Poprzednie częściJestem wolny

Jestem wolny cd II

(Z góry przepraszam bo może być kilka byków nie miałem czasu na korygowanie a tekst leży i leży)

 

II

Kręciłem się, chodziłem, ciuntałem i w końcu gdzieś dotarłem. Znaczy gdzieś, przecież właściwie cały czas gdzieś byłem, ale do tej pory moje bycie nie było do określenia w przestrzeni a dokładniej do nazwania. Byłem obecny po prostu w mieście, koło budynku, kamienicy, na ulicy. Teraz był inaczej. Dotarłem do miejsca które było punktem odniesienia, charakterystycznym, któremu można nadać nazwę a dokładnie do placu na którym rosło drzewo Magnolii. Piękne, rozłożyste, imponujące, kwitnące. Jego kwiaty białoróżowe roznosiły po placu rozkoszną, kojącą, słodkawą woń. Na wprost drzewa stała ławka, ustawiona w taki sposób żeby osoba siedząca podziwiała drzewo na tle jedynej ulicy dochodzącej do placu. Z powodu pochmurnego nieba nie potrafię określić czy ulica dochodziła do placu od strony wschodu, zachodu, północy, południa. Osobiście obstawiam wschód ale to tylko moje domniemania. Drzewo pięknie komponowałoby się ze porannym słońcem. Oczyma wyobraźni widzę je skąpane w słońcu.

Usiadłem na ławce, nie mając zielnego pojęcia co dalej począć. Może zapach i obecność drzewa pomoże mi poukładać sobie wszystko w głowie. Może szum drzewa pomoże mi przypomnieć sobie skąd i po co wyszedłem. Albo choć gdzie mam się udać. Nie wiem, cokolwiek. Może chociaż z braku możliwości zapalenia ukoi moje skołatane nerwy. Potrzebowałem jakiegoś pomysłu, najlepiej planu.

Siedząc tak zamyśliłem się bezmyślnie ale numer sobie myślę. Masowałem dłońmi potylicę i dałem się porwać kojącemu zapachowi kwiatów. Miałem zamknięte oczy a w głowie pustkę. Prawdę mówiąc nie wiem ile czasu minęło aż z letargu wyrwał mnie dźwięk kroków. Zbliżał się do mnie jakiś człowiek. Mężczyzna.

Nie mogę powiedzieć o nim nic specjalnego. Żadnych znaków szczególnych. Jedna z tych osób której wygląd był obrzydliwie zwyczajny, nad wyraz pospolity, niczym się nie wyróżniający, trywialny. Nos, oczy, uszy. Chyba szatyn, a może brunet nie raczej miał brązowe włosy. Na pewno trochę siwy. Oczy szare albo szaro niebieskie, trochę wpadające w zieleń. Porostu bliżej nieokreślonego koloru, jak włosy. Ciepły uśmiech ale jakby trochę grany. Na pewno nieszczery. Niósł papierową torbę. Machnął ręką, żeby zwrócić na siebie moją uwagę.

- Mogę się przysiąść? – zapytał.

Skinąłem głową zgadzając się. Przyznam, zaciekawił mnie. Jego obecność w tym miejscu była dla mnie intrygująca, była też kojąca. W końcu człowiek. Żyjąca istota z krwi i kości. Do tego gada. Może coś wie. Gorzej jak nie. Nic tam ważne, że jest. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy podziwiając magnolię w końcu mężczyzna spojrzał na mnie i zapytał.

- Piękna prawda?

- Cudowna, naprawdę zachwycająca. – odparłem.

- Sam ją tu wsadziłem. – powiedział z dumą w głosie. – Przepraszam, że tak bezpośrednio ale wyglądasz na zmartwionego wszystko w porządku?

- Chyba tak – po krótkim namyśle - tak w porządku. Dziękuję. Zmęczyłem się spacerem.

- Nie zabrzmiało to przekonująco ale cóż domyślam się, że jesteś skołowany. Każdy by taki był na twoim miejscu. Zwą mnie P. a ty jak o sobie mówisz?

Cholera jasna! To jest jeden z tych powodów dla którego bałem się kogoś spotkać. Pytania, pytania, paskudne pytania. O co by mnie nie zapytał, imię, ulubiony kolor, skąd jestem, która godzina, na nic nie jestem w stanie odpowiedzieć. Nie widziałem nawet swojej twarzy w lustrze, nie wiem jaki mam kolor oczu. Otworzyłem usta chcąc wydobyć z siebie jakieś słowa, ale P. zaczął zanim ja zdążyłem.

- Aj jaj, jaj – syknął. – no przecież. Będziesz się od teraz nazywał… O. tak, nazwę cię O. Pozwól, że tak będę do ciebie się zwracał – zlustrował mnie z góry do dołu i kontynuował – pewnie masz dużo pytań prawda? Dlatego nie krępuj się zadawaj. Śmiało. Postaram ci się trochę rozjaśnić sytuację. No, śmiało, wal. – rozsiadł się niczym motyl na kwiatku.

Przyznam teraz to mi rozwalił system. Mam pytać jakiegoś faceta który przedstawił się jako P.? O co mam go pytać o pogodę? Patrzyłem na niego z niedowierzaniem ale mimowolnie, pchany wewnętrznym przymusem zapytałem.

- Gdzie jesteśmy?

- Na ławce. Pod drzewem. W mieście. Generalnie najtrafniejszym określeniem jest, że znajdujemy się tu. Ja osobiście określam to miejsce bytnią, wiesz od bytu, istnienia, życia. – wyjaśnił. Mnie osobiście nie wiele to mówiło, ale bałem się drążyć.

- Skąd się tu wziąłem?

- Stąd co wszyscy pozostali. Sam zadecydowałeś, że chcesz być i jesteś. – mówił jakby to wszystko było takie trywialne, banalne, oczywiste.

- Co mam robić?

- Co tylko zechcesz. – uśmiechnął się – ogranicza cię tylko twoja wyobraźnia.

- A kim jestem?

- Kochany, na to pytanie musisz sobie już sam odpowiedzieć. Nie miej jednak złudzeń nie jeden już próbował zazwyczaj bez rezultatów. Ja osobiście na tym bym się nie skupiał, ale twoja wola. Słuchaj tak mnie zagadujesz, że nieomal zapomniałem po co do ciebie przyszedłem. Zanim zaczniesz cokolwiek robić, chciałem ci udzielić rady.

- Słucham. –udawałem zaciekawionego, choć tak naprawdę jego odpowiedzi zrobiły mi jeszcze większy mętlik w głowie, zmartwiły mnie i nie miałem już ochoty niczego więcej słuchać. To chyba jakaś kiepska zabawa.

- Choćby nie wiadomo co, pod żadnym pozorem nic nigdy nie planuj – ostatnie słowo mocno podkreślił i wyartykułował – planowanie jest niebezpieczne. Lepiej działać, tak wiesz, spontanicznie. Reagować. W sumie to najlepiej w ogóle nie działać i tak sobie bytować. Tak jest, wiesz, komfortowo.

- Plany są niebezpieczne? – przyznam teraz mnie zaciekawił.

- Oczywiście! Po pierwsze mogą kolidować z planami innych. A to rodzi konflikty a te oznaczają kłopoty. Ktoś może się zdenerwować, że pokrzyżowałeś jego plany albo, że masz taki sam plan jak on. To z kolei może rodzić złe emocje takie jak zazdrość. Z emocjami trzeba się uporać więc powstaje kolejny plan który przeszkadza w realizacji planu poprzedniego albo gorzej kogoś innego a to z kolei, rozumiesz, i tak dalej i tak dłużej. Taki efekt śniegowej kuli. Po drugie plan może się nie udać. To rodzi rozczarowanie i wtedy powstaje plan korygujący do planu, albo plan B lub gorzej plan A1 i potem kolejna wersja albo plan który kontruje plan kogoś innego. Jeszcze jest sytuacja kiedy musisz wymyślić plan który przeszkodzi w realizacji planu który psuje twój plan a jak do tego jeszcze wmiesza się plan trzeciej osoby… MASAKRA. Jednym słowem planowanie jest złe, lepiej się zdać na bytowanie, chłoń rzeczywistość taką jaką jest to najbezpieczniejsze.

- Ok – zgłupiałem – po co właściwie tu jesteśmy? Po co jest to miejsce?

- Bo taki jest plan – uśmiechnął się złośliwie.

- Plan? Czyj plan?

- Wybacz tego nie mogę powiedzieć.

- A kto stworzył to miejsce?

- Na to pytanie też nie mogę odpowiedzieć.

- Są tu jeszcze inni?

- Są. Na niektórych musisz uważać, mają plan i nie zawahają się ciebie użyć żeby go zrealizować. Niektórzy są niegroźni inni pomocni, a jeszcze są i tacy którzy przynajmniej częściowo odpowiedzą na twoje pytania. Są tacy którzy wywiodą cię na manowce ale są też tacy którzy pomogą. Jak przy tym jesteśmy to muszę ci powiedzieć najważniejszą zasadę. Możesz się spotykać z innymi, możesz rozmawiać, możecie właściwie robić wszystko co chcecie po za jednym. Nie możecie razem mieszkać i wchodzi do swoich mieszkań. Możecie być razem, ale równocześnie musicie być osobno. Możecie opowiadać co tam w waszych mieszkaniach, jak one wyglądają ale nie możecie do nich wchodzić. Powiem więcej nie możecie nawet do nich zaglądać. Generalnie wszystko jest tak skonstruowane, że nawet nie wejdziecie razem do żadnego budynku. Wolałem cię uprzedzić żeby nie było zaskoczenia a teraz szybciutko, O. mam dla ciebie dwa prezenty na powitanie. W sumie to trzy. W papierowej torbie masz Nasturcje i notatnik z ołówkiem a tu – klepną ręką trzy razy w udo – masz towarzysza.

Z jednej z bram po prawej stronie wyłonił się rudy psi łeb. Pies rozejrzał się, zobaczył P. i raźno do nas przybiegł. Usiadł obok mojej nogi, wywalił jęzor i zaczął ziajać.

- Bądź jak ten pies, on nie myśli o przeszłości, nie myśli o przyszłości, po prostu jest tu i teraz i z tego czerpie radość. Jest twój. Możesz go nazwać jak sobie tam zechcesz. Tylko pamiętaj dbaj o niego, tak samo o kwiatka. Świeża woda, karma, odżywka. Wiesz te sprawy. Zanim pójdę, czy masz jeszcze jakieś prośby, pytanie wątpliwości?

- Masz może ogień? Zapaliłbym.

- I to akurat jest dobry plan, bo nie koliduje z planami innych przynajmniej na razie a i czas ci szybciej zleci ale niestety nie mogę ci pomóc bo nie dysponuje żarem. – rozłożył bezradnie ręce i zaczął wstawać z ławki – no na mnie już pora. Powodzenia O.

- Poczekaj! Muszę o coś jeszcze spytać – nie chciałem, żeby odchodził, przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie chciałem zostać sam, bałem się tego. Nie byłem gotowy. Chwyciłem go za rękę – a czy ty masz jakiś plan na pobyt tutaj? – ratowałem się jakimkolwiek pytaniem, żeby tylko został jeszcze chwile.

- Oczywiście i sukcesywnie go realizuje. – wyszarpnął rękę z mojego uścisku i wygładził rękaw.

- I jak ci idzie?

- Lepiej niż przypuszczałem – uśmiechnął się, tym razem tajemniczo – naprawdę muszę uciekać - ruszył z ławki w stronę narożnej kamienicy.

- Dlaczego P. co znaczy twoje imię?

- P. znaczy Prawda. Zawsze muszę mówić prawdę. –Stanął przed drzwiami. Wyjął klucze. Otworzył drzwi. – i to niestety jest czyjś plan.

- Ostatnie pytanie, co znaczy moje imię, co znaczy O?

Niestety P. nie słyszał pytania albo nie chciał słyszeć. Wszedł do środka, zatrzasnął drzwi i zniknął. Ja zostałem sam z psem, Nasturcją i notatnikiem. Wszystko mnie to przeraża. Przecież to nie ma sensu. Popatrzyłem podłamany na psi wywalony jęzor i pomyślałem -Jakie by tu nadać ci imię byku.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania