Sarą i najdelikatniej jak umiałem, wsunąłem jej ręce za plecy i pod kolana. Dziewczyna nie zamierzała mi w żaden sposób pomagać, więc upewniłem się, że trzymam ją dość pewnie i wyprostowałem się nie bez trudu. Zszedłem po schodkach i w mgnieniu oka dotarłem pod drzwi samochodu. Sara wciąż nie wykazywała żadnego zainteresowania.

 

– Mogłabyś?

 

Nie odpowiedziała, ale wyciągnęła rękę i otwarła drzwi. Ugiąłem kolana, żeby posadzić ją na fotelu i niechcący zahaczyłem głową dziewczyny o dach auta.

 

– Hej! – zawołała oburzona, odruchowo unosząc ręce.

 

– Wybacz! – Pochyliłem się mocniej i tym razem bez przeszkód odłożyłem ją na siedzenie. – Nic ci nie jest?

 

– I tak jedziemy do szpitala – odparła lekceważąco.

 

Otwarłem usta, żeby dodać coś jeszcze, ale zaraz je zamknąłem. Przecież nie zrobiłem tego celowo. Nie miałem zamiaru tłumaczyć się przed jakimś dzieciakiem.

 

Niestety, reszta dnia wcale nie wypadła lepiej. W trakcie jazdy Sara wyjęła z plecaka książkę, wyraźnie zaznaczając, że nie ma ochoty na rozmowy. W ośrodku zostawiłem ją pod opieką rehabilitanta i poszedłem po kawę, żeby poprawić sobie nieco humor. Nie pomogło, zwłaszcza gdy po wszystkim zmuszony byłem spędzić w męczącej ciszy jeszcze półtorej godziny. Gdy tylko pojawiła się matka Sary, z ulgą uciekłem do domu.

 

Zacząłem chwytać się na tym, że z utęsknieniem wyczekuję chwili, kiedy zmiana w roli opiekuna się skończy i będę mógł iść do drugiej pracy. Rozwożenie jedzenia z nadzieją na lichy napiwek sprawiało mi zdecydowanie więcej frajdy niż spędzanie czasu z Sarą. Dziewczyna albo siedziała z nosem w książce, albo zachowywała się, jakbym miał trąd. Od niefortunnego wypadku z samochodem za każdym razem patrzyła na mnie krzywo, gdy brałem ją na ręce i osłaniała głowę, jakby za grosz mi nie ufała. Odpłacałem jej się tym samym – przynajmniej w kwestii milczenia i skąpych odzywek. Jedyne chwile, kiedy zdawaliśmy się posiadać choćby cienką nić porozumienia, następowały w obecności jej rodziców. Nie trwały więc szczególnie długo.

 

Po dwóch tygodniach nabrałem dystansu. W końcu mało kto był zadowolony ze swojej pracy. Najważniejsze to ją wykonać, zgarnąć pieniądze i wrócić do domu. Wiedziałem, że kiedyś przyjdzie podobna refleksja, ale nie spodziewałem się jej jeszcze przed końcem studiów.

 

Z westchnieniem wysiadłem z samochodu. Jak automat otwarłem furtkę i wszedłem po schodkach. Nie zawracałem sobie głowy pukaniem – szybko załapałem, że Sara i tak nie otworzy. Wolała siedzieć w holu i czekać, aż sam sobie poradzę. Zadziwiające jak na kogoś, kto beze mnie był więźniem we własnym domu.

Następne częściJaskółka 2/2

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vismorien 10 miesięcy temu
    Podoba mi się, szybko wciągnąłem cały kawałek. Pare razy nawet się zaśmiałem ^^ Fajnie że forma jest tak przejrzysta, odpowiednie odstępy, dodają lekkości podczas czytania ;)
  • Ocmel 10 miesięcy temu
    Dziękuję bardzo :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania