Karnawał nieumarłych
Jesień przybiera rozmaite formy — wpierw przypomina lato, dopóki woda w stawach i rzeczkach jeszcze nie ostygła, a słońce wciąż przygrzewa mocno; potem ziemię spowija mgła, podnoszą się z traw jakieś szepty i nawoływania, leśne skrzaty budzą się z bezczynności i zabierają do dzieła: malują na kolorowo liście. Taki pomalowany liść to niechybny zwiastun krótkich dni i nadchodzących chłodów: wkrótce zeschnie i pofrunie na wietrze, a wówczas wszystko zamiera, jakby w oczekiwaniu na zmiany przynoszące początek ciemniejszej połowy roku, kiedy zanika granica między światem żywych i umarłych. W taką to porę dzieją się dziwne, okropne rzeczy, o czym się przekonali mieszkańcy wioski na kresach, za puszczą i bagnami, gdzieś w połowie drogi donikąd…
Adrian miał straszny sen: śniło mu się, że odrąbał głowę koledze z klasy, który był chory na covida, a później popełnił samobójstwo, żeby nie zarazić innych. Poszedł do szkoły w podłym nastroju, bo przecież dobrego kolegi się nie zabija, nawet we śnie. Podczas zajęć siedział w ławce wyłączony i tylko patrzył przez okno, jak dozorca grabi liście ze szkolnego podwórka. Dopiero na ostatniej lekcji jego uwagę zwróciła nauczycielka pytająca uczniów, co takiego zamierzają przygotować na nadchodzące święto Halloween. Dzieci wyjawiały ciekawe pomysły, które pani zapisywała na tablicy. Wszyscy mieli dobrą zabawę. Wszyscy, za wyjątkiem Adriana. Wstał nagle i rzucił ze złością:
— Żaden Halloween, tylko Wszystkich Świętych!
Pani odwróciła głowę i spojrzała na Adriana bez cienia zażenowania na twarzy.
— Wszystkich Świętych było świętem komunistycznym, a teraz mamy demokrację i dlatego obchodzimy Halloween.
— Kłamstwo! — zaperzył się Adrian. — Tutaj zawsze obchodziliśmy Wszystkich Świętych i Zaduszki. Halloween to kult Szatana, który przyszedł do nas z Ameryki.
Na imię Szatana pani nauczycielka się roześmiała i potrząsnęła rudymi włosami, związanymi w figlarny kitek.
— Ależ Adrianie, kto ci naopowiadał takich bzdur? Halloween znaczy po angielsku: wieczór świętych. To pradawny chrześcijański obrządek, sięgający czasów rzymskiego imperium. Tylko obecnie obchodzimy ten dzień na wesoło, przebierając się w fantastyczne kostiumy, wymyślając śmieszne kawały. To co, jaką zabawę planujesz?
Adrian się nie odezwał. Patrzył na nauczycielkę z nienawiścią, aż wszystkim zrobiło się nieswojo. Wracając ze szkoły postanowił odwiedzić dziadka, który mieszkał samotnie w starej chacie na skraju lasu. Był wściekły, że dziadek tak długo go oszukiwał. Boże Narodzenie, Wielkanoc, a teraz Wszystkich Świętych — wszystko komunistyczna propaganda! Pani nauczycielka wie lepiej, bo ukończyła anglistykę na lubelskim uniwersytecie, a co takiego skończył dziadek?
Dziadek siedział na ławce przed domem, wystawiając pomarszczoną, zarośniętą twarz do bladych promieni popołudniowego słońca. Na widok Adriana nie odezwał się słowem, tylko pokiwał nieznacznie głową.
— Dziadku, robimy Halloween?
— Co takiego? — zapytał dziadek i nie czekając na odpowiedź, dodał — dziś sobota…
W istocie była to środa, lecz Adrian nie zaprzeczył, ani nie skorygował, gdyż dobrze znał dziadkową przypadłość, któremu myliły się dni. W sobotę dziadka odwiedzała matka Adriana: gotowała obiad, prała bieliznę, sprzątała mieszkanie, dlatego dziadek myślał częściej o sobocie, aniżeli innych dniach tygodnia. Dziadka bolały dziś płuca i plecy, mimo to poczłapał do kuchni, otworzył lodówkę, wyjął z zamrażarki słoiczek pełen banknotów.
— Masz tu na urodziny… — Wręczył Adrianowi sto złotych.
Wprawdzie urodziny chłopca były w czerwcu, lecz Adrian nic nie powiedział, tylko schował pieniądze do kieszeni. Pomyślał, że warto by kupić za nie pizzę, którą dziadek tak uwielbiał, ale nie chciało mu się iść kawał drogi do sklepu, tam i z powrotem. Zamiast tego poszedł rozglądać się po ogrodzie. Zdawało mu się, że rosła pod płotem olbrzymia, czerwona dynia, ale ziemię pokrywało wszędzie ściernisko zbutwiałych, zeschniętych roślin, a pod płotem leżały tylko bambusowe tyczki do pomidorów. To wtedy właśnie ujrzał twarz pani nauczycielki, a po chwili usłyszał stanowczy głos:
— Nie musi być dynia. Lepsza jest prawdziwa głowa.
Słowom zawtórowało skrzypienie drzwi w pobliskiej szopie, które uchyliły się zapraszająco. Adrian zajrzał do środka i po chwili wyszedł z siekierą w ręku.
— Co zamierzasz zrobić? — wymamrotał dziadek na jego widok.
— Narąbię drewna — odrzekł Adrian nieswoim głosem.
Siekiera była mocno styrana i tępa, bo nikt jej nie ostrzył od wielu lat. Adrian przyłożył osełkę do środka szlifu i posuwistymi ruchami zaczął jeździć po metalu. Rozległ się nieprzyjemny, metaliczny jazgot, przechodzący jednak w miły dla ucha dźwięk w miarę przyspieszania ruchu osełki. Adrian kręcił osełką coraz prędzej, aż trudno było nadążyć za ruchem jego drobnych rąk. Dziadek patrzył na to wszystko w milczeniu i tylko kiwał z aprobatą głową, bo w życiu naostrzył mnóstwo siekier oraz innych narzędzi i cieszył go widok wnuka, robiącego to równie fachowo. Na koniec Adrian podwinął rękaw i przejechał lśniącym ostrzem po włosach na przedramieniu, wciąż jeszcze jasnych i miękkich.
— Myślisz dziadku, że wystarczająco ostra?
— Sądzę, że tak — odparł dziadek. — Idź porąb suszkę za rowem, co ją zeszłego roku powalił wiater.
Ale Adrian nie poruszył się z miejsca, a wtedy dziadek uniósł brwi i zrozumiał wszystko, bo również usłyszał mowę głosów.
— Ty chcesz mnie zabić…
— Zabij! — wrzasnął głos.
Siekiera spadła z prędkością błyskawicy dziadkowi na kark, a nim dziadek zdążył się zorientować, zgasła w nim świadomość.
Martwa głowa z obróconymi bielmem gałkami i wywalonym językiem potoczyła się do stóp Adriana. Na ławce pozostał koszmarny, bezgłowy tułów z podniesioną, zesztywniałą ręką, zdającą się oskarżać:
— Ty mi to zrobiłeś!
Adrian zepchnął nogą korpus na ziemię. Zamierzał go utopić w studni, ale ciało było zbyt ciężkie, więc je tam zostawił, siekierę również, wetkniętą w ręce i zakrwawioną; starł jedynie odciski palców, żeby wyglądało na nieszczęśliwy wypadek. Wrzucił głowę do worka i rozglądając sie bacznie dookoła, ruszył do domu, odprowadzany krakaniem krążących nisko wron. Adrian wiedział, tylko on wiedział, że to nie jest krakanie, lecz chichot rudowłosej nauczycielki.
Nazajutrz skoro świt pognał do szkoły, ale w ostatniej chwili zdecydował się zboczyć z drogi i zajrzeć do domu dziadka, czy trup wciąż leży tam, gdzie go zostawił. Obszedł dookoła ławkę, zlustrował całe mieszkanie, zajrzał w każdy kąt — ciała nigdzie nie było. Wpierw to go ucieszyło, bo jeśli nie ma ciała, nie ma również morderstwa, ale zaraz poczuł strach przed czymś nieznanym, czego nie mógł zrozumieć. Starał się zagłuszyć wyrzuty sumienia wmawianiem, że dziadek był nieuleczalnie chory, miał demencję i zabijając go, wyświadczył mu jedynie przysługę. „Pewnie dziki zaciągnęły ciało do lasu i tam je pożarły” — pomyślał i nieco uspokojony, że skrócił dziadkowi cierpienie, zawrócił na drogę wiodącą do szkoły. Było wciąż wcześnie i długo nie mógł się doczekać aż otworzą bramę. Nauczycielka zdziwiła się widząc go o tej porze, bo zazwyczaj przychodził spóźniony, a ostatnio pod jego nazwiskiem zanotowano kilka nieobecności, o czym zamierzała powiadomić jego rodziców. Wyglądała piękniej niż zazwyczaj; Adrian wierzył, że się ubrała i umalowała specjalnie dla niego. Nauczycielka popatrzyła na płócienny worek, który Adrian trzymał pod pachą i uśmiechnęła się nieznacznie, jakby odgadła cel w jakim go przyniósł.
Tego dnia lekcje wyglądały zupełnie inaczej — dzieci prześcigały się w pomysłowości: Iwona o zaropiałych wiecznie oczach ufarbowała sobie włosy na węgiel, pomalowała zęby czarną kredką i przebrała się za wiedźmę; Leszek-złota rączka skonstruował z kapsli do piwa i drutu po siatce ogrodzeniowej monstrualnego pająka, Pleksik-niedojda o trójkątnej twarzyczce i bladej cerze udawał pirata i wyglądał straszniej niż zwykle. Tylko Adrian nie wyróżniał się niczym szczególnym, może za wyjątkiem ironicznego uśmieszku, dlatego oczy wszystkich pobiegły do worka, z którym się nie rozstawał. Spodziewano się, że wyciągnie stamtąd halloweenową lampę z wydrążonej dyni, ale Adrian nie otwierał worka, dopóki pani go nie zapytała:
— Co tam przyniosłeś?
— Sama zobacz. Zrobiłem to tylko dla ciebie, dokładnie tak, jak mnie prosiłaś — wyznał z nieskrywaną miłością w oczach.
Pani nauczycielka sięgnęła ostrożnie do worka i wyjęła głowę, a właściwie kościsty czerep pokryty pożółkłą, woskową skórą i pajęczyną siwych włosów, klejący się i obślizgły, z czarnymi plamami zamiast ust i oczu. Przyjrzała się jej bliżej i zadrżała z przerażenia: to była ludzka głowa! Halloween przestał być zabawą, stał się celebracją śmierci. Upuściła głowę na podłogę i rzuciła się do drzwi, które w tej samej chwili rozwarły się na oścież i wtoczyła się przez nie jakaś bezkształtna, cuchnąca masa w łachmanach. Uczniowie zakryli nosy i wstrzymali oddech, ale obrzydliwy odór docierał do nich ze wszystkich stron, drażnił zmysły mdłym, słodkawym zapachem. Masa toczyła się po podłodze do miejsca gdzie leżała głowa, a wtedy obydwie części utworzyły jedno, upiorne ciało, które momentalnie się wyprostowało i rozłożyło szponiaste ramiona trzymające siekierę, dobrze naostrzoną przez Adriana. W oczach potwora zaświeciły latarki, z góry dobiegł nieziemski głos:
— Wesołego halowena, gówniarze!
Uczniowie rozbiegli się w popłochu, lecz mściwy topór nikogo nie oszczędzał, nie wyłączając nauczycielki, którą dosięgnął rzutem tomahawka równo między łopatki. Rzeź trwała w najlepsze dopóki nie nadjechała ochrona i nie spaliła zombie miotaczem ognia. Zwęglone szczątki wywieziono do pobliskich kamieniołomów i zalano na wszelki wypadek grubą warstwą betonu.
Adrian wyskoczył przez okno, uciekał szkolnym podwórkiem i dalej przez park, nie oglądając się za siebie.
— To tylko sen! To musi być sen — powtarzał. — Obudźcie mnie!
Na ulicy biegnącej równolegle do szkoły zauważył ekipę arborystów usuwających konary drzewa wyrwanego podczas ostatniej burzy. Jeden odcinał piłą łańcuchową gałęzie, dwóch pozostałych podnosiło ścięte gałęzie i wrzucało je do rębaka stojącego z boku jezdni. Adrian bez namysłu odepchnął wrzucających, a zanim zdążyli się domyślić, co zamierza zrobić, wskoczył jednym susem do wnętrza maszyny: dokładnie w środek tarczy z wirującymi nożami, rozdrabniającej wkładany materiał na nieduże zrębki. Rozległ się przeraźliwy, wibrujący świst, po czym na końcu sterczącej wysoko rury wylotowej ukazał się obłok czerwonej mgły, ale tego Adrian już nie widział. Ostatnim uczuciem jakiego doznał był ekscytujący dreszcz: orzeźwiający i bezbolesny.
Komentarze (46)
Tak, słusznie zauważyłeś — to nie jest horror, tylko satyra na współczesnych Polaków małpujących bezmyślnie wszystko z Zachodu. Za PRL w dzień Wszystkich Świętych odwiedzały cmentarze tłumy ludzi, władze organizowały specjalne pociągi i linie autobusowe, nikt nie pisał o Halloween.
Czego nie wychwyciłeś (bądź pominąłeś w komentarzu) — leśne skrzaty malujące liście zapożyczyłem z Twojego opowiadania: „Jesienny ludzik” https://www.opowi.pl/jesienny-ludzik-a79297/, bo pełnią rolę znakomitego elementu łączącego rzeczywistość ze światem fantastycznym; za sam pomysł należy się Ci Nagroda Nobla. ?
To nie miał być horror, ale skoro tak uważasz… z czytelnikiem należy się zgodzić. ?
Dziękuję za przeczytanie i wielce pozytywny odbiór. ?
Jak zwykle dobrze napisane, miło było przeczytać ??
Też nie mam nic przeciwko Halloween, zwłaszcza że przypada na 31 października, więc nie koliduje z obchodami Wszystkich Świętych, ani Zaduszek.
Tutaj ludzie ustawiają w ten dzień dekoracje przed domami: świecące dynie, kostuchy; pokrywają żywopłoty pajęczyną i jest fajnie.
Na wesoło lżej umierać. ??
Oj tak, na wesoło do nieba ??
Do nieba? A co ja bym tam robił? Chodził w sutannie, ręce złożone do modlitwy?, nie jeden miesiąc, czy choćby i rok, ale całą wieczność — to musi być niewyobrażalnie nudne. ??
Lepiej do piekła, bo tam jest akcja: gołe kobitki wrzucają do kotłów z gotującą się smołą. ?
Hihihihih, ale nikt nie wie, jak jest w niebie, może całkiem w dechę i nie trzeba się modlić? Może są hurysy, ale na co mi hurysa? Wolałabym Adonisa, tego z mitu, oczywiście ??
Tak, każda cnotliwa, bogobojna kobieta dostanie w niebie 72 Adonisów: do wyboru, do koloru. ? ?
Hahahahha, no i super i lżej umierać ?
Znam te opowiadanie :)
Znam też pewną nauczycielkę angielskiego, która wcześniej w tej samej szkole uczyła mnie rosyjskiego, całkiem z resztą dobrze, ale w wyższośc myśli sowieckiej przejawiającej się np. najdłuższym metrem europejskim w Moskwie, niezbyt chciałam.
Tutaj jest to groteskowo-straszne pomieszanie.
W latach 80. zawsze na języku polskim pierwszy temat to był - 1 09 , zakończenie tematów wojennych w materiale szkolnym zdecydowanie przed 17.09, a pierwszy dzień po 1.11 to Dzień Zmarłych, broń Boże Wszystkich Świętych.
Na szczęscie była też Wigilia, a nie Boże Nar itd.
Dziś upamiętniamy śmierć poległych żołnierzy,
Zawsze coś jest zaakcentowane.
Głowa dziadka też może dawać do myślenia w tym spiłecznie poukładanym przez zawsze kogoś świecie, chociaż odebrałam opowiadanie w tonie takim obrazoburczo-satyryczno-horrorowym,.
Bardzo fajne opow. Pozdr
Dziękuję za obszerny komentarz i cieszę się, że czytanie wzbudziło szereg ciekawych myśli.
Jeżeli znasz tę nauczycielkę, to może chodziliśmy do tej samej klasy? ? Moja była raczej reakcyjna, nastawiona anty-radziecko, z czym się w ogóle nie kryła.
Inspiracją do tej historii był artykuł na temat termitów zabezpieczających gniazdo przed wirusem: Stawiają po dwóch strażników przy każdym wejściu do termitiery, którzy badają wchodzących. Jeśli wchodzący jest zainfekowany, strażnicy ucinają mu głowę, a potem popełniają samobójstwo, żeby nie zarazić mieszkańców kolonii.
Pozdrawiam serdecznie. ?
Pozdrawiam?:)
Nie sądziłem, że gustujesz w tego rodzaju historiach, pisanych powszednim językiem, dlatego tym bardziej cieszy mnie komentarz. ?
O ile język język "powszedni", to już odrąbanie głowy siekierą, niekoniecznie i inne takie tego:)
Poza tym staram się pisać różnorodnie, a zatem spektrum nieco większe, w osądzaniu.
Nie zawężone w pewien sposób, swoim "własnym grajdołkiem"
Bo przeważnie podobają nam się u innych takie teksty, w takiej formie i o takiej treści,
jakie sami tworzymy. Ale regułą to na szczęście nie jest?:)
Wbrew pozorom wszystko w tym opowiadaniu jest prawdziwe, w tym sensie, że bazuje na obserwacji życia:
• Epizod z odrąbaną głową zapożyczyłem od termitów, zobacz odpowiedź do komentarza Agrafki powyżej.
• Nauczycielka, przynajmniej fizycznie, oparta jest na postaci mojej wychowawczyni z III klasy podstawówki, w której podkochiwałem się potajemnie.
• Dziadek to znana mi dobrze osoba w podeszłym wieku, której mylą się dni, nie potrafi zapamiętać daty urodzin swoich bliskich, a pieniądze przechowuje w zamrażarce. Akurat tego dnia bolały ją płuca i plecy, więc nawet nie musiałem się trudzić zmyślaniem.
• Iwona O., Leszek B. to koledzy z podstawówki, tak samo Krzysiek L., tylko zmieniłem jego imię na pseudonim Pleksik, żeby się przekonać, kto czytał Niziurskiego.
Włączenie tych osób w splot różnych zdarzeń rozgrywających się współcześnie jest już fikcyjną historią, lecz przyznasz taką, która mogłaby się wydarzyć.
Nie potrafię, a właściwie: nie chcę, pisać rzeczy abstrakcyjnych, które dzieją się jedynie w mojej głowie, gdyż uważam, że czytelnikowi należy się coś więcej.
Dziękuję za rzeczowy komentarz i pozdrawiam. ?
Pozdr.
Moje dzieci nie chodzą już po mieszkaniach, chyba żeby znaleźć coś na wynajem, co obecnie nie jest rzeczą łatwą.
Wszędzie zdarzają się idioci i ludzie bez wyobraźni — kilka lat temu niezadowolony pracownik hurtowni wbijał w truskawki igły i trzeba było wyrzucić kilkaset ton pierwszorzędnych owoców na kompost.
W Polsce odwiedzały mnie trzy rodzaje domokrążców: kolędnicy, Świadkowie Jehowy, studenci zbierający suchy chleb dla konia. Wszyscy byli mili i pozostawili jak najlepsze wspomnienia. ?
Dziękuję za przeczytanie i komentarz. ?
Widzisz❓ Lepsze niż żubrówka. ?
Łukasz Jasiński
Nie ma się czym chwalić, takie picie to ciąg alkoholowy ?
Kartofel niedawno palnął, że facet potrzebuje 20-stu lat, żeby się uzależnić, a kobita tylko dwa, co za bzdury! Oskarżył kobitki o dawanie w szyję, dlatego dzieci nie mają. On też nie ma, nawet baby nie ma!
Łukasz Jasiński
Warunki*
Gdyby jakakolwiek osoba zechciała ze mną dobrowolnie zamieszkać, to: na - moich bardzo skromnych warunkach, oto one:
- kopia dokumentu potwierdzająca o doświadczeniu zawodowym: świadectwo - pracy;
- kopia dokumentu potwierdzająca stały dochód, np: umowa o pracę na czas - nieokreślony;
- kopia dokumentu potwierdzająca stopień niepełnosprawności, preferuję - nabytą i dożywotnia: renta - socjalna, minimalny - dochód: tysiąc dwieście siedemnaście złotych i osiemdziesiąt dziewięć groszy;
- kopia dokumentu potwierdzająca brak długów finansowych;
- kopia dokumentu potwierdzająca o czystym koncie prokuratorskim - niekaralności;
- kopia dokumentu potwierdzająca o stanie zdrowia higienicznego, fizycznego i psychicznego - czystości - cielesnej, umysłowej i duchowej.
Przypominam: jestem osobą niesłyszącą, jednak: myślącą - samodzielnie, także: pogańskim racjonalistą - libertynem i intelektualnym - biseksualistą.
W życiu najważniejsza jest wolność obywatelska gwarantowana Konstytucją Trzeciej Rzeczypospolitej Polskiej, a wolność to świadomość, odpowiedzialność i samodzielność - przeciwieństwo chaotycznej anarchii: prawnej, kulturalnej i etycznej.
A więc posiadam wolność: wolny - czas i wolny - wybór, jeśli ktokolwiek zapragnie poznać realnie moją skromną osobę, to: istnieje warunek przystosowania - jestem zdolny żyć w każdych warunkach życia, które nie ograniczają mojej wolnej - przestrzeni.
Kończąc: mam czterdzieści jeden lat, ważę: siedemdziesiąt sześć kilogramów, dodam jeszcze wzrost: sto siedemdziesiąt sześć centymetrów i stopy: czterdzieści i cztery - jak u niejakiego pana Adasia M.
*Posiadają one tylko i wyłącznie charakter orientacyjny w celu znalezienie stabilizacji seksualnej, a jakby inaczej: w hierarchicznym społeczeństwie średniowiecznym - podlegają one zmianie bez względu na sytuację polityczną, gospodarczą i finansową - kraju, jednocześnie: więcej informacji znajdą Szanowni Państwo w moim bardzo skromnym - "Życiorysie", który jest dostępny na Polskim Portalu Literackim - nie mam zamiaru ciągle to samo, samo i samo: powtarzać - nie toleruję praktyki błędnego koła, słowem: śmiertelnej, niebezpiecznej i dołującej - rutyny.
Łukasz Jasiński (2022)
A skąd możesz wiedzieć, że nic nie wiem o alkoholikach, hę? Bo Ty pijesz, to Ci się wydaje, że już wszystko wiesz? Każdy alkoholik neguje swój nałóg, gdy się przyzna przed samym sobą, znaczy jest nadzieja na wyjście. Biedni? To są najczęściej życiowi tchórze, najłatwiej zalać pałę i wszystko mieć w tyle, nieprawdaż? ?
Absolutnie, mam własne pieniądze, mężczyzny się nie zmienia, bo z jakiej racji? Jest, jaki jest i nie należy przy nim grzebać, tak Czubaszek powiedziała ?
Aha, pije, pali, nie dla mnie, jestem estetką, facet ma pachnieć jako i ja pachnę ?
Łukasz Jasiński
Doprawdy? To może przeczytaj jeszcze raz, kto się pierwszy chamsko odezwał, na chamstwo odpowiadam chamstwem, dobre słowo nie ma siły przebicia. Ja i kląć? Łukasz, coś Ci się popiertuliło!
No tak, Twoje wywyższanie jest znamienne, to ci dopiero kultura, a studia skończył jakieś? Nie skończył, to niech się nie wywyższa!
Wypchaj się razem ze swoim nadętym ego, narcyzie. Wszystko wiesz, wszędzie byłeś po dwa razy, tylko w pipie raz.
Bez odbioru
Łukasz Jasiński
Tylko prostak i nieudacznik korzysta przez dekadę (albo i dłużej) z agencji. Najwyraźniej takiego pustaka jak ty, żadna nie chciała, to teraz ziejesz nienawiścią do kobiet na portalach. Wstyd to czytać wynaturzenia takiego grafomana jak ty, miłośniku kaloryferów.
Cieszy mnie taka apoteoza życia:
„Oj, jedz, pij, kiedy dają,
A tańcuj, kiedy grają
a uważaj, kiedy dzwonią,
a uciekaj, kiedy gonią
(Maria Dąbrowska „Na wsi wesele”)
Ale pamiętaj: wszystko ma kres — fujarka nie stanie i przypomnisz sobie w tym smutnym dniu moje słowa. ?
Łukasz Jasiński
Systemowa katoliczka? Och, co za obraza! Idę się przytulić do kaloryfera.
Interesujący komentarz. Rozwiń w opowiadanie, a przeczytam z chęcią. ?
Zdanie: "Nie musi być dynia. Lepsza jest prawdziwa głowa", przeraża. Wyszczerzone dynie są naprawdę odległe od szacunku, ciszy i zadumy.
Chłopak może był szczególnie wrażliwy, może słaby. Jednak jego los przedstawiony został jakby ku przestrodze:
"nie dajmy się zwariować". Nie zwariujmy. Pamiętajmy jednak o naszych tradycjach.
Straszne opowiadanie. Na szczęście z "momentami". Mnie rozbawił słoik z kasą w zamrażalniku. I to się nazywa sejf! Na miarę "kresów, za puszczą i bagnami".
Uwielbiam Twoje komentarze. ?
„Kresy za puszczą i bagnami” to tylko przenośnia — są wszędzie; ludzie przechowujący całą kasę w lodówce zdarzają się nawet w wielomilionowych, nowoczesnych aglomeracjach, tętniących dynamicznym rozwojem, bo natura ludzka jest zawsze ta sama.
Nie miałem zamiaru straszyć; dla mnie to jest zabawne, ale każdy ma inne poczucie humoru. ? ?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania