Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Kamień w szkle cz. I. /II

— Słuchaj, kochanie... Jezu, aż mi głos drży, łamie się. Nie wiem jak to powiedzieć, by zostać dobrze zrozumianym, ubrać we właściwe słowa... —August czuje, jak żołądek zwija mu się w rulon, genitalia i prostata — kurczą się, a rozmiękłe, półpłynne zęby wyciekają z ust. Jak zmieniony w wodnisty kisiel aparat mowy odmawia posłuszeństwa, a mózg... A, ten już dawno wyparował, uszami i przez oczodoły, został wysapany i wypocony.

— No, co? Słucham... — Karolina odrywa wzrok od smartfona. Patrzy z lekkim niepokojem. Co znowu nawywijał ten jej cymbał?

— Zbierałem się długo, nie mogłem... zdecydować... w końcu uznałem, że nie dam rady, nie jestem w stanie się zmusić, aby to dobrowolnie powiedzieć... No i — też wbrew sobie — stawiam cię przed faktem dokonanym... gdy nic już nie można zrobić, klamka zapadła... jak już wszystkie terminy minęły, ona zaraz tu będzie, już jedzie. Sto dwadzieścia tysięcy razy się zbierałem, starałem se dodać otuchy, odwagi, strzelić piwko dla kurażu, wiesz — myślałem nawet o amfie, że by sobie... tego, no... animuszu... I po prostu nie byłem w stanie. Sorry — dupa wołowa jestem, a nie facet. Przed własną dziewczyną się krępowałem... — Jąka się, plącze w zeznaniach August. Serce nieomal wyskakuje mu z piersi.

I zaraz dostrzega, nieszczęśnik, ból, rozpacz, rozczarowanie, rozgoryczenie, smutek, depresję i nienawiść w oczach swojej dziewczyny. I widzi, jak na jej twarzy odmalowuje się furia i zgroza.

— Cooo chcesz mi, kurwa, powiedzieć? Jaka ona? Co? No... co? Masz kogoś? Tydzień nie minął jak się wprowadziłam, a ty z czym teraz wyjeżdżasz? Trzy miesiące jesteśmy... byliśmy razem, gnoju... Co to za szmata, znam ją? Znam... Kaśka, tak? Sukinsynu.... Gadaj, Agata, czy Kaśka? A może obie? Przyznaj się, szmatławcu, żadnej dupie nie przepuś...

— Matko żesz jedyna, to nie tak! Żadna! To... to stara baba.

— Jeszcze raz, kurwa, powtórz, bo z nerwów źle usłyszałam. Ile ma lat? Co ci odbiło, z kim ty... bydlaku...

Ostrzał artyleryjski, wojna wybuchająca w ciągu sekundy w oczach Karoliny. Syk. Wrzask, że czemu, jak mogłeś, zwyrodnialcu...

Nakręca się, warczy, jak najęta wyrzuca z siebie obelgi, bluzga niczym siedemdziesięcioletni, bezdomny menel, filigranowa i pięknooka Karolina, która nigdy na język nie chorowała.

— Uspokój się, wiedziałem, że tak zareagujesz, dlatego zwlekałem na ostatnią chwilę, bałem się powiedzieć. Żaden romans, fetysze, geriatofilia... To jakaś staruszka. Nic mnie z nią nie łączy, oprócz tej przeklętej szyby...

— Ja-kiej, kur-wa, szy-by? — Cedzi przez zaciśnięte zęby dziewczyna. W każdej sylabie słychać kanonadę z moździerzy, strzelające czołgi, car puszki.

— Kuchenną. I tak dobrze, że nie zdecydowała się wydzielić z szyb pokoju, bo jak byśmy funkcjonowali, nie dałoby się żyć, nie mówiąc o zachowaniu prywatności... intymności...

— Kim jest ta szmata?! — Dwie okazałe bomby termojądrowe eksplodują w głosie Karoliny.

— Że tak powiem — klientką. Zapłaciła uczciwą cenę...

— Za tzo? — kiła, dyfteryt, dżuma, trąd, wirusowe zapalenie wątroby, AIDS i wszystkie inne choroby zdają się kłębić w wypowiedzianych, czy raczej wywarczanych przez dziewczynę słowach.

— Musiałem sprzedać to cholerne okno! Miałem... ciągle mam nóż na gardle. Za dużo złych decyzji się w życiu, kuźwa, podjęło i teraz trzeba ponosić konsekwencje. Miałem zamiar powiedzieć ci post factum, jak już całe zło, cały ten syf będzie za mną... bo ciągle łudziłem się, że wyjdę na prostą, uda się przezwyciężyć problemy... Choć jakby udało mi się pospłacać przynajmniej połowę długów — chyba bym ci nie tak do końca powiedział. Raczej byś poznała uładzoną, ugrzecznioną wersję, półprawdę... Nie chciałem, by to rzutowało na nasz związek... wszystko mogłoby się posypać już na starcie, w końcu która laska chce gołodupca, w dodatku z długami, przyszłego kloszarda z komornikiem na karku, dziada, któremu grozi zlicytowanie mieszkania... A to jedyne, co mam: mieszkanie po dziadkach. I chyba, kuźwa, nie na długo... Przeinwestowałem. Jak się, człowieku, nic a nic nie znasz i w dodatku nie masz kogoś bliskiego, kto by się znał na finansach i mógł doradzić — to się nie pchaj w kryptowaluty... ani w akcje, obligacje, trzymaj się z daleka od giełdy, rynków "krypto", nawet w totka nie graj... A ja się właśnie wpieprzyłem. Miało się te trzy i pół kafla oszczędności, wiem — niedużo, a właściwie tyle co nic, ale sprzedałem astrę, by mieć kapitał początkowy... nawet starą wieżę zaniosłem do lombardu... Stingraycoin — może słyszałaś? Najmniej znana z kryptowalut... najbardziej "krypto", he, he. Byłem i jestem kompletnie zielony, jestem po kulturoznawstwie, nie po ekonomii... jedyne, co w liceum miałem Podstawy przedsiębiorczości.... Naturszczyk totalny, ślepe, kuźwa i pijane, oczadzone dziecko we mgle... na dodatek z wodogłowiem... Ale jak kurs tej płaszczkowaluty ciągle zwyżkował, ludzie kupowali ją jak durni, za jednego Stingraycoina najpierw płacono złoty dwadzieścia sześć, potem — trzy... pięć... i jak w przeciągu miesiąca jego kurs stale rósł, w końcu zaczął dochodzić do piętnastu tysięcy — tak, dobrze słyszysz: pięt-nas-tu koła — tylko durny by nie skorzystał z okazji.... Wydawało się, że Pana Boga złapałem za nogi, odkryłem żyłę ropo... diamentonośną! Niech se nieogary, ciemniaki inwestują w kruszce, dzieła sztuki, ja (całkiem przypadkowo) odkryłem pseudowalutę, dzięki której do końca życia będę ustawiony... Skarbiec prawdziwy, sezam się otworzył przed pieprzonym naiwniakiem... Czułem się jak Jobs, Wozniak, Edison! Wynalazłem żarówkę i zainstalowałem w niej Windowsa, byłem, kuźwa, krezusem, świat legł, jebnął u moich stóp! Ferrari, lambo, bugatti, pałace na mnie czekały, dupencje, modelki, króliczki Playboya, aniołki Victoria's secret... Każda laska chciałaby przecież być z multimilionerem, który przypadkiem odkopał arkę... Atlantydę Przymierza... ma forsy od chuja, sam już nie wie, ile, aż musi zatrudniać księgowego, by pilnował jego finansów...

W czasach największej... tej, no.... hossy, miałem trzydzieści pięć milionów, z groszami. Oczywiście w Stingraycoinach. Oszczędzałem na sobie, na czym tylko się dało, nieraz sobie jeść wręcz odmawiałem, kupienie żelu pod prysznic czy najtańszych butów to był już zbędny wydatek...

Prawdziwe życie, czytaj: czerpanie profitów, miało przyjść później, jestem młody — myślałem, jeszcze się nażyję, nacieszę forsą, naużywam sobie... Teraz — trzeba trzymać rękę na pulsie, kuć żelazo póki gorące, nie szastać pieniędzmi, wszystkie pchać w Dapchniacoiny, Sam-już-nie-wiem-co-coiny...

A wszystko to była dla mnie czarna magia, jakieś wolumeny obrotu, to całe kopanie, węzły... Taki Marek zajmował się stroną techniczną, był zajebiście obeznany, za osiem procent ewentualnych zysków mi i jeszcze kilkunastu ludziom on to ogarniał... Zadłużałem się jakby jutra miało nie być, brałem pożyczki jak dziki osioł... chyba we wszystkich możliwych parabankach... Żeby tylko jak najwięcej zainwestować w kryptopieniądze, w bliżej nieokreślonej przyszłości, jak dostanę cynk, że nadchodzi koniec dolce vity, system zaczyna mieć dość, nadchodzi przesyt, bessa — wycofać środki... i już do końca życia nie musieć pracować... ani ja, ani ty... I żyć sobie na Mauritiusie czy Majorce, kupić dom, stupokojową willę na Karaibach...

— Powiedz, August — żartujesz?

— ...nie było żadnej bessy... — Ciągnie niezrażony inwestor nad inwestorów — od razu nadszedł krach załamanie rynku. Płaszczkowaluta w przeciągu jednej nocy rozpłaszczyła się na amen, inne pseudopieniądze — również w dużej mierze zdechły, albo zaczęły kosztować jedna miliardową dawnej ceny. Czarna sobota kryptofinansjery, kurwa. Ja straciłem swoje trzydzieści milionów, inni — o wiele więcej... No i zostałem z ręką w nocniku, z pożyczkami, liścikami niemiłosnymi od firm windykacyjnych... Myślisz, że czemu rzadko odbieram telefon?

Mieszkanie już dwa razy miało zostać wystawione na licytację, za każdym razem zdążałem ubiec ciulów, sprzedać co się tylko dało i wpłacić żądaną kwotę...

Nie wiem, ile mam długów. W setki to idzie. Tysięcy. Wiesz — teraz panuje totalny rozpiździel na rynku, odkąd Janusz i spółka się wzięli za niszczenie prawa — w zasadzie można wszystko, nie wiadomo, co dokładnie można i nie można nic...

Burdel nie z tej ziemi zrobili tą deregulacją... Ale to dobrze. Dzięki temu nie jestem, przynajmniej na razie, bezdomny... Puścili wszystko na żywioł, korwiniści — i mamy to, co mamy. Czyli chaos, totalny, misz-masz. Dosłownie wszystko można sprzedać — i to na legalu, oby się tylko miało kupca...

Chcieli mnie wyrzucić z domu, wyobrażasz sobie? Komornicy to teraz totalna mafia, potwory, bestie... Jeszcze grozili, że mi lutownice w tyłek wsadzą... Były dni, że komórka dzwoniła non stop — jak nie z Kruka, to z Bociana, z Providenta...

Chciałem się wieszać, na szczęście w porę Marek poratował, dał namiary na taką Baśkę, co mnie skontaktowała z ewentualnymi kupcami. Tylko że raz — nie chciałem całkiem rozparcelować mieszkania, bo nie dałoby się wytrzymać, jakby się na przykład poosiedlali w szafkach kuchennych, wucecie, czy pod prysznicem, dwa: trafiałem na samych gołodupców, którzy owszem — byliby chętni kupić na przykład pół pawlacza, tylko peszek: z forsą krucho... "kupiłby wieś, ale pieniądze — gdzieś"... Niepoważni ludzie, ąłchudry, proszą, skomlą: "dopisz nas do hipoteki, a my ci zapłacimy. Jak będziemy mieli".

Byłem w sytuacji podbramkowej, ale nie aż do tego stopnia zdesperowany, żeby całkiem stracić rozum i pójść na taki układ... Jak to się mówi: "powiadają jaskółki, że niedobre są spółki", ale czasami zwyczajnie nie ma się wyjścia...

I jak wreszcie trafiła się ta Lisowska, pierwsza i jedyna, co była choć trochę przy kasie — nie wahałem się nawet minuty...

Ile nazarabiam?! Ty — ile? Sześć ósmych pensji mi zabiera komornik... Nie chciałem mówić, tylko byś się martwiła. Bo po co ci taki gołodupiec... Z bibliotekarskiej pensji nie jestem w stanie nawet czynszu zapłacić, znowu narasta zadłużenie... Musiałem się ratować. Przed bezdomnością, skutkami głupoty...

— Nie mówisz poważnie... coś ty sprzedał... — Głos Karoliny staje się blady, wodnisty.

— Prawie nic. Wewnętrzne części okna kuchennego. Szybę razem z ościeżnicą, z ramą... Zaraz powinna przyjechać baba. Obecna, niestety, właścicielka.

— Zabierze nam okno? Teraz, w zimie? Wiesz, ile jest stopni, jaki mróz na dworze?

— Nie rozumiesz. Jest gorzej, dużo gorzej. Odkąd nastała korwińska wolność — nawet największe wariactwo jest dozwolone. Chciałem sprzedać jakąś najmniejszą część mieszkania, tak, by to nie kolidowało z...

— Do rzeczy!

— Masa ludzi chce zamieszkiwać w mieście, ale nie ma hajsu, żeby wynająć choćby pokój. Od nowego roku weszła ustawa znosząca zapisy odnośnie mieszkania, lokalu usługowego, piwnicy, strychu... Kompletna deregulacja, teraz wszędzie można się osiedlić. Co cwańsi ludzie wynajmują wsiurom, miastowym wannabe, łazienki, komórki, garaże, a nawet wnętrza szaf czy pawlaczy.

Naprawdę ogarnięci koszą hajs na sprzedaży powierzchni która dawniej, w normalniejszych czasach za Chiny Ludowe nie mogłaby być uznana za mieszkanie...

Planowałem środek komody, ale babsko nie miało tyle siana... Stanęło na wewnętrznej części okna. Słuchaj: zewnętrzem nie można dysponować, bo według nowych definicji jest ono położone, że tak powiem, w części bardziej wspólnej, więc należy do ogólnie pojętego miasta.

Za to wewnętrznymi szybami i częściami ram — można dysponować. No to poszliśmy do notariusza, od ręki wyodrębniło się z powierzchni szyb całkiem przestronne, he, he, bo o wymiarach sto trzydzieści pięć na sto pięć centymetrów, mieszkanko. Pani Lisowska zapłaciła umówioną kwotę, niedużo, bo osiem tysięcy, ale zawsze lepsze tyle niż nic, wystarczyło, by choć na jakiś czas oddalić widmo eksmisji — i przewłaszczyło się na jej rzecz, przepisało notarialnie kuchenne szyby i ramy. I chciał-nie chciał, póki nas nie zlicytują — będziemy mieszkać z nią. Razem. Jak w "Nie ma róży bez ognia". Dokwaterowała się nam z musu. Do szyb. Na szyby. Cholera, aż nie wiem, jak poprawnie powiedzieć.

— Au-ghuuust... — Wychrypiała zdruzgotana Karolina — Jesteś chory... brałeś coś...?

— Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile -set ludzi teraz ciągnie do miast. Całe hordy. Tłumami się osiedlają gdzie popadnie: w kolumnach estradowych, wewnątrz szafek an buty, na regałach, meblościankach, zdesperowani — nawet na sufitach... Jak komuś nie wjeżdża to na ambicję i poczucie własnej wartości, nie stanowi ujmy na honorze — melduje się w studzience kanalizacyjnej, wewnątrz szamba, odstojnika na oczyszczalni ścieków... Choć to problematyczne, bo jednak wiesz — jakieś, szczątkowe to szczątkowe, ale przepisy jednak istnieją i obowiązek zamieszkiwania w "lokalu", choćby nim nawet był bagażnik starego wartburga — ciągle jest i uznaje się, że jest realizowany "wówczas, gdy ciało najemcy czy lokatora choćby w niewielkim stopniu styka się z powierzchnią mieszkania". Tyle razy słyszałem to zdanie, że aż znam na pamięć, nauczyłem się mimo woli.

Komisja lokalowa może wpaść na niezapowiedzianą kontrolę, sprawdzić stan faktyczny, w razie stwierdzenia nieprawidłowości — nałożyć karę... dosyć wysoką... więc będzie nieprzerwanie siedzieć, przynajmniej przez pierwszy miesiąc. Potem, z tego co się orientuję, kontrole są naprawdę sporadyczne.

— Coś ty naodpierdalał? — Warczy Karolina. I rozlega się następna kanonada, że zakłamańcu jeden, czemuś wcześniej nie powiedział, co — naprawdę nie starczyło odwagi, że dwulicowa szuja, szmata bez godności i sumienia, że nie mam zamiaru być dłużej zwodzona, okłamywana w żywe oczy, odchodzę, August, a ty se tu mieszkaj z nową panienką, może ci się spodoba, skąd wiesz, że nie, podobno nigdy nie próbowałeś ze starą babą, choć kto cię tam wie, słowa prawdy nie można od ciebie usłyszeć, patologiczny łgarzu, hazardzisto, przyznaj się: nie kupowałeś żadnych kryptowalut, wszystko na dziwki i koks przepieprzyłeś, ćpunie jeden, choć raz miej odwagę się przyznać, przebalowałeś hajs, byłeś na tyle głupi i krótkowzroczny, że liczyła się dla ciebie, pierdolony hedonisto, wyłącznie przyjemność, odwalałeś manianę jakby jutra miało nie być, a potem "ło jo joj, kredyty trzeba spłacać, firmy windykacyjne nękają biednego Auguścika, nie wiadomo, czego chcą, ratunku, ja niewinny, uwzięli się na szarego człowieka, poczciwinę, chcą zamordować, nie odpuszczają...".

— Przestań, jakie narkotyki... — Jęczy załamany August. Widzi, że nie ma szans udobruchać, poskromić złośnicy, wytłumaczyć się przez (już byłą?) dziewczyną.

Następne częściKamień w szkle cz. II./II.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Iza Luis 01.03.2022
    Masz przebogate opisy pomiędzy. Nie mam teraz czasu, ale jestem zainteresowana drugą częścią, do której wrócę wieczorem :)
  • Florian Konrad 01.03.2022
    Dziękuję.
  • Vespera 01.03.2022
    Sprzedaż okna i w ogóle początek skojarzył mi się z Simsami, ale tam to się najpierw sprzedawało farbę ze ścian. A jak się miało Cztery pory roku, to takie kombinacje nie były potrzebne, można się było dorobić na zbieraniu kwiatków z parku.
  • Florian Konrad 01.03.2022
    Nigdy nie grałem w Simsy, autentycznie nie wiedziałem o tym.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania