Poprzednie częściJuż Czas

Już Czas 2

***

Myślałam, że zmierzch nie nadejdzie nigdy. Dochodzące zewsząd odgłosy masowych mordów bolały mnie niemal fizycznie. Staś się zdrzemnął, ja nie mogłam. Strach sparaliżował mi niemal wszystkie funkcje życiowe. Zęby szczękały z zimna. Potwornie chciało mi się pić. Ściemniło się, odgłosy też prawie zupełnie ucichły. Obudziłam Stasia. Spał czujnie. Natychmiast się podniósł i spojrzał na mnie wyczekująco.

 Już mrok. Odgłosy zelżały - wyjaśniłam

 W takim razie wychodzimy – zadecydował - Musimy się przebić w stronę Powązek. Tam ostatnio widziano naszych. Poczekaj chwilę. Wyjrzę by rozeznać się w sytuacji.

Wychylił się przez właz, a potem szybko wyskoczył i dał mi ręką znak bym poszła za nim. Ruszyłam za nim. Mój towarzysz obejrzał się i wyszeptał:

 Torba. Zabierz torbę.

Dopiero teraz spostrzegłam leżący w rogu chlebak z emblematem czerwonego krzyża. Chwyciłam go i ostrożnie opuściłam kryjówkę. Szliśmy powoli, uważnie przemykając się blisko ścian. Okoliczne budynki płonęły. Gdzieniegdzie ułożone w potworne stosy leżały spalone ciała. Moje zmysły chyba oszalały bo na stosach widziałam widma. Tańczyły i wiły się na zwłokach. Wskazywały na mnie popalonymi paluchami. Zawodziły i chichotały na zmianę. Kilka z nich ruszyło za nami. Ale zatrzymały się wpatrzone w trupy dyndające na szubienicy. Już nie miałam złudzeń. Trafiłam w sam środek Powstania Warszawskiego. Stałam się świadkiem rzezi Woli. Myśl o tym, że być może Tadeusz jest gdzieś niedaleko dodała mi nieco otuchy. „Muszę dotrzeć do niego za wszelką cenę” - pomyślałam.” A jeśli wpadniemy w łapy wroga?”- znów dopadł mnie strach.”Już lepiej strzelić sobie w łeb”.- zajrzałam do chlebaka. Opatrunki, plastry, jakieś suchary. Nie miałam jednak żadnej broni. A to mnie czyniło zupełnie bezbronną.

 Staś - szepnęłam. Nie było reakcji.

 Staś- powtórzyłam nieco głośniej. Odwrócił się.

 Masz dla mnie jakąś broń?

Sięgnął do paska.

 Mam tylko visa - rzekł pokazując mi pistolet.- Chodźmy dalej. Nie ma czasu.- ponaglił mnie.

W oddali usłyszeliśmy głosy i tupot podkutych, ciężkich butów. Przyczailiśmy się w bramie mocno zniszczonego budynku. Kilka sylwetek przebiegło w oddali. Siedzieliśmy milcząc. Podałam Stasiowi suchara.

 Masz łyk wody?- spytałam.

Zaprzeczył głową. Zza pleców usłyszeliśmy szelest. Mój kompan natychmiast sięgnął po broń. Ale zaraz ją schował. Kobieta, która nas przestraszyła, sunęła powoli noga za nogą. Minęła nas bez słowa.

 Proszę się zatrzymać - Staszek pobiegł za nią i chwycił ją za ramię.- Tam grasują szkopy.

Odwróciła się niespiesznie. Obrzuciła pogardliwym spojrzeniem najpierw jego, a potem mnie.

 Powstańcy -przemówiła- Banda szczeniaków, którym zachciało się wojaczki. To przez was te niemieckie świnie wymordowały moją rodzinę.

 Niech pani tam nie idzie - powtórzył mój kompan.

Kobieta jednak wyrwała mu swoje ramię i wycedziła:

 Nie będziesz mi gówniarzu mówił co mam robić. Ja już nie mam dla kogo żyć.

Staszek wyciągnął swojego visa:

 Proszę się zatrzymać! Ostrzegam panią ostatni raz, a potem będę strzelał

- powiedział wycelowawszy jej w plecy.

Nawet się nie odwróciła, wzruszyła jedynie ramionami i poszła przed siebie tym samym, jednostajnym krokiem. Po chwili zniknęła nam z oczu wśród palących się ruin.

Tak bardzo pragnęłam znaleźć się teraz w ramionach Tadeusza.

 Możemy iść dalej? - zapytałam.

 Poczekaj tu, a ja sprawdzę jak wygląda sytuacja.- ostrożnie wyszedł na ulicę. A potem skinął ręką. I znów sunęliśmy wzdłuż poranionych murów, mijając liczne krzyże przypadkowych mogił, trupy i zgliszcza. Czasem ktoś przemknął, czasem znów musieliśmy się chować. Nie wiem ile czasu minęło ale zaczynało już świtać, gdy zobaczyliśmy zrównane z ziemią getto żydowskie. Staś przystanął:

 Nie wiem co teraz- przyznał- Gdzie mam szukać naszych?

 Może siedzą w którymś z okolicznych budynków? Zróbmy coś, ja muszę odnaleźć Tadeusza - byłam bliska płaczu.

 Wiem Hanuś- mój kompan odparł bezradnie - Jeśli wyjdziemy z tego żywi, pojedziemy na długie wakacje. Nad morze- chyba chciał mnie nieco naiwnie pocieszyć.

 W ruinach getta nie będzie się jak ukryć - zauważyłam.

 Możemy zaryzykować. Na tamtym budynku powiewa polska flaga. Tam mogą być nasi - stwierdził.

 Jestem gotowa podjąć to ryzyko.

 W takim razie nie traćmy czasu.- ruszyliśmy w stronę zabudowań, które wskazał Staszek.

 Halt! - usłyszeliśmy nagle za plecami. Od gmachu dzieliło nas może dwieście metrów. Powoli odwróciliśmy się. Dwóch niemieckich żołnierzy zmierzało w naszą stronę. Jeden z nich trzymał lekko uniesiony karabin. Serce podskoczyło mi do gardła. Widziałam, że Staś boi się równie mocno co ja. „To koniec”- pomyślałam- „Już nigdy nie zobaczę Tadeusza”.

Niemcy nie zdążyli jeszcze podejść zbyt blisko, gdy Staszek błyskawicznie wyciągnął broń. Strzelił do uzbrojonego. Tamten padł. Mój kompan wykorzystując zaskoczenie drugiego z nich, chwycił mnie mocno za rękę i pociągnął w stronę gmachu. Potykając się co chwila nie zwalnialiśmy biegu. Seria karabinu poszybowała naszym tropem. Mój towarzysz padł, a ja oszołomiona zawróciłam do niego. Żył lecz oddychał ciężko. Hitlerowiec zbliżał się z bronią wycelowaną w nas.

 Uciekaj, słyszysz?! - wydarł się mój przyjaciel. Znajdź naszych!!! No już!!!

Kolejna seria nie dała mi do niego dotrzeć.

 Wynoś się!!!! - powtórzył. Nie dam się tak łatwo sukinsynom.

Za tym, którego seria dosięgła Stasia, nadbiegali już jego pobratymcy. Z ciężkim sercem

i naiwną nadzieją, że ten chłopiec z tego wyjdzie, ruszyłam ile sił w nogach. Rozpędzone pociski ścigały mnie, raz po raz siekając wszystko wokół. Każdy następny mógł mnie doścignąć, powalić, zranić lub zabić. To ostatnie było lepsze niżby wpaść w łapy psów Hitlera. W tym szalonym biegu, obejrzałam się. Widziałam jak otoczyli Stasia. Odebrali mu broń, a potem nie chciałam widzieć już nic więcej. Padły strzały. Łzy zalały mi oczy, więc ostatnie metry przebiegłam na oślep. Pociski, które mnie ścigały, ucichły. Jakby germańscy oprawcy nasycili się swoją ofiarą. Padłam na posadzkę, płacząc bezgłośnie. Teraz w pełni zrozumiałam tamtą kobietę. Ja również zostałam sama. Za plecami usłyszałam szczęk karabinu. Odwróciłam się...

 

***

- Staś...- dookoła panowała ciemność. Twarz miałam mokrą od łez. Chyba mój własny szloch mnie obudził. Tadeusz nie spał. Wpatrywał się we mnie z uwagą. Wtuliłam się w niego, a on gładził mnie po włosach.

 Cicho, cicho moja mała- przemówił - Zdrzemnij się jeszcze.

 Miałam straszny sen.

 Wiem.

 Tadeusz...

 Tak?

 Jak znalazłeś się w moim życiu?

 Spotkałem cię, gdy szłaś cała mokra. Pamiętasz?

 I tak po prostu postanowiłeś podejść i zakochać się? Nie wierzę. To nie odbywa się tak po prostu.

 Uważasz, że cię oszukuję? - spytał

 Nie – odparłam - Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że chodzi o coś więcej.

 Hanka, przestań wymyślać - niespodziewanie dla mnie okazał oburzenie.

 Ale ja...

 Dobranoc. Porozmawiamy rano.

***

Kac po winie jest jedną z najgorszych jego odmian. Po przebudzeniu ujrzałam, że mojego lubego nie ma obok. Krzątał się po kuchni. Przygotowywał śniadanie, sądząc po zapachach owiewających mieszkanie. Wystraszył się nieco, gdy wspięłam się na palce i znienacka pocałowałam go w kark.

 Mama zawsze mi mówiła, że kuchnia to miejsce dla kobiet. Ale ja w tajemnicy przed kolegami lubiłem pichcić. Nikt o tym nie wie, więc mnie nie wygadaj - powiedział, pogroziwszy mi palcem, a potem objął mnie i pocałował. Po tej czułości mogliśmy zasiąść do aromatycznej jajecznicy. Po śniadaniu zapalił skręconego przed chwilą papierosa. Widziałam jak rozkoszował się pierwszym zaciągnięciem. Przyglądał mi się z uwagą, a potem powiedział:

 Nie będę miał dziś dla ciebie czasu. Musisz zaraz iść.

Omal nie udławiłam się jajecznicą.

 Co takiego? Każesz mi się wynosić?

 Tego nie powiedziałem - odparł poważnie - Po prostu chciałbym abyś zostawiła mnie dzisiaj samego.

 Mam tak zwyczajnie wyjść? Po tym co się między nami wydarzyło? Jak sobie to wyobrażasz? Wrócę do męża i powiem mu, że go zdradziłam tej nocy ale już wróciłam, tak?

 Hanka, przestań dramatyzować! To co się między nami wydarzyło było...

 Po alkoholu tak? - przerwałam mu - To chciałeś powiedzieć?

 ...to było najwspanialszym darem od losu – dokończył - Nigdy wcześniej nie przeżyłem nic równie niezwykłego.

 Dlaczego zatem nie mogę zostać z tobą?

 Haniu, proszę. Nie utrudniaj. Idź już.

 Jesteś draniem. A ja idiotką, która dała się nabrać - orzekłam. Bez słowa zabrałam swoje rzeczy i wyszłam. Z całych sił usiłowałam się nie rozpłakać.

 Hania...- usłyszałam za plecami. Nie odwróciłam się. Cicho zamknęłam za sobą drzwi.

Złamałam się dopiero na podwórzu. Stanęłam przy trzepaku. Tam gdzie wiedziałam, że Tadeusz mnie nie zobaczy. Nagle poczułam jak ktoś delikatnie chwyta mnie za ramię.

 Co się stało? Dlaczego pani płacze?- za mną stała mocno starsza kobieta. Ciągnęła za sobą niewielką walizkę na kółkach. Otarłam łzy bo zrobiło mi się wstyd.

 To nic takiego - wydukałam

 Coś mi się zdaje, że to przez mężczyznę. - uśmiechnęła się ciepło - Jeśli mam rację, proszę sobie opuścić łzy. Mnóstwo ich na tym świecie. A ten może nie być pani wart. Warto cenić rodzinę i przyjaciół - staruszka odeszła, a ja przez chwilę nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Myśli jak szalone kołatały mi się po głowie. Zebrałam się jednak w sobie i ruszyłam do domu.

***

 Gdzie byłaś?!! - Szymon już od progu krzyczał na mnie- Co ty sobie wyobrażasz?! Już miałem iść na policję by zgłosić twoje zaginięcie.

Ależ mi go było teraz szkoda. Stał w przedpokoju ubrany jedynie w kraciaste spodnie od piżamy i patrzył na mnie z rozpaczą w oczach.

 Przyszłam zabrać kilka rzeczy Szymek- powiedziałam spokojnie- Muszę się wyprowadzić na jakiś czas.

 Gdzie? - spytał krótko i stanowczo.

 Mama mnie przyjmie.

 Jak ty sobie to wyobrażasz? Należą mi się chyba jakieś wyjaśnienia?

 Teraz niczego nie będę ci tłumaczyć. Wybacz.

 Hanka! - Szymon złapał mnie za rękę.- Masz kogoś? Prawda?

 Potrzebuję kilku dni.

 A co ze mną przez ten czas? Co ja mam robić?

 Szymon, zrobisz co uważasz.

 Ale chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia?- powtórzył słabo.

 Oczywiście, że ci się należą.- co do tego nie miałam żadnych wątpliwości.- Ale nie tu i nie teraz. Pozwól mi się spakować w spokoju.

Mąż się nie odezwał już ani razu. W kompletnym milczeniu obserwował moje poczynania. Wychodząc rzuciłam jeszcze:

 Przepraszam cię.

Naprawdę uważałam, że nie zasłużył na to jak go skrzywdziłam.

***

- Jak to masz romans? - matka z wrażenia przysiadła na kanapie. Nad jej głową wisiał portret ślubny rodziców. Odniosłam wrażenie, że mój świętej pamięci ojciec patrzy na mnie karcąco.

- Jak możesz to robić Szymonowi. Postradałaś zmysły?! Przecież to dobry człowiek.

 Mamo, nie truj! Właśnie dlatego, że jest dobry, podjęłam decyzję o tymczasowej wyprowadzce.

 Haniu, a co potem. Kiedy już wrócisz do męża?

 Może wcale nie wrócę mamo. Jeszcze nie zdecydowałam.

 Kim zatem jest człowiek, który tak zawrócił w głowie mojej córce?

 Nie wiem mamo. Tego jeszcze nie wiem...

Matka popatrzyła na mnie z politowaniem, a potem rzekła:

 Możesz u mnie zostać, tak długo jak chcesz. Niezależnie od tego jaką podejmiesz decyzję. Na twoim miejscu jednak wybiłabym sobie z głowy ten głupi romans. Zachowujesz się niedojrzale. Ale wiem, że nie mam prawa ci niczego narzucać. Zrobisz zatem co uważasz za stosowne. Obyś jednak nie żałowała - mama opuściła pokój, a ja skuliłam się na łóżku i zatonęłam w rozmyślaniach. Bo tak naprawdę nie wiedziałam jaką podejmę decyzję. Przypomniały mi się słowa Julii. Wielka niewiadoma u boku Tadeusza, czy nudny spokój duszy z Szymonem. O tym pierwszym nie wiedziałam nic. Nie znałam nawet jego nazwiska. Był młody i narwany, a jednak miałam wrażenie, że on dobrze wie co robi. Iż, gdzieś w tym wszystkim jest poukładany bardziej niż cholerne puzzle z tysiąca elementów. Znalazłam się w matni i poczułam tak bardzo samotna. Ale wiedziałam, że niczego nie żałuję. Przyłożyłam głowę do poduszki.

***

- Ustrzeliłem w sumie trzech gołębiarzy.- powiedział z dumą w głosie. Miał obandażowaną głowę, lekko poparzoną twarz. Leżał przykryty brudnym kocem.

 A siostrzyczka nie ma czego do zakurzenia?- zapytał. Na moje oko miał z osiemnaście lat.

 Nie mam- odparłam – Za smarkacz jesteś na cygarety.

Dla żartu pokazał mi język. Wiedziałam, że dzieciak pochodził ze Starówki. Od kilku dni, kiedy trwały ewakuacje kanałami, nie miał wieści od rodziny. Blondas z lekkim wąsikiem i zawadiackim spojrzeniem. Jak większość z nich, kiedy wciąż wierzyli w zwycięstwo odgrażając się nieprzyjacielowi.

 Dobrze, że mi doktor nie amputował tej nogi com w nią postrzał dostał

- rzeczywiście i nogę miał całą w opatrunkach.

 A jak już stąd wyjdę to skombinuję dla siostry bukiecik. I wtedy się siostra ze mną umówi, prawda?

Roześmiałam się.

 Podane zostały leki przeciwzapalne, siostro?- dobiegło mnie zza pleców. Straszy mężczyzna w białym, nieco zabrudzonym rdzawo kitlu oczekiwał ode mnie odpowiedzi.

 Tak, panie doktorze.- powiedziałam. Lekarz sprawdził opatrunki i poklepał pacjenta

po ramieniu.

 Miałeś szczęście chłopcze. Na przyszłość jednak, miej więcej rozumu.

 Sam pan doktor przyzna, ze było warto by ustrzelić te łachudry.

Lekarz nie odpowiedział, tylko poprosił mnie na bok.

 Siostro, dostałem informację, że zaraz przyniosą tu pacjenta, który nie miał tyle szczęścia co tamten chłopiec. Będziemy najprawdopodobniej amputować obie nogi. Ocenię to naturalnie dopiero gdy go obejrzę. Proszę przygotować narzędzia i łóżko. Przenieść kogoś mniej poszkodowanego na podłogę - to powiedziawszy odszedł. Zrobiłam o co prosił. Właśnie kończyłam układać na posadzce koce, gdy do sali wpadła inna podekscytowana sanitariuszka:

 Zobacz Hanka, kto do ciebie przyszedł.

Istotnie w drzwiach stał ktoś wysoki. Przebijająca się zza postaci smuga światła, uniemożliwiła mi rozpoznanie twarzy. Po chwili jednak tonęłam już w jego objęciach.

 Hanuś moja! Tak się cieszę, że tu jestem!

 Tadeusz?- jaka ja byłam szczęśliwa.

 Zaraz przebijamy się z chłopakami na Starówkę. Tam już budują barykadę - mówił pełen emocji. A potem zaśpiewał cicho:

 „Stare Miasto, Stare Miasto. Wiernie ciebie będziem strzec”

 Bardzo za tobą tęsknię - wyznałam- Zostaniesz trochę?

 Nie mogę. Dowódca dał mi zezwolenie tylko na piętnaście minut. Muszę wracać. Jeszcze pójdą beze mnie.- roześmiał się. - A teraz najważniejsze. Udało mi się załatwić zgodę. Bądź jutro kwadrans po dziesiątej na Moniuszki. Jestem najszczęśliwszy na świecie Hanuś - to powiedziawszy pochwycił mnie ręce, tuląc mocno. A potem pocałował i wybiegł na podwórze.

 Ty to masz szczęście Hanka - powiedziała koleżanka. - Żeby tak mój Antek też tak chciał.- rozmarzyła się. - No dawaj całusa bo bardzo się cieszę.- ucałowała mnie w oba policzki i poszła do pacjentów.

„ Baśka, zawsze zwariowana ale taka z niej życzliwa dziewczyna”- pomyślałam. Nagle posłyszałam odgłosy szamotaniny, krzyki i strzał. Pobiegłam na schody zobaczyć co się dzieje. „Boże przenajświętszy, Niemcy”- poczułam paraliżujący strach.

 Proszę iść ze mną. Musimy się ratować- powstaniec, który wczoraj wieczorem przyszedł z raną postrzałową ręki, ciągnął mnie w głąb budynku.

 Proszę się nie wygłupiać. Jesteśmy w szpitalu, nic nam nie mogą zrobić -powiedziałam stanowczo.

 Niech siostra nie będzie naiwna. Oni nie przestrzegają żadnych reguł. Najprawdopodobniej zginiemy. Jeśli jednak nie spróbujemy się ratować, zginiemy na pewno! Biegiem!

 Ale ja mam pacjentów! Niektórzy nie mogą chodzić o własnych siłach. Nie mogę ich zostawić!

 Nie ma siostra wyboru.

Powstaniec zaciągnął mnie do ostatniego pomieszczenia na piętrze.

 Mam nadzieję, że nas tu nie znajdą. Jeśli jednak tak się stanie, mam jeszcze kilka kul w magazynku. Trzęsąc się ze strachu, mogłam tylko zatykać uszy by nie słyszeć strzałów. Przez maleńkie okienko, obserwowaliśmy jak wyprowadzają na podwórze ze szpitala personel. Szamoczącą się Basię, wywlekli za włosy, a potem rzucili na ziemię. Doktor podszedł do jednego z nich, chyba coś próbował tłumaczyć. Lecz to bydlę wyciągnęło broń z kabury i strzeliło mu w głowę. Mój towarzysz przytulił mnie zdrową ręką mocno do siebie. A potem Niemcy rozstrzelali zgromadzonych na podwórzu. Zginęła Baśka, padła twarzą do ziemi. Ginęły inne sanitariuszki, pacjenci, lekarze, personel szpitala, który miał nieść pomoc rannym.

Chciałam wyć z rozpaczy, z bezsilności. Nie mogłam. Kroki tych zwyrodnialców zbliżały się do nas. Wiedzieliśmy, że przeszukują pomieszczenia.

 Zanim nas dopadną, chcę abyś wiedziała, że nazywam się Gustaw Opaliński. To moje prawdziwe imię i nazwisko. Mój pseudonim to Lucek.

 Na mnie mówią Hania. Ale naprawdę nazywam się...- moje słowa zagłuszył huk samolotu. Potem coś posypało mi się na głowę i odpłynęłam w nieświadomość.

 

***

 Nie zniosę tego więcej- wściekła jak diabli powiedziałam do Julii - Mam dość tych cholernych koszmarów!

 Ciesz się, że to tylko sny. Potem się budzisz i znów jesteś w swojej pięknej rzeczywistości.

 Pięknej zwłaszcza- zadrwiłam.

 Doprawdy nie dramatyzuj- skarciła mnie Jula- Twoje problemy to nic w porównaniu z tym co przeżywała ludność w tamtym okresie.

 Masz rację ale te sny są tak realistyczne, że kiedy się budzę to jeszcze się trzęsę ze strachu.

 Tadeusz się odzywał? - moja starsza koleżanka lekko zmieniła temat.

 Nie – odpowiedziałam naburmuszona, zgodnie z prawdą. - Chyba tylko zabawił się moim kosztem. Pewnie przez alkohol do tego wszystkiego doszło.

 Mnie on raczej wygląda na typowego psychola niż łamacza serc niewieścich.

 Dzięki – odpowiedziałam już naprawdę wkurzona- Jeśli cię to obchodzi, to odzywał się Szymon. Ale nie jestem jeszcze gotowa na rozmowę z nim.

 Nie obchodzi - odparła z rozbrajającą szczerością, oglądając swój idealny manicure na paznokciach - I tak puścisz go kantem. Nawet gdyby Tadeusz miał się już nigdy nie odezwać.

 Myślisz, że się nie odezwie? - zapytałam ponuro.

Julia nie zdążyła mi odpowiedzieć bo do pokoju weszła Kasia, nasza recepcjonistka.

 Haniu- przemówiła, wręczając mi szarą kopertę - Pan Franek z ochrony, mówił, że około 4.00 rano zjawił się tu dziś młody mężczyzna i prosił aby Ci to przekazać. Nie podał co prawda twojego nazwiska ale jedną mamy Hanię w firmie.

Popatrzyłam znacząco na Julię. Uśmiechnęła się, podnosząc brwi. Podziękowałam Kasi, a kiedy wyszła, otworzyłam kopertę. Wyjęłam z niej sztywną tekturkę. Okazała się bardzo starą legitymacją szkolną. Rocznik 1938/1939. Zanim jednak zdążyłam się zastanowić kto i w jakim celu mi ją przyniósł, poczułam jak robi mi się słabo, a świat zaczyna wirować mi przed oczami. Na dokumencie widniało nazwisko Opaliński. Gustaw Opaliński. A fotografia nie pozostawiała wątpliwości do kogo kiedyś należał.

Kilka minut później, kiedy nieco ochłonęłam, Julia z niedowierzaniem kręciła głową.

 To się robi coraz bardziej ciekawe. Może ty jesteś medium jakieś czy coś.

 Prędzej zmysły tracę.

 Zauważ, że ktoś ci w tym jednak pomaga. Przecież sama sobie tego nie przyniosłaś. Chociaż- zastanowiła się chwilę - może jednak przyniosłaś. Pamiętasz taki film jak „Fightclub”?

 Przestań! - warknęłam- To nie jest śmieszne. Przyniósł ją jakiś mężczyzna, pamiętasz?

 Rzeczywiście, masz rację. I co będzie dalej?

 Mam pewien pomysł co z tym zrobić.

 

***

 Oczywiście, że możemy to zatrzymać w swoich zbiorach. Ale jeśli pani ma takie życzenie, możemy też spróbować przekazać legitymację rodzinie pana Gustawa

- poinformowała mnie pracownica muzeum Powstania Warszawskiego.

 Macie państwo kontakt z jego rodziną?- zapytałam nieco zaskoczona.

 Naturalnie, staramy się mieć jak najwięcej takich kontaktów.

 A czy jest możliwość...

 Niestety nie. Bardzo mi przykro. Nie możemy udzielać informacji o danych kontaktowych - przerwała mi rozmówczyni.

 Rozumiem oczywiście - przytaknęłam.- Chciałabym jednak zostawić namiar na siebie. Może bliscy pana Opalińskiego lub on sam, chcieliby odzyskać tę pamiątkę. Proszę, oto moja wizytówka.

 Zrobię co się da. Obiecuję. - kobieta na pożegnanie uścisnęła mi dłoń.

Opuściłam budynek. Wydawało mi się, że na dziedzińcu muzeum, ujrzałam sylwetkę Tadeusza. Zniknęła w bunkrze. Lecz kiedy ruszyłam za nią i weszłam do środka, nie zobaczyłam nikogo. „Zwidy jakieś mam” - pomyślałam.

 

***

Telefon w sprawie legitymacji odezwał się po kilku dniach. Kobieta przedstawiła się jako córka Opalińskiego. Umówiłyśmy się w małej kawiarence na Woli. Siedziała już i sączyła kawę, kiedy weszłam. Na oko miała około pięćdziesiątki. Zadbana, dość surowa z wyglądu, ze starannie wykonanym makijażem. Jednak to wrażenie oschłości minęło chwilę po tym jak się przywitałyśmy. Okazała się, serdeczną, ciepłą osobą.

 Witam pani Haniu - powiedziała- Cieszę się, że mogłyśmy się poznać. Każda pamiątka po tacie jest dla mnie niezwykle cenna.

 Rozumiem, że tata już nie...- jakoś niezręcznie było mi dokończyć zdanie.

 ...nie żyje - pani Teresa nie miała oporów. - Ojciec zmarł w 1978 roku. Do końca życia mieszkał w Warszawie. Czy mogę zobaczyć legitymację?

 Oczywiście - odparłam. Wyciągnęłam z torebki nadgryziony zębem czasu dokument i podałam rozmówczyni. Obejrzała go dokładnie z nostalgicznym uśmiechem.

 Tak, to ojciec. Wszystko się zgadza. Proszę spojrzeć - podała mi jakąś fotografię.- To tata i ja na wakacjach. - istotnie był to Gustaw. Kilka lat starszy ale na pewno on. Właśnie szczypałam się pod stołem, mając nadzieję, że to wszystko okaże się snem, kiedy pani Teresa spytała:

 W jaki sposób legitymacja znalazła się w pani rękach?

 Znalazłam w skrzynce na listy - skłamałam gładko- Moi sąsiedzi czasem mi podrzucają takie pamiątki. Sami nie odniosą do muzeum ale wiedzą, że ja to zrobię. To nie pierwszy taki przypadek.- uśmiechnęłam się.

 To bardzo szlachetne z pani z strony.

 Proszę mi wybaczyć, że pytam. Ale czy tata opowiadał kiedyś o powstaniu?

Zastanowiła się przez chwilę:

 Wiele nie mówił. To były bardzo trudne dla niego wspomnienia. Do końca życia, mimo że był bardzo pogodnym człowiekiem, śnił koszmary związane z tamtymi wydarzeniami. On nawet niespecjalnie chciał się widywać z towarzyszami broni, którzy powstanie przeżyli. Po prostu nie chciał do tego wracać.

 Nie ma się czemu dziwić - powiedziałam wyrozumiale choć czułam wielki zawód. - Nie będę już zabierać pani czasu - zaczęłam zbierać się do wyjścia.

 To ja pani bardzo dziękuję. Przyniosła mi pani cząstkę taty, jego historii - pani Teresa dopiła kawę i też się podniosła. Uściskałyśmy sobie ręce na pożegnanie. A potem odeszłam.

 

***

Kilka dni później córka Gustawa Opalińskiego odezwała się ponownie. Gapiłam się akurat bezmyślnie w telewizor i dusiłam napływające zewsząd myśli o Tadeuszu, gdy zawibrowała moja komórka.

 Halo?- odebrałam.

 Witam pani Haniu! Przepraszam, że niepokoję. Ale pomyślałam sobie, że może nie ma pani na dzisiaj planów. Jest taka słoneczna, piękna niedziela. Wybieram się karmić kaczki na Moczydło. Może miałaby pani ochotę mi towarzyszyć?

 Właściwie czemu nie? – odparłam - Spotkajmy się przy sadzawce za godzinę.

Kiedy dotarłam na Moczydło, pani Teresa już była. Sypała okruchy zebranemu u swoich stóp ptactwu. Przywitałyśmy się serdecznie, a moja nowa znajoma nasypała mi trochę mi trochę pokarmu na dłonie bym i ja mogła uszczęśliwić kilka ptaszków.

 Przyznam szczerze, że ściągnęłam tu panią nie bez powodu.

 A o co chodzi?

 Pytała pani o wspomnienia taty z okresu powstania - przysiadłyśmy na ławce- Nie zamierzam dociekać, czemu dlaczego to panią interesuje. Pewnie kieruje panią zwykła ciekawość. Proszę mnie nie zrozumieć ale dzisiaj Powstanie zrobiło się modne. Jednak dla bliskich powstańców ma ono zupełnie inny wydźwięk. Bardziej bolesny. Ktoś z Pani bliskich walczył w 44?

 Niestety nie. Moi rodzice urodzili się już po wojnie, a dziadkowie nie byli stąd- przytaknęłam- Ale kolekcjonuję w głowie historie ludzi z tamtego właśnie okresu. Wzbogacam swoją wiedzę - miałam wrażenie, że kłamstwo weszło mi ostatnio w krew. Wcale jednak nie czułam się z tym dobrze.

 Zadzwoniłam do pani bo przypomniałam sobie pewną historię, którą ojciec opowiadał nam kiedyś. Wielokrotnie prosiłam aby ją opowiedział. Nie robił tego chętnie. Ale nie umiał odmówić mojej prośbie. A ja jestem pani coś winna.

 Cała zamieniam się w słuch - powiedziałam.

 Tata w połowie sierpnia został ranny. Nic wielkiego, jak sam mówił. Rana postrzałowa ręki - pani Teresa zaczęła swoją opowieść, a ja poczułam jak zimny dreszcz przebiega mi po plecach. - Ponieważ jednak dość skutecznie uniemożliwiło mu to strzelanie, zgłosił się do szpitala. Wie pani co Niemcy robili po wkroczeniu do szpitali?- zapytała.

 Niestety wiem - odparłam cicho. Już wiedziałam co córka powstańca powie dalej. Nigdy tak bardzo się nie bałam słuchać.

 Do tamtego szpitala też wtedy wpadli - kontynuowała.- Tata uszedł z życiem. Niemal siłą uprowadził ze sobą jedną sanitariuszkę. Wtedy ją ocalił. Innych musiał pozostawić na pastwę germańskich zwyrodnialców. Czy wie pani, że ci, których nie mógł uratować przychodzili do niego potem w snach? Siadali mu na ramionach i opowiadali o swoich cierpieniach. Albo widywał ich w lustrach, gdy stojąc nieruchomo, wpatrywali się w niego bez słowa? Nigdy sobie nie darował, że wtedy zmuszony był dokonać takiego wyboru. Dlatego te wszystkie, potworne wspomnienia na dobre rozgościły się w jego snach. I nigdy się stamtąd nie wyprowadziły. Na szczęście, beztroskie wizje też miewał. Inaczej by chyba oszalał

- pani Teresa opowiadała, a ja z całych sił powstrzymywałam łzy.

 A ta sanitariuszka? Czy ona przeżyła?- przerwałam jej.

 Zanim dotarli do nich Niemcy, zawalił się sufit w pomieszczeniu, gdzie się ukryli. Tatę lekko ogłuszyło, sanitariuszka straciła przytomność. Da pani wiarę, że to ocaliło ich przed egzekucją? Wróg wyniósł się stamtąd w obawie o własne życie. Podłożył ogień pod budynek i poszedł mordować dalej. Tacie udało się jakimś cudem opuścić to miejsce. Wyniósł też dziewczynę.

 Czyli udało mu się ją jednak ocalić? - zapytałam.

 Wtedy tak. Spotkał polskich żołnierzy, którzy ją znali. I oni się nią potem zaopiekowali. Jakiś czas po wojnie dowiedział się, że należeli do słynnego batalionu „Zośka”- uśmiechnęła się nostalgicznie. - Ojciec długo po powstaniu szukał tej dziewczyny. Była chyba jedynym wspomnieniem, które chciał ocalić. Niestety jej nie odnalazł.

 A znał jej nazwisko?- spytałam - Może warto poszukać poprzez Muzeum Powstania.

 Przyznam szczerze, że nie wpadłam na to - przyznała pani Teresa. - Myślę, że to jednak teraz nie ma sensu. Tata i tak nie żyje. Ta sanitariuszka pewnie też. Jej imię i nazwisko w mojej pamięci zatarł czas. Przyznam, że gdyby nie pani, nie drążyłabym jej aby sobie przypomnieć.

 Ale przypomniała sobie pani, prawda?- niecierpliwie oczekiwałam na odpowiedź.

 Tak, przypomniałam sobie. Zanim stracili przytomność, zdążyli wyznać sobie nazwiska. Nazywała się Janina Złocieniec - pani Teresa nie zauważyła zawodu jaki pojawił się w mojej duszy. Nic mi to nazwisko nie mówiło.

 Dziękuję pani za to wspomnienie - powiedziałam.

 To ja pani dziękuję. Za wszystko. Za legitymację i za to, że chciała pani wysłuchać historii taty. Mojego syna to raczej nie interesuje. Ma inne pasje. Teraz już się nie pielęgnuje korzeni rodzinnych jak kiedyś. Zresztą syn miał dwa lata, kiedy dziadek odszedł. Nie byli zbyt związani.

 Pani tata był dzielnym człowiekiem - powiedziałam na pożegnanie. A wiedziałam co mówię. Bądź co bądź we śnie ale to mnie ocalił.

***

 Zaczynam się ciebie bać- Julia popatrzyła na mnie podejrzliwie.

 To przecież nie moja wina- odparłam niemal obrażona.- No co się tak gapisz? Myślisz, że mi łatwo? Mam wrażenie, że przez ten romans z Tadeuszem wplątałam się w coś więcej.

 Biorąc pod uwagę, że ma to twoje sny mają odbicie w realnym świecie, nie można cię po prostu ot tak uznać za wariatkę.- uznała moja współpracownica.

 Do psychiatry w każdym razie nie pójdę- oświadczyłam.- Niewątpliwie ubiorą mnie w kaftan i zamkną do izolatki. A ja to muszę rozwikłać. Poczekam, aż jaśnie książę Tadeusz łaskawie się zjawi i wezmę go w krzyżowy ogień pytań. - postanowiłam.

 Tylko wina już z nim nie pij bo znów nad ranem wystawi cię za drzwi- zachichotała Julka.

Spiorunowałam ją wzrokiem więc umilkła potulnie. Ale nie byłaby sobą gdyby po chwili nie wypaliła:

 Ty! A może w wyniku jakiś powikłań czasowych, dostałaś cudze wspomnienia.

Postukałam się w czoło i odparłam:

 Ty się zapisz do psychiatry zamiast mnie. Przyjmą cię bez numerka.

Moja koleżanka wybuchnęła zaraźliwym śmiechem. Zawtórowałam jej. I poczułam jak schodzi ze mnie napięcie. Do czasu...

***

 

Najdroższa Moja!

Żałuję, że nie mogę się jeszcze z Tobą zobaczyć. Niebawem wezmę Cię w ramiona ale jeszcze nie teraz. Teraz muszę milczeć. A tyle chciałbym Ci powiedzieć. Ale czas kiedy to się stanie zbliża się nieubłaganie. Choć słowem pisanym mogę Cię zapewnić o moim uczuciu do Ciebie. I wyrazić nadzieję, że Twoje do mnie nie osłabły. Marzę tylko o spotkaniu z Tobą.

 

Twój Tadeusz

 

List tej treści znalazłam w skrzynce. Napisany był na złożonej na czworo kartce, z zeszytu wyrwanej. Nie miał nawet koperty. Dobrze, że nie znalazła go matka. Truła by mi tyłek przez najbliższy tydzień. List przeczytałam jeszcze na klatce schodowej. Przynajmniej trzy razy. A potem wsunęłam go do kieszeni i weszłam do mieszkania.

 Masz gościa- powitała mnie w progu rodzicielka. - Czeka na ciebie w dużym pokoju.

 Szymon? - nie kryłam rozczarowania.

 Wiem, że nie mnie się spodziewałaś. - przemówił. A potem dodał:

 Bardzo się za tobą stęskniłem. A ty? Nic nie powiesz?

W zasadzie nic nie chciałam mówić. Usłyszałam jak moja zdradziecka matka zamyka drzwi wyjściowe. „A więc zostawiła nas samych”- pomyślałam. Najchętniej wyszłabym zaraz za nią ale musiałam stawić czoła Szymonowi. W końcu nie zasłużył mimo wszystko na takie traktowanie.

 Chcę rozwodu- oznajmiłam szybciej chyba niż pomyślałam. Mój mąż otworzył szeroko oczy. Milczał przez dłuższą chwilę. W końcu zapytał:

 A zatem zdecydowałaś?

 Przykro mi- powiedziałam.

 Gówno, a nie ci przykro!- wybuchnął – Dałaś się omotać jakiemuś dupkowi.

 Szymon, przestań proszę. To nie tak...- próbowałam go uspokoić.

 Czy byłem dla ciebie złym mężem?

 Byłeś bardzo dobrym mężem.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.- Ale cię nie kocham. I nie umiem oszukiwać ani ciebie ani siebie.

 To on jest tego powodem?

 Po części tak. Swoją obecnością mi to uświadomił.

 Kim on jest?

 Nie wiem...

 Czy ty słyszysz samą siebie? Jesteś kompletnie stuknięta. Chcesz mnie zostawić dla jakiejś mrzonki? Rozmawiałem z twoją matką. Mówiła, że ani razu się z nim nie widziałaś od kiedy się do niej wprowadziłaś. Czy tak właśnie wygląda wielka miłość?- zadrwił.

 Nie zamierzam ci się tłumaczyć- powiedziałam zirytowana.

 Jesteś pewna swojej decyzji?- zapytał.

 Tak. I nic już tego nie zmieni.

 Dobrze - wycedził i wymierzył we mnie oskarżycielsko palec.- Będzie jak chcesz. Ale ostrzegam cię! Teraz jeszcze mogę ci wybaczyć. Po rozwodzie nie będzie już odwrotu. Nie będziesz mogła wrócić.

 Nie potrzebuję twojego wybaczenia- powiedziałam cicho i spuściłam głowę.

Szymon wyszedł trzaskając drzwiami. Chwilę potem wróciła matka. Cuchnęła nikotyną.

 Mogłabyś na przyszłość konsultować ze mną wizyty ewentualnych gości!

 Haniu, Szymon przyszedł nieoczekiwanie. Nie miałam serca go wyprosić.

 Ale za to nie miałaś oporów udzielić szczegółowego wywiadu na mój temat?- zaatakowałam ją.

 Nie oceniaj mnie. Martwię się o ciebie.

 Sama potrafię o siebie zadbać. Nie wtrącaj się w moje życie! - zażądałam i poszłam do swojego pokoju, zatrzaskując jej drzwi przed nosem.

***

Postanowiłam pójść na spacer nad Wisłę. Potrzebowałam samotności. Bez matki, trującej mi nad uchem, że źle postępuję. Bez użalającego się nad sobą Szymona. Nawet Tadeusza nie chciałam teraz widzieć. Marzyłam by zasiąść nad brzegiem królowej polskich rzek. Wzrok skierować na Pragę, a za plecami czuć tętno Starówki. Zabrałam ze sobą wesołego wspomagacza myśli w piersiówce. A tę owinęłam papierową torbą by nie dawać funkcjonariuszom wszelkiej maści, szukania ze mną kontaktu.

„Tak”- pomyślałam. ”Może i sama Wisła jest romantyczna. Ale jednak czasem jej zapach studzi wszelkie miłosne emocje”- głośno wypuściłam powietrze i pociągnęłam długi, palący łyk z piersiówki. A potem zakręciło mi się w głowie i odpłynęłam.

 

-Hanka! - usłyszałam donośny, żeński głos - No co ty? Śpisz?

Podniosłam się i rozejrzałam. Tkwiłam w jakimś pokiereszowanym budynku. Obok mnie siedziała młoda dziewczyna. Miała czarne, luźno splecione w warkocze włosy i mocny makijaż.

 Ja tam nie wyjdę za mąż tak prędko.- przemówiła.

 Sabina? To ty?- spytałam.

 A kto? Święty Antoni? No jasne, że ja. Co się głupio pytasz? Oberwałaś w głowę?

 Musiałam się zdrzemnąć - wyjaśniłam zakłopotana.

 Powstańcze śluby- prychnęła - Głupia moda. Dziś jesteś, a jutro cię nie ma. Też mi coś. Jakby to miało coś zmienić.

 Ja go naprawdę kocham- odparłam wywołana do wyjaśnień.

 Tak, tak.- zakpiła - Aż chciałoby się powiedzieć”... i żyli długo i szczęśliwie”. A tu nie wiadomo czy zaraz jakaś szafa nie huknie. Albo i czołg jakiś. Jak na ul. Długiej. Słyszałaś co tam się stało?

Przytaknęłam.

Dwóch powstańców przechodziło akurat obok pokoju w którym siedziałyśmy. Zatrzymali się na chwilę. Jeden z nich krzyknął w naszą stronę:

 Serwus dziewczęta. Gotowe do opatrzenia takich junaków jak my?!

 Sam się opatruj, jak leziesz pod ostrzał gałganie - odpysknęła moja koleżanka. Zachichotałam.

 Ech Sabinka.- oni też się roześmiali - Ty się nigdy nie zmienisz.- a potem poszli dalej.

 Pokaż obrączkę - zmieniła temat pyskata. Wyciągnęłam dłoń przed siebie. Rzuciła pobieżnie okiem przyozdobioną prowizorycznym drutem.

 A on ma taki sam?- spytała.

 Nieco grubszy ale podobny - odrzekłam- Takie nam świadkowie przynieśli.

 A kwiaty były?

 Były- roześmiałam się - Z jakiegoś balkonu.

Umilkłyśmy. Słuchałyśmy z niepokojem przelatujących nad nami sztukasów. W oddali zawodziły „krowy”. Piłyśmy na zmianę z jednego kubka lurowatą kawę ze zrzutów.

 Cholera jasna!- zaklęła Sabina. Podczas gdy właśnie piła, budynek zatrząsł się od uderzenia gdzieś w okolicy. Zerwała się na nogi by wycierać ze spódnicy rozlaną kawę.

 Jest jeszcze coś do napitku? - do pokoju wszedł kapral Jędruś.

 Jak chcesz gębę wypalić, to sam sobie bimbru napędź - Sabina nie przebierała w słowach. A mimo to miała w sobie dużo uroku. Poza całą wyrazistością, jaką sobą reprezentowała, chłopcy uwielbiali się z nią droczyć. Myślę, że kilku nawet się w niej kochało. Ale jej nietuzinkowa postawa, sprawiała, że żaden się nie odważył jej uwodzić na poważnie.

 Resztki kawy są na ogniu - powiedziałam do Jędrusia - Już ci podaję.

 Jest decyzja - oznajmił kapral - Szkopski pierścień się zacieśnia. Część rannych i cywile będą ewakuowani kanałami. Pójdziecie z nimi.

 A wy? - zapytałam.

 Spróbujemy przebić się górą.

 To istne szaleństwo - wyszeptałam.

 Zaraz tam szaleństwo - wtrąciła Sabina.- Idę z wami. Kanały nie dla mnie.

 O nie moja droga - odezwał się powstaniec - Kto jak kto ale ty akurat nie pójdziesz z nami.

 A to niby dlaczego?

 Bo jesteś krnąbrna, nieposłuszna i zawsze wiesz lepiej - wyjaśnił.

 Bzdura! - Sabina tupnęła nogą.

 Nie będziemy dyskutować. To jest rozkaz - poinformował ją Jędruś. A widząc, że jest jednak jest gotowa podjąć dyskusję, dodał:

 Nie mój na szczęście. Dowódca tak zarządził. Nie potrzeba nam byś coś znów zmalowała jak ostatnim razem - a potem wyszedł.

 Wypierdek mamuci - podsumowała w ślad za nim Sabina. A potem zakurzyła zrobionego naprędce skręta z tytoniu.

 Ale nas wykolegowali - rzekła. W smrodzie gówna będzimy brodzić po pachy. Z tłumem tych niepozbieranych cywilów.

Ona była wściekła, a ja ledwo mogłam powstrzymać śmiech. Bo przypomniałam sobie właśnie jedną z tych historii za które teraz Sabinie skutecznie przekreślono przebicie do Śródmieścia górą.

Wtedy co prawda nie było nam do śmiechu ale z czasem z dystansem wspominałam tę przygodę.

Szłyśmy akurat z ulotkami konspiracyjnymi, upchanymi w rękawach. Sabina postanowiła namalować na murze, powieszoną swastykę. Chwilę potem musiałyśmy się kryć bo nadeszło gestapo. Szybko zauważyli malunek Sabiny. Szczekali jeszcze zajadle przy nim. Próbowali ścierać. Bez skutku. Podczas kiedy ja obserwując ich modliłam się w duchu by już sobie poszli, postrzelona Sabinka złapała kamień i z okrzykiem:

 A masz sukinsynu - wymierzyła solidne uderzenie w głowę jednemu z nich.

Teraz już musiałyśmy uciekać. Ledwo uszłyśmy z życiem, rozbiegając się na dwie strony.

 Będziemy z dala od najbliższych - powiedziałam smutno.

 Nie bądź taka beksa -zbeształa mnie Sabina.- Ciesz się, że przynajmniej żyją. „Ma rację” – pomyślałam -”Mama Sabiny popełniła samobójstwo jeszcze przed wojną. Ludzie szeptali, że zostawił ją młodszy kochanek. Ojca wywieźli do Treblinki. A brat zginął zaraz na początku Powstania. Ale ona mimo podejmowania ryzykownych, brawurowych akcji kochała życie całym sercem. Żyła jego pełnią. Może właśnie te smutne wydarzenia tak ją zahartowały. Nie ulegała zbędnym emocjom i działała pod wpływem chwili.

 Czas na was dziewczęta - Jędrek pojawił się w drzwiach. - Cygan i Kajtek pójdą z wami. Zbierajcie się już do wyjścia.

 Jędruś...- zaczęłam ale postanowiłam nie kończyć - Damy radę- uśmiechnęłam się bez przekonania.

 Wiem, że dacie -powiedział- Komu w drogę temu czas. Ruszajcie i nie dajcie się zabić. Z Bogiem.

 Wy też nie dajcie się zabić - rzuciłam cicho.

 Spotkamy się w Śródmieściu. Chłopcy wszystko wiedzą. Wyjaśnią wam po drodze. Powodzenia! - Jędrek pomachał nam ręką na pożegnanie i odszedł.

A my pod eskortą Cygana i Kajtka opuściłyśmy budynek. Przemykaliśmy się zwartym szeregiem, nisko trzymając głowy. Już w oddali ujrzeliśmy kłębowisko przy włazie do kanału. To były iście dantejskie sceny. Ludzie opuszczający płonącą Starówkę, przepychali się między sobą, kłócili. Gdzieniegdzie wybuchały bójki. Panika, która ich ogarnęła potęgowała to jeszcze bardziej. Każdy za wszelką cenę, nawet z dobytkiem, chciał się schować w rurze.

 Zróbcie przejście dla wojska.- krzyknął Cygan. Ponieważ nikt nie zareagował, podniósł broń i wymachując nią zaczął przeganiać ludzi i torować nam drogę. Szłam na końcu naszej czwórki, gdy nagle ktoś złapał mnie za nogę. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam młodą dziewczynę bez nogi, leżącą na noszach:

 Zabierzcie mnie ze sobą albo dobijcie - przemówiła- Ale nie zostawiajcie mnie na pastwę Niemców. Błagam.

 Nie mogę- wyszeptałam - Przepraszam.- wyrwałam się z jej objęć i poszłam dalej.

 Was też dopadną. Nie uciekniecie przed nimi - krzyknęła w ślad za mną.

Dogoniłam swoich. Przeciskając się przez oszalały tłum, dotarliśmy do włazu.

 Odsunąć się ! - Kajtek rozganiał ludność, grożąc im bronią. Nagle potworny wstrząs, poparty hukiem odrzucił nas od włazu. Kiedy się ocknęłam, leżałam w kałuży krwi. Pobieżne samo - oględziny wykazały, że to nie była moja krew. Niedaleko mnie leżał bezwładnie, poraniony Cygan. Nie żył.

 Hania! Żyjesz? W porządku?- Sabinka już biegła do mnie- Ja się trzymam. Trochę oberwałam ale to nic.

 Mnie nic nie jest. Chyba któryś z cywilów miał granat. A ten eksplodował. –powiedziałam - Cygan nie żyje.

 A Kajtek? Widziałaś Kajtka?

Zaczęłyśmy się rozglądać.

 Tam jest - krzyknęła i pobiegła w stronę leżącego w pobliżu płomieni Kajtka- Jeszcze żyje.

Już biegłam do niej z opatrunkami, gdy nagle przerażona stanęłam w pół kroku. Z płomieni za Sabiną wyłoniły się ręce, a potem jeszcze jedne. I nagle były ich już całe roje.

Sabina! Uważaj! - krzyknęłam. Zanim jednak zdołała się obejrzeć, wyłoniły się jeszcze jedne. Ogromne, pokryte oślizgłymi wrzodami. Pochwyciły Sabinę w pół. W ślad za nimi, dosłownie na chwilę pojawiła się wykrzywiona grymasem twarz demona. Szyderczo uśmiechnął się pod ropiejącym nosem, a potem zniknęli razem w płomieniach. Chciałam podążyć za nimi. Jednakże kłąb dłoni ruszył w moją stronę. Odwróciłam się i ruszyłam ile sił w nogach w stronę kanału. Spojrzałam w jego czeluść. A potem postawiłam stopę na pierwszym stopniu drabinki prowadzącej w dół i wyszeptałam:

 Żegnaj Joasiu...

***

 Halo! Proszę pani! Proszę się obudzić.- słyszałam gdzieś z oddali dobiegający męski głos.

 Szkoda, że nie mamy wody. Zaraz byśmy ją oblali - kobiecy chichot wdarł mi się w podświadomość. Ale ja nie mogłam otworzyć oczu.

 Właśnie - mężczyzna znów przemówił- Nie stój tak bezczynnie tylko idź po wodę. Na pewno się przyda.

 Sam sobie idź. Nie będę wykonywać twoich poleceń dla jakiejś pijaczki. Chcesz wody? Masz jej pod dostatkiem w Wiśle.

 Ty to naprawdę idiotka jesteś.- mężczyzna skarcił swoją rozmówczynię- Ona nie wygląda na pijaczkę.

 Pewnie. A ta piersiówka w jej dłoni to taki symbol pojednania z abstynencją- zakpiła.

 Pójdziesz po tę wodę czy nie?

 Nie ma potrzeby - powiedziałam, dochodząc do siebie. Trochę jeszcze trwało zanim złapałam ostrość widzenia. Mężczyzna pomógł mi się podnieść do pozycji siedzącej.

 Co się stało?- zapytałam jeszcze nieco oszołomiona. Potwornie bolała mnie głowa.

 To co zwykle dzieje się pijakom - prychnęła kobieta. Była młodą blondynką z dość wyrazistym makijażem. A szkoda bo urodę miała delikatną i mogła ją podkreślić subtelniej. Nie uszły też mojej uwadze jej krzykliwe tipsy.

 Zamknij się- warknął jej towarzysz. Młody osiłek w obcisłym podkoszulku i i w jeansach wciąż trzymał mnie za rękę jakby się bał, że znów upadnę. Włosy miał przystrzyżone na krótko, a jego ramiona pokrywały tatuaże.

 Pewnie pani zasłabła - przemówił.

 Akurat zasłabła - wtrąciła dziewczyna.

 Zamknij się Izka bo cię huknę!- zdenerwował się chłopak- Daruje jej pani. Mówi szybciej niż myśli. Taki ma charakterek - spojrzał na blondynkę wyniośle - Po mamusi - dodał. Dziewczyna pokazała mu język i odwróciła się do nas plecami.

 Pamiętam, że usiadłam nad Wisłą. A potem kompletna pustka. Nie wiem co się stało - powiedziałam.

 Była pani nieprzytomna, kiedy panią znaleźliśmy. A właściwie- zamyślił się przez chwilę - Kiedy on panią znalazł.

 On?- zapytałam.

 Facet w kaszkiecie - wtrąciła dziewczyna. - Sto lat mogłoby minąć, a ty i tak nie nabrałbyś takiej klasy jak on - wbiła szpilę partnerowi. Ten się jednak nie przejął specjalnie tylko kontynuował:

 To prawda. On panią znalazł. A potem poprosił nas byśmy się panią zaopiekowali. Akurat przechodziliśmy w pobliżu. Powiedział, że nie może zostać, a nie chce pani zostawić samej bo już obserwowali panią bezdomni. A nigdy nie wiadomo co takim po głowie chodzi. A potem odszedł. Chciałem go jeszcze o coś zapytać ale kiedy się odwróciłem, jego już nie było. Jakby rozpłynął się w powietrzu. W ogóle był jakiś dziwny...

 Dziwny?- powtórzyłam.

 On chciał powiedzieć, że nie miał w sobie nic ze współczesnych dupków. Taki nieco starej daty - dziewczyna znów próbowała sprowokować osiłka. Ale przy okazji dostarczyła mi cennych informacji.

 Może podrzucę panią do szpitala?

 Nie trzeba. Już doszłam do siebie. I tak dużo państwu zawdzięczam. Proszę mi zostawić namiar na siebie. W ramach podziękowania, chętnie zasponsoruję Wam obiad w dobrej restauracji - uśmiechnęłam się.

 Da sobie pani radę na pewno?

 Tak - odparłam. - Dziękuję jeszcze raz.- wymieniliśmy się numerami telefonów. A potem oni odeszli. Jeszcze kilka razy obejrzeli się na mnie, aż w końcu zniknęli mi z oczu. Jeszcze przez chwilę patrzyłam na zachodzące słońce, zastanawiając się w duszy czy to możliwe aby to Tadeusz mnie znalazł. A jeśli tak to dlaczego nie został przy mnie? A potem postawiłam niemal pełną piersiówkę na schodach i odeszłam do domu.

***

 Julia-powiedziałam- Chciałabym wziąć przynajmniej dwa tygodnie urlopu. Najlepiej od dziś.

 Coś się stało czy amant-widmo cię gdzieś zabiera? - zapytała.

 Nie - odparłam przeciągle- Popadam w kompletny obłęd. Muszę to wszystko w końcu uporządkować. I spotkać się z Tadeuszem.

 Jeśli szef podpisze ci urlop, to ja nie mam nic przeciwko. Może potrzebujesz pomocy?

 Dam sobie radę. Już i tak wplątałam w to ludzi. Wystarczy, że Szymon cierpi. Muszę się z tym sama uporać. Ale jeśli bardzo chcesz, to możesz mi pomóc.- uśmiechnęłam się.

 Co takiego?

 Dopilnuj by ten talon do restauracji dotarł pod adres, który już ci zapisuję na kartce.- podałam jej kupon.

Szef bez problemu podpisał mi urlop. I tak miałam jeszcze zaległy bo w zeszłym roku nasze plany wakacyjne przekreślił brak gotówki.

Przez skórę czułam, że jeśli teraz nie rozwiążę tej zagadki, nigdy już nie zobaczę Tadeusza.

Prosto z firmy ruszyłam do domu. Chciałam zmienić ubranie i ułożyć plan działania. Sierpniowe słońce nie przygrzewało już tak mocno. Zwłaszcza, że był to już schyłek sierpnia. Od ponad miesiąca chodziłam zakochana w człowieku o którym wiedziałam tak niewiele. „Jak smarkula jakaś” – pomyślałam -”Powinnam sobie jeszcze powiesić jego plakat nad łóżkiem”

W domu przywitała mnie cisza. Mama była w pracy w swojej kwiaciarni. Nie bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić. Niby chciałam działać ale nie wiedziałam od czego zacząć.

Zaparzyłam sobie kawy. Gorącą zostawiłam na blacie w kuchni by wystygła i poszłam położyć się na sofie. Odrobina lenistwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Mnie niestety tak. Sen zaczął morzyć mnie nieoczekiwanie. Balansowałam już na granicy, gdy wydało mi się, że ktoś wszedł do pokoju. Nachylił się nade mną i wyszeptał:

 Chodź...- a potem odpłynęłam.

Następne częściJuż Czas 3

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania