Kałuża
„Wiatr uginał gałęzie drzew kiedy oni się poznali.
Na łące, pod dębem godzinami rozmawiali.
Ich dziecięce umysły najeżone dziwnymi pomysłami,
z których większość w życie od razu wcielali.
Nucili: „Wszystko czego pragnę, na co mam ochotę,
w jaźnie moją zaproszę, i supełkiem splotę.”
Czas mijał, a przyjaźń przerodziła się w miłość.
Jemu, na sam jej widok serce szybciej biło.
Ona czuła motyle w brzuchu fruwające,
których barwy, były tak zachwycające,
że gdy tylko musnął jej rękę delikatnie palcem,
wnętrze słodko mówiło: „Już dalej nie walczę.”
Przeszkód nie szukali dla tego uczucia,
bojąc się rozpadu związku, jego zepsucia.
Nim jednak stanęli na ślubnym kobiercu,
musiał on jej ojcu rzec co ma na sercu.
W pełnym rynsztunku, z uśmiechem na twarzy
opowiedział o czym z całej duszy marzy.
„Moją zgodę uzyskasz i błogosławieństwo,
jeśli w wojnie swoje udowodnisz męstwo.
Nim moja córka zostanie twoją żoną
wywalczysz nam pokój, i z klingą splamioną
obcej krwi pożogą, staniesz już wkrótce,
za kapłana mocą przy tej pięknej młódce.”
Emelar przyjął ten ciężar na swoje silne barki.
Przy pożegnaniu rzekł tedy do swojej wybranki:
„Nie ma na świecie siły tak przebiegłej i silnej.
Nie ma bestii tak drapieżnej i zwinnej.
Choćby wszystkie żywioły stanęły na drodze.
A kajdany odebrały wolność i swobodę.
Znajdę sposób by umknąć z tych diabelskich sideł,
i ostrze głęboko, prosto w cielsko wbije.
Gdyby któryś o życie błagał i szlochał,
nie okaże litości, bo ja Ciebie kocham.”
Serita zapamiętała ten piękny obrazek.
Zwłaszcza ostatnim jakim rzekł on wyrazem.
Na ostatku, do ramienia swego Emelara,
chustę niebieską pętelką zawiązała.
„Zapamiętaj to dobrze, że chcę ją odzyskać.”
Uśmiechnął się młodzian, a klinga zabłysła.
Służył pod rozkazami chmary kapitanów.
Obsypywał płatkami róż wiele kurhanów.
Mając przed oczami twarz swojej przyszłej żony,
walczył i zabijał jak zwierzak szalony.
Po całym dniu walk, na ostrzu miecza
krew jeno była i ostatni dech życia,
zabrany wrogom. Szybko plemię przewagę
uzyskało, i skończyła się wojaczka. Rozkazem
jaki dzielny Emelar otrzymał w podzięce:
„Wracaj teraz do domu i proś o jej rękę.”
Kamraci, na szczęście, przystroili konia.
Piękna grzywa była w warkocze spleciona.
Dorzucili dwie beczułki przedniego miodu,
bo podobno przedłużał on czas męskiego wzwodu.
Jechał szybko. Gnał przez lasy, łąki.
„Czas narzeczeństwa trzeba wreszcie skończyć”.
Gdy wychynął zza wzgórza, minął pędem
znajome miejsce, tuż pod starym dębem.
W okolicy drzewa trafił na straszliwą burzę.
Piorun strzelił, koń się spłoszył, w kałuże
wleciał Emelar. Leżał tak nieprzytomny.
A do pomocy w okolicy nikt nie był skłonny.
W taką okropną pogodę nikt nie ruszał zadka.
Ludzie siedzieli cicho w swoich chatkach.
Po co narażać się na takie ryzyko.
Jedynie pilnowali czy aby koń nie czmychnął.
Emelar bez ducha spędził całe cztery doby.
Tak długo z nieba leciały krople wody.
Z pierwszym słońca promieniem padającym,
udał się do wioski. Żebro lewe bolącym
potwornie było. Kuśtykał przed siebie powoli.
„Niech mi ktoś pomoże. Tak mnie wszystko boli.”
Dotarł nareszcie do bramy głównej,
gdzie nie zastał straży, mimo pory późnej.
Wrota otwarły się do pełnej zwykle osady,
ale w środku, wokół wielkiej palisady,
puste budynki z ciemnym, smutnym wnętrzem,
kształtem ospałe, dziwnie posępne.
„Gdzie się podziali wszyscy mieszkańcy ?
Jeżeli coś szykują i to mają być żarty,
niech lepiej odłożą na bok śmiechy, dowcipy.
Hej! Wróciłem zwycięski. Wróg nasz pobity.”
Jedynie echo było skore do odpowiedzi.
Postanowił, że do domu niezwłocznie poleci.
Drzwi było otwarte, stół w pół rozwalony.
Nie słyszał też głosu swojej przyszłej żony.
Wykorzystał wiedzę by stan swego zdrowia
polepszyć. Ledwo słaniał się na nogach.
Opadł na posłanie i z pierwszą deszczu kroplą
zamknął oczy. Zbudził się rano, wyjrzał przez okno.
Cisza grobowa, przerywana świstem wiatru.
„Muszę wrócić na miejsce felernego upadku.
Koń mój gdzieś przepadł bezpowrotnie.
Głodny jest pewnie, od deszczu przemoknie.
Sprawdzę zapasy zgromadzone za domem.
Z pełnym żołądkiem wszystkiego się dowiem.”
Za chałupą, w beczkach znalazł sporo mięsa.
Pełen bukłak wina koło nich też się wałęsał.
Najadłszy się do syta, popił czerwonym napojem.
„Zostawię trochę. Ucztować będę wieczorem.”
Szata, którą miał na sobie, od jakiegoś czasu
cuchnęła jak żarcie dla stadka prosiaków.
Wrócił do środka domu, i znalazł nową
sukmanę. Do noszenia zrazu gotową.
„Szukałem ubrania, ale żadnego nie znalazłem.
Może dlatego, że od razu zamęczony padłem.”
Niebieski materiał był delikatny w dotyku.
Pieścił ciało jak wino cieszy w przełyku.
Zapiął klamrę pasa, chwycił za rękojeść miecza.
„Za długo z tą sprawą niepotrzebnie zwlekam”
Stanąwszy na progu domu rodzinnego,
przez chwilę myślał, że widział coś dziwnego.
Połę białego płaszcza, który zniknął za bramą.
„Czy to sen jeszcze, czy już nazwać to jawą ?”
Normalnie osiodłany koń czekał już na jeźdźca.
Ale tym razem Emelar pieszo szedł do miejsca
gdzie po wielu godzinach we śnie pogrążony
zbudził się nagle obolały, słaby, zraniony.
Zza wrót wyjrzawszy na znajomą okolicę
rzekł zaskoczony: „Co ja tutaj widzę ?”
Dąb, który zwykł rosnąć po lewej stronie łąki,
z prawej jeszcze bujniej wypuszczał swoje pąki.
Stary młyn i koło wodne mijane po prawicy,
przeskoczyły na drugą stronę ze zwinnością lwicy.
Wzrok bystry, służył tyle lat wspaniałych.
Teraz zdawał się być zwyczajnie ociemniały.
Pokonawszy odległość przy najmniej trzystu łokci,
uprzytomnił sobie jak trudno żyć w samotni.
Jeśli miłość łącząca mężczyznę i kobietę
nie jest żadną nauką, żadnym fakultetem,
istnieje w tym świecie no bo istnieć musi.
Szkoda, że na głos jej ludzie pozostają głusi.
Osiągnął wreszcie cel samotnej wędrówki.
Dla człowieka nie w pełni zdrowego nawet krótki
kawałek, zdaje się być przez męki drogą.
A do tego zmysły dziwne psikusy robią.
Na środku drogi była wielka, ciemna kałuża.
„Dziwne, że nie wyschła. Przecież ostatnia burza
trwała zaledwie chwilę.” Spojrzał w tafle
i jak trafiony piorunem stracił równowagę.
Zobaczył konia, który skoczył przez wodę.
Lecz widział go od dołu, jakby drogę
którą pokonywał, przystawiwszy łeb do ziemi
chwalił się światu genitaliami swymi.
Jeszcze raz skierował oczy w przedziwne odbicie.
Jakby po drugiej stronie tętniło pełnią życie.
Kolejnym razem zobaczył dno wozu, który minął
kałużę. „Czy to jest drugi świat ? Czyżbym zginął ?”.
Wreszcie jakieś dziecko w momencie wyskoku,
wypuściło z rączki garść czarnego grochu.
Z płaczem żarliwym upadło na małe kolana.
Oczy przecierało rączkami wołając: „Mama, mama”.
Młoda kobieta z torbą przewieszoną przez ramię,
podbiegła i próbuje zatrzymać lamenty i łkanie.
Emelar widząc to wszystko z tej dziwnej perspektywy,
po raz wtóry zwątpił czy był aby jeszcze żywy.
Szarpał się, krzyczał, uderzał w taflę wody.
Chęci jednak nie pokonały tej osobliwej przeszkody.
Opadłszy z sił, siedział mokry. Uspokoił oddech.
„Dlaczego swoich rodaków uściskać nie mogę?”.
„Przeznaczeniem twoim było, mój drogi chłopcze,
iż w mojej krainie chłodno cię ugoszczę”.
Osobnik w białej szacie, której rąbek widział przy bramie
był dowodem, że wzrok go jeszcze usilnie nie kłamie.
„Aby zrozumieć pełnię tego co się tutaj dzieje,
musisz mnie wysłuchać, nim do końca oszalejesz.
Wiele lat temu, kiedym był młodszy nawet od ciebie,
służyłem memu panu w każdej żądanej potrzebie.
Cwałowaliśmy z wolna aż tuż przed wioską,
tam gdzie stare drzewa nadal pewnie rosną,
na wysokości dębu z ogromną, bujną koroną,
widzieliśmy jak gwiazdy na niebie uroczyście płoną.
Nie wiadomo kiedy w jednej chwili przelotnej,
pogoda przybrała postać bezpodstawnie gorszej.
Konie nasze, zlęknione, stanęły jak najbliżej
siebie. Zdawać by się mogło, że coraz szybciej i szybciej
gromy z nieba zlatywały prosto na ziemię,
wprawiając nas obu w strasznie osłupienie.
Ostatni, który natarł, uderzył z taką siłą,
że dwoje naszych zwierząt szybko obaliło.
My zaś spadając z koni jeszcze w powietrzu
spojrzeliśmy w oczy przyszłemu nieszczęściu.
Po upadku w kałużę zbudziliśmy się w tym właśnie miejscu.
Strach pozbawił moją twarz obu rumieńców.
Pustka, którą teren ten był tak nasiąknięty
wydawał się być przez wszystkich niechciany, przeklęty.
Przez pierwsze kilka lat żyliśmy w wielkim trudzie.
Warunki nie były lepsze niż te panujące w psiej budzie.
Z czasem, pogodzeni z losem rzadko ruszaliśmy się z wioski.
Smutni, przybici, nie okazujący wcale emocji,
zaspokajaliśmy wyłącznie swoje pierwotne potrzeby.
Mój pan już myślał o samobójstwie, kiedy
nagle nadciągnęła burza podobna do owej,
która przywiodła nas do tej krainy pechowej.
Nie wiem czy to przeczucie, czy też przeznaczenie
tknęło mego pana by chwycić za końskie strzemię
i puścić się w trasę. Pełnym galopem podążył
do miejsca zagadkowego. Kałużę okrążył,
krzyknął coś w niebiosa, a z nich błyskawica
spadła na ziemię. Jeszcze raz tajemnicza
siła zabrała mego pana w miejsce mi nieznane.
Biegłem za nim ile sił w nogach, aż zamarłem.
Siła natury, której człowiek nigdy nie zrozumie.
To czego ludzie dokonali, czego człek się naumie,
bladym światłem oświetla twarz sił przyrody.
A… nie słuchaj starca, przecież nadal jesteś młody.
Długo czekałem na to by podobne zjawisko
nastąpiło w kwiecie mego wieku. Pastwisko
nigdy nie widziało podobnej wszak burzy.
Aż w końcu dnia pewnego ty żeś się wynurzył.
Oby los pozwolił ci rychło wrócić do swoich.
Ja tu zostanę. Wzrok słaby, ręce podobnie jak nogi
obolałe. Pamiętaj, że wracając do oddanych braci,
nie wiesz jaką cenę za to przyjdzie ci zapłacić”.
Strach jednak nie padł na serce Emelara.
Patrząc na chustę, niezłomną pozostała jego wiara.
Teraz we dwójkę znalazłszy się przed domem,
pozwolili błogiej ciszy zapanować nad słowem.
Każdym bladym świtem, każdym słońca promieniem,
budziło się w sercu Emelara bezlitosne pragnienie.
Wiedząc, że istnieje droga prowadząca do Serity
czekał na sposobność z apetytem wilczym.
Kiedy tylko na dworze zapadały ciemności
już biegł w stronę „przejścia”; tyle złości
które wywołały u niego wszelki byle „burzki”
musiał załagodzić, chcąc wrócić do dziewuszki.
Towarzysz Emelara jak mógł na duchu go wspierał:
„Pamiętaj, że los wybrańców z dnia na dzień nie wybiera.
Ale zaklinam cię, byś jeszcze raz przemyślał,
czy taka postawa nie jest zbyt bezmyślna ?”.
„Czy darzyłeś kogoś tak wielkim uczuciem,
że mógłbyś w jednej chwili oddać życie, i trupem
paść, wiedząc, żeś miłość swoją oclił od zguby ?
Nie myślę przeto, iż są to bezwartościowe próby.
Skoro przeznaczenie sprowadziło mnie do tego miejsca,
nie może być to przecież otchłań bezkresna.
Świat także działa na zasadzie przeciwieństw.
Ile było przegranych, będzie tyle zwycięstw”.
Emelar nosił w sobie nadzieję nie do pokonania.
Czym swego towarzysza powoli już skłaniał
do tego, by zająć miejsce młodziana w dziwnej podróży,
którą przebyć mu przyjdzie podczas wielkiej burzy.
Akil, tak nazwał Emelar niedołężnego starca,
czuł, że jego zdrowie nader szybko wraca.
Knuł już plan przeciwko fatum jakim Emelar był otoczony.
Odtąd już zawsze chodził dumny, hardy, zamyślony.
Przy Emelaru zawsze udawał radość, lecz w sercu
budował drogę pychy. Tak buzowało w jego wnętrzu,
że gdy tylko wyczuł iż na srogą burzę się zbiera
rzucił się biegiem do miejsca, gdzie los wrota otwiera.
Widząc to, Emelar przejrzawszy wreszcie na oczy
w gniewie i złości jak gepard za nim wyskoczył.
Ulewa niezłomna, pioruny waliły co chwila.
Wiatr dął silnie. Grzmot to opadał, to się wzbijał.
Jakby śmiech złego ducha, który rozpostarł nad światem
swój wachlarz wydarzeń. Fatum, które miało być adresatem
tej nowiny, mogło zanieść do odbiorcy tylko jedną paczkę.
Emelar, co sił w nogach już doganiał podłego zdrajcę,
kiedy ten szybkim ruchem dobył miecz ze swojej pochwy.
„Dawno już myślałem: Weź młodego tu zakotwicz.
Niech pozna co to życie w bólu i wielkiej samotności.
Na własnej skórze doświadczy smutku, żałości.
Ale widzę, że nie do końca zrobiłem wszystko jak trzeba.
Tęgi ten twój łeb. A jak wypadasz z siłą miecza?
Słodkimi gadkami rozprawiałeś o błogiej miłości.
Kobietach, mężczyznach o tej atrakcyjności,
której trzeba pokazać w życiu wcale nie mało,
aby pomiędzy dwojgiem ludzi coś trwałego powstało.
I koniec końców, o wspomnianych wówczas pod nogami kłodach
sam się zaraz namacalnie o ich roli przekonasz”.
Natarł Akil na Emelara, lecz szybko nad starością
młodość wzięła górę. Nad żałosnym robakiem stał z litością
Emelar: „Nie zabiję cię, bo za to coś dla mnie uczynił
śmierć byłaby nagrodą. Teraz sędziwy w samotni będziesz gnił”.
Jasna łuna rozwarła niebo, i wielki huk przerwał ciszę.
Krople gęściej leciały z góry, wzmógł na sile wicher.
A pamiętna kałuża rozbłysła siłą tysiąca pochodni.
Akil zawołał Emelara i w ostatnich słowach o czymś wspomni:
„Chciałem ci powiedzieć, że kiedy pan mój z krainą
się rozstawał, z całego serca pragnąłem aby wtedy zginął.
Stary był przecież, niedołężny, a ja w sile wieku
mogłem wrócić do świata. Przeklęte kilkadziesiąt sekund.
Lecz, kiedy przyszedłem na miejsce, gdzie ty teraz stoisz
ujrzałem w tafli jak pan traci życie jako ścierwo w niewoli.
Niech więc cię nie zdziwią słowa, które teraz powiem:
Emelaru, obyś rychło śmierć spotkał po tamtej drugiej stronie”.
Bezsilna głowa Akila opadła na drzewa korzenie.
Kolejna błyskawica, grzmot, deszczu padającego brzmienie.
Z wolna Emelar ruszył w stronę tafli jarzącej się wody.
Niczym wstępujący z brzegu do rzeki olbrzymi krokodyl.
Zanurzony po pas, z rozłożonymi szeroko rękami,
zniknął nagle, pochłonięty magiczną siłą otchłani.
Jeszcze przez chwilę zachował świadomość umysłu.
W głowie majaczył krainy opuszczonej wystrój.
Z całych sił próbował sobie przypomnieć twarz ukochanej.
Lecz zamiast z obrazem lubej, walczył z bałaganem
jaki powstał w natłoku myśli, po przekroczeniu granicy.
Czy aby sił swoich nadwątlonych nie przeliczył?
Odzyskawszy przytomność nie znalazł krzepy
by móc radować się z powrotu. Zmizerniały, na wpółślepy,
ledwo dźwignął się z ziemi i stanął o własnych siłach,
zaraz go jednak od tyłu broń w głowę mocno uderzyła.
Padł na wznak ponownie, lecz podnosząc w błagalnym geście
swe ręce do góry odwlekł sąd. Zebrawszy nieco sił wreszcie
przemówił: „To tak wita się bohatera, który po srogiej przeprawie
wrócił do domu, dziękując za życie na swojskiej trawie?”.
„Milcz i błagaj o życie. Nie zawaham się następnym razem
pozbawić cię głowy i zapomnieć o twojej obskurnej twarzy.
Skoroś nie miał krzty litości dla mojego pobratymca
nigdy już nie zawołasz żeś chwat i zwycięzca”.
Kątem oka Emelar ujrzał bezwładne ciało brata Serity.
Nie wiedział, że nadal trzymał miecz, którym został on przebity.
Wojownik ponownie natarł, już dosięgał swego celu,
Emelar zachowawszy jednak w głowie trochę oleju,
zrobiwszy szybki unik, przeszedł do kontrataku.
Gdyby miał konia, łatwiejsze byłoby jego zadanie. Z braku
zaś zwierzęcia, całą pokładaną natenczas nadzieję
złożył w zmęczone nogi. Czuł, że krew się poleję.
Szybkim ruchem pozbawił jeźdźca równowagi,
zawył głośno, spłoszył zwierzę, gatki poprawił.
Na ostatek dojrzawszy oponenta, przyłożył klingę do gardła,
i w chwili cięcia spadał nań druga śmierć niesławna.
Doprowadziwszy rozbiegane myśli do złudnego spokoju
myślał, dlaczego z własnym ziomkiem musiał stanąć do boju.
Spuściwszy głowę, ujrzał w wodzie swoje nowe oblicze.
Otworzył szeroko oczy i buzię, zatrwożył się nad życie.
Z dawnego Emelara jedynie szczególny błysk został w oczach.
Teraz wyglądał jak dzikus. Włosy w nieładzie, długa broda,
szczęka pozbawiona kilku zębów. Dodając garść rozpaczy,
spostrzegł, że z rodakami, we wrogim stroju walczył.
Wtem nadjechał oddział sześciu zbrojnych. Emelar już otwierał
usta by wyrzec obronne słowa, lecz jeden jeździec od razu strzelał
nie pytając o nic. Strzała wpadła prosta w słabe lewe ramię.
„Padł jak długi. Oberwiesz drugą jeśli teraz wstaniesz.
Osobliwy to przypadek, aby jeden z tych drani tak daleko
dotarł na nasze ziemie. Zabawimy się z nim w wiosce. Skoroś kaleką,
przywiążemy cie do konia i powleczemy przed oblicze wodza.
Nie mam takiej siły bym mógł twoje parszywe życie osądzać”.
Wyciągnęli Emelara z wody, i związawszy ręce ciągnęli za koniem.
„Zobacz jak lata po ziemi. Zaraz łzy ze śmiechu chętnie uronię”.
Bramę otwarto na długo przed przybyciem zgrai żołnierzy.
W wiosce każdy kto zobaczył Emelara nie mógł w to uwierzyć.
Po takiej katordze on nadal utrzymał się w stanie przytomności.
Nie miał nawet sił wyrazić niezadowolenia, strachu, złości.
Dla własnego dobra, stał się potulny jak słodki baranek.
Aż w końcu przed wodzem padło okrutnie ciało wynędzniałe.
Tak się właśnie złożyło, że z wizytą u wodza była akurat Serita.
„Panie cóż z nim uczynić? Para naszych z jego rąk została zabita.
W tym twój brat Serito”. Kobieta nie utrzymawszy w ryzach emocji
rzekła: „Trzeba było go utłuc a nie sprowadzać do naszej wioski”.
„Może i jego przeznaczeniem było zginąć na tamtej właśnie drodze.
Ale czynów już wykonanych odwołać zaiste nie mogę.
Niech wódz zdecyduje o przyszłym jego godnym politowania losie.
Panie, utopić go, powiesić, wywieźć do lasu i tam go posiec?”.
„Spokojnie kapitanie. Może sam nam coś nie coś wyjaśni?
Mówże nikczemniku. Nie chcesz. Kapitanie weź go trzaśnij”.
Przyjąwszy dwa ciosy najpierw w brzuch a później w plecy,
jednym okiem ujrzał twarz ukochanej swojej kobiety.
Po chwili, znalazłszy w sobie resztkę sił zaczął międlić pod nosem:
„… czego pragnę i na co mam tylko ochotę…”.
I zanim stracił przytomność rzucił na ostatku:” „… Serita…”.
„Co tam szepczesz? Głośniej jęcz lebiego pobita!”
Żadnego jednak dźwięku z ust Emelara już nie usłyszeli.
Widać było po twarzach, że wszyscy się zdumieli.
Ci, którzy blisko stali, wyraźnie słyszeli wymienione kobiece imię.
Wódz rzekł: „Kiedy odzyska przytomność szybko go zabijesz”.
Serita powstrzymując potok łez, opluła ze wzgardą twarz leżącego.
„Nim pozbawisz go życia, zrugam go tak, że go własne myśli zjedzą”.
Niemrawego zanieśli i wrzucili do obskurnej celi.
Leżał w niej dokładnie cztery dni, aż do niedzieli.
Zwietrzały rozum, do tej pory wędrujący po bezdrożach świadomości,
pozwolił Emelarowi poczuć znów mięśnie i porachowane kości.
Tacka z czerstwym chlebem i uświnioną wody miską,
odzwierciedlała jak bardzo przyszło bohaterowi upaść nisko.
Zaledwie kęs stęchłego chleba wziął jeniec do buzi,
kiedy z rogu inny młodzieniec znienacka się wynurzył.
„Radzę ci, naciesz przełyk tym nędznym dotykiem posiłku,
a wodę wylej i czekaj na deszcz. Jak się zwiesz milczku?”.
Idąc za przestrogą, Emelar żuł chleb jak tylko długo potrafił.
„Mamy dużo czasu. Czym żeś tak bestialsko honor swój splamił?
Jeśli nie chcesz mówić to nie. Wkrótce zostanę uwolniony.
O tak. Nasi rodacy już mają w garści raj z dawna utracony.”
Po mundurze jaki nosił mężczyzna, Emelar zdał sobie dopiero sprawę,
że ów więzień mówił jak do swego, jakby był mu bratem.
„Ciebie też wysłali na zwiad? Jeden frajer musiał się znaleźć.
Szybko mnie wytropili, pojmali, i tak w celi sobie pogwizdywałem.
Wyglądasz jakbyś pochodził z tych stron, a nosisz wszakże
mundur krain południa. Na widok swoich nigdy nie zadrżę.
Dlaczego chcesz rozbić miskę z wodą? Szybko odzyskałeś siły…” „To przez waszą wojnę tak liczne wojska wyruszyły.
Z tej oto przyczyny musiałem rozstać się z domem.
Te obiecanki o ślubie nie były wcale zabobonem.
Mogłem ułożyć sobie życie u boku pięknej kobiety,
której uroda, miłość do mnie, wszystkie jej zalety,
mogłyby stać się i częścią mojego godziwego życia.
A teraz, siedzę w celi z wrogiem, gównem do picia,
i jedynym szczerym pragnieniem które obezwładnia mą wolę.
to wypuścić twego ducha więzionego na tym ziemskim padole”.
Wzburzenia, które ogarnęło Emelara nie dało się poskromić.
„Odłóż może tą miskę. Uspokój się. Co zamierzasz zrobić?”.
Rozbiwszy naczynie na dwoje, kawałek z ostrą krawędzią
wsadził prosto w brzuch jeńcowi, a krzyk zdławił pięścią.
Upewniwszy się, że łotr szkaradny wyzionął swego ducha,
zaczął Emelar sposobu na ucieczkę prędko szukać.
Niestety, kraty w oknie za silne, drzwi nie do wyważenia.
W podłodze czy suficie brak choćby małego wydrążenia.
Trafić z deszczu pod rynnę bez szansy na wolność.
Spotkał raz kolejny głęboką do bólu, gorzką samotność.
Drzwi do celi zostały otwarte przez więziennego strażnika.
Atmosfera panująca w pomieszczeniu była niepokojąco cicha.
Emelar pod ścianą w najciemniejszym jej miejscu,
nie wydawał z siebie ni dźwięku, ni najmniejszego chrzęstu.
Czekając by móc spróbować zajść wartownika od tyłu,
uderzył go w głowę. Padając na wznak, uniósł chmurę pyłu,
po więźniu, który nogi swojej w celi już nie postawił.
Emelar działał szybko. Strażnika ciężko zranił, tamtego zabił,
a nadal wisiał nad nim wyrok śmierci, o którym nic nie wiedział.
Pora zbliżała się już późnonocna. U wrót więzienia leżał
kolejny wartownik. Wyjąwszy miecz ze skórzanej pochwy,
musiał znowu plany przeznaczenia nagle zaskoczyć.
Idąc powoli, zwrócił swoje kroki w stronę domu rodzinnego.
Nie chciał nawet myśleć co się stanie jeśli go wyśledzą.
Księżyc w pełni świecił blaskiem niezwykle wyjątkowym.
Gdzieś w oddali słyszeć można było watahy wilków skowyt.
Zajrzawszy przez okno, ujrzał Emelar Seritę skąpaną promieniem
księżyca. Pragnął żeby obdarowała go choć ulotnym spojrzeniem.
Zamiast tego, kobieta zbudziwszy się nagle z sennej podróży,
dostrzegłszy Emelara, chwyciła za broń nie bojąc się jej użyć.
Biegiem, pospiesznie, stanęła ochoczo przed domem do walki.
Żal przejął Emelara, kiedy krzyżował klingę z mieczem wybranki.
W całym tym hałasie, jeszcze większym zamieszaniu,
pojawili się z nikąd łucznicy gotowi zrazu do strzału.
Wziąwszy na cel Emelara, zażegnawszy ryzyko zranienia Serity,
na panewce spalił, cały mężczyzny zamysł ambitny.
Mając w zanadrzu ostatniego asa, chciał pokazać światu,
co nosił uczciwie, w kieszeni taki szmat czasu.
Nie wiedział jednak, że sięgając do spodni po dowód miłości,
ściągnie na siebie grad strzał, który śmierć niechybnie przynosił.
Osunął się na ziemię, i ze łzami w opuchniętych oczach,
Wyrzekł słowa : „Nie okażę litości, bo tak Ciebie kocham”.
Przy tym wyjmując z kieszeni niebieską chusteczkę.
Rozłożył ją, gdyż była zawinięta w niekształtną kuleczkę.
Emelar wzrok zwrócił ku Sericie. Ta, niczym trafiona piorunem,
poznała kogo ten przedmiot może być jedynie zwiastunem.
Rozsunęła dwóch mężczyzn, i biegiem nie patrząc na innych,
tylko przeznaczeniu zarzucała, że za wszystko winne.
Krok za krokiem, będąc coraz bliżej rannego wojownika,
który oddalał się powoli od swego doczesnego życia,
jedynie włożył chustę do drżących rąk ukochanej,
a duch jego rozstał się z przebitym strzałami ciałem.
Czekała aż Emelar odezwie się jeszcze choćby słowem,
tuląc ciągle w ramionach zranioną, bezsilną głowę.
Żołnierze próbowali odciągnąć ją od mężczyzny ciała,
lecz ona za każdym razem coraz głośniej krzyczała.
Wreszcie wódz zebrawszy kilku ludzi, rozdzielił kochanków.
„Dlaczego nie powiedział prawdy? Nie wyrzekł prostych słów?„
Chcąc oszczędzić jej przykrego widoku palenia zwłok Emelara,
położyli ją w domu na łożu. Matka przy niej czuwała,
aż przy pierwszym promieniu wschodzącego słońca,
mogła odetchnąć spokojnie, bo spadła wysoka gorączka.
Zbudziwszy się ze snu, poczuła jak bezgraniczna pustka,
wypełnia wnętrze jej ciała. W ręku spoczywała niebieska chusta…”.
Komentarze (4)
Pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania