Już Czas 3
***
Zobaczyłam nad sobą noc, przedzierającą się przez dziurawy dach. Poczułam wodę kapiącą mi na twarz. Najwyraźniej padał deszcz. Podniosłam się i zobaczyłam, że znajduję się w niewielkim pomieszczeniu. Pod przeciwległą ścianą drzemali dwaj mężczyźni. Akowcy, sądząc po opaskach na ramieniu. Spali tak twardo, że nawet deszcz im nie przeszkadzał. Jednego z nich dłoń spoczywała na parabellum. Opuściłam pomieszczenie. Na końcu korytarza, pod drzwiami stał kolejny powstaniec i palił papierosa. Miał falujące włosy i wyblakłe oczy. Za pas miał zatknięty niemiecki granat. Ukłoniłam mu się na powitanie. Ale nie odpowiedział. Zajrzałam za te drzwi w nadziei, że znajdę tam Tadeusza. Jednakże widok jaki tam zastałam sprawił, że oblałam się rumieńcem od stóp do głów. Kalina, moja dobra koleżanka z tajnych kompletów kochała się z kapralem Jędrusiem. Nadzy, leżeli na brudnym kocu i byli sobą tak zajęci, że nawet mnie nie zauważyli. Może nie zgorszyłabym się aż tak bardzo bo w końcu trwało powstanie. Wielu z nas nie miało nic do stracenia, żyliśmy chwilą. Ale tych dwoje chyba na dobre pozbyło się wstydu. Przyjaciel Jędrka z dzieciństwa, a narzeczony Kaliny został dwa dni temu rozstrzelany w powstańczym szpitalu. Moja koleżanka nie mogła się po tym pozbierać. Z rozpaczy myślała nawet o samobójstwie. Mówiła, że nic nie ukoi bólu po stracie ukochanego. „Nie doceniła najwidoczniej jurnego kaprala”- pomyślałam cynicznie. Powstaniec stojący pod drzwiami zgasił pod butem papierosa, a potem przemówił, patrząc na mnie lubieżnym wzrokiem:
Cóż to za panienka tak się gorszy?
Odczep się! - powiedziałam zła, chcąc odejść. On jednak złapał mnie za ramię i mocno przyciągnął do siebie. A potem nachylił mi się do ucha, a ja wyczułam w jego oddechu alkohol:
To co?- zapytał- Może zabawimy się jak oni skończą?
Próbowałam się mu wyrwać ale miał mocny uścisk.
Puść mnie – poprosiłam. A potem podniosłam wolną dłoń i pokazałam mu obrączkę.
Widzisz? Już nie jestem panienką.
To zwykły złom - roześmiał się- Być może już dziś nic nie znaczy. A poza tym co masz do stracenia mała. Żywności już prawie nie ma. Nawet końskie ścierwo na ulicy są całkiem rozgrzebane. Kto wie czy za chwilę pogrzebią nas te ruiny? A może wpadną Niemcy i nas polskich bandytów na rzeź wywiodą? A tak przynajmniej ostatnie wspomnienia będą miłe - przeczesał dłonią moje włosy.
Natychmiast proszę przestać. -starałam się panować nad głosem ale strach wprawiał go w drżenie. - Obrażasz moją cześć.
Cześć! - wybuchnął śmiechem - Patrzcie ją! Ona myśli, że ma jeszcze cześć ! Tak jak wszystkie inne księżniczki, upokarzane, torturowane i gwałcone. Moją siostrę, łączniczkę niemieckie świnie popędziły w żywej barykadzie, a potem strzelili jej w plecy. Moją matkę rozstrzelali razem z sąsiadami. I na co im teraz cześć? Kiedy nawet nie wiem gdzie ich trupy bym je mógł godnie pochować - coraz bardziej podnosił głos.
Ty oszalałeś - powiedziałam patrząc mu prosto w oczy. - Ocknij się!
Gdzie jest teraz twój mąż? - wycedził- Jakoś nie widzę by biegł ci na pomoc. Jest gdzieś tutaj?!
Nie - odparłam cicho.
Może właśnie jego trup gnije gdzieś w rynsztoku wśród tysięcy innych. I nie zjawi się tu aby cię ratować. Mogę zrobić z tobą co tylko chcę!
Przestań, słyszysz?! - łzy napłynęły mi do oczu.- I puść! To boli! Nie chcesz chyba zniżyć się do poziomu naszych oprawców - miałam nadzieję, że ten argument ostudzi jego szaleństwo. Ale on wściekł się jeszcze bardziej. Zamachnął się z impetem na mnie. Skuliłam się zamykając oczy, gotowa na przyjęcie ciosu. Ten jednak nie nastąpił. Powoli podniosłam głowę i odważyłam się spojrzeć na niego. Stał ze spuszczoną głową. A potem puścił moje ramię tym samym odpychając mnie tak mocno, że upadłam na posadzkę.
Głupia suka! - powiedział z nienawiścią.- Wolicie rozkładać nogi przed aryjskimi elegantami. Nieważne, że jesteście dla nich nikim! Wynoś się stąd, pókim dobry!
Zwabiona hałasem, owinięta kocem Kalina, wyjrzała z pokoju.
Co się stało? - zapytała.
Gówno!- odparł powstaniec. A potem odwrócił się na pięcie i odszedł. Koleżanka pomogła mi wstać.
Wszystko w porządku? Co tu się stało?
On chyba postradał zmysły –wyjaśniłam - Zosia, co myśmy najlepszego zrobili wychodząc do powstania?
Cii...- skarciła mnie - Nie dekonspiruj mojego prawdziwego imienia.
Do diabła z tym! – wybuchnęłam - Czy ktoś jeszcze wierzy w nasze zwycięstwo? Myślę, że powstanie upadnie w ciągu kilku dni. Gdziekolwiek się nie ruszymy, pozostawiamy po sobie lub natykamy się na tysiące trupów. Zdechniemy tu, na Czerniakowie. A jeśli dowiedzą się jak brzmi twoje prawdziwe imię to może przynajmniej wyryją ci je na mogile.
Co ty gadasz Hania? Czerwoni już ponoć na drugim brzegu Wisły. Tylko patrzeć jak nas wyzwolą.
Ty też chyba tracisz zmysły - byłam coraz bardziej sfrustrowana- Stalin i jego wojska już dawno postawiły na nas krzyżyk. Nie bądź naiwna. Tylko czekają, aż nas psy tego kurdupla z wąsikiem wybiją. By potem wejść na ten warszawski cmentarz jak do siebie.
Kalina przysiadła na podłodze i zakryła twarz rękoma. Chwilę tak siedziała milcząc. A potem przemówiła:
To nie może być prawda. Bredzisz. Jeszcze wszystko będzie. Ocalimy życie i honor...
Widziałam co w imię tego honoru robiliście z Jędrkiem! Tak?- nie mogłam przemilczeć tego co widziałam. Kalina podniosła się z posadzki i rzuciła mi w twarz:
Idiotka! Nie masz prawa mnie oceniać! - a potem wróciła do pokoju ostentacyjnie trzaskając drzwi.
Przez chwilę nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Postanowiłam w końcu ostrożnie rozejrzeć się po budynku. Wciąż bałam się spotkania z tamtym szaleńcem. Powoli zeszłam na dół dziurawymi schodami. Na półpiętrze czuwał Żubr, kolega Tadeusza. Towarzyszyła mu nieznana mi łączniczka.
Spokojnie Hania, budynek jeszcze póki co w naszych rękach - roześmiał się.
Widziałeś Tadeusza?- zapytałam.
Gdzieś z godzina będzie jak wyszedł przed budynek.
Dziękuję – powiedziałam i pognałam schodami w dół.
Już z daleka rozpoznałam jego postawną sylwetkę. Stał oparty o drzewo i palił papierosa. Nie zauważył mnie z początku. Wzrok skierował w stronę płonącej w oddali Starówki.
Tadeusz...- głos niemal ugrzązł mi w gardle. Odwrócił się i spojrzał na mnie uważnie:
Wyspałaś się moja piękna?- zapytał, a ja bez słowa rzuciłam mu się w ramiona i zaczęłam płakać.
Coś się stało?- zaniepokoił się.
Tak długo czekałam na tę chwilę. Tak bardzo się stęskniłam.
Nie chciałem cię budzić. Mocno spałaś - wyjaśnił jakby nic się nie stało.- nie wiadomo, kiedy teraz będziemy mieli czas na choć krótką drzemkę - pogłaskał mnie po włosach. - Nie pamiętam już kiedy ostatni raz było dane nam porządnie się wykąpać.
Tadeusz? - zaczęłam gdy usiedliśmy na schodkach przed budynkiem.- Wierzysz, że to jeszcze ma sens? Myślisz, że wyjdziemy z tego żywi?
Wierzę - odparł pewnym tonem - Ktoś w końcu musi odbudować to miasto.
Nie żartuj – poprosiłam - Ja pytam poważnie.
Nie możemy przecież się teraz poddać. Oni wszyscy - wskazał dyskretnie głową na ludzi w ruinie za nami- nadal wierzą.
A ja zaczynam uważać, że Tuwim miał rację. „Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin pobłogosławić twój karabin bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba...”- zaczęłam cytować.
Hanka- przerwał mi Tadeusz.- Nie bluźnij. Zostaliśmy wychowani w patriotycznym duchu. Nasi pradziadowie, ojcowie walczyli o ten kraj. Nie my wywołaliśmy tę przeklętą wojnę pięć lat temu. Ile jeszcze mieliśmy znosić upokorzenia? Być traktowani jak podludzie? Aż do wycięcia nas w pień? A może aż ostatni z nas nie padnie w obozie koncentracyjnym, niewolniczo pracując na rzecz wroga. Czeka nas jedynie eksterminacja z ich brudnych, parszywych łap. Stając do walki mamy szansę coś zmienić. Pokazać nieprzyjacielowi, że się nie poddamy. Jesteśmy gotowi ponieść najwyższą ofiarę.
Górnolotne słowa- mruknęłam.- A nie lepiej było zawczasu opuścić stolicę z cywilami?
Jak możesz tak mówić? Ślubowaliśmy Polsce wierność. Chcesz złamać przysięgę?
Nie - odparłam zgodnie z prawdą.- Mam chyba jednak prawo mieć wątpliwości.
Nie chciałbym powiedzieć kiedyś naszym dzieciom, że ich ojciec stchórzył kiedyś w walce o ojczyznę - pogładził mnie po policzku i uśmiechnął się prawie po ojcowsku.
Jeśli nie uda nam się przeżyć, twój misterny plan legnie w gruzach- zaśmiałam się gorzko bo właśnie sobie uświadomiłam rozglądając się dookoła, że ta przenośnia może się okazać smutną prawdą.
Uda się nam. Zobaczysz. Bóg nie skaże przecież takiej miłości jak nasza na zatracenie - powiedział Tadeusz i przytulił mnie do siebie. Jego słowa miały tyle wiary w sobie, że podniosły nieco moje morale. A potem umilkliśmy.
Widzę, że szanowny małżonek się znalazł - usłyszeliśmy nagle za plecami. Na progu stał powstaniec, który jeszcze kilka chwil temu chciał zrobić mi krzywdę. Pociągał coś z butelki, oczy miał mętne i nieobecne. W drugim ręku trzymał swój granat. Prawie spadł ze schodów, gdy nas mijał, potknął się. Kiedy upił ostatni łyk, roztrzaskał butelkę o gruzy i odszedł w noc. Przysięgłabym, że jakieś mroczne, upiorne stworzenie ze skrzydłami, siedziało mu na ramieniu. Na chwilę odwróciło się w moją stronę i zasyczało. Po chwili jednak zniknęło. Uznałam, że mam omamy z przemęczenia.
Kto to? - zapytałam Tadeusza- Znasz go?
Dołączył do nas ze dwie godziny temu. Przedstawił się jako „Góral”. Mówił, że w wirze wydarzeń zgubił swój oddział. Ale zbyt rozmowny nie był. A teraz widzę, że w ogóle chyba sobie z tym wszystkim nie radzi.
Postanowiłam nie opowiadać Tadeuszowi o niemiłej przygodzie, która mnie spotkała wcześniej za sprawą tego człowieka. Zresztą co by to dało? Awanturę w naszych szeregach? I tak chodziliśmy non stop spięci. Byle bzdura mogła doprowadzić do nieszczęścia. Może gdybyśmy znajdowali się w innej rzeczywistości poprosiłabym aby Tadeusz obił draniowi tę buźkę. Ale nie tu i nie teraz.
Z samego rana musimy się stąd przenosić- poinformował mnie mój ukochany.
Dokąd?
Spróbujemy dobić do reduty w gmachu ZUS-u. Tam prawdopodobnie stacjonuje oddział Xięcia.
Ale pewności nie mamy?- zapytałam z niepokojem.
Nie - Tadeusz nie robił mi żadnych nadziei.- Ale nie mamy wyboru. Niemcy idą na nas, a nas jest tu zaledwie garstka. Jeśli wróg zwiększy natężenie, nie podołamy.
Pewnie, na wojnie jak na wojnie. Gorzej jak w nas coś wielkiego...- w ostatniej chwili ugryzłam się w język. - Ciekawe ile jeszcze przyjdzie nam bronić stolicy? Czy powstanie ma jeszcze jakąkolwiek szansę na zwycięstwo? Miało trwać jeden dzień, a trwa już ponad czterdzieści. Trudno w coś wierzyć, gdy koniec nie następuje tam gdzie się go spodziewamy.
Mówią, że desant Armii Wojska Polskiego walczy na Pradze. Potem będą chcieli się przebić na naszą stronę Wisły. Przyjść nam z pomocą.
To też niesprawdzona informacja? - zapytałam bliska płaczu. Bo nie ma nic gorszego od nadziei, która okazuje się tylko plotką.
Nie jestem pewien - odparł cicho Tadeusz.
Mam tego dość! - wybuchnęłam- Wciąż tylko pogłoski, a nie rzetelne informacje! Ile to jeszcze ma trwać?!!!
Myślisz, że nie chciałbym aby to się już skończyło? - mojemu ukochanemu też puściły nerwy - Chciałbym abyśmy dokończyli studia! Abyśmy mogli zimą jeździć na nartach, a latem kąpać się jeziorach. A nie przemykać się ulicami naszego miasta w strachu, że zaraz zostaniemy rozstrzelani za bycie Polakami! Albo zabrani na Szucha, gdzie stracimy palce, kiedy setny raz zatnie się na nich szuflada! Ot, tak bez powodu - Tadeusz był naprawdę wściekły - A nie! Przepraszam. Za to, że jesteśmy podludźmi, że chcemy żyć i cieszyć się tym życiem w wolnej Polsce! Też mam tego dosyć. Zwłaszcza, że biegam z szabelką przeciw potężnej artylerii! - po tych słowach odwrócił się do mnie plecami, a po chwili przemówił:
Ale wciąż mam na to siłę. A wiesz dlaczego?
Dlaczego?- zapytałam.
Bo jeszcze mam ciebie...
Uśmiechnęłam się do niego. Jak dobrze, że nie mógł czytać mojej duszy bo zobaczyłby, że ja już straciłam wiarę. Ale i tak byłam skłonna trwać przy nim, niezależnie od tego gdzie zapędziłby nas okrutny los. Byle być przy nim.
Nagle z niedalekiej odległości usłyszeliśmy huk i pojedyncze strzały. A potem tupot ciężkich buciorów. Zaniepokojeni skryliśmy się w gąszczu ruin. Chwilę potem naszym oczom ukazał się czołg, a za nim żołnierze. Na pierwszy rzut oka było ich z tuzin. Ale wciąż napływali następni. Szli za czołgiem, nie wyprzedzając go. Zmroziło mnie. To nie byli nasi żołnierze. Tadeusz też to zauważył:
Ukraińscy skazańcy pod niemieckim dowództwem - wycedził szeptem, a potem splunął. Nasi ukryci w budynku też już się zorientowali z kim mają do czynienia. Próbowali ich ostrzelać. Jednakże przewaga wroga, a także nasze poważne braki w amunicji niemal natychmiast dały o sobie znać. Zanim zdążyli obrzucić czołg butelkami z benzyną, ten wystrzelił grzebiąc w gruzach wielu naszych. Pod to co ocalało, Niemcy podłożyli ogień, zmuszając tym samym powstańców do opuszczenia budynku. Z ukrycia bez słowa, obserwowaliśmy jak dwóch naszych próbuje uciec. Salwa z karabinu, która pognała za nimi, dopadła ich niemal natychmiast. Konali w konwulsjach. A ja nie mogłam im pobiec z pomocą. Łzy z całych sił dławiłam w gardle. Tych, którzy wyszli, wrogowie stawiali pod ścianą z rękoma na karku. Oddzielnie chłopców, oddzielnie dziewczęta. Ci z którymi jeszcze tak niedawno rozmawiałam byli zdani na łaskę lub raczej niełaskę nieprzyjaciela.
Nie mogłam opanować drżenia rąk. Widziałam jak Tadeusz w niemocy zaciskał pięści. Tym bardziej, że właśnie od strzału w tył głowy padł Żubr. A za nim kolejni.
Boże przenajświętszy - wyszeptałam, przeżegnawszy się - Miej nas w opiece. To piekło na ziemi. Poczułam jak dłoń Tadeusza zaciska się na moim ramieniu. Zanim egzekucja naszych pobratymców dobiegła końca, Ukraińcy pod lufami karabinów zapędzili sanitariuszki i łączniczki za zburzony budynek. Chwilę potem rozległy się stamtąd ich krzyki, tak straszne, że wdarły się boleśnie w moje uszy niczym drzazgi. Jak bardzo pragnęłam wtedy być głucha. Zaczęłam szlochać i nie mogłam opanować drżenia. Tadeusz przytulił mnie mocno, a potem szepnął:
Spróbujemy się przebić Wisłą na drugi brzeg.
Oszalałeś?- nie dowierzałam jego koncepcji- Przecież ostrzeliwują rzekę co krok. Sam widziałeś trupy unoszące się przy brzegu.
Obawiam się, że nie będziemy mieli wyjścia. Dlatego pójdę na zwiad. Sam - zadecydował.
Idę z tobą - stwierdziłam.
Sam będę miał większe szanse zbadać teren. Obiecuję, że wrócę po ciebie. A ty obiecaj mi, że się stąd na krok nie ruszysz.
Nie chcę ginąć jak oni - powiedziałam połykając łzy.
Wiem - odparł Tadeusz - Dlatego obiecaj mi, słyszysz?
Obiecuję -powiedziałam bez przekonania - A ty bądź ostrożny.
Wrócę po ciebie - dotknął mojego policzka i skoczył w mrok. Z niepokojem obserwowałam jak przemyka między ścianami zburzonych budynków, a potem jak czołga się na odkrytym terenie w pobliżu rzeki. A kiedy zniknął mi z oczu, zaczęłam się w duchu modlić bo nic innego mi nie pozostało. Zbyt późno usłyszałam chrzęst szkła i gruzu pod ciężkim butem. Zanim się obejrzałam poczułam jak ktoś wywleka mnie z mojej kryjówki za włosy. A potem rzuca na kolana. Przed sobą ujrzałam dwóch esesmanów. Olbrzymi w skórzanych płaszczach z bronią wycelowaną we mnie, górowali nade mną jak oprawcy nad ofiarą.
Bist du Polnische Banditen? - zapytał jeden z nich.
Jestem żołnierzem Armii Krajowej - odparłam po polsku, starając się aby zabrzmiało to dumnie. Nie umiałam mówić po niemiecku ale o co pytał, domyśliłam się od razu. On też zrozumiał moją odpowiedź. Natychmiast dostałam w twarz. Poczułam na ustach krew.
Raus! - trącił mnie kolbą karabinu, a potem pognał tam gdzie pognali naszych. Gdyby nie naiwna nadzieja na powrót Tadeusza, zrobiłabym wszystko, żeby rozstrzelali mnie na miejscu. Wciąż jednak jakaś głupia myśl, że stanie się cud zalęgła się w moim umyśle. Mimo iż rozsądek podpowiadał, że przy takiej przewadze wroga nie ma na to szans. A minuty mojego życia są już policzone. Kiedy się potknęłam i upadłam, znów podnieśli mnie za włosy. A potem jeden z nich z impetem uderzył mnie kolbą w brzuch. Cios był tak silny, że na kilka chwil straciłam oddech, a łzy pociekły mi z oczu. Zniosłam to jednak w zupełnym milczeniu by nie dać oprawcom żadnej satysfakcji. Nieco zgięta ruszyłam dalej. Moje myśli były przy Tadeuszu. Modliłam się aby jemu chociaż udało się przeżyć. Miałam nadzieję, że przeprawi się bez strat w zdrowiu przez Wisłę. Jednak wyobrażenie, że być może spędzi życie z kimś innym zabolało. „Trudno”-pomyślałam -”Niech będzie szczęśliwy”. Po drodze minęłam „Górala”. Siedział na szczątkach schodów i palił skręcony tytoń. Hitlerowiec, który stał nad nim celował w jego głowę z parabellum. Nasze spojrzenia spotkały się. Lekko uśmiechnął się pod nosem. A potem podniósł głowę na swojego oprawcę. Rzucił końcówkę skręta w jego nogawkę. I krzyknął:
Hitler kaput! Niech żyje...- nie dane mu było dokończyć. Szybki strzał pozbawił go życia. A ja usłyszałam za plecami jak jego ciało bezwładnie osuwa się na ziemię.
„ To już tu”- pomyślałam gdy moja podróż pod lufą dobiegła końca. Esesmani zapędzili mnie pod ścianę w ruinie. „To miejsce na zawsze zachowa wspomnienie mojej śmierci. Mojej i wielu innych”- chwilę wcześniej starałam się nie widzieć okropności, którą minęliśmy. Ale nie potrafiłam oszukać świadomości. Były tam. Powieszone, jedna przy drugiej. „Byle szybko i bez bólu”- modliłam się w duchu.
Tymczasem esesmani rzucili mnie na ziemię i zostawili pod okiem swoich podwładnych. Ukraińcy pili alkohol i rozmawiali. Starając się nie zwracać na siebie uwagi, rozejrzałam się aby znaleźć mimo wszystko jakąś drogę ucieczki. Jedyny otwór po oknie, którego nie obstawili był dość mały. Przecisnęłabym się ale zajęłoby to tyle czasu, że oceniłam te szanse za minimalne. Nagle Ukraińcy opuścili pomieszczenie. Ze mną został tylko jeden. W głębi duszy ucieszyłam się bo moje szanse na ucieczkę trochę się zwiększyły. Jakże się myliłam. Bo on podszedł do mnie i zaczął mnie gładzić po włosach. A kiedy odwróciłam się strząsając jego brudne łapsko ze swej głowy, wyjął nóż. „To już koniec”- pomyślałam przerażona. Zaczęłam trząść się ze strachu. A on popchnął mnie na ziemię i nachylił się nade mną. Odwróciłam głowę do jednej ściany by nie patrzeć na oprawcę. Lecz los mnie nie oszczędził. To co ujrzałam, sprawiło, że byłam bliska omdlenia. Chyba ze strachu zaczęłam tracić zmysły. Podnosili się z cienia i wyłaniali ze ścian. Demony z krwawiącymi oczyma, obciętymi uszami i powyrywanymi językami zaczęły nas otaczać milczącym kręgiem. Tymczasem śmierdzący oddech mojego kata zbliżył się tak bardzo, że zamknął mnie w swej odrażającej pułapce. Odwróciłam głowę w drugą stronę. Przez okno, które jeszcze przed chwilą traktowałam jako jedyną nadzieję ucieczki, ujrzałam Tadeusza. Stał w oddali i przyglądał się nam. A potem...
***
Nie mogłam opanować szlochu. Wciąż czułam na sobie odrażający zapach Ukraińca. Mimo że wybudziłam się już z tego strasznego snu kilkanaście minut temu. Wiele bym oddała żeby nie śnić już więcej tych okropieństw. Jeszcze trochę czasu musiało minąć bym ochłonęła. Udałam się pod prysznic. Letnia woda ukoiła nieco moją duszę. Poczułam jak schodzi ze mnie napięcie. Potem kiedy się już osuszyłam, a ubranie zmieniłam na świeże, postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. Teraz albo nigdy.
Dochodziła godzina 16.00, gdy właśnie wchodziłam w ciemną sień czerniakowskiej kamienicy. Chwila wahania dopadła mnie zanim kostki moich palców dotknęły drzwi na pierwszym piętrze. Znajomych drzwi. Czułam jak drżą mi nogi. Miałam ochotę zawrócić. Ale myśl, że być może za chwilę zobaczę Tadeusza, dodała mi sił. Nie poddałam się. Zapukałam i oczekując na to co wydarzy się za moment, wstrzymałam oddech. Zza drzwi dobiegło szuranie. Usłyszałam szczęk zakładanego łańcucha, a potem ze szpary wyjrzała siwa głowa. Od początku starsza pani wydała mi się znajoma ale nie mogłam skojarzyć skąd ją znam. Upewniłam się także czy nie pomyliłam jednak numeru mieszkania. Ale to były te same drzwi, za którymi tak wiele wydarzyło się między mną a Tadeuszem. Teraz też przypomniałam sobie skąd znam twarz starszej pani. To ona pocieszała mnie tu w podwórzu, gdy upokorzona przez mojego ukochanego wylewałam łzy po tamtej nocy. Kobieta najwyraźniej mnie nie pamiętała bo powiedziała opryskliwie:
Proszę się nie wysilać. Niczego od pani nie kupię.
Zebrałam się w sobie i zapytałam:
Zastałam Tadeusza?
Kogo?- staruszka wybałuszyła na mnie wodniste oczy.
Tadeusza - powtórzyłam.
Tutaj żaden Tadeusz nie mieszka. Musiało się pani coś pomylić. - drzwi zamknęły się.
Tego się zupełnie nie spodziewałam. Z bezsilności usiadłam na schodach. Byłam pewna, że dowiem się tutaj czegokolwiek, a nie tylko nie dowiedziałam się niczego ale jeszcze staruszka zabiła mi porządnego ćwieka. Chciało mi się płakać. A wtedy drzwi się ponownie uchyliły:
Przepraszam...- usłyszałam za plecami. Odwróciłam głowę i zobaczyłam, że staruszka ponownie wygląda ze szpary.- Skoro wciąż tu pani jest- no tak, musiała obserwować mnie przez wizjer - miałabym prośbę.
Słucham panią?
Trochę ostatnio zaniemogły mi stawy. Nie wyrzuciłaby mi pani wychodząc stąd woreczka śmieci?
Przyznam, że zaskoczyła mnie tą prośbą. Ale i ucieszyła bo miałam okazję wyrwać jej kilka minut rozmowy. Istniała oczywiście możliwość, że ukrywa przede mną ukochanego. Ale równie dobrze mogła mieć sklerozę wielkości słonia. Musiałam improwizować bo nie uśmiechało mi się czekać na tej klatce, aż zjawi się Tadeusz. A może on miał już nigdy tu się nie pojawić?
Oczywiście. Nie ma żadnego problemu - uśmiechnęłam się - Proszę mi wybaczyć, że znów pytam. Ale tak sobie pomyślałam, że może przed panią mieszkał tu jakiś Tadeusz.
Pani kochana - zwróciła się do mnie nieco cieplejszym tonem – Jestem pierwszą lokatorką tego mieszkania. Od kiedy podniesiono z ruin tę kamienicę po wojnie, zajęliśmy ją razem z rodzicami.
Znowu zabrnęłam w ślepą uliczkę.
A może gdzieś tu w okolicy taki mieszka?- postanowiłam dalej ciągnąć ten temat, mając nadzieję, że mieszkańcy starych kamienic nie są dla siebie aż tak anonimowi- Mówił mi, że mieszka z siostrą.
Tu nigdy żaden Tadeusz nie mieszkał. Nawet przed wojną. Wiem, bo myśmy tu przed 39 rokiem także mieszkali. A potem kiedy w 44 Czerniaków legł w gruzach, po powrocie do Warszawy wegetowaliśmy kątem u rodziny. A jak to wszystko odbudowali to przybyliśmy na jak to mówią, stare śmieci. A jak wyglądał ten pani Tadeusz?
Wysoki i przystojny - uśmiechnęłam się. Włosy ciemne blond, a oczy stalowe. Dwudziestolatek.
Takich to u nas na pęczki. Stoją pod trzepakiem często i piwo ciągną - powiedziała- Może miał jakiś znak charakterystyczny?
Raczej nie - odparłam- Ale często chodzi w kaszkiecie.
Ech – westchnęła - Teraz to kaszkiety niemodne wśród takich chłopców. Co innego za czasów mojej młodości. Wtedy co drugi na ulicy zakładał kaszkiet. To był szyk.
Starsza pani rozgadała się na dobre. Co prawda drzwi wciąż trzymała na łańcuchu. „Samotność nie pieści”- pomyślałam. I zaraz się zawstydziłam w duchu, bo zauważyłam jak bardzo jestem niewdzięczna dla Szymona.
Podkochiwałyśmy się w nich - głos kobiety wyrwał mnie z rozmyślań. - Jeśli ma pani ochotę, pokażę jak to kiedyś wyglądało.
Prawdę mówiąc nie miałam nastroju oglądać niczego. Nadszedł moment by zabrać tobołek ze śmieciami starszej pani i odejść. Ale ona najwidoczniej miała na to ogromną ochotę bo nie czekając na moją odpowiedź zniknęła w głębi mieszkania. Niestety zamknęła też drzwi, przez co nie mogłam zajrzeć do środka aby obejrzeć wnętrze. Po chwili znów usłyszałam szuranie i starsza pani podała mi przez szczelinkę pożółkłą fotografię:
Proszę spojrzeć, to mój brat. Był bardzo przystojny -powiedziała ciepło. Podniosłam fotografię do światła. Rzeczywiście, wygląd mężczyzny zrobił na mnie takie wrażenie, że zemdlalam.
***
Kiedy się ocknęłam, leżałam na kanapie z wysoko ułożonymi nogami. Rozejrzałam się z niedowierzaniem bo znałam to wnętrze. To tutaj bez wątpienia spędziłam z Tadeuszem noc. Starsza pani weszła do pokoju ze szklanką wody. Uradowała się wyraźnie widząc mnie przytomną.
Jak się pani czuje?- spytała z troską- Tak mi zemdleć pod drzwiami. Całe szczęście, że pan Sokołowski był dziś w domu. Pomógł mi panią przynieść tutaj.
Dziękuję za opiekę i za kłopot przepraszam - powiedziałam.
Jaki tam kłopot - puściła do mnie oko- To pewnie uroda mojego brata tak na panią podziałała - Od zawsze dziewczęta się za nim uganiały.
Przeszedł mnie zimny dreszcz:
Nie zdążyłam dokładnie się przyjrzeć fotografii tam na klatce - skłamałam- Chętnie rzucę jeszcze raz na nią okiem.
Oczywiście - odparła starsza pani i sięgnęła po fotografię, która leżała na stoliku. Zawahała się przez chwilę, a potem z kredensu wyjęła jeszcze kilka innych. A potem usiadła na skraju kanapy i podała mi pierwsze. To, które już widziałam. To z którego w dobrze znanym mi płaszczu i kaszkiecie spoglądał Tadeusz. Mój Tadeusz. Na odwrocie zdjęcia widniał odręczny napis:
„Na wieczną pamiątkę, swojej siostrze ofiarowuję swoją podobiznę” A. Warszawa, wiosna 1942.
Dwadzieścia lat tu miał - uśmiechnęła się kobieta.- Zawsze próbował być dla mnie jak ojciec. Poczuwał się jako, że był starszy ode mnie o 5 lat.
To znaczy, że był odpowiedzialny- zauważyłam.
Gdzie tam - zaprzeczyła ze śmiechem rozmówczyni- Dopiero okupacja nauczyła go odpowiedzialności. Wcześniej stale przyprawiał rodziców o zawrót głowy.
Co ma pani na myśli? - mój brak zainteresowania tym co ta kobieta miała do powiedzenia zniknął bezpowrotnie. Wręcz chłonęłam teraz jej opowieści. Chociaż wciąż ciężko było mi uwierzyć , że to się dzieje naprawdę. Czy to możliwe by człowiek z fotografii wyglądał dokładnie jak mój Tadeusz?
Kąpał się z kolegami w przeręblu na przykład. Albo zakładał się, że zje dwadzieścia pączków jednego dnia - kiedy to opowiadała, śmiały jej się oczy choć ewidentnie usiłowała zachować powagę.
I zjadł? - zapytałam.
Owszem. A potem odchorował swoje. - teraz już się otwarcie śmiała - A ile kuksańców od niego dostałam.
Bił panią?
Wie pani, tak jak każdy starszy brat. Nie bił ale szturchał. Za każde przewinienie. Od zerwania kwiatów z ogrodu sąsiada, aż po wykradnięcie mu tomiku wierszy...
Czytał wiersze? - nie ukrywałam zdziwienia.
Wtedy wszyscy czytaliśmy. On pisał swoje droga pani. Ale oczywiście za nic na świecie nie przyznałby się do tego.
A dobre były te wiersze?- zapytałam bo bardzo mnie to interesowało.
Cóż - usłyszałam w odpowiedzi - Ani Baczyński, ani Stroiński to on nie był. Ale wiele bym dała by mieć te wiersze znów w ręku - zamyśliła się - A potem przyszła ta przeklęta wojna - podała mi kolejną fotografię. Przedstawiała kilku mężczyzn w mundurach, ustawionych w równym szeregu.
Mój brat wstąpił do konspiracji. Jak wielu młodych wtedy. Zazdrościłam mu bardzo, że należał do Szarych Szeregów. Ja byłam jeszcze za młoda. A on wciąż wyjeżdżał się szkolić. Na tej fotografii stoi w środku - gdyby starsza pani mi nie wskazała Tadeusza, nie rozpoznałabym go w szeregu chłopców. Jakość fotografii była kiepska.
A tutaj, proszę spojrzeć - podała kolejne zdjęcie- ja z bratem nad Bałtykiem.- lipiec 1937 przeczytałam na odwrocie. Na fotografii Tadeusz obejmował wyraźnie młodszą dziewczynkę z warkoczami. W tle było morze, a oni stali roześmiani na piasku. Nie zdążyłam się jednak dłużej nad tym zastanowić bo to co chwilę później powiedziała moja rozmówczyni, wprawiło mnie w osłupienie:
A tutaj ze swoją narzeczoną - tę fotkę niemal wyrwałam jej z dłoni. Tadeusz obejmował drobną brunetkę. Siedzieli roześmiani na ławce, prawdopodobnie w parku. Nie wiem czego się spodziewałam ale poczułam rozczarowanie.
Jak się potoczyły ich losy? - spytałam.
Staruszka westchnęła:
Pamiętam, że poznali się w lipcu 1944 roku. Mój brat zaczepił tę dziewczynę na ulicy. Nie leżało to w dobrym tonie ale on zupełnie oszalał na jej punkcie. Bardzo polubiłam Jankę. Miała znakomity wpływ na mojego brata. Przy niej pokorniał.
Miłość potrafi wiele zmienić - powiedziałam.
Dokładnie - uśmiechnęła się do mnie rozmówczyni- Janina studiowała medycynę na tajnych kompletach. Pochodziła jak my z inteligenckiej rodziny. Jednak ta miłość w beztrosce przetrwała niecały miesiąc. Pierwszego sierpnia wybuchło Powstanie.
I co było dalej ?- zapytałam bo starsza pani umilkła by otrzeć łzę.
Ostatni kontakt mieliśmy z nim po kilku dniach od początku tego zrywu. Jakoś przedostał się z Woli na Czerniaków. Mówił, że walka o wolną stolicę jeszcze się przedłuży. A potem poprosił byśmy opuścili miasto do czasu, aż Powstanie się skończy. Czyli jak to ujął: ”najwyżej tydzień”. A potem już go więcej nie zobaczyliśmy. Kiedy po zakończeniu tych strasznych wydarzeń, wróciliśmy do zrównanej z ziemią Warszawy, Olek już nie żył.
Olek? - zapytałam szybciej niż pomyślałam. Właściwie to wiadomość o jego śmierci powinna najmocniej dotknąć moich emocji. A jednak imię, które nie zgadzało się z moim wyobrażeniem bardziej mnie zdumiało.
Olek. Aleksander - wyjaśniła kobieta- Tak miał na imię.
Bardzo piękne imię - powiedziałam dla niepoznaki. Chociaż ta informacja sprawiła, że puzzle w mojej głowie znów się rozsypały. Mimo to zrobiłam taki wybieg by starsza pani nie zrobiła się nagle czujna. Widać, że pragnęła by ktoś ją wysłuchał. I nie mogłam tego popsuć.
Rodzice uwielbiali imiona na literę „A”- przemówiła.- Jemu nadali imię Aleksander, a mi...
Alicja?- wyrwało mi się niepotrzebnie. A ona zamilkła:
Skąd pani wie?- zapytała podejrzliwie.
Tak tylko strzeliłam - odparłam niewinnie - To pierwsze imię, które mi przyszło na myśl -powiedziawszy to poczułam niepokój bo wyszło na to, że moje podejrzenia jednak nie do końca są takie bezpodstawne. Kilka puzzli w mojej głowie znów się złożyło na nowo.
Czyli brat zginął w powstaniu tak? - podjęłam temat na nowo.
Prawdopodobnie tak. Jego koledzy, którzy przeżyli te straszne wydarzenia, odwiedzali nas czasem. Czuli się za nas odpowiedzialni. To, że opuściliśmy stolicę prawdopodobnie uratowało nam życie. Mój brat niestety nie opuścił. Ale i tak mieliśmy szczęście.
Szczęście?
My straciliśmy tylko jego. Powstanie osierociło wiele matek. One straciły wszystkich. Wiele z nich nie umiało się z tym pogodzić. Ileż to popełniło samobójstwa albo straciło zmysły. Nieoceniona w tym wszystkim okazała się mama Janka i Andrzeja. Pani Jadwiga Romocka. Wparcie, które niosła innym, pozwoliło jej samej przetrwać ból po utracie synów i męża. Wie pani, że pana Romockiego zabił pijany Niemiec? Wjechał w niego autem.
Nie wiedziałam przyznałam zgodnie z prawdą. A potem obie zamilkłyśmy pogrążając się w swoich rozmyślaniach.
Tak właściwie- przerwała milczenie pani Ala- to w powstaniu straciliśmy jeszcze kogoś z rodziny. Według tego co mówili ich przyjaciele, Olek i Janka w sierpniu zdążyli się pobrać. Ślub ponoć odbył się w kaplicy na ulicy Moniuszki. Niestety wszyscy naoczni świadkowie tamtego wydarzenia nie żyją. Nie zachowały się też żadne dokumenty świadczące o zawarciu tego małżeństwa. Ci, którym dane było przeżyć, zarzekali się, że widzieli obrączki na ich palcach. Zresztą jak moglibyśmy to podważać. To była cudowna dziewczyna i chętnie byśmy ją widzieli jako jego małżonkę. Dlatego uszanowaliśmy to. Mają wspólną mogiłę.
Razem zostali pochowani?
To tylko symboliczny grób. Ich ciał nigdy nie odnaleziono. Świadkowie tamtych wydarzeń twierdzili jednak, że prawdopodobnie zginęli razem. Ostatni raz byli widziani na Czerniakowie.
A więc polegli razem?- miałam wrażenie, że smutne emocje staruszki udzielają się także mnie.
Obawiam się, że zostali zamordowani. Wtedy w tamtym regionie grasowali bandyci pod dowództwem Dirlewangera.
O Boże...- yrwało mi się bo doskonale wiedziałam i czułam o czym mówiła.
W oczach Niemców to my byliśmy bandytami - westchnęła- Zresztą oni przez całą okupację traktowali nas jak podludzi.
To musiało być straszne.
Proszę mi wierzyć, że było. Niektórzy mają czelność uważać, że Powstanie to był błąd. Ale ja jestem dumna z mojego brata. Tak bardzo chcieliśmy być wtedy wolni. Egzekucje bez sądu, rozstrzelania, wywózki do obozów czy w głąb Rzeszy, likwidacja getta. To wszystko było potworne. Panowała taka psychoza, że możliwość zorganizowania zrywu przeciw nieprzyjacielowi, było jak światło w tunelu. Jak nadzieja na lepsze jutro, za którą można ponieść najwyższą ofiarę. Nikt jednak nie spodziewał się, że ta cena będzie aż tak wysoka. Nie na taką skalę miało być to poświęcenie.
Teraz to wiemy -wtrąciłam- ale przecież wtedy nikt nie miał o tym pojęcia.
Myślę, że dowództwo doskonale zdawało sobie sprawę z braków amunicji. Strategiczne punkty jak na przykład Okęcie, nie zostały przejęte. Pułk Piechoty „Garłuch” nigdy nie wyrwał ze szkopskich łap lotniska. A z kolei blisko stu chłopców z dywizjonu „Jeleń” posłano uzbrojonych w rewolwery na policyjną dzielnicę w alei Szucha. Wróciło zaledwie kilku. Tak to się wtedy odbywało.
Wzięłam panią Alę za rękę i spróbowałam uśmiechnąć się pocieszająco.
Nie wiadomo jakby zresztą potoczyły się losy moich bliskich w czasie gdy nastała nowa, przeklęta władza -odezwała się staruszka. A potem spojrzała na kolejne zdjęcie i uśmiechnęła się pod nosem, przywołując wspomnienia.
Proszę spojrzeć- przemówiła po chwili, podając mi fotografię- To jeszcze z początków Powstania, kiedy wszyscy jeszcze wierzyliśmy w jego powodzenie. Byliśmy pełni euforii i cieszyliśmy się naszą małą wolnością. My cywile chętnie pomagaliśmy żołnierzom. Przynajmniej do czasu, aż wróg nie popchnął tych cywili przed czołgami jako żywą barykadę.
To dzieci- przemówiłam spoglądając na czarno-biały kartonik, który trzymałam w dłoni. Przedstawiała małych chłopców grających w warcaby, gdzieś w bramie.
To mali, dzielni Zawiszacy- powiedziała pani Ala- Ale wielu z nich poniosło ofiarę życia za przenoszenie poczty Warszawiaków.
Moją uwagę przykuł jednak powstaniec, niedbale oparty o ścianę. Przyglądał się grającym, zaciągając się papierosem.
A tego pani znała?- pokazałam go kobiecie palcem. Pani Alicja zabrała ode mnie fotografię i uśmiechnęła się nostalgicznie:
Kochałam się w nim- powiedziała.- To Michaś Pątnicki. Przyjaciel mojego brata.
Też zginął w Powstaniu?- zapytałam choć wiedziałam jaka może być odpowiedź. W końcu we śnie widziałam śmierć Stasia.
Poległ gdzieś w okolicach Powązek. Ponoć wpadł w ręce Niemców.
Omal nie wyrwało mi się, że wiem o tym.
To straszny był czas- powiedziałam - Jak straszne musiały być tamte wydarzenia.
To prawda - przytaknęła moja rozmówczyni.- Ale nie ma co ronić łez. I tak zajęłam pani dużo czasu. Dziękuję, że zechciała mnie pani wysłuchać.- starsza kobieta popatrzyła na mnie ciepło. Nie miała w sobie już nic z tej opryskliwości, którą uraczyła mnie na powitaniu.
To była bardzo pouczająca rozmowa. - odparłam. Prawdę mówiąc bardziej namąciła mi w głowie niż rozjaśniła ale i tak byłam jej wdzięczna za każde słowo, które wypowiedziała.
Widzi pani, starszy samotny człowiek musi się czasem komuś wygadać- zmarszczyła zabawnie nos. Ale ja wiem, że zbyt długo panią tu zatrzymałam.
Przyznam, że chętnie bym została. W głębi duszy miałam wciąż nadzieję, że lada chwila w progu pojawi się Tadeusz, a pani Ala okaże się tylko niespełna rozumu starszą panią. Jednak intuicja wyraźnie krzyczała do mnie, że o pomyłce nie może być mowy.
Jeszcze raz dziękuję za opiekę nade mną gdy zaniemogłam- powiedziałam.
Jakże mogłabym panią zostawić.- cera pokryta siateczką zmarszczek wygładziła się na chwilę w uśmiechu.
W takim razie pójdę już- podniosłam się z miejsca- Proszę wskazać mi skąd mam zabrać worek ze śmieciami.
Oczywiście - pani Ala również wstała i drepcząc przede mną powiedziała:
Dziękuję pani- zrobiła małą pauzę, a potem spytała- Właśnie, bo nawet nie zapytałam panią o imię.
O rety, rzeczywiście- przyznałam i zrobiło mi się wstyd bo się nie przedstawiłam tej dobrej kobiecie- Mam na imię Hania.
A ona aż przyklasnęła w dłonie:
Hania! Jak pięknie. To imię obrała sobie Janina- jako pseudonim konspiracyjny.
Co pani powie- znów poczułam jak zimne krople potu wstępują mi na czoło- A pani brat jaki miał pseudonim?- musiałam zadać to pytanie, choć już wiedziałam jaka będzie odpowiedź.
Na cześć dziadka, który walczył w Bitwie Warszawskiej obrał sobie na pseudonim imię Tadeusz.
***
Mamo!- powiedziałam stanowczo- Ja już nie wrócę do Szymona!
Widzę, że już zdecydowałaś ostatecznie.- matka zacisnęła zęby. Zawsze tak robiła, gdy coś nie szło po jej myśli.
Decyzji nie zmienię, choćby się waliło i paliło.
Biedny Szymon- powiedziała. Jako kobieta samotna zawsze trzymała stronę Szymka, nawet jeśli ewidentnie nie miał racji.
Jak ci go tak żal, to się nim zaopiekuj- wypaliłam, żeby ją wkurzyć. Choć tak naprawdę wiedziałam doskonale, że jej się ten pomysł by spodobał. Jednak silniejsza była presja otoczenia. I tylko to ją powstrzymało. Może jeszcze odrobina szacunku do córki.
A masz jakiś konkretny powód by zakończyć to małżeństwo?- zapytała- Bo chyba nie zasłonisz się znów tym swoim ukochanym-widmo- zaśmiała się złośliwie.
Mam powód ale ty go nigdy nie zrozumiesz.
Czyli jednak nastąpiło to o czym mówili lekarze- matka pokiwała głową i próbowała pogłaskać mnie po włosach. Ja jednak odsunęłam się.
O czym ty mówisz- poczułam niepokój.
O powikłaniach, które mogą występować nawet kilka lat po wypadku.
Jakim znów wypadku?- tego już było za wiele.
Ty wciąż nie pamiętasz?- popatrzyła na mnie z politowaniem. Nie znosiłam u niej tego tonu.- Naprawdę nie pamiętasz nadal tego wypadku sprzed czterech lat?
Czemu wciąż się powtarzasz mamo?- wybuchnęłam złością- Czy nie dość jasno się wyraziłam? Ile jeszcze razy mam zaprzeczyć byś zechciała wreszcie odpowiedzieć na moje pytanie?
Już dobrze- zreflektowała się- Cztery lata temu ktoś potrącił cię na pasach. A potem zbiegł z miejsca wypadku. Nigdy go nie złapano. Monitoring też był bezsilny. Nie obejmował tamtego przejścia.
Co ty gadasz?- miałam wrażenie, że śnię.
Urazy były na tyle silne, że lekarze przez kilka dni utrzymywali cię w śpiączce farmakologicznej. A kiedy cię wybudzili nic nie pamiętałaś. Tak naprawdę ocknęłaś się dopiero w domu. Ale wszystkie twoje wspomnienia od pobytu w szpitalu aż po dzieciństwo przepadły.
Rany boskie- złapałam się za głowę bo właśnie sobie uświadomiłam, że ja naprawdę nic nie pamiętałam. Jak mogłam wcześniej nie zwrócić na to uwagi. Wszystkie wspomnienia sięgały zaledwie kilku lat wstecz. Pamiętałam ślub z Szymonem. Okoliczności w jakich się poznaliśmy. Pamiętałam jak zamieszkaliśmy na Puławskiej w jego maleńkim mieszkanku po dziadkach. I to jak dostałam swoją pierwszą pracę w Communications Alvaro. A także odejście ojca do lepszego świata. Wszystko co wydarzyło się wcześniej było ciemną plamą w mojej głowie. Nie pamiętałam żadnej szkoły, nie miałam przyjaciół poza Julią.
To minie?- zapytałam bez większych nadziei.
Według lekarzy powikłania neurologiczne, których doznałaś są raczej nieodwracalne.- Chociaż kto wie?- zamyśliła się.- Zawsze jakieś szanse są.
A nie próbowałaś mi nigdy tych wspomnień przywrócić?- zrobiłam matce wyrzut.
Ależ oczywiście, że próbowałam. Najpierw z lekarzem, potem sama. Przez długie godziny pokazywałam ci albumy, opowiadałam twoją przeszłość. Ale ty zamknęłaś się w sobie. A nawet dostawałaś spazmów i histerii. Lekarze poprosili by cię nie naciskać. Przestrzegli także przed powikłaniami, które mogą wyjść dopiero po latach.
A ty oczywiście już dorobiłaś sobie do tego scenariusz tak?- zaatakowałam ją.
Nie uwierzę przecież, że twoje zachowanie nie jest wynikiem pomieszania zmysłów- odparowała.
Długo byłam w tej śpiączce?- zignorowałam jej uwagę.
Mówiłam ci, że kilka dni. Teraz już nie pamiętam dokładnie ile to trwało.
A gdzie to miało miejsce? - w życiu nie byłam tak konkretna w zadawaniu pytań. Przynajmniej w tym życiu po wypadku.
To jest nie do wiary - westchnęła matka- Żeby mieć aż taką dziurę w pamięci.
Mamo, nie proszę cię o osobiste uwagi. Gdzie to zdarzenie miało miejsce?
Na Czerniakowie. W okolicach ulicy Okrąg. O wypadku dowiedziałam się kilka godzin później ale serwisy informacyjne podawały właśnie tamto miejsce.
Co mówili lekarze?
To było tyle lat temu. Nie pamiętam teraz dokładnie.
A ze mnie się naśmiewasz- nie mogłam się powstrzymać by nie wbić jej małej szpileczki - Przypomnij sobie. Ty nie doznałaś urazu głowy. Tylko ja.
Byłaś w bardzo ciężkim stanie. Miałaś rozległe obrażenia. Lekarze nie dawali ci zbyt dużych szans na przeżycie. Byli poważnie zdziwieni, że w ogóle wyszłaś z tego i poza utratą wspomnień, nic ci nie jest. Raz się nawet wymknęło twojemu lekarzowi, że nie miałaś prawa przeżyć tak strasznego wypadku. Myślę, że moje modlitwy poskutkowały.
Modliłaś się za mnie?
Oczywiście. Żadna matka nie chce słyszeć, że jej dziecko nie ma prawa przeżyć.
Dlaczego nie pamiętam pobytu w szpitalu?
Lekarze zasłaniali się określeniami „szok i trauma” , gdy ich o to pytałam. Ale to wszystko były tylko przypuszczenia. Sami się przyznali, że mimo iż medycyna poszła naprzód, urazy neurologiczne są dla nich wciąż niestety polem eksperymentalnym.
Pokaż mi albumy – zażądałam - może teraz sobie coś przypomnę.
Matka podniosła się z kanapy i otworzyła szufladę komody. Wyjęła stamtąd gruby, oprawiony w zielony welur album. A potem wróciła do mnie i siadając obok, podała mi księgę wspomnień. Fotografie na których widniałam prawdopodobnie ja, jako czarno-biały bobas w jasnych śpiochach przerzuciłam w pośpiechu. Wzrok zatrzymałam dopiero przy tych z przedszkola. Wpatrywałam się w nieco przerażoną obecnością Mikołaja-przebierańca buzię dziewczynki. A potem w tę samą postać rozchlapującą szare morze. Kartkę dalej zajmował portret galowej uczennicy z warkoczami przewiązanymi białymi kokardami. I również ona pozująca wśród koleżanek podczas przerwy na korytarzu. A może to wcale nie była przerwa. Opierałam się wyłącznie na własnych domysłach. Ostatnie zdjęcie w albumie przedstawiało długowłosą nastolatkę na zdjęciu klasowym. Nieśmiało wpatrywała się w bruneta poniżej. I nic. Żadnych emocji. Nawet nie wiem czemu właśnie w niego się wpatrywałam. Na pierwszy rzut oka wyglądał na ignoranta i zwykłego głupka. A jednak moje spojrzenie było rozmarzone jakbym wpatrywała się w największą miłość na świecie.
Wiesz kto to? - zapytałam pokazując na niego.
Marek- powiedziała matka.- Kochałaś się w nim na zabój. Tak przynajmniej twierdziłaś. Złamał ci okrutnie serce. Zaraz po tym jak całowałaś się z nim na dyskotece, on wyszedł do domu z Izą. A następnego dnia cię nie zauważał. Skończyło się na tym, że zrobił jej dzieciaka. A potem ją porzucił.
Zwierzałam ci się z tego?
No pewnie. Wszystko mi opowiadałaś. Przed wypadkiem byłyśmy bardzo związane ze sobą.
A potem już nie?
Zmieniłaś się. Zamknęłaś w sobie. Nie jesteśmy już przyjaciółkami jak kiedyś. Wszystko się skończyło, gdy minął ci 21 rok życia.
To wtedy wydarzył się ten wypadek?
Tak. Właśnie wtedy.
Spojrzałam jeszcze raz na zdjęcia. Pustka. Jakby te fotografie nie należały do mnie. Zebrała się we mnie jakaś absurdalna złość. Zerwałam się na równe nogi i z całej siły uderzyłam albumem o podłogę.
A potem się zaczęło. Pierwszy skurcz wygiął mi głowę do tyłu. I ujrzałam wielką, żywą choinkę, ozdobioną piernikami i świecami. Poczułam ich zapach i obraz znikł. Na chwilę odzyskałam świadomość, gdy nagle krew zaczęła mi pulsować z ogromną siłą i oto kolejny obraz wdarł mi się pod powieki. Tańcujące w parku dzieci i młoda kobieta zapraszająca mnie do nich.
-Hanka! Hanka! - wdarło się w moją głowę. Ocknęłam się i zobaczyłam, że matka nachyla się nade mną. Chwilę potem jednak znów odpłynęłam. Zapach, który wdarł mi się w nozdrza był majowy. Przesycony bzem, pieścił i koił. Wprawiał w radosny nastrój. A jednocześnie napawał nostalgią i tęsknotą. Chyba za miłością. Stałam razem z młodą dziewczyną. Włosy miała luźno związane na karku. Jej ciało opiewał mundurek. Śmiała się radośnie, zerkając dyskretnie na dwóch chłopców.
Obrazy przesuwały się jeden po drugim. Lamentujące kobiety w chustach na głowie, modlące się przy kapliczkach w podwórzu. Handel uliczny, tramwaje konne. Strach przemykających się ludzi, publiczne egzekucje, żandarmi, riksze mknące po ulicach. Emocje tak mocno splotły mnie swoimi pazurami, że zbrakło mi tchu. A potem rzuciły na podłogę i wprawiły w drgawki. Moje zmysły porażał z oddali histeryczny krzyk matki. Nie mogłam jednak otworzyć oczu. Zanim odpłynęłam w pustkę, moją świadomość świdrowały słowa: „Ona już cię straciła, ona już cię straciła”.
***
Obudziła mnie cisza ostro dzwoniąca w uszach. Kiedy otworzyłam oczy, nie rozpoznałam białych, otaczających mnie ścian. Ale kiedy wzrok mi się wyostrzył, a świadomość powstała na nogi zorientowałam się, że jestem w szpitalu. Na niewielkiej sali leżałam sama. Jednak medyczny zapach wywołał we mnie nieprzyjemny dreszcz. Źle mi się kojarzył. Zanim sobie przypomniałam czemu tu trafiłam, minęło kilka chwil. Mój atak musiał niesamowicie wystraszyć matkę.
Zaczęłam się zastanawiać co się stanie gdy zjawi się Tadeusz, a mnie nie będzie. Ale oszukiwałam chyba samą siebie. To ja musiałam znaleźć jego.
Witamy w gronie przytomnych - usłyszałam nagle. Przysadzista pielęgniarka właśnie wtoczyła się do pokoju.
Gdzie jestem- zapytałam.
W szpitalu na dolnym Mokotowie- odparła z uśmiechem.
Wiecie co mi jest?
Jeszcze nie. Musimy zrobić badania - to powiedziawszy pobrała mi krew.
Miałam jakiś atak i dlatego tu jestem tak?
Upadła pani na podłogę. Potem miała mocne drgawki. Jak przy padaczce.
Ile mnie tu będziecie trzymać?
Szanowna pani - okrągła jak bułka siostra wzięła się pod boki - Nikt tu pani na siłę nie trzyma. W każdej chwili może pani wypisać się na własne życzenie.
Jeśli zadałam pytanie przekraczające pani kompetencje wystarczyło powiedzieć „nie wiem”. Nie potrzebuję osobistych komentarzy.
Kwoka nabrała powietrza by mi coś odpowiedzieć ale chyba nic nie przyszło jej do głowy bo zawiesiła się. Potem zaś zrobiła się czerwona jak burak, sapnęła i wyszła z sali.
„Głupia piguła” - pomyślałam. Doskonale pamiętałam swoje emocje wobec pacjentów ze snów. Może to nie miało nic wspólnego z rzeczywistością ale jeśli ktoś podejmuje się tego zawodu to niech zachowa odrobinę człowieczeństwa, a nie robi łaskę. Opryskliwość niech pozostawi dla siebie. Chwilę potem drzwi uchyliły się i pojawiła się w nich mamina głowa:
Pielęgniarka powiedziała, że się ocknęłaś. Jak się czujesz?
Zupełnie nieźle - odparłam uśmiechając się krzywo.
Nie mogłam przez dłuższy czas dodzwonić się na pogotowie. Zadzwoniłam więc do Szymona. Przyjechał chwilę po tym jak zabrała cię karetka. Przywiózł mnie tutaj...
To miło z jego strony. A jest tu nadal?
Nie. Wrócił do biura. Dobrze, że akurat był w Warszawie.
Jakby go nie było to przyjechałabyś taksówką.- nie mogłam się powstrzymać od praktycznej uwagi - Mają już jakieś podejrzenia co mi jest?
W pierwszym rzucie sprawdzają czy to nie padaczka.
Myślę, że nic mi nie jest - powiedziałam pewnym głosem.
Córeczko, to było straszne. Padłaś na podłogę i w ataku uderzałaś o nią głową. Takie rzecz nie dzieją się bez przyczyny.
Nie będę tu w każdym razie siedziała. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Zamierzam się wypisać.
Na dole spotkałam doktora Grabina. Poprosiłam by do ciebie zajrzał. Obiecał, że to zrobi jeśli tylko będzie miał znów dyżur. Czyli pojutrze.
Doktor Grabin? A kto to?
To chirurg, który poskładał cię do kupy po wypadku?- wyjaśniła matka.- Wykonał kawał dobrej, fachowej roboty. Dlatego obiecaj mi - spojrzała na mnie poważnie- Nie wypisuj się przynajmniej do czasu, aż on obejrzy twoje wyniki.
To drobnostka - próbowałam zbagatelizować sprawę.
Obiecaj mi! - matka jednak była stanowcza. - Potem możesz się wypisać.
No dobrze - zgodziłam się niechętnie.
Nadęta piguła już nie robiła mi badań tego dnia. Przemykała tylko korytarzem, szurając chodakami po podłodze. Ani razu nie spojrzała w moją stronę. Salowa przyniosła mi skromną kolację. Za drobne, które miałam w kieszeni odpaliłam telewizor. Atak się nie powtórzył. Chwilę po 22.00 zapadłam w sen.
***
Poczułam jak moja dłoń spoczywa w większej, chłodnej. Otworzyłam oczy. Ciemność dookoła. Wzrok musiał się przez chwilę przyzwyczaić nim zaczął rozróżniać kształty w pomieszczeniu. Wciąż byłam w szpitalu. Ktoś przysiadł na krawędzi łóżka i trzymał mnie za rękę. Podniosłam głowę i omal nie oszalałam ze szczęścia.
Tadeusz! Tadeusz!- krzyknęłam.
Ciii...- uciszył mnie, przykładając palec do ust - Pobudzisz pacjentów i zwrócisz uwagę personelu - wyszeptał. A potem przytulił mnie do siebie z całych sił. Jak dobrze było znów zanurzyć się w nim, otulić jego zapachem. Ta chwila mogła trwać wiecznie. Ale ja nie mogłam pozwolić by znów zniknął z mego życia. Zasypałam go gradem pytań:
Dlaczego tak długo cię nie było? Co będzie teraz z nami? Jak się dowiedziałeś, że tu jestem? - z prędkością karabinu maszynowego wyrzucałam z siebie słowa.
Tadeusz spojrzał na mnie przenikliwie, a potem przemówił poważnie:
Kocham cię. Mimo tego co uczyniłem. Chcę żebyś wiedziała, że kocham cię ponad wszystko na tym świecie.
A potem znów utonęłam w jego ramionach. I poczułam się bezpieczna choć jakaś mała zadra krzyczała we mnie, że nie powinnam.
Kochany, teraz już chyba zostaniesz ze mną.- powiedziałam jednocześnie czując jak ulatuje ze mnie cała wściekłość na niego za to, że go tyle czasu nie dawał znaku życia.
Teraz już zostanę - wyszeptał mi do ucha- Przyjdź kiedy będziesz gotowa. I zawołaj. Po prostu zawołaj.
Gdzie mam przyjść?- zapytałam zaniepokojona. Wiedziałam, że tym razem muszę go zatrzymać.
Będziesz wiedziała - powiedział - Ale spiesz się bo czas upływa.
Co ty bredzisz? Działa mi na nerwy już ta twoja enigmatyczna gadka.
Tadeusz odsunął mnie jednak na długość ramion. A potem patrząc mi w oczy, przywołał na twarz swój niesforny uśmiech i rzekł:
- Pięknie pachną nieprawdaż? - a potem przeniósł wzrok za mnie. Podążyłam za jego spojrzeniem i ujrzałam na szpitalnej szafce trzy róże. Dwie czerwone i jedną żółtą. Widok tej ostatniej sprawił, że poczułam nieprzyjemne ukłucie w sercu.
***
Jakiś dziwny dźwięk wybudził mnie ze snu. Na myśl, że Tadeusz mi się przyśnił odczułam zawód. Odgłos wydała moja komórka. Otrzymałam SMS. Miałam nadzieję, że to od mego lubego. Ale chwilę później uświadomiłam sobie, że nie zdarzyło się jeszcze by Tadeusz kiedykolwiek kontaktował się ze mną na komórkę. Mimo to w pośpiechu sięgnęłam po nią
i...
Auć - pisnęłam i zabrałam dłoń bo coś wbiło mi się w palec. Dźwignęłam się na łokciach by znaleźć przyczynę. I co ujrzałam? Na mojej szafce w całej swej okazałości leżały trzy róże. Dokładnie te, które we śnie przyniósł mi Tadeusz.
„Nic z tego nie rozumiem”- pomyślałam. Zwlokłam się z łóżka i poszłam do toalety. W drodze powrotnej zahaczyłam o pokój pielęgniarek. Nie pierwszej już młodości siostra spojrzała na mnie wyczekująco.
Ktoś mi przyniósł kwiaty- wydukałam.
Gratuluję kochanieńka- odparła nieco ironicznie.
Pani nie rozumie.
Istotnie, nie rozumiem- przytaknęła.
Dziś na swojej szafce znalazłam róże. Wczoraj, kiedy zasypiałam ok 22.00 jeszcze ich tam nie było. Kto mógł je tam zostawić?
Nie mam pojęcia kochanieńka - drażniła mnie tym swoim epitetem.
Miała pani dziś dyżur w nocy?- zapytałam.
Miałam.
Zatem proszę mi powiedzieć, kto wchodził w nocy na oddział. To musiał być ktoś z zewnątrz.
Nikt nie wchodził.
Jest pani tego pewna?
Aby dostać się na oddział, trzeba zadzwonić domofonem. Jeśli żaden z pacjentów nie otworzył gościowi drzwi to nie przypominam sobie żadnej wizyty.
A jednak jakimś cudem te kwiaty się tam znalazły - nie chciałam odpuścić. Pielęgniarka jednak wzruszyła ramionami i powróciła do rozwiązywania krzyżówki.
Powlokłam się do swojego pokoiku. Kwiaty rzeczywiście pachniały cudnie. Na dłużej zanurzyłam w nich nos. Wyłowiłam z nich subtelną nutkę zapachu Tadeusza. Pomyślałam, że muszę włożyć je do wody. Odczytałam także SMS. Obwieszczał, że ten numer jest wytypowany do głównej wygranej. Spam dla naiwnych. Wykasowałam od razu. W pierwszej chwili nie zauważyłam jak drzwi się uchylają, a potem wsuwa się przez nie pielęgniarka z którą przed chwilą rozmawiałam.
Pani dziś na czczo - przykleiła mi kartkę z tą informacją na ścianie- Zapomniałam powiedzieć. - a potem wybałuszyła oczy na kwiaty i stwierdziła jak jakaś przygłupia:
-Faktycznie ma pani kwiaty. Róże.
Przecież mówiłam - wyjaśniłam spokojnie- Chciałabym wstawić je do wody. Ma pani jakąś propozycję?
Zaraz coś znajdę kochanieńka - powiedziała i wyszła.
Postanowiłam przez ten czas zejść do kiosku, żeby kupić sobie coś do czytania. To był idealny moment bo salowe właśnie rozwoziły śniadanie. Liche bo liche ale, kiedy kiszki marsza grają lepsze takie niż żadne. Nie dane mi jednak było wyjść bo najpierw rozległo się ciche pukanie, a potem do pokoju wszedł Szymon.
- Witaj - powiedział nieśmiało, a minę miał jak zbity pies.- Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz.
Zupełnie nieźle - uśmiechnęłam się, a potem oboje zamilkliśmy.
Kochanieńka! Ja te kwiaty mogę zabrać do siebie. Tam mamy wazon, a stąd ordynator każe je zabrać.
Niech będzie - przyzwoliłam choć niechętnie.- Dziękuję.
To od niego, prawda?- zapytał Szymon, kiedy opuściła pokój.
Tak - odparłam chociaż przyszło mi do głowy, że gdyby to Szymon je podrzucił to nieźle by mnie ośmieszył.
Dziwne, że wśród czerwonych kwiatów, znalazła się też żółta - zauważył z lekką nutą złośliwości- Wiesz co oznaczają żółte róże?
Wiem - przerwałam mu. Nie chciałam wysłuchiwać jego uwag, co z tego że słusznych.
Przepraszam - rzekł cicho Szymon - Nie chciałem cię atakować. Po prostu się martwię. W końcu nadal jesteśmy małżeństwem. Ciągle cię kocham. Tyle nas łączy, nie musimy się rozstawać.
Szymon, ja nie...- zaczęłam ale mi przerwał.
W porządku. Rozmawiałem z twoją matką. Powiedziała mi o decyzji, którą podjęłaś. Nie będę już nalegał.
Z początku poczułam wściekłość na matkę, że wtrąca się w moje życie. Ale chwilę później byłam jej wdzięczna, że wyręczyła mnie w wyrażeniu tej trudnej dla mnie mimo wszystko kwestii. Ulga zamieniła się w niepokój bo Szymon rzekł znienacka:
Ale mam jedną prośbę. Choć tyle możesz dla mnie zrobić.
Słucham? O co chodzi?
Chcę zobaczyć na żywo tego, który mi ciebie odebrał.
Po co ci to?- zapytałam. Nie spodziewałam się absolutnie takiego życzenia.
Po prostu chcę mu się przyjrzeć. Nie bój się. Znasz mnie. Wiesz, że nic mu z mojej strony nie grozi. Ty spełnisz moją prośbę, ja bez orzekania o winie podpiszę papiery rozwodowe. To uczciwy układ.
To szantaż.
Nazywaj to jak chcesz. Stawiam sprawę jasno. W zamian dostajesz wolność.
Dobrze - zgodziłam się - Niech tak będzie.
Szymon nachylił się nade mną ale po chwili się zreflektował i podał mi na do widzenia dłoń. A potem opuścił pokój.
***
Przez ostatnie dwa dni poddano mnie serii badań. Siedziałam właśnie, podparta na szpitalnym łóżku i czytałam gazetę gdy do pokoju wszedł nieznany mi lekarz. Bąknął „dzień dobry”, rzucił okiem na kartę i uśmiechnął się z zakłopotaniem. A potem podał mi rękę i przemówił:
Nazywam się Michał Grabin. Jestem lekarzem.
Mama wspominała o panu.
Tak, spotkaliśmy się przedwczoraj. Obiecałem, że przeanalizuję pani badania.
I co pan w nich zobaczył, panie doktorze?
Pierwsze wyniki EEG wykluczają padaczkę - zaczął łagodnym tonem, zbyt łagodnym, zatem wzbudził mój niepokój.
A jakie jest ale?- zapytałam szybko zanim zaczerpnął oddechu.
Przyznam, że niepokoją mnie objawy przez które pani do nas trafiła. Czy zdarzały się pani ostatnio bóle głowy, zawroty, omdlenia albo halucynacje?
Bóle głowy raczej nie. Zawroty i omdlenia owszem. Ale na tyle rzadko że nie niepokoiło mnie to.
Rozumiem. Poproszę lekarza prowadzącego, aby dał pani skierowanie na tomografię oraz rezonans głowy. I to zanim pani jeszcze opuści szpital.
Czy powinnam się zacząć martwić?
Raczej nie. Badania wstępne nie wykazały niczego niepokojącego. Ale mimo wszystko chcę znaleźć przyczynę ataku.
Czy to może mieć coś wspólnego z tym wypadkiem sprzed lat?
Owszem, może - odparł lekarz - Mogły wystąpić powikłania ale może to być również coś zupełnie innego.
Czy coś pan podejrzewa?
Nic, póki nie mam wyników w ręku. Problem z urazami neurologicznym polega na tym, droga pani, że ich konsekwencje są z reguły nieprzewidywalne. Pani mama mi powiedziała, że straciła pani wszystkie wspomnienia od czasów dzieciństwa do rehabilitacji po wypadku włącznie.
Myśli pan, że kiedyś je odzyskam?
Cóż- odparł z prostotą- Jeśli mam być szczery to raczej bym na to nie liczył. Choć z drugiej strony medycyna zna różne przypadki. A wiara czasem czyni cuda - puścił do mnie oko. Uśmiechnęłam się, zastanawiając się w duchu czy chcę w sobie wskrzesić taką wiarę. Tymczasem lekarz poklepał mnie po ramieniu i powiedział:
Na mnie już czas. Przekażę moje uwagi doktorowi Orłowskiemu.
Dziękuję za uwagę, którą mi pan poświęca.
Jest pani dla mnie kimś wyjątkowym- rzekł.
Co ma pan na myśli?
Nieczęsto zdarza mi się mors clinica.
Nie rozumiem.
To znaczy, że kiedy tu panią przywieźli, na minutę znalazła się pani w stanie śmierci klinicznej. A mnie się udało panią wyrwać z jej objęć...
***
Po serii badań wypisałam się do domu. Na wyniki mogłam sobie poczekać w domu. Siedziałam na tarasie i wpatrywałam się w zachodzące słońce. Bez pośpiechu obmyślałam plan na jutro. A właściwie ostatnie szczegóły bo to co postanowiłam, powstało w mojej głowie już w szpitalu. Sny o powstaniu już mnie nie nawiedzały. Być może wszystko co miałam w nich ujrzeć już zobaczyłam. Nie zjawił się także Tadeusz ale ja go nie oczekiwałam. Był we mnie jakiś spokój i wiedza, że gdy go znów spotkam, on nie zniknie. Stanie się na zawsze częścią mojego życia albo...
Sięgnęłam po telefon komórkowy, wybiłam numer i podniosłam aparacik do ucha. Po chwili odezwał się w nim męski głos:
Słucham cię...
Witaj Szymon.
Witaj - oboje byliśmy bardzo oficjalni jakbyśmy nigdy nie byli małżeństwem.
Jesteś jutro w Warszawie?
Jestem.
Jeśli nadal chcesz zobaczyć Tadeusza, jutro będzie ku temu dobry czas.
Usłyszałam jak ciężko westchnął, ale chwilę potem zapytał konkretnie:
O której i gdzie się umawiamy?
Wszystkie informacje prześlę ci dzisiaj SMS-em. Wieczorem - powiedziałam a potem się rozłączyłam.
Chwilę potem siedziałam nad laptopem i pisałam maila do mamy. Odczyta go jutro. Dokładnie wtedy gdy mnie już tutaj nie będzie.
***
O godzinie 5.00 rano nogi zaniosły mnie na Czerniaków. Było przenikliwie chłodno lecz możliwe, że strach to potęgował. Strach przed tym co właśnie miało nastąpić. Znad Wisły wyłaniała się mleczna mgła. Szymon już czekał.
Cześć! – powiedział - Nie będę pytał czemu tu i czemu o tej godzinie.
Nie pytaj- przytaknęłam. Zresztą sama nie byłam pewna czy dobrze robię. Postanowiłam zawierzyć intuicji. A ona zawiodła mnie właśnie tutaj. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie kilka kroków w stronę rzeki. A potem dusząc w głowie myśl, że zrobię z siebie idiotkę, krzyknęłam:
Jestem gotowa! Słyszysz Tadeusz??! Jestem gotowa!!!
Wokół jednak panowała cisza. Bałam się spojrzeć na Szymona. Z całą pewnością miał satysfakcję. Też bym miała na jego miejscu. Mimo to spróbowałam jeszcze raz:
Jestem gotowa i czekam tu na ciebie!!! - znów nic. Przejmująca cisza. Poczułam napływające do oczu łzy. Nie chciałam się poddać. Wrześniowe powietrze poranka przenikało mnie na wskroś. Szymon mi nie pomagał.
Długo jeszcze będziesz odstawiać tę szopkę? Chciałbym abyśmy wrócili do domu-w jego wypowiedzi było morze ironii.
Spuściłam głowę. Co miałam mu odpowiedzieć? Poniosłam klęskę. Myślałam, że spotkało mnie coś wyjątkowego. Czyżby naprawdę dopadły mnie urojenia? I nagle przypomniałam sobie, że przecież Julia też widziała Tadeusza. Obie nie mogłyśmy zwariować naraz. To mi dodało wiary w to co robię. Zawołałam po raz trzeci. I znów nic. Szymon podszedł do mnie i zarzucił mi na plecy swoją kurtkę. A potem objął mnie ramieniem i rzekł spokojnym tonem:
Chodźmy do domu Haniu, znajdziemy ci dobrego specjalistę. Wszystko się jakoś ułoży.
Ale ja oddałam mu okrycie.
Dziękuję ci – odparłam - Ale nie będzie mi już potrzebne.
Moje serce biło jak oszalałe, kiedy ujrzałam wyłaniającą się z mgły sylwetkę mężczyzny w płaszczu i kaszkiecie. Niespiesznym krokiem zmierzał w naszym kierunku. Szymon też go dostrzegł. Zamilkł.
Tymczasem Tadeusz dotarł do nas i ciesząc się jak dziecko, pochwycił mnie w objęcia i zakręcił się kilkukrotnie wokół własnej osi.
Jesteś więc - przemówił radośnie. Atmosfera ta nie udzieliła się Szymkowi. Nawet nie próbował udawać. Stał nieruchomo, wpatrując się w mego ukochanego. Aż w końcu pokiwał głową i powiedział:
Ja naprawdę miałem nadzieję, że nie istniejesz.
Tadeuszowi uśmiech zszedł z twarzy. Spojrzał uważnie na Szymona. Zmierzył go wzrokiem od stóp do głów wyrażając tym samym poniekąd pogardę dla rywala. Nie spodobało mi się to. Znowu dała o sobie znać szczeniacka buta. Szymon nie pozostawał mu dłużny. Jego spojrzenie nie wyrażało niczego dobrego. Postanowiłam im przerwać:
To mój mąż Szymon – przemówiłam - A właściwie prawie już były mąż. Chciał cię poznać.
Tadeusz zdjął ironię z twarzy i wyciągnął dłoń:
Dziękuję za opiekę nad Hanią - powiedział w stronę mojego małżonka.
Ten zaś spojrzawszy na rękę Tadeusza, ostentacyjnie ją zlekceważył i wycedził:
Dałbym ci w mordę ale to nic nie da. Ona i tak do mnie nie wróci. Tylko przez chwilę miałbym satysfakcję, że przyłożyłem śmieciowi, który ukradł mi żonę - a potem odwrócił się na pięcie i odszedł nie oglądając się. Nie usłyszał też słów, które Tadeusz wypowiedział chwilę potem:
O nie przyjacielu, nie ukradłem twojej żony. Odzyskałem swoją...
***
Siedzieliśmy na schodach prowadzących do rzeki. Powolutku sączyliśmy piwo. Słońce przygrzewało wrześniowo. Nie było mi już zimno.
Teraz już nie odejdziesz, prawda?- zapytałam naiwnie choć i tak wiedziałam jaka będzie odpowiedź.
Tylko ten jeden raz. Historia musi zatoczyć koło.
Czy to nasz ostatni dzień tutaj?
Tak. Ostatni raz możemy się cieszyć promieniami słońca. Bo kiedy nadejdzie zmrok, my odejdziemy.
Mam tyle pytań- oznajmiłam.
Pytaj.
Sama nie wiem od czego zacząć. Tyle pytań, a tak mało czasu.
Najlepiej od początku Janeczko - Aleksander-Tadeusz otulił mnie ramieniem.
Dlaczego tu jestem? Dlaczego w tym ciele?
Siła naszych emocji potrafi czynić nieprawdopodobne rzeczy. A twoje w chwili śmierci były tak potężne, że przeniosły twoją duszę w inną rzeczywistość i wtłoczyły w półmartwe ciało.
Półmartwe?
Ta kobieta nie miała przeżyć tego wypadku. Pijak wjechał w nią blisko miejsca w którym zgasłaś. Twoja umęczona i zabłąkana dusza tylko na to czekała. Wyrwałaś sobie od życia kilka lat w cudzym ciele.
To dlatego nie miałam wspomnień?- zapytałam.
Ależ miałaś. Przychodziły do ciebie w snach. Tak silnie wdzierały się do twojej głowy, że traciłaś czasem przytomność. Świat walczy o równowagę. Bez niej umiera. Dlatego zawsze się będzie upominał o takich niedobitków jak ty.
To jest nas więcej?
Tragedii na świecie, nagłych, okrutnych śmierci jest nieskończenie wiele. Ale tylko nielicznym udaje się schronić w ciele innych. Trochę oszukałaś śmierć - puścił do mnie oko - Ale ona świetnie liczy i prędzej czy później odnajduje swoje zguby.
A ci ludzie w moich snach?
Niemal wszystko co zobaczyłaś wydarzyło się naprawdę.
A te upiorne postacie wyłaniające się z mroku?
To dusze tych, którzy nie potrafią odejść. Najczęściej nieświadomi swoich zgonów. Ale między nimi krążą też zwykłe demony. Te, które żywią się ludzkim strachem. Żywi najczęściej ich nie widzą.
Jak te, które wychynęły ze ścian wtedy na Czerniakowie?- zapytałam.
Te o które pytasz od wieków lubowały się w obserwowaniu okrutnych mordów, karmiły krzykiem ofiar. Za karę, tysiące lat temu zostały pozbawione wzroku, słuchu i mowy. Ale mimo to przetrwały i przychodziły dalej. Nauczyły się żywić swą egzystencję, spazmami agonalnymi.
Byłam u twojej siostry.
Wiem. Odwiedzam czasem Alę. Jeszcze trochę czasu spędzi tu na ziemi - Aleksander uśmiechnął się pod nosem, kręcąc tytoń. A potem zapalił skręconego papierosa, wypuszczając wielką chmurę dymu. Delektował się.
Dlaczego ty tutaj jesteś?- wyrzuciłam z siebie kolejne pytanie.
Przecież wiesz - odparł- Pozwolono mi wrócić po ciebie. Bym cię tam przeprowadził.
Dlaczego zatem nie było cię przy mnie stale? Od czasu gdy się poznaliśmy?
Nie mnie ustalać zasady. Jestem zależny - Tadeusz zaciągnął się ostatni raz, a potem zgasił resztkę skręta pod butem. A potem przemówił ponownie:
Najprościej przyjść we śnie. Wtedy nie potrzeba aż tyle energii od tych, którzy żyją. Ale mnie pozwolono na chwilę bym stanął przy tobie z krwi i kości. Podarowano nam także wspólną noc...
Podarowano? - zapytałam nieco cynicznie.
Nie bądź taka czepliwa- roześmiał się Olek- Postanowiłem nieco szczęściu dopomóc. Żałujesz?
Nie żałuję - odpowiedziałam zgodnie z tym co czułam. Bo ta noc była dla mnie czymś nie do opisania.- Ale potem wyrzuciłeś mnie na pysk z mieszkania.- zauważyłam cierpko.
Cóż to za słownictwo moja piękna - mój ukochany wziął moją dłoń i pocałował jej wnętrze - Ala właśnie wracała z sanatorium. Sam nie wiem co by ją bardziej przeraziło? Obca kobieta czy brat, który zginął ponad sześćdziesiąt lat temu.
A moja mama?- zmieniłam temat.
To nie była twoja mama. Wiesz dobrze o tym, prawda? Zaś małżeństwo z Szymonem, trochę namieszało w jego życiu.
Jak to namieszało?- zapytałam stropiona bo dobrze życzyłam Szymkowi. W końcu nie jego wina, że zakochał się w truposze - pomyślałam i zaśmiałam się gorzko na głos. Mój przewodnik pogłaskał mnie po głowie i powiedział:
Nie martw się, wszystko wróci na swoje miejsce - a potem klęknął przede mną i rzekł:
Jestem tu nie tylko w ramach mojej miłości do ciebie. Jestem także bo to moja dobrowolna pokuta - a potem złożył głowę na moich kolanach.
Rozejrzałam się dookoła. Słońce chyliło się ku ziemi w swoich różach i pomarańczach. To oznaczało, że jutro będzie zimny dzień. Ale co mnie obchodziło jutro. Wiatr leciutko smagał moje włosy. Jak dobrze było go czuć tu, z dala od pożarów i trupiego odoru. To moje pożegnanie z tym światem. Do tej rzeczywistości nie należę. Lekkie ukłucie w sercu bo zdążyłam się trochę przyzwyczaić. Miałam nadzieję, że nasza walka choć odrobinę przyczyniła się do tego jakie to miasto jest. Podniosło się z ruin i żyje pełnią życia. Jego mieszkańcy nie są uciemiężeni, tak jak my byliśmy. A tych wszystkich u których boku mieliśmy zaszczyt walczyć, pamięta.
Aleksandrze...-zaczęłam. Podniósł na mnie stalowe oczy - Czy będę musiała przechodzić przez to jeszcze raz?
Tak. Razem przez to przejdziemy. Ostatni raz zstąpimy w ten koszmar.
A co będzie dalej?
Tego nie wiem. - mój miły wyprostował się i spoważniał - Jesteś gotowa?- zapytał- Już czas...
Nie- odparłam zgodnie z prawdą- Ale zmierzmy się za tym.
A potem zaszło słońce...
***
O Pani Boże, Ojcze Nasz w opiece swej nas miej. Harcerskich serc Ty drgania znasz, nam pomóc zawsze chciej. Wszak Ciebie i ojczyznę miłując, chcemy żyć...- recytowałam bez przerwy modlitwę, ukryta w ruinach.
A potem chrzęst ciężkich buciorów i esesmańskie łapy wyciągnęły mnie z ukrycia.
Bist du Banditin?- padło pytanie.
Jestem żołnierzem AK - odparłam. A potem policzek i ostatni spacer pod lufą. Ostatnie spojrzenie w oczy „Góralowi” i jego okrzyk, nim padł „Hitler Kaput”. Niedawne koleżanki, towarzyszki, przyjaciółki zwisające teraz ciężko i bezwładnie z belki w suficie. „Jeszcze tylko kilka chwil i będzie po wszystkim”. Miałam świadomość, że jestem tu drugi raz. Wiedziałam co się wydarzy i bałam się ta bardzo, że nie panowałam nad drżeniem. Traciłam zmysły ze strachu. Pozostało mi czekać jedynie na szybką śmierć z rąk Ukraińca. Jego duszący oddech nachylił się nade mną, a demony wyszły ze ścian. Odchyliłam głowę na bok i przez dziurę w ścianie, którą chciałam uciekać, ujrzałam Tadeusza. On też mnie widział. Stał na tyle blisko by widzieć co się dziej. Zobaczyłam jak w gniewie zaciska usta, a potem opuszcza głowę, odwraca się i ucieka. Zniknął wśród ruin, zostawiając mnie sam na sam z oprawcą. Widzieliśmy się wtedy po raz ostatni. Zamknęłam oczy i poddałam się cierpieniu, oczekując na śmierć.
***
I nagle cisza, pustka. Strach i ból odeszły w ciemność. Za to pozostały emocje. Otaczały mnie z każdej strony. Szeptały mi do ucha niezrozumiałe słowa. I był ktoś jeszcze.
Już po wszystkim - rozległ się w mojej głowie męski głos.
Jak dobrze, że tu jesteś- ucieszyłam się, słysząc mojego pierwszego męża.
Nie umiem sobie wybaczyć, że uciekłem. Zostawiłem cię na pastwę zbrodniarzy, którzy zaraz po gwałcie poderżnęli ci gardło.
Nie mówmy już o tym - poprosiłam. Jego emocje drżały nieprzyjemnie. Przypominały mi o tamtych wydarzeniach. A ja chciałam już zapomnieć.
Nie. Pozwól mi. Chcę byś wiedziała.- przerwał mi- Słyszałem twój krzyk. A nie zrobiłem nic. Stchórzyłem. Ale nie przeprawiłem się na drugi brzeg.
Nie przeprawiłeś?- zapytałam zdumiona.
Całą noc ukrywałem się w ruinach, nienawidząc siebie z każdą chwilą coraz bardziej.
Przecież nic nie mogłeś zrobić- zauważyłam.
Ależ mogłem. Mogłem zastrzelić ciebie. Trafiłbym z tej odległości. Mogłem zastrzelić jego. Nikt mnie nie widział. A wybrałem możliwość najgorszą ze wszystkich.
Odważyłbyś się mnie zabić?
Tak. Teraz już wiem, że byłoby to wyzwolenie. Ważne jest jak umieramy.
A co było potem?- spytałam.
Nastał ranek. Oni odeszli. Wtedy wróciłem. Ale było już za późno. W tamtym pomieszczeniu zostały tylko twoje spalone zwłoki. Nawet demony odeszły bo nie miały się tutaj już czym pożywić. Podczas tych 63 dni, ciasno oblegały Warszawę. Głód im nie groził.
A dalej?
Padłem przy twoim trupie i płakałem. Ze złości, bezsilności, żalu. Takiego bólu nie czułem nigdy. Utrata ciebie pozbawiła moje życie sensu. Nie mogłem na siebie patrzeć. Chciałem się upodlić alkoholem i strzelić sobie w łeb. Jednak próżno było szukać alkoholu w miejscu przeszukanym przez ukraińskie świnie. Została mi ostatnia kula. Podniosłem się z kolan i ruszyłem na oślep przez siebie. Chwilę później natknąłem się na garstkę niedobitków nieprzyjaciela. Nie obchodziło mnie to czy jest wśród nich ten, który zamordował moją żonę. Oni wszyscy na odległość śmierdzieli mordem. Najważniejsze było dla mnie by chociaż jednego z nich zabrać ze sobą. Aby choć jednemu rozwalić łeb. Byli zajęci. Trzymali coś w swoich złodziejskich łapach. Podkradłem się. Miałem tylko jedną szansę. Wymierzyłem i przeszywający ból mą pierś, sprawił, że padłem na glebę. Nie zauważyłem tego, który stanął za mną. Zanim oczy zupełnie zaszły mi mgłą, ujrzałem, że moja kula nie poszła na marne. Ten do którego strzeliłem, też skonał.
Aleksander skończył mówić. Nastała cisza. Uczucia uspokoiły się. Trwaliśmy w miejscu pozbawionym bólu, chaosu i cierpienia. A potem padło pytanie:
Wybaczysz mi to co ci uczyniłem?
Już dawno ci wybaczyłam- odparłam i poczułam jak uchodzą z niego ciężkie emocje. A potem zapytał jeszcze raz:
Zostaniesz ze mną?
Zostanę.
A potem nastąpiło co miało być. Razem zanurzyliśmy się w nicość...
***
Młody mężczyzna pewnym krokiem wszedł do kawiarni w centrum Warszawy. Pozornie wszystko grało ale pot na jego czole wprawnemu obserwatorowi zdradziłby, że ten człowiek jest zdenerwowany. Rozejrzał się po dookoła i wyłowił wzrokiem, siedzącą samotnie przy stoliku kobietę. Była dużo starsza od niego.
Witaj Sylwio - powiedział, przysiadając się do niej.
Cześć Szymon - odparła ona.- Minęły dwa lata od czasu, gdy się ostatnio widzieliśmy. Co u ciebie?
Żenię się za trzy miesiące- powiedział z uśmiechem mężczyzna.
Moje gratulacje. Kim jest wybranka?
Ma na imię Kasia. Poznałem ją w trasie. Pracowała jako kelnerka w lokalu gdzie zatrzymałem się by zjeść. Ale jakiś czas temu przeprowadziła się do mnie i teraz tu pracuje.
Cieszę się, że odnalazłeś swoje szczęście - Sylwia chwyciła za rękę swojego rozmówcę, patrząc na niego życzliwie.
A mnie przykro, że nie wyszło z twoją córką - odparł Szymon- Naprawdę bardzo ją kochałem.
Wiem. Mnie też jest przykro. Niełatwo znieść tę pustkę w życiu od kiedy zaginęła - kobieta uroniła łzę. Ale zaraz ją otarła - Przepraszam, nie powinnam cię zadręczać swoimi bolączkami. Naprawdę cieszę się, że ułożyłeś sobie życie. Dobrze, że udało ci się uzyskać zaocznie rozwód.
Nadal chciałabym traktować cię Sylwio jak członka rodziny. Odejście Hani nie ma tu nic do rzeczy.
Ona wiedziała wtedy, że odejdzie. Napisała mi to w mailu. Podziękowała za wszystko i prosiła by jej nie szukać.
Też dostałem podobny mail. Był dowodem w sprawie rozwodowej.
Ale było coś jeszcze - powiedziała Sylwia- Nie mówiłam ci wcześniej bo wyjechałeś.
Co mianowicie?
Po zaginięciu Hani rozmawiałam z doktorem Grabinem. Badania wykazały duże zmiany w mózgu. Bardzo zaniepokoiły lekarza. Może ona czuła, że umiera i dlatego odeszła?
Szymon wziął głęboki oddech:
Pamiętasz Sylwio moje ostatnie spotkanie z twoją córką?
Pamiętam. Odprowadziłeś ją nad rzekę i oddałeś w ręce tamtego.
Właśnie - niedawny zięć Sylwii wyjął z dokumentów czarno-białą fotografię - To był on - wskazał palcem młodego mężczyznę w kaszkiecie. Siedział w parku na ławce obejmując drobną brunetkę.
Nie rozumiem. Co sugerujesz?
Jakiś czas temu znalazłem tę fotografię w skrzynce na listy. Leżała luzem bez żadnej koperty. Spójrz na podpis z tyłu.
„Hania i Tadeusz” - lipiec 44- przeczytała kobieta.- Co to ma znaczyć?
Mówiłem ci. To właśnie do niego odeszła twoja córka. Już wtedy wszystko wydało mi się dziwne. Poddałem fotografię analizie. To autentyczne zdjęcie sprzed 60 lat. A pismo datowane jest podobnie. Nie ma mowy o fotomontażu. Poszedłem więc za ciosem. Oddałem zdjęcie do muzeum. Miałem nadzieję, że powiedzą mi coś więcej. Dwa miesiące czekałem na odpowiedź. Dotarli do siostry tego mężczyzny. Zgodziła się na spotkanie. Mieszka na Czerniakowie. Pani Ala potwierdziła, że na zdjęciu jest jej brat z przyszłą żoną. Zostali zamordowani na Czerniakowie.
Do rzeczy, bo nie rozumiem nadal.
On nazywał się Aleksander Walewski, ona Janina Złocieniec ale ich pseudonimy konspiracyjne to Tadeusz i Hania.
Przecież to może być tylko zwykły zbieg okoliczności.
Pani Alicja pokazała mi kilka innych fotografii. Uwierz mi Sylwio. O zbiegu okoliczności nie mogło być mowy.
Uszczypnij mnie bo chyba śnię- cynicznie poprosiła kobieta.
To nie wszystko. Dałem starszej pani swoją wizytówkę. I kiedy otworzyłem portfel, wypadła mi ze środka fotografia Hani. Swoją drogą od pewnego czasu nosiłem ją w zapiętej kieszonce. Zatem sam się mocno zdziwiłem, kiedy zobaczyłem jak leci na dywan. W każdym razie pani Ala ją podniosła, a kiedy spojrzała na nią - oniemiała. Okazało się, że Hania na kilka dni przed swoim zaginięciem ją odwiedziła.
Jak to odwiedziła?
Przyszła po prostu, pytając o Tadeusza. Wdały się w rozmowę, a potem Hanka zemdlała. Sąsiad pomógł ją wnieść i ułożyć na sofie starszej pani.
Myślisz, że to wszystko było wynikiem zmian jakie zaszły w jej głowie?
Może - odparł Szymon - A może odeszła bo nie miała wyboru...
To jaka jest prawda?
Obawiam się, że nigdy się tego nie dowiemy...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania