Kaleka Księżniczka z końca świata: Utopia czy dystopia?

11 Września 2025, Czwartek. 17:13

 

Siedzę przy stole w kuchni, obok mnie stoi kubek z herbatą, której prawie nie piję, bo jest za gorąca. Mama chodzi między kuchenką a zlewem, trzaska talerzami trochę głośniej niż trzeba. Leon opiera się o framugę drzwi, taki luźny, jak zawsze, jakby wszystko na świecie było do ogarnięcia, tylko ja nie.

 

– Wiesz, Lilka – zaczyna, takim tonem niby spokojnym, ale ja już czuję, że coś mi będzie chciał wcisnąć. – Mama mogłaby być szczęśliwsza w Gdańsku. Zenon naprawdę się o nią stara.

 

Patrzę na łyżeczkę w herbacie, nie na niego. Jakbym miała coś powiedzieć, to już wiem, że będzie kłótnia, a nie umiem się kłócić.

 

– Mogłaby wreszcie żyć normalnie – dodaje. – Ty też byś zyskała. Tam jest morze, świeże powietrze, może nawet znalazłby się fajny ośrodek rehabilitacyjny.

 

Nie wiem, czy on to mówi serio, czy tak sobie rzuca, żeby brzmiało ładnie. Ale ja czuję się jak jakaś paczka, którą można przestawić w inne miejsce, żeby lepiej pasowała do czyjegoś planu.

 

– Leon… – Mama wtrąca, ale bez siły, bardziej jakby chciała, żebym ja coś odpowiedziała.

 

Nie odpowiadam. Bo co mam powiedzieć? Że nie chcę Gdańska? Że nie lubię zmian, że każde nowe miejsce mnie przeraża? Że dla mnie „morze i świeże powietrze” to nie żaden argument, kiedy boję się wyjść bez kogoś obok , bo ciągle się boję że zaliczę glebę. Tu od takich rzeczy mam Basię. A tam? Mama nie ma cierpliwości by chodzić ze mną na spacery .

 

Leon uśmiecha się, jakby już miał sprawę załatwioną. – Pomyśl o tym, Lilka. Chcę, żeby mama wreszcie była szczęśliwa.

 

A ja siedzę i nagle czuję, że wszystko we mnie się kurczy. Jakby moje szczęście nie miało znaczenia. Jakby bycie córką oznaczało tylko jedno: nie przeszkadzać matce w jej szczęściu.

 

Herbata stygnie. Nie piję ani łyka.

 

---

 

Stoję w drzwiach kuchni i patrzę na Lilkę, jak się wpatruje w tę herbatę, jakby była zaklęta. I znowu mam wrażenie, że wszystko, co powiem, odbije się od niej jak od ściany. Ale próbuję, bo ktoś musi.

 

Mama się męczy. Widzę to codziennie – niby się śmieje, niby żartuje, ale w oczach ma zmęczenie. Zenon naprawdę ją traktuje dobrze, dba o nią. To mogłaby być dla niej szansa. Na normalność. Na coś więcej niż wieczne siedzenie w tym domu, walka z remontami i zmartwienia o wszystko.

 

Lilka patrzy w kubek, ani słowa. I wtedy myślę: no właśnie, ona nigdy nie powie. Wszystko w niej takie zatrzymane. Czasem się zastanawiam, czy ona w ogóle chce czegokolwiek więcej od życia, czy tylko żeby było tak, jak zawsze.

 

– Pomyśl o tym – mówię, bo wiem, że więcej i tak z niej nie wyciągnę.

 

A o Lili… staram się myśleć, że i dla niej byłoby lepiej. Że morze, świeże powietrze, inne miasto to jakiś początek. Wiem, że ona się boi zmian, że zamyka się w sobie, ale przecież nie można stać w miejscu całe życie.

 

Patrzę na nią jeszcze chwilę i myślę, że kiedyś i tak ją wezmę do siebie. Do swojego domu, jak już się dorobię. Tam będzie miała swój pokój, swoje miejsce. Teraz jednak muszę przede wszystkim zadbać o mamę.

 

Bo mama zasłużyła. A Lilka… Lilka się dostosuje.

 

---

 

Zlewam makaron, głośniej niż trzeba, żeby nie musieć odpowiadać od razu. Leon znowu zaczyna swoje. Gdańsk, przeprowadzka, Zenon. Jakby to była jakaś bajka o nowym życiu.

 

Patrzę ukradkiem na Lilkę, jak się kurczy nad tym kubkiem herbaty. Nic nie powie, bo ona nigdy nie mówi, kiedy trzeba. A Leon gada i gada, bo on zawsze wie lepiej.

 

I we mnie się coś śmieje, ale gorzko. Bo przecież ja wcale nie chcę Gdańska. Nie chcę żadnego „nowego życia” z Zenonem. To jest przygoda, dłużąca się już prawie trzy lata, ale jednak przygoda. On jest dla mnie odskocznią od tego wszystkiego: od Ryszarda, od codzienności, od ciągłego zmartwienia. Ale nie przyszłością.

 

Leon tego nie widzi. Myśli, że ja marzę o morzu, że ja marzę o Zenonie. A ja… ja marzę, żeby wreszcie ktoś dokończył ten cholerny remont łazienki, żeby w kuchni nie kapało z kranu i żeby Lila nie była wiecznie taka zamknięta.

 

Ale co mam powiedzieć? Że Zenon to przygoda? Że jego „nowe życie” to dla mnie tylko teatr? Nie powiem. Bo Leon jest uparty jak ja. Zacznie przekonywać, naciskać, aż w końcu sama uwierzę w coś, w co wcale nie wierzę.

 

– Leon… – mówię tylko, cicho, żeby brzmiało, że niby się nie zgadzam, ale bez przekonania.

 

Bo prawda jest taka, że to wygodne – nie mówić wszystkiego. Dać im gadać. Udawać, że może i Gdańsk to jakaś opcja. A w środku wiedzieć swoje: że ja nie zostawię tego domu, nie zostawię tego życia, nawet jeśli bywa ciężkie.

 

Patrzę na Lilkę. Taką zgarbioną, cichą. I trochę mnie boli, że Leon znowu mówi tylko o moim szczęściu. Ale nie prostuję go. Bo sama czasem chcę wierzyć, że ktoś się troszczy tylko o mnie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Grafomanka 4 miesiące temu
    Dla dzieci piszesz?
  • LittleDiana 4 miesiące temu
    Nawet jeśli bym pisała dla dzieci czy nastolatków nie widzę w tym nic złego.
  • il cuore 4 miesiące temu
    /bo ciągle się się boję że zaliczę glebę./ – 2*się
    Przeprowadzki w młodym wieku nie są wyzywaniem, lecz gdy się już zapuści korzenie – to już inna sprawa.
  • LittleDiana 4 miesiące temu
    Szczególnie gdy jest się niepełnosprawnym i zależnym fizycznie od drugiej osoby. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania