Poprzednie częściKAMIKAZE 1

KAMIKAZE 5

John Paul Perez

Saint Joseph, 26.10.2005,07:24

 

O poranku nikt nie spodziewał się ujrzeć za oknem słońca i temperatury przekraczającej 5 stopni Celsjusza. Noc nie była spokojna i cicha, zwłaszcza dla ludzi mieszkających w małych domkach i farmach ciągnących sie po stronie Kansas, wzdłuż rzeki. Woda naturalnie przyciąga pioruny, mieszkańcy musieli liczyć się z tym faktem i podczas burz nie dziwiły ich blyskawice tuż za oknem i huk mrożący krew w żyłach.

 

Najbliżej rzeki, na Ridge Avenue można było zobaczyć domy mobilne, przyczepy dla których wyznaczony był plac i ogolnie małe domki dla rodzin z jednym dzieckiem lub pary. Natomiast kawałek dalej, zaczynało się Iris Drive

Duże domy, siding lub kamień na ścianach z zewnątrz. Podjazdy ma których stały duże rodzinne auta. Za domami znajdowały się podwórka, czasem z basenem ale obowiązkowo taras i miejsce na grilla.

John Paul, obserwował budzący się do życia dzień, stojąc w przeszklonych drzwiach jednego z takich domów. Patrzył na spokojną wode w basenie. Na niebo którego kolor zaczynał już przypominać błękit. Spojrzał na kubek kawy, czarnej, bez cukru.

Kobieta za jego plecami odezwała się niespodziewanie. Jednak John nie należał do strachliwych. Raczej do tych którzy potrafią wyśmiewać horrory za brak strasznych momentów.

Nie dosłyszał co powiedziała właścicielka domu. Wysnuł więc swoją tezę.

- Czyli twierdzi pani że sąsiad przeciął kabel ze słupa do pani domu? Przeciął nożycami i wtedy straciła pani prąd? - Ton, którym powiedział to szeryf nie brzmiał złośliwie. Ale miał ochotę powiedzieć to w ten sposób.

-Tak! Czy niejasno sie wyraziłam? - oburzyła sie, mówiąc głośno.

Przed Perezem stała matka nastoletniego chłopca, sprzedawczyni w sklepie Wszystko po dolarze i najgorsza klientka w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Była chuda, jakby anorektyczka. Lub narkomanka, co było bardziej prawdopodobne sądząc po wyglądzie i zachowaniu. Ręce kobiety trzesly się, a ubrana byla w zniszczone kapcie i szlafrok. Wiadomo, jest siódma rano ale czy wypada przyjmować kogoś wyglądając jak ona? Do tego jej spojrzenie, przekrwione oczy, dziwny wzrok, jakby przeszywający... John zastanowił się czy tą sprawą nie powinien zająć się wydział do spraw narkotyków. Może znaleźliby pod podłogą coś ciekawego. Albo trupy w szafie.

- I stało się to dzisiaj w nocy? Sąsiad w taki deszcz wyszedł z domu, wszedł na słup pod napięciem i odciął kabel?

-Tak!

Upił łyk kawy. Nie śmiał spojrzeć kobiecie w oczy, było w nich coś niepokojącego.

 

Powiedział "Zajmiemy się tym". Jak każdemu. Gdy wsiadł do służbowego auta, odjechał spod pokaźnego domu z piskiem opon.

 

Zastanawiał się, ilu sąsiadów będzie musiał ukarać po wczorajszej nocy. Ilu starych pryków poodcinało sąsiadkom zasilanie. Ile ćpunek jeszcze spotka nim nadejdzie piętnasta, odjedzie do domu i pocałuje Sarę. Spojrzy jej w oczy, w te jedyne oczy które może oglądać godzinami.

 

Saint Joseph było spokojnym miasteczkiem. Nie zdarzały sie tu napady na banki, pościgi, morderstwa czy śledztwa z udziałem służb specjalnych. Najdziwniejsze były sąsiedzkie donosy. Powody dla których ludzie sie oskarżali były nierzadko absurdalne. Pies zrobił kupę pod płotem, żona sąsiada podgląda gościa w wanie przez okno... Perez nie należał do konfliktowych osób. Może dlatego nie rozumiał tego całego procederu.

 

Zdjął w aucie kapelusz, odsłaniając włosy. Krótkie, dobrze obciete, nie zasłaniały mu widoku. Gdy był ostatnio na interwencji u Richardów, podczas awantury starego alkoholika, doradzi pani Richard by zabrała Briana, ich syna do fryzjera. Chłopak świata nie widział zza długiej grzywy.

 

Sarah czekała w oknie. Gdy tylko podjechał pod garaż, zobaczył jej promienny uśmiech. Wrócił do domu na śniadanie, szybkie bo trzeba spisać fikcyjny raport odnośnie sąsiada od prądu. Nie zastanowił się jeszcze jak nazwać tą sprawe, jak opisać. Gdyby napisał że dostał zgloszenie o awarii prądu pomyśleliby że zmienił zawód i uważa się za elektryka.

 

Otworzył drzwi z ciemnego drewna. Żona już w korytarzu objęła go. Zobaczył że nosiła sukienkę, znaczy że ma wolne. Nie zdążyli rano pogadać, choć Perez nie spieszył się tak bardzo. Wiedział że sprawy o kryptonimie SĄSIAD nie wymagają pośpiechu. Bo kto spieszyłby sie by wysłuchać historii wyssanych często z palca?

 

Sarah zrobiła sobie kawę. W rustykalnej kuchni meble ustawiono w kształt litery L. Stół stał pod ścianą przy oknie, były tylko dwa krzesła ale nie potrzebowali więcej. John Paul kręcił się po kuchni, nie wiedział jeszcze co zje na śniadanie. Mógł zagrzać gofry, zrobić omlet albo zwykle kanapki.

 

Stanął przy kuchence, na patelni rozbił po prostu jajka i odpalił płomień. Nie miał weny na nic kreatywnego.

Cały czas humor poprawiła mu Sarah. Lubił czuć na sobie jej wzrok, jej obecność była zawsze jego motorem do działania. Gdy brakowało mu sił, wystarczyło zwykłe spojrzenie, przytulnie.

Upadli na chwilę na kanapę, gdy John skończył jeść. Kobieta leżała na nim, jej długie włosy łaskotały go w szyję. Spoglądali na stary regał z telewizorem, witryną na szkła i szafkami na szpargały. Jednak, ich wzrok nie był obecny. Wystarczyło że czuli na sobie dotyk swoich ciał. To dawało im odpocząć, odprężyć się.

 

John Paul spędził w domu niespełna pół godziny. Zamierzał właśnie wyjść, już powiedział Sarze jak bardzo ją kocha, jak jest ważna dla niego i że wróci jak najszybciej. Objął ją, ucałował i odszedł w stronę drzwi.

 

Zanim nacisnął klamkę, usłyszał jak dzwoni jego telefon. Wyjął urządzenie z kieszeni munduru. Dzwonił porucznik Jozef Peluso-King , John już spodziewał się jakiejś awantury o spóźnienie. Miał być na posterunku kilka minut temu, gdy obściskiwał się z żoną.

 

- Perez! Gdzie ty u diabła jesteś?

 

Westchnął tylko. Już wiedział że dzień będzie nerwowy. Znał Jozefa odkąd zaczął staż jako asystent na komendzie. Był wtedy świeżo upieczonym absolwentem akademii w Kansas. Dostał tą pracę bez problemu, był wybitnie dobrym uczniem..

 

Mimo nerwowego charakter Jozef sprawdzał się jako jego zastępca choć czasem jakby się wyważszał. Był niższy stopniem od Pereza, a potrafił nie okazywać mu szacunku. John nie przejmował się, lubił czasem dla żartu nazwać kogoś idiotą czy gorzej. Ale Jozef robił to często, tonem rozpuszczonego bachor który chce porządzić rodzicami.

 

- Zaraz będę, wychodzę z domu. Miałem wezwanie u wariatki z Iris Drive.

- Bogata? Zamężna? - krzyknął Jozef. John usłyszał ekscytacje w jego głosie. Uśmiechnął się, otwierając drzwi do radiowozu. Lakier w ciemno zielonym kolorze nie odbijał słońca, nie błyszczal jak stojący na podjeździe sąsiadów pickup w metaliku.

Perez chętnie doradziłby Jozefowi znajomość z tamtą kobietą. Odpłaciłby mu wtedy za złośliwości z jego strony których przez lata nazbierało się dość sporo.

- Bogata, dzieciata. Wyjeżdżam już, nie czekaj na mnie z kawą - powiedział John, wkładając klucz w stacyjke.

Odpalił samochód. Gdy wyjeżdżał, Sarah odprowadzała go tęsknym spojrzeniem.

 

Cześć. Uwaga, uwaga... Następny rozdział, albo jeszcze następny przyniesie zaskoczenie :) Jesteście gotowi na prawdziwą akcje?

Następne częściKAMIKAZE 6 KAMIKAZE 7 KAMIKAZE 8

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania