Jeszcze jedna przygoda
Przedwczoraj najadłam się strachu, wracając do domu. Godzina dwudziesta trzecia, silny wiatr niósł zapowiadane śnieżyce, zimno, i - oczywiście - ciemno. Szłam nieczynnym torem z naciągniętym na głowę szalikiem, wydobytym zza kołnierza kurtki. Dlaczego nie włożyłam cieplejszej kurtki? Tej z wysłanym futerkiem kapturem? Jutro ubiorę się lepiej!...
Byłam już w połowie drogi, gdy usłyszałam, jak ktoś w ciemnościach zawołał: "Chodź tu!"
Ooo....
Włosy stanęły mi dęba! Serce wskoczyło do gardła! Głos dobiegł z krzaków po drugiej stronie torów. To nawet daleko - pomyślałam - trzy nitki, jeden tor nieczynny, dwa czynne, rów kolejowy, a wzdłuż rowu te krzaki i wysokie świerki. Świerki targał wiatr, a ja nasłuchiwałam, czy ktoś tupie, biegnąc w moją stronę, czy idzie zwyczajnie. Może posłyszę przewracające się kamyki na podkładach? Spojrzałam szybko w bok. Nikogo. I cisza.... Wyjęłam z torby telefon, wyszukałam kontakt do Jacka. Mój mąż na pewno już spał, ale przecież zerwie się na nogi, gdy usłyszy krzyk. Jeszcze siedem minut drogi. Blisko. Przyspieszyłam kroku i, z palcem gotowym do przyciśnięcia zielonej słuchaweczki, szłam dalej. Lepiej się nie oglądać. Muszę zachować pozory. Że się nie boję... Aż tu znowu, takie zdecydowane, jak jakaś komenda, trochę zgłuszone wichrem, ale dobrze wydobyte z ciemności moim strachem, ponowne: "Chodź tu!".
Wyobrażałam sobie, że ten szaleniec zacznie mnie gonić, ja zacznę krzyczeć do telefonu. A gdyby tylko zaczął rozmowę, rozmawiałabym jak najspokojniej. "Dlaczego pan wieczorem chodzi sam po torach?". Hahaha! "A pani?"
Do domu dotarłam bezpiecznie. Zdjęłam kurtkę, odplątałam szalik, torbę rzuciłam byle gdzie. I dlatego później połamałam okulary.
Bo jestem przyzwyczajona, że wszystko ma swoje miejsce.
Rano, gdy włożyłam jedną skarpetkę, zachwiałam się. I usiadłam na fotelu, żeby spokojnie włożyć drugą. A tam leżała torba! A w torebce moje najlepsze okulary! I to nie w sztywnym etui, a w miękkim, skórzanym, eleganckim, portfelikowym...
I pękły na pół!
Tak mi szkoda było tych okularów...
A co z wołaniem w ciemną, wietrzną noc? Mój mąż, po usłyszeniu opowieści o tym wołaniu, stwierdził, że to na pewno było przywoływanie psa. Przecież za tymi drzewami jest mała uliczka, stoją trzy domki, a o tej porze ktoś mógł wołać psa, czy to na spacerze, czy żeby wrócił z podwórka do domu.
Siostra uznała, że to na pewno nie było do psa. Do psa woła się po imieniu.
Ja zażartowałam, że jeśli to wołanie się powtórzy - odpowiem.
Zawołam: ""To ty chodź tu!". Hahaha!
A dzisiaj jest Dzień Kobiet. I usłyszałam takie miłe zdanie: "Z okazji Dnia Kobiet naprawię twoje okulary".
To będzie lepszy prezent, niż zwykły, kupiony w kwiaciarni bukiet róż.
Mój mąż pojechał po klej.
Komentarze (22)
Szłam z głową okutaną szalikiem, po nieużywanym torze.
„Szłam nieczynnym torem z naciągniętym na głowę szalikiem,…”
Kamera pokazuje osobę z daleka, idącą torem, potem dochodzi do zbliżenia i widzimy jej głowę.
„Szłam z głową okutaną szalikiem, po nieużywanym torze.”
Tutaj kamera filmuje wpierw głowę, później się oddala lub przerzuca obiektyw na tory.
Osobiście wolę oryginalne zdanie, ponieważ przechodzi od ogólnego obrazu (tory) do szczegółów (głowa), co jest bardziej konwencjonalne we wstępie opowiadania.
Cokolwiek by nie powiedzieć: piszemy to co widzimy, a każdy widzi co innego. ?
"Szłam nieczynnym torem, z naciągniętym na głowę szalikiem, wydobytym zza kołnierza kurtki".
Nie miałam czasu na dopracowanie, napisałam, wkleiłam i pojechałam do miasta. Teraz wróciłam i widzę, że jest więcej do poprawienia. Np. tutaj:
"... i wysokie świerki. Świerki targał wiatr..."
Wiatr "targał świerkami", a nie "targał świerki". Targałby, gdyby niósł je na plecach. A one jednak tkwiły jeszcze korzeniami w ziemi.
Dzięki, Grain, za wizytę i komentarz!
Przecinek uważam za zbyteczny — robi z ciekawego zdania wyliczankę: eeny, meeny, miny, moe.
Powinnaś zaufać intuicji; często pierwsza myśl jest najlepsza. ?
„Silny wiatr", „śnieżyce”, „nieczynny tor” — symbolizują moim zdaniem nieprzyjazny, opustoszały świat, potęgując w nas pragnienie znalezienia na drodze jakieś zasłony, muru, wiaty, dopóki nie przekroczymy progu gościnnego domu. Ponadto, jak powyżej, są to elementy potęgujące grozę.
Marsz po torach to osobny temat — czy zauważyłaś, że podkłady jak na złość są poukładane w zbyt długich odstępach na jeden krok, zbyt krótkich na dwa? Trzeba co półtora kroku stąpać po podsypce, chyba że jest się wielkoludem lub karzełkiem. Z tym nieczynnym torem też nic pewnego: dopóki szyny są ułożone w jeden ciąg, zawsze coś może się po nich potoczyć… Takie nieużywanie, ślepe tory, przerośnięte dzikim rumiankiem stanowiły doskonałe tło do cyklu opowieści Stefana Grabińskiego „Demon ruchu”.
Pęknięte okulary to złośliwość rzeczy martwych — nie służą nam przez całe życie, zmuszają nas do naprawiania, wymiany części, kupowania i używania nowych rzeczy, dopóki znowu się nie popsują. Trzeba z tym jakoś żyć.
Stachura napisał opowiadanie o tym jak ukradziono mu na stacji dokumenty i brulion z wierszami, których nigdzie nie skopiował. Tak się tym zdenerwował, że wyrzucił wszystkie pozostałe rzeczy, żeby się nie uzależniać od żadnych przedmiotów. Zawędrował nad rzekę, zbudował na brzegu szałas, żywił się rybami i runem leśnym, a później opisał to w książce „Jasny pobyt nadrzeczny”.
Żałuję, że nie byłem pierwszym komentującym ten tekst, ale zaraz po przeczytaniu musiałem pozmywać naczynia.
Daję 5 i pozdrawiam serdecznie. ?
Kiedyś spotkałam na torach dwóch kolejowych strażników, którzy chcieli mi wypisać mandat. Podczas rozmowy z nimi zadzwonił w mojej torebce telefon. To mój mąż, który zobaczył ich przez okno, chciał mnie ostrzec. "Uważaj, chodzą sokiści". SOK to Służba Ochrony Kolei. Stąd nazwa sokiści. Powiedziałam im, że zostałam przed nimi ostrzeżona, lecz za późno. W ogóle fajnie sobie pogadaliśmy. Skończyło się na pouczeniu. Nie wiem, skąd tam się wzięli, raz na trzydzieści lat.
A w tamtym roku, w czasie śnieżnej zimy, gdy ścieżka w wysokich zaspach wydeptana była na szerokość jednej stopy, zobaczyłam na końcu trasy, tam, gdzie się przechodzi w niedozwolonym miejscu, czarną postać zawiniętą w powiewającą na wietrze chustę. Była to kobieta, która czekała pięć minut, aż tam do niej dojdę, żeby wejść na tę ścieżkę i iść w odwrotnym kierunku. Wyglądała jak ostrzeżenie: "Czekam na ciebie tu, gdzie nie powinnaś przechodzić...". Lecz to nie była śmierć. Ot - zwykła kobieta, która też nie powinna tam sterczeć.
Dzięki za komentarz!
Piąteczka oczywiście, choć ja akurat nie przywiązuje dużej wagi do ocen gwiazdkowych. Liczą się odczucia :)
w sensie zlepienia okularów:)↔Pozdrawiam ?:)
Piątak ?
Nie zrozum mnie źle, ale masz mentalne "jaja", lub bohaterka ma jeśli to tylko fikcja ?
Osobiście zaopatrzyłem członków mojej rodziny w gaz pieprzowy, choć najchętniej porozdawał bym pistolety.
Na pustkowiu jest bezpiecznie. Gorzej wśród bloków, w pobliżu całodobowych sklepów. Szczególnie w sobotnie wieczory.
Kiedys koleżanka biegła z drugiej zmiany do autobusu - na skróty przez park i usłyszała, że ktoś za nią biegnie, przyspieszyła, ale zmeczona oparła sie o drzewo i rzuciała torebkę:
- Niech pan weźmie sobie pieniądze i obrączkę, tylko proszę mnie nie gwałcić!
- Co pani pieprzy, spiesze sie do autobusu, a pani o jakimś gwałcie?
Czasem przerastają nas takie sytuacje i prowadzą w strach, a to po prostu życie.
Pozdrawiam serdecznie
Chciałbyś napisać wiersz na konkurs wierszowy?
Tematy do wyboru lub łącznie to:
~ WCZORAJ PADAŁ DESZCZ
~ DROGA DO...
Dawno niczego nie opublikowałaś tu, więc może chciałabyś jednak...
🙂
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania