Jeszcze tylko pięć przesyłek cz.1
Od kilku dni nie zakładałem do pracy uniformu, przez co czułem się trochę mniej oszustem: byłem kurierem, kiedy prowadziłem firmową furgonetkę i kiedy szedłem z paczką do klienta, ale wracając od klienta, z pustymi rękami, mogłem być kimkolwiek.
Miałem trzydzieści dwa lata, od dwóch byłem rozwiedziony i bardzo samotny, od roku w każdy weekend chadzałem do kawiarni, w której pracowała ta dziewczyna, od pół roku wiedziałem, że ma na imię Ola, od trzech miesięcy zbierałem się, żeby się z nią umówić. Może dlatego, kiedy wreszcie odważyłem się zagadać i zapytała mnie, gdzie pracuję, spanikowałem i odpowiedziałem:
- W biurze.
Od razu tego pożałowałem, było jednak za późno, żeby się wycofać i modliłem się tylko: proszę, niech nie zacznie dopytywać, w jakim konkretnie biurze. Nie zaczęła. I zgodziła się ze mną spotkać.
Tego dnia każdy przekazany pakunek zbliżał mnie do końca pracy i do osiemnastej trzydzieści, o której byłem umówiony z Olą. Została mi tylko ta dzielnica, pięć paczek, zawiezienie auta do bazy.
Zatrzymałem się przed pomalowaną na łososiowo socjalistyczną kostką. Chwilę wcześniej zadzwoniłem do klientki i nie odebrała, ale w oknach paliło się światło. Wyciągnąłem przesyłkę i ruszyłem przez otwartą furtkę prosto do drzwi. Spojrzałem na komórkę, szesnasta dwadzieścia. Wygląda na to, że skończę przed czasem. Zadzwoniłem.
Otworzyła mi grubawa dziewczynka z mysimi włosami, na oko pięcioletnia.
- Dzień dobry, poprosisz mamę?
- Mamy nie ma.
- Może być tata. – Brak reakcji. - Albo inny dorosły.
- Jest tylko Józef.
Zajrzałem w głąb mieszkania. Fakt, że ów Józef nie pojawił się, kiedy pięciolatka rozmawiała z obcą osobą, wydał mi się podejrzany.
W wysokim krzesełku siedziało niemowlę. Coś z nim było nie tak… Jakby chciało coś powiedzieć, ale nie mogło…?
Nagle do mnie dotarło: to dziecko się dusi! Rzuciłem paczkę na podłogę, dopadłem do krzesełka, uniosłem malca, nóżki zaplątały się w zabezpieczenia, przez chwilę miałem wrażenie, że nigdy go stamtąd nie wydostanę. Wreszcie się udało, był miękki jak szmaciana lalka, przełożyłem sobie przez kolana i kilka razy mocno uderzyłem w plecy. Nic. Nie umieraj dziecko, błagałem w duchu, przecież jestem, pojawiłem się znikąd, żeby cię uratować, nie umieraj! Stuknąłem jeszcze kilka razy. Mocno. Mocniej. A jak zrobię mu krzywdę?
Nagle z buzi wypadła żółta kuleczka. Obróciłem dziecko twarzyczką do siebie. Nawet nie płakało, jakby się zdziwiło, że znowu oddycha.
Posadziłem je na podłodze. Ręce trzęsły mi się tak mocno, że i tak bym go nie utrzymał.
- Józek był głodny… dałam mu kukurydzę. – Dziewczynka była mocno przestraszona.
Pogłaskałem mysie włosy. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Salon połączony z kuchnią. Wszędzie nieład, na podłodze grzechotki, lalki i plastikowe naczynia. Na stoliczku przyczepionym do krzesełka stała puszka z gotowaną kukurydzą. Nigdzie ani śladu dorosłego.
- On jest za mały na takie rzeczy – powiedziałem odruchowo. Wyjaśnianie tej kwestii na pewno nie było moją rolą.
Dziewczynka pokiwała głową.
- Gdzie jest twoja mama?
- Na zakupach.
- I jesteście tu sami?
Pokiwała głową w odpowiedzi.
- Ja pilnuję Józefa.
- Mama was często tak zostawia?
Znowu skinęła. Czyli bez problemu mogę ich zostawić, pomyślałem. To nie moja sprawa. Jeszcze cztery paczki i pojadę na spotkanie z Olą. Chłopczyk pacnął mnie pulchną łapką w łydkę. Uratowałem mu życie. To chyba znaczy, że teraz byłem za niego odpowiedzialny?
- Poczekam z wami – westchnąłem. – Spróbujemy do niej zadzwonić, tak?
Dziewczynka uśmiechnęła się do mnie, marna nagroda, ale i tak zrobiło mi się cieplej na duszy. Ponownie wybrałem telefon do klientki, i tak jak poprzednio, nie odebrała.
- Chyba utknęła na tych zakupach. Ale zaraz wróci. – Nie wiedziałem, czy pocieszam bardziej ich czy siebie.
Umyłem ręce i dałem małemu jakiś jogurcik, który znalazłem w na blacie. Szesnasta trzydzieści osiem, nadal miałem zapas czasu.
Komentarze (14)
Początek ciekawy i obiecujący. Będę zaglądać do następnych części.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania