Poprzednie częściJedno słowo - prolog.

Jedno słowo... Rozdział czwarty

Właśnie kończyłam się szykować do wielkiego, cotygodniowego wyjścia, gdy usłyszałam dzwonek. Zaskoczona spojrzałam na zegarek i uśmiechnęłam się z uznaniem. Mojej przyjaciółce chociaż raz, udało się nie spóźnić i być nawet przed czasem. W myślach biłam jej brawa i przybijałam piątkę.

- No mała - powiedziałam, otwierając drzwi - jestem mile…

Nie dokończyłam pochwały, bo po drugiej stronie stał ktoś, kogo w ogóle się nie spodziewałam i nie brałam pod uwagę; chociaż nie, brałam, ale później i w innej scenerii. Nienawidziłam niespodzianek, odkąd skończyłam pięć lat, a z tortu wyskoczył wynajęty przez rodziców klaun. Miało być zabawnie, a do dzisiaj miewałam koszmary.

- Nie odbierałaś telefonu, więc pomyślałem, że wpadnę i zobaczę co u ciebie - chyba wyczuł moje zaskoczenie, bo nie próbował przekraczać progu - podobno jeśli raz się kogoś uratuje, to już zawsze będziemy odpowiedzialni za tę osobę.

Ledwo nadążałam za potokiem słów, który z niego wypływał; oniemiała z wrażenia, że potrafił wypowiedzieć tyle zdań na jednym wdechu, potrząsnęłam głową i oparłam ją o drewnianą framugę. Patrzyłam teraz na niego, spod lekko przymrużonych powiek; w dłoniach trzymał zestaw na specjalną okazję - kwiaty, wino i czekoladki.

- Chyba nie muszę pytać, skąd masz mój numer - mruknęłam po dłuższej chwili - gdybym to ja ci go dała, wiedziałbyś, że najpierw powinieneś napisać mi wiadomość.

Z westchnieniem, cofnęłam się w głąb mieszkania, robiąc mu tym samym przejście.

- Nie jesteś zła? - na mój gust był zbyt grzeczny i miły, ale mamie przypadłby do gustu na samym wejściu - chyba gdzieś wychodzisz, więc może innym razem?

Wyjęłam z jego rąk kwiaty, które od razu zaczęłam wąchać i uśmiechać się do nich. Czerwone róże, to klasyka gatunku.

- Dziękuję - mruknęłam, gdy przeszliśmy do kuchni, bym mogła wstawić je do wazonu - właściwie to wybierałam się do klubu, ale teraz już nie muszę tam iść, skoro sam do mnie przyszedłeś.

- Jak to?

Zerknęłam na niego z ukosa. Siedział przy stole, plecami oparty o ścianę i bawił się serwetkami.

-W zasadzie chciałam cię przeprosić, że ostatnim razem uciekłam praktycznie bez pożegnania i w ramach rewanżu zaprosić na kawę.

Usłyszałam głośne mruknięcie, a chwilę później westchnięcie. Odstawiłam zalane wodą kwiaty na blat, obok zlewu i odwróciłam się w jego stronę. Nikt nie lubił rozmawiać z czyimiś plecami.

- Bardzo mi przykro - miał poważny wyraz twarzy - jednak będę musiał ci odmówić.

Z trudem rozumiałam sens wypowiedzianego zdania. Czyli od początku miałam rację - nie byłam w jego typie albo, co gorsza spotykał się już z kimś. Tylko czemu odczuwałam rozczarowanie? I czego w takim razie chciał? Nie wierzyłam w odpowiedzialność za osobę, której raz się pomogło. Stek bzdur wyssanych z palca i niczym niepodpartych.

- Dlaczego? - zapytałam niby od niechcenia, wzruszając przy tym ramionami.

Na moment zapadła cisza. Czekałam w napięciu, aż coś powie i naprawdę wolałam usłyszeć brutalną i szczerą prawdę, niż słuchać wykrętów mających na celu zamydlić mi oczy. Nie byłam ślepa i potrafiłam dostrzec, kiedy ktoś był mną zainteresowany, a kiedy po prostu nie chciał sprawiać mi przykrości. Tak, jak on w tej chwili.

- Za późno już na kawę - wydusił z siebie odpowiedź, powstrzymując wybuch śmiechu - dlatego przyniosłem wino.

Doprawdy nie wiem, co go aż tak bardzo rozbawiło, ale nie zamierzałam o to pytać. Okazało się, że jestem nie tylko ślepa, ale przy okazji głupia. Nikt nikomu nie dawał wina, by sobie na nie popatrzeć - przeważnie symbolizowało problemy sercowe w przypadku kobiet, lub chęć w spędzenie nocy, jeśli chodziło o mężczyzn. W naszym przypadku problemy odpadały, więc pozostała opcja druga. Wspólna noc.

- No tak - mruknęłam, przygryzając dolną wargę - w takim razie poszukam korkociągu. A ty mi powiedz, czemu właściwie dzisiaj nie pracujesz. Zwolnili cię?

Znów musiałam odwrócić się do niego tyłem. Cholera! Najwyższy czas pomyśleć o wyburzeniu ściany działowej i połączyć kuchnię z salonem.

- Szef dał mi wolne - odparł, a ja żałowałam, że nie mogę na niego spojrzeć - to całkiem w porządku facet.

Oczami wyobraźni, widziałam mężczyznę, mniej więcej w wieku mojego ojca, który klepie protekcjonalnie po ramieniu swoich pracowników i śmiejąc się, jednocześnie podtrzymuje swój wielki brzuch. Najlepsze lata ma już dawno za sobą i prawie zapomniał, czym jest sport.

- Ja nie miałam jeszcze szczęścia, poznać właściciela klubu. Chyba nikt z wyjątkiem pracowników go nie widział.

Jak na złość nie mogłam znaleźć tego przeklętego urządzenia.

- No wiesz, on prowadzi kilka biznesów i gdyby jeszcze chciał włączyć w to spotkania ze stałymi bywalcami swojego klubu, to niedługo później zabrakłoby mu czasu na sen i własne przyjemności.

W ostatnim słowie wyczułam dziwny podtekst, ale wolałam puścić to mimo uszu. Już raz dzisiaj wyciągnęłam błędne wnioski.

Gdy już zaczynałam tracić nadzieję, w końcu udało mi się znaleźć, to czego szukałam. Z miną zwycięzcy odwróciłam się w stronę swojego gościa. Śmiejąc się, uniósł dwa kciuki w górę.

- To, co otwieramy? - zapytałam, dalej triumfując.

Skinął głową, a ja podałam mu trybuszon. Kiedy wino zostało otwarte, wyjęłam z szafki dwa kieliszki i rozlałam czerwonobrunatny trunek. Artur podniósł napełnione do połowy naczynie, delikatnie nim obrócił w dłoni i zrobił dokładnie to samo, co robił mój ojciec.

- Wyczuwam nutę wanilii i czekolady - powiedział, unosząc głowę i patrząc mi w oczy - brałem w ciemno.

Uniosłam swoją lampkę do ust i upiłam łyk. Ta niezapowiedziana wizyta i znienawidzona niespodzianka, cieszyły mnie bardziej, niż wizja jutrzejszego kaca. Może rozmowa nie toczyła się na jakieś ambitne tematy, ale z nim mogłabym tylko pić wino i milczeć. Nie odczuwałam presji na podtrzymanie konwersacji, a przecież to było najważniejsze. Komfort psychiczny i brak skrępowania.

- Może, zamiast siedzieć w kuchni, przejdziemy do salonu?

Bardzo rzadko przyjmowałam gości w miejscu, które było moim królestwem. Kochałam gotować i robiłam to z przyjemnością, tylko niestety nie miałam zbyt wielu okazji ku temu i to był największy minus mieszkania w pojedynkę.

- Tu jest dobrze - odparł, przeczesując palcami włosy - u mnie też siedzieliśmy w kuchni. Pamiętasz?

Zanim jednak mnie do niej zaprosił, to wcześniej poznałam jego sypialnię i łazienkę. Tego też nie dało się zapomnieć.

- Wtedy zrobiłeś mi najlepsze śniadanie, jakie kiedykolwiek jadłam. Twoja jajecznica była obłędna - musiałam go pochwalić - skąd wiedziałeś, jaką lubię?

Wbił wzrok w swój prawie pusty kieliszek i poprawił się na krześle.

- Nie wiedziałem - odparł z rozbrajającą szczerością w głosie - ale ja taką jem i innej nie uznaję. To dobrze, że trafiłem w twój gust.

 

Właśnie miałam dolać mu wina do kieliszka, kiedy usłyszeliśmy dźwięk zapowiadający przybycie kolejnego gościa. Bąknęłam, pod nosem “przepraszam” i poszłam otworzyć, chcąc spławić spóźnialską koleżankę. Ostrożnie uchyliłam drzwi, dbając o to, by jak najmniej mogła dostrzec ponad moją głową. Była wyższa ode mnie o jakieś trzydzieści centymetrów.

- Jak zwykle spóźniona - warknęłam, chociaż wcale nie byłam zła.

-No wiem - posłała mi przepraszający uśmiech - ale możemy już iść. Gotowa?

- Nigdzie nie idę. Coś mi wypadło i po prostu nie mogę.

Po cichu liczyłam, że obrazi się na mnie za wystawienie jej oraz dziewczyn i po prostu sobie odejdzie, ale byłam w błędzie.

- Przestań ściemniać - zawołała, piszcząc niczym rasowa idiotka - tylko powiedz kim on jest, znam go? Dobry jest w łóżku?

No tak, zapomniałam o jeszcze jednej, bardzo ważnej rzeczy. Na chrzcie, rodzice Ance dali na drugie "dyskrecja”, a jako trzecie przy bierzmowaniu wybrała "brak jej”. Kolejną negatywną cechą charakteru mojej najlepszej przyjaciółki było to, że wszystko kojarzyło jej się z jednym. Nawet coś tak dobrego, jak hot dogi potrafiła skutecznie obrzydzić.

- Twoją przypadłość można jeszcze wyleczyć - odparłam z poważną miną - przeglądałaś ostatnio oferty szpitali?

Byłam niemal przekonana, że jej przypadek, to idealny test wiedzy dla psychiatrów.

- To chociaż powiedz, czy jest przystojny i warty zostania w domu - rudzielec nie odpuszczał - no weź, nie bądź taka i uchyl rąbka tajemnicy.

W chwili, gdy usłyszałam głośne kaszlnięcie, odsunęłam się od drzwi i to był mój największy błąd. Ania wparowała do mojego mieszkania, jakby była co najmniej u siebie i od razu przeszła do salonu, pewna, że to właśnie tam go ukryłam.

- Chcesz sprawdzić w szafie? - warknęłam wściekła.

- Ja ci się zawsze chwalę, gdy…

Urwała, bo nagle czyjeś ręce oplotły mnie w pasie. To by było na tyle, jeżeli chodziło minimum prawa do prywatności. Teraz każdego dnia, będę zasypywana pytaniami. Świadomie lub nie, wpakował mnie w niezłe kłopoty.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania