Poprzednie częściKatharsis Dance Macabre

Katharsis Dance Macabre 2

Katharsis Dance Macabre było jedynym wyjściem z sytuacji. Ostatnia nadzieja dla Duszowców i sumień żyjących. Postanowiono wybrać przedstawiciela rasy ludzi, aby ten dogadał się z jedną z wiedźm.

- Wiedźmy to wstrętne istoty. Od wieków robiły wszystko abyśmy zniknęli z tego świata. Może tym razem to kolejna z ich zagrywek? Może chcą nas zmusić poprzez te nieszczęsne dusze do samobójstw i morderstw?! Może to tak naprawdę tylko iluzje?!- Warknął jeden z przebywających na dziedzińcu.

- Możliwe, że masz racje. Ale i tak nie możemy tego tak zostawić. - rzekł Bordo, który był tutejszym lekarzem. - Musimy zacząć działać. Powinniśmy wyznaczyć kilka osób, które podejmą się misji i udadzą się na rozmowy z czarownicami. Wiem, że to nikomu się nie podoba. Jednak to ostatnie światełko, na unikniecie patosu. Nie bądźmy konserwatywni!

- A więc kto pójdzie? Ja sam bym z chęcią poszedł, ale lata robią swoje.- odezwał się pewien staruszek.

Dookoła zapadła głucha cisza. Strach. Tylko strach można było dostrzec w oczach ludzi. A to wszystko przez miejskie legendy o czarownicach. Określano je jako istoty wysokiej postury, ale zgarbione. Z wielkim nosem i wyłupiastymi ślepiami. Ich kolor włosów był rudy lub kruczoczarny. Dlatego to właśnie blondynki cieszyły się większą popularnością w Mieście. Nigdy nie było pewności, czy jakaś czarownica za pomocą magi nie zmieniła postaci, a podobno tylko koloru włosów nie mogły przemienić.

Nagle cisze przerwał cichutki głos.

- A może. Może Azmi? Jest z nas najbardziej doświadczony jeśli chodzi o kwestie podroży.- ktoś wyszeptał.

- Nie! Wyślijcie księży! Nic nie robią! Może się na coś przydadzą! - wrzeszczał tłum.

- Cisza! To powinien być ktoś kto będzie umiał się dogadać z czarownicami. Ktoś kto nie narazi nas na niebezpieczeństwo z ich strony. Ktoś ..

- Dobrze, dobrze. Zrozumiałem!- odparł blondyn, który wcześniej uciszył tłum. - Jestem wzruszony waszą tragedią i chęcią przeżycia. To takie piękne.- wymamrotał- Jam jest Kayra, ale możecie mnie nazywać Bohaterem. Tak to będzie odpowiedni przydomek dla mej osobistości. Zgadzam się. Słyszycie? Pójdę do czarownic!

Ludzie przebywający na dziedzińcu patrzyli krzywym wzrokiem na obcego. Po ich minach można było sadzić, że najlepiej byłoby się pozbyć takiego cudaka.

- Niech idzie. W najgorszym przypadku, albo w najlepszym zostanie... wrzucony do kotła i słuch po nim zaginie. - szeptali między sobą zebrani.

Młodzieniec z uśmiechem na twarzy przypatrywał się dyskutującym. Udawał, że nie słuchał wszelkich obelg. Pozostał w milczeniu. Jego usta otworzyły się i wydały dźwięk dopiero po jakiś 10 minutach.

- No cóż. Nie będę się narzucał.- rzekł. - Powinniście się zgodzić natychmiast. Wiec jak? Od razu zaznaczam, że działam sam, nikt nie jest mi potrzebny. Także mogę wyruszyć choćby zaraz.

- Zgoda. Niech będzie. - odrzekł zarządca Miasta, który wgapiał się na młodzieńca od kiedy ten się pojawił.

Tłum jakby odetchnął z ulgą, że to zadanie nie zostało przydzielone nikomu z nich na siłę. Chociaż zapewne nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. To był ich problem, ale, że był on dość poważny to postanowili, że zrzucą go na barki kogoś obcego. Uważali, że to nic złego skoro sam na siłę 'wpycha' się w paszczę lwa.

- Ale co chcesz w zamian szanowny Kayro?- zapytał zarządca.

- Bohaterze. - odparł. - Nic. To tylko dobroć serca. Kocham wszystko to co wychodzi poza ludzki rozum. Już nieraz miałem do czynienia z czarownicami, wbrew pozorom to dość miłe istoty, tylko trzeba umieć je podejść. Także nie musicie się martwic o moje życie! - wlepił we wszystkich wzrok. Właśnie skłamał i chciał sprawdzić, czy był wiarygodny.

Zdawać by się mogło, że zebrani ludzie mieli ochotę parsknąć śmiechem, ale zaistniała sytuacja nie pozwoziła im na tak szczerze i publiczne okazywanie uczuć.

 

Słońce zaczęło powoli zachodzić. Zbliżała się noc. Każdy nowy dzień oznaczał coraz mniej czasu. Trzeba było działać i wszyscy zdawali sobie doskonale z tego sprawę.

Nastał zmrok. Mieszkańcy już dawno znaleźli się w swoich domach. Kayra został przygarnięty przez zarządce i miał do dyspozycji spory pokój z widokiem na wzgórze. Otworzył okno i wpatrywał się w niebo jakby próbował coś odnaleźć między gwiazdami. Po chwili spuścił wzrok na dól i głęboko westchnął.

- Ludzie są tacy prości. Wszystko tylko zrzucaliby na innych. Przekrzykiwali się i obwiniali wszystkich dookoła. Udawali odważnych, a kiedy przyszło co do czego wysyłają zupełnie obcą osobę w tak ważnych negocjacjach. Ehhh. Wstydzę się tego, że jestem człowiekiem. No, ale co poradzić. Moim obowiązkiem jest pomóc tym nieszczęśnikom. - powiedział sam do siebie. Po czym podszedł do łóżka, ściągnął koszule, buty i rzucił się na posłanie.

 

Promienie słońca musnęły go po twarzy i obudziły. Kayra zaczął wykonywać poranne czynności. Po południu zjawił się na dziedzińcu razem z zarządcą, który starał się rano objaśnić dokładnie cel jego wyprawy. Zarządca jako, że był stary i znał się na ludzkich zachowaniach w wyniku wszelkich doświadczeń był w stanie stwierdzić, że Kayra patrzy na niego z góry z pełną pogardą.

Doszedł do wniosku, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Zrozumiał, że w ten sposób chciał się dowartościować tłumacząc sobie, że robi coś dla dobra ogółu. Tak naprawdę był zwykłym tchórzem, wierzącym w stare bajeczki, który musi polegać jak inni na młodym dzieciaku. Nie pozostało mu nic jak pożegnanie chłopaka i życzenia mu powrotu w jednym kawałku.

- Cóż to absurd. Żeby mężczyzna bał się kobiety. Bo tak można je nazwać, prawda?- zachichotał ze smutkiem zarządca. - Jeśli będziesz czuł, że nie dasz rady zawróć. Nikt nie będzie miał Ci tego za złe. - dodał i odwrócił się na pięcie. Powolnym krokiem zmierzał do swojej posiadłości. Kayra nie odezwał się ani słowem. Uznał, że starzec nie zna wartości takich słów jak: duma i honor.

 

Bohater szedł krętymi ścieżkami. Był uradowany, że chociaż droga do Szubienicy (najbliższe miasto, w którym żyją czarownice) nie jest daleka. Nasłuchiwał śpiewu ptaków i rechotu żab. Nagle dostrzegł przed sobą pewna postać. Przyspieszył kroku i jego oczom ukazała się zgarbiona postać.

- Czarownica. To chyba ona. Chociaż... podobno unikają światła dziennego i wychodzą tylko w nocy. No cóż, nic mi nie przyjdzie z zastanawiania się. Trzeba to sprawdzić. - wyszeptał sam do siebie, a następnie zaczął coraz szybciej maszerować.

Oniemiał, sam nie wiedział czy z przerażenia czy zachwytu. To pierwszy raz, gdy zobaczył tak inną (żeby nie powiedzieć paskudną) kobietę. O czarownicach słyszał jedynie z pogłosek i legend jak większość tutejszych ludzi. Kolana się zaczęły pod nim uginać, gdy czerwone ślepia zaczęły się w niego wpatrywać z coraz większym zaciekawieniem. Stał jak wryty. Zmrużył powieki, a gdy je otworzył stanęła przed nim zielona kreatura odziana w czarne łachmany.

- Co? Jak to możliwe, że tak szybko się tu znalazła? Czyżby magia? Więc to naprawdę czarownica?- pomyślał. - Nie mogę zawieść nadziei innych. Byłem w lekkim szoku, bo jeszcze nigdy nie widziałem tak brzydkiej kobiety, ale już się uspokoiłem. - Powtarzał w myślach.

Wyprostował się i z wymuszonym uśmiechem na twarzy próbował się przywitać, ale wyprzedzenia go nieznajoma.

- Ładniusi jesteś. - Wymamrotała. - Będziesz odpowiedni.

- Odpowiedni do czego? - Ledwo przeszło mu przez gardło.

Nie uzyskał odpowiedzi. Nagle poczuł silny zaduch, nie mógł oddychać. Zaczęło mu się także kręcić w głowie, próbował z tym walczyć, ale nadaremnie. Osunął się na ziemie.

 

Kayra, ochłonąwszy po wstrząsie, (bo tak to określił.) Spostrzegł, że znajduje się w pomieszczeniu przypominającym jakaś brudną norę. Zauważył jeszcze jeden szczególik. Jego prawa noga była zakuta w łańcuchy i przykuta do ściany.

- Blee. Jakie to obrzydliwe. Czemu moja szlachetna skóra musi znosić coś tak obrzydliwego? Tylko żebym nie dostał jakiegoś zakażenia.- Oznajmił z wielkim grymasem. - Halo! Jest tu kto? - dodał po chwili.

Aczkolwiek nie uzyskał odpowiedzi. Wszędzie była głucha cisza. Było spokojnie. Za spokojnie. Jego instynkt wyczuwał zagrożenie.

Zaczął odzyskiwać w pełni świadomość, po tym jak owa brzydka kobieta prawdopodobnie rzuciła na niego jakieś zaklęcie.

Rozejrzał się dookoła. Nora była zaniedbana, było czuć stęchliznę unoszącą się w powietrzu. Nie było tu standardowych mebli, oprócz wielkiego stołu i czegoś na kształt trumien. Prawdopodobnie nora miała służyć jako piwnica, albo schowek.

Ogarnął go żal, że tak szybko dał się omamić jakiejś pierwszej podrzędnej wiedźmie. Jednak myślał pozytywnie, bo od zawsze miał wysoką pewność siebie, co uważał u siebie za ogromną zaletę.

Wiedział, że musi zacząć działać. Chciał się podnieść i poszukać jakiegoś narzędzia, aby się uwolnić kiedy usłyszał okropny pisk i jakiś triumfalny krzyk. Postanowił, że nie będzie się ruszał i póki co postara się dowiedzieć na czym 'stoi'.

- Wytężam słuch, a i tak nic nie rozumiem z tego co mówią. O matulu. - powiedział rozgniewany.

- Może jak przestaniesz w końcu gadać to coś usłyszysz? - wydobył się z końca nory, gdzie nie było żadnego oświetlenia sepleniący się głos.

Zemdlał, tym razem bez pomocy żadnej z zielonoskórych dam.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vasto Lorde 05.07.2015
    to samobójstw i morderstw = do* samobójstw i morderstw

    Nie widziałem żadnych większych błędów. Opowiadanie fajne i wciąga. Ciekaw jestem kim jest człowiek, który się odezwał na końcu. Nie lubię tego Kayry, czarownice mogłyby go dawno przemienić w ropuchę xD Zbyt pewny siebie i przemądrzały :D 5
  • Livien 05.07.2015
    Oj nie wylapałam błędu, dziękuje :3
    Też go nie lubie, ale taki miałam zamiar zrobić z niego takie hop siup, że tak powiem :D
    Nie bede zdradzac jak i co planuje, ale reszta postaci powinna bardziej przypadnąć do gustu :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania