Jego specjalnością było milczenie

Jego specjalnością było milczenie. Nie był wybornym wojownikiem, nie był też najsilniejszy z nas. Prócz tego, że zawsze starał się zrobić wszystko najlepiej jak umiał nie wyróżniał się niczym. Oprócz milczenia. Do dzisiaj pamiętam tę barczystą sylwetkę, siedzącą na drewnianej ławie obok ogniska, wpatrzoną w płomienie liżące kolejne kawałki drewna. Splecione ręce, nieobecny wzrok i broda poruszana lekkimi podmuchami wiatru, tak mogę go opisać z perspektywy tych wszystkich lat.

Pochodził chyba z gór. Mówię chyba, bo wiem tylko, że stamtąd przybył pewnego zimowego poranka. Zaoferował naszemu jarlowi swój topór, w zamian za miejsce przy jego ognisku, a ten zgodził się. Do dzisiaj nie wiem dlaczego nie poddał go żadnej próbie, albo po prostu nie wyrzucił jak niejednego włóczęgę wcześniej. Być może kierował się przeczuciem, że przyda się w naszej drużynie podczas wiosennych rajdów na tereny zamieszkiwane przez Wenedów, którzy, jak wtedy przypuszczaliśmy, wobec kilku lat spokoju, które dostali od nas gdyśmy wyprawiali się do Wessex, nabrali złota w sakwy i bursztynów do rękojeści mieczy.

Zamieszkał w chacie, która stała pusta na obrzeżach osady od trzech lat, kiedy to ostatni z jej mieszkańców, Gunnar, zginął podczas potyczki z wikingami z Jomsborgu, zwanego też przez Słowian Wolinem. Jego żona umarła rok wcześniej na suchoty, a córka wyszła za Orma, szanowanego drużynnika. Gunnar nie miał żadnych krewnych w osadzie, więc jego chata przeszła pod protekcję jarla i stała pusta, aż do dnia w którym przybył do nas ów milczący wędrowiec.

Przez kolejnych kilka miesięcy rzadko widziałem go przechadzającego się po osadzie. Zdecydowaną większość czasu przebywał w swej chacie, pomagając jedynie rybakom w wyładowywaniu tego, co złowili, za co dostawał marną zapłatę, wystarczającą jednak do zaspokojenia jego życiowych potrzeb. Z tego, co wiem nie miał żadnej kobiety, nie był też zainteresowany żadną z mieszkających w osadzie. Ludzie mawiali, że miał kiedyś żonę, z którą mieszkał w samotni w górach oraz że żona ta została zamordowana przez zbójców, którzy pewnego mroźnego wieczora, podając się za wędrowców, poprosili o schronienie. Kiedy on poszedł po drewno, oni poderżnęli gardło kobiecie i zaczaili się, żeby zrobić to samo z gospodarzem. Ten jednak miał zobaczyć wszystko przez okiennicę i wściekły zarżnął napastników siekierą, którą rąbał drzewo. Patrząc na jego tęgą postać mógłbym się założyć, że krew była wszędzie, a poodrąbywane kończyny można było znaleźć w każdym kącie chaty.

Jakakolwiek byłaby prawda, skutek był taki, że ów milczący mąż trafił na tą samą smoczą łódź co ja, zajmując wiosło zaraz przed moim. Pamiętam kiedy szedł przez pomost, niosąc cały swój dobytek w jednym starym, lnianym worku. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy była tarcza, która musiała mieć nie mniej niż pół stopy dłuższą średnicę niż te, których używaliśmy zwykle. Jego posępna twarz, którą pokrywały o wiele za głębokie jak na wiek bruzdy nie dawała po sobie zdradzić żadnych emocji.

Przez kolejnych kilka tygodni, podczas przeprawy przez Morze Bałtyckie wypowiedział zaledwie kilka zdań, krzycząc, że zrozumiał polecenia kapitana i że bierze się do ich wykonania. Głos miał mocny, z łatwością przebijał się przez ryk zezłoszczonych fal. Zawsze też dawał z siebie wszystko, niezależnie od tego co przychodziło mu zrobić. Drużyna go za to lubiła, a i jarl zdawał się być zadowolonym z jego towarzystwa, nie raz zapraszając na łyk rozgrzewającego miodu pitnego.

Kiedy wreszcie dotarliśmy do wybrzeży zamieszkiwanych przez plemiona Wenedów przywitała nas gęsta mgła. Z jednej strony zasłaniała nasze trzy smocze okręty przed wzrokiem zwiadowców ale z drugiej utrudniała nawigację wzdłuż nieznanego lądu. Zacumowaliśmy w niewielkiej zatoce i rozbiliśmy obóz na jej brzegu. Kilka dużych saksonów i cztery stożki otoczyliśmy prowizorycznym ogrodzeniem z zastruganych na ostro pieńków brzozowych, a w centrum ustawiliśmy w dwóch szeregach tarcze, podpierając je wbitymi w ziemię gałązkami. Broń każdy trzymał przy sobie, na wypadek niespodziewanego ataku. Pierwsza noc jednak minęła spokojnie. Wtedy właśnie zobaczyłem go takiego, jaki do dziś siedzi w mojej pamięci, lekko zgarbionego i zapatrzonego w ognisko.

Następnego ranka jarl wysłał ludzi na zwiad. Mieli znaleźć osady Wenedów, które można by złupić. Wybrał spośród swoich wojowników dziewięciu i podzieliwszy ich po trzech wysłał w trzy strony świata. Ja i mój milczący towarzysz mieliśmy szczęście zostać w obozie. Cały ranek spędziliśmy na czyszczeniu ostrzy toporów z cienkiej warstwy rdzy, która na nie naszła podczas podróży przez morze. Po południu wróciła pierwsza trójka meldując o dużym skupisku sił Wenedów na wschodzie. Kiedy pozostałe czujki nie wróciły do wieczora zrozumieliśmy, że mamy do czynienia ze znaczną siłą, której nie należy lekceważyć. Jarl zarządził gotowość wszystkich wojowników, unieśliśmy więc tarcze i stanęliśmy w linii.

W tej samej chwili na obóz zaczęły padać strzały wystrzelone z lasu otaczającego nasz obóz. Kilkunastu ludzi padło od razu, reszta zdołała schować się za tarczami. Cichy szum fal, który był jedynym towarzyszącym nam do tej pory dźwiękiem, zaczęły przeszywać krzyki rannych wojowników. Ustawiliśmy ścianę z tarcz i rozglądaliśmy się dookoła, szukając ruchów przeciwników wśród drzew. Obok mnie stał on, ze swoją wielką tarczą, za którą w tamtej chwili dziękowałem Odynowi.

Kilka minut, które minęły od ostrzału do ataku Wenedów dłużyły się niczym całe godziny. Jarl, widząc nasze zniecierpliwienie zainicjował starą pieśń, którą zwykli nucić wojownicy z naszej osady przed starciem. Po chwili podchwyciła ją cała drużyna, a gdy skończyliśmy podnieśliśmy wielki wrzask i biliśmy orężem w metalowe umba naszych tarcz. Dopiero wtedy Wenedowie zaatakowali.

Było ich wielu, co najmniej dwa razy więcej niż nas. Walka nie należała do łatwych, bo ludy słowiańskie słynęły nie tylko ze swojej gościnności ale i z bitności. Jako osobne plemiona byli raczej prostymi do pokonania przeciwnikami, ale zjednoczeni stanowili siłę, która mogła bez problemu stawać przeciwko normańskim wyprawom na ich ziemie. Ci, z którymi przyszło nam toczyć bój na pewno nie należeli do jednego tylko plemienia.

Starcie trwało kilka długich chwil, lecz wreszcie zabrzmiał róg, który nakazał pozostałym przy życiu Wenedom wycofać się do lasu. Kiedy tylko odeszli od naszej formacji na dziesięć kroków zasypał nas deszcz strzał, nie pozwalając nawet na chwilę odetchnąć i opuścić luźno ręki dźwigającej tarczę.

Pozostało nas może pięćdziesięciu zdolnych do walki, z prawie dwóch setek, które wylądowały na brzegu dwa dni wcześniej. Jarl był ranny, leżał na ziemi z krwawiącą nogą, wciąż jednak jeszcze wykrzykując rozkazy. Kazał zanieść rannych na największą z łodzi, a pozostałe dwie podpalić. Wszystko to robiliśmy pod ciągłym ostrzałem Wenedów, który padał od strony lasu i straciliśmy kolejnych piętnastu ludzi nim skończyliśmy.

Kiedy rozkazy były wykonane, na skraju lasu stanął na nowo oddział Słowian, szykując się do ataku. Jarl, widząc to, nakazał wszystkim pozostałym przy życiu wrócić do ojczyzny i opowiedzieć na thingu co spotkało wyprawę. Kiedy chcieliśmy go zabrać na łódź szepnął, plując krwią, że jego czas w Midgardzie się kończy, a na niebie widział już walkirie. Rzekł do mnie, żebym zorganizował wyprawę, która spustoszy całe wybrzeże i pomści zmarłych w walce wojowników. Odparłem, że to zrobię. Sam zaś, podpierając się drzewcem włóczni o ziemię, stanął przodem do czekających na skraju lasu Wenedów, wzywając imienia Odyna.

Już wiosłowaliśmy, kiedy obejrzałem się raz jeszcze w kierunku lądu, żeby po raz ostatni zobaczyć mojego jarla. Dostrzegłem wtedy, pośród kłębów dymu dobywających się z płonących drakkarów, barczystą postać stojącą obok niego, która pomagała mu ustać w oczekiwaniu na spotkanie z Odynem. Nigdy później już go nie widziałem.

I chociaż nie wyrzekł do mnie nigdy ani słowa, poczułem wielką pustkę, kiedy w drodze powrotnej nie mogłem zawiesić wzroku na jego barczystej sylwetce, wiosłującej przede mną. Brakowało mi tego spokoju, który wnosił swoją obecnością i tej ciszy, którą można było znaleźć tylko w jego obecności.

Bo, sami pomyślcie, ilu znacie ludzi, z którymi możecie siedzieć w całkowitej ciszy tak, jakbyście siedzieli sami, ale jednocześnie czując obecność kogoś drugiego obok? Ja nigdy później nie spotkałem już nikogo takiego. I nie spotkam, bo oto dożywszy zaszczytnego wieku sześćdziesięciu trzech lat czuję, że mój koniec się zbliża. Mam jeszcze tylko nadzieję, że dane mi będzie wypłynąć na wiosenną wyprawę i zginąć z bronią w ręku tylko dlatego, żeby trafić do Valhalli i znów, raz jeszcze i na wieki, spocząć u jego boku w milczeniu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Zapraszamy do wzięcia udziału w głosowaniu :) Głosy na wiersze można oddawać tutaj: http://www.opowi.pl/forum/glosowanie-literkowa-bitwa-na-rymy-bez-w478/
  • Lucinda 15.09.2016
    Czytało się dobrze, jak zwykle. Cieszę się, że jednak tekst się dziś pojawił, chociaż mój mózg momentami odmawia współpracy, a zanim mi ten stan minie, to pewnie jeszcze z godzinę muszę poczekać, aż znowu się uaktywnię :D Ciekawa historia, dobrze poprowadzona, podoba mi się też końcówka z milczeniem, ciszą. Tylko z tym "nie wyrzeknięcie słowa do bohatera, które jest pod koniec, przeczy trochę temu, co było wcześniej - ,,Rzekł do mnie, żebym zorganizował wyprawę". Chyba tyle na razie ode mnie, bo jeszcze mnie coś nadgarstek zaczyna boleć :/
    ,,Prócz tego, że zawsze starał się zrobić wszystko najlepiej jak umiał (przecinek) nie wyróżniał się niczym";
    ,,Zaoferował naszemu jarlowi swój topór, w zamian za miejsce przy jego ognisku" - bez przecinka;
    ,,Do dzisiaj nie wiem (przecinek) dlaczego nie poddał go żadnej próbie, albo po prostu nie wyrzucił" - bez przecinka przed "albo";
    ,,które dostali od nas (przecinek) gdyśmy wyprawiali się do Wessex";
    ,,stała pusta, aż do dnia w którym przybył do nas ów milczący wędrowiec" - przecinek zamiast przed "aż", dopiero przed "w którym";
    ,,Z tego, co wiem (przecinek) nie miał żadnej kobiety";
    ,,Patrząc na jego tęgą postać (przecinek) mógłbym się założyć";
    ,,ów milczący mąż trafił na tą samą smoczą łódź" - ,,tę samą";
    ,,Pamiętam (przecinek) kiedy szedł przez pomost";
    ,,Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy (przecinek) była tarcza";
    ,,Jego posępna twarz, którą pokrywały o wiele za głębokie jak na wiek bruzdy (przecinek) nie dawała po sobie zdradzić żadnych emocji";
    ,,niezależnie od tego (przecinek) co przychodziło mu zrobić";
    ,,Kiedy wreszcie dotarliśmy do wybrzeży zamieszkiwanych przez plemiona Wenedów (przecinek) przywitała nas gęsta mgła";
    ,,zasłaniała nasze trzy smocze okręty przed wzrokiem zwiadowców (przecinek) ale z drugiej utrudniała";
    ,,podzieliwszy ich po trzech (przecinek) wysłał w trzy strony świata";
    ,,Po południu wróciła pierwsza trójka (przecinek) meldując o dużym skupisku sił";
    ,,Kiedy pozostałe czujki nie wróciły do wieczora (przecinek) zrozumieliśmy";
    ,,Kilka minut, które minęły od ostrzału do ataku Wenedów (przecinek) dłużyły się" - i czasownik do tych "kilku minut", a więc "dłużyło się";
    ,,Jarl, widząc nasze zniecierpliwienie (przecinek) zainicjował starą pieśń";
    ,,gdy skończyliśmy (przecinek) podnieśliśmy wielki wrzask";
    ,,słynęły nie tylko ze swojej gościnności (przecinek) ale i z bitności";
    ,,Ci, z którymi przyszło nam toczyć bój (przecinek) na pewno nie należeli do jednego tylko plemienia";
    ,,Kiedy tylko odeszli od naszej formacji na dziesięć kroków (przecinek) zasypał nas deszcz strzał";
    ,,Pozostało nas może pięćdziesięciu zdolnych do walki, z prawie dwóch setek" - bez przecinka;
    ,,robiliśmy pod ciągłym ostrzałem Wenedów, który padał od strony lasu (przecinek) i straciliśmy kolejnych piętnastu ludzi (przecinek) nim skończyliśmy";
    ,,opowiedzieć na thingu (przecinek) co spotkało wyprawę";
    ,,Kiedy chcieliśmy go zabrać na łódź (przecinek) szepnął";
    ,,na jego barczystej sylwetce, wiosłującej przede mną" - bez przecinka;
    ,,Brakowało mi tego spokoju, który wnosił swoją obecnością (przecinek) i tej ciszy";
    ,,dożywszy zaszczytnego wieku sześćdziesięciu trzech lat (przecinek) czuję". 5 :)
  • To jarl rzekł o wyprawie, nie milczący mężczyzna :D Rzeczywiście coś dziś Ci mózg odmawia współpracy chyba :D Poprawić postaram się jutro, bo dziś też już nie mam do tego serca :)
  • Angela 16.09.2016
    Bardzo przyjemna, lekko snująca się opowieść do przeczytania wieczorem. Nie będę się rozpisywać, podobała mi się,
    a zwłaszcza klimat : ) 5
  • Bardzo dziękuję! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania