Kidultsi (część zamykająca)
Pierwszy raz w życiu miał okazję oglądać niebo z perspektywy chodnika. Upadek nie był bolesny, wcześniej zdążył się konkretnie znieczulić. Widział również Huberta, jak klęczy na śniegu i miętoli agresywnie guziki swojej kurtki. Dłoń niczym bochen chleba nabierająca białą damę łyżeczką do herbaty, przesypująca ją do stu dwudziestu woreczków ułożonych po tuzin w małych fioletowych pudełkach. On rozwalony na sofie u Huberta w pokoju wśród dziesięciozłotówek pozwijanych w ruloniki. Przedpołudniowe zebranie w gabinecie dyrektora. Trzydziestoosobowa banda krasnali przybyła w nadziei odnalezienia sagana ze złotem na krańcu tęczy. Dygocące łapska zaciśnięte wokół kubeczków espresso. Bezustannie majstrujące przy żabotach, kołnierzykach i krawatach. Bełkotliwe wystąpienie przetykane jeszcze bardziej utrudniającymi zrozumienie nowych zasad naliczania premii slajdami. To w gruncie rzeczy proste, najwięcej dostaną ci, którzy w ostatnim półroczu byli wysoko w statystykach, ci co byli najniżej, muszą uważać, ponieważ znajdą się pod jeszcze baczniejszą obserwacją trenerów i bezpośrednich przełożonych. Oczywiście ich podstawa będzie również odpowiednio niższa, ale i tak na poziomie średniej krajowej w tego rodzaju centrach telefonicznych. Aneksy dostaniecie w przyszłym tygodniu, zasady obowiązują od nowego roku. Szybka analiza wyników za ostatnie półrocze. Miejsce czterdzieste siódme na czterdzieści osiem. Zdezorientowane mróweczki biegające od koordynatora do koordynatora z tym samym pytaniem: miszczu, co teraz będzie? Dźwięk niszczarki. Nic. Będzie tak samo. Wyrzeźbiony biceps przełożonego, gdy po raz kolejny wciska guzik „START” albo podnosi do ust butelkę Gatorade. Albo lepiej. Jego zawsze nienagannie ubrany przełożony, obciskająca różowa koszula z podwójnym kołnierzykiem, dżinsy w morskim kolorze oraz beżowe półbuty ze skóry, wpychający język do ucha cycatej konsultantki z sąsiedniej rozety. To jak? Może skoczymy dziś na recital Wundera do Filharmonii? W programie są utwory Mozarta, Chopina i Liszta. A potem lampka białego wina w Sueno. Hmm? Jego pierwszy papieros, którym poczęstował go Sebastian, wyjarany pod osłoną nocy na placu zabaw przy ulicy Aksini. Dziewiętnaście lat. Pomaturalny wypad do miasta poprzedzony wydudleniem dwóch Jabłuszek Sandomierskich i ćwiartki rumu na ławce u Tomka w ogródku. Zwieńczenie trasy w pewnej tancbudzie z dwiema salami na Skłodowskiej-Curie. Kilkugodzinne męczarnie przy otępiających dźwiękach techno plus umizgiwanie się do przaśnych dziewczyn. Co studiujesz? Zarządzanie i Marketing na „Wyspie”. Jesteś samochodem? Nie, piechotą. Z kolegą przyszedłem. Acha. Mogę cię pocałować? Zupełny brak zaskoczenia na plastikowej buzi jego nowej koleżanki. Błagam, nie mów tak, jakby chodziło ci wyłącznie o moją cipę. Na razie postaw mi drinka. Jego skóra, gruba na dziesięć centymetrów, której nie przeniknie nawet elementarna cząstka upokorzenia bądź wstydu. Kurde, słuchaj, ja mam tylko pięćdziesiąt zeta, a chcę wracać taxą, zatem, hehe. I piwko jeszcze bym trzasnął. Dziewiętnaste urodziny Pauliny fetowane pół roku później. Dylemat przy barze. Kuchnia mielona, zostało mi trzydzieści złotych, myślałem, że wjazd we czwartki jest za friko, a tu dwie dychy sobie zażyczyli. Pobłażliwy uśmiech Sebastiana rozpinający jego lekko wstawioną gębę. Zachowaj na taxi, pożyczę ci, ale jutro mi oddasz. Filigranowa sylwetka Pauliny kołysząca się w słodkim zapachu perfum Escada przy dźwiękach dubstepowego bitu. Jego postać w zmemłanym t-shircie i dziurawych spodniach przystawiona do niej jak uschnięta laga do bluszczu porastającego dumnie wysoką żerdź albo mury sędziwego domu. Jesiennie popołudnia i wieczory przechodzące w długie zimowe noce. Śmiech, kiedy próbują dowieść, że sutek Pauliny zmieści się w lejek filtracyjny. Nie przypominam sobie penetracji. Więc raczej było tak, że ja sobie, a ona sobie. Nikt nikomu nie wchodził w drogę. Zupełnie inaczej niż z moją starą. Jej wysuszone palce zgniatające kiepa w popielniczce. Długie i obrzydliwe kaszlnięcio- smarknięcia, którymi zagłusza dźwięk telewizora, gdy całymi popołudniami siedzi w fotelu i ogląda powtórki „Klanu” oraz „M jak miłość”. Błysk zamieniający oczy matki w najpiękniejsze brylanty, kiedy odwiedza ją Pazur z buteleczką śliwowicy, wiśnióweczki albo paprykówki. Aby hałasować całą noc i mnie wkurwiać. O, panie Romanie, naprawdę! Nie trzeba! Jego bezzębne ryło, które przytyka do matczynej dłoni. Dla tak wyjątkowej kobiety, owszem, trzeba! Ciągłe wypominanie, groźby. Ja ci nie będę całe życie klepać kotletów z piersi! Jak ty sobie w życiu poradzisz? Nie wiem. Zginiesz. Pójdziesz i zginiesz. Zjedzą cię w pracy i baba, jeśli sobie znajdziesz, też cię pożre, więc może lepiej żebyś nie znalazł! Uprasuj se rzeczy, już nie bądź taka ciurla. Nic se sam nie zrobi, co za baran. Zdesperowany wyraz twarzy Tomka, gdy usiłuje zaznajomić się z funkcjami żelazka. Poczuł rozbawienie, ale całkowicie nie do śmiechu zrobiło mu się, kiedy po obróceniu na lewy bok ujrzał w oknie swojego domu wścibskie i prawdziwe oblicze matki. Hubert, począł szeptać, Hubert, kurwa! Hubert dalej molestował kurtkę, lecz gdy usłyszał konspiracyjny szelest głosek i sylab, bez ociągania podniósł się z gleby i podbiegł do Tomka. Rusz się, spierdalamy!, wymamrotał, szarpiąc kolegę za rękaw. Po niespełna minucie sprintu i pokonaniu ostrego zakrętu w ulicy Szwejka znaleźli się na tyłach „Groszka”, gdzie napotkali czeredę zjaranych dresów, wśród których, na szczęście, rozpoznali swojego kumpla Emesława. Kompani Emka, o dziwo, siedzieli cichutko na skrzynkach po piwie, zbici w kupę jak Spartanie w przesmyku termopilskim i czekali na to, co powie ich Leonidas. Dwa uściski dłoni. Siema. Siema. Siema. Co tu robicie? W wigilię. Życie wam niemiłe? Powiedzmy, że to nasza mała hidżra, rzucił Hubert. Tylko jeszcze nie wiemy dokąd, hehe. Emek charknął obleśnie i wypluł brązową flegmę. Możecie zostać z nami. Klapnijcie sobie, powiedział, wskazując na dwie wolne skrzynki przylegające do ściany sklepu. Usiedli, ale czuli się nieswojo, ruszali nerwowo nogami, może żeby się rozgrzać, pocierali uda. Ale zimno, ja pierdolę. Co porabiasz, pracujesz gdzieś? Emek spuścił głowę i potarł łysinę. Ta, tu? A może w Dysie? Miałem robić w Baxterze, ale nie przyjęli mnie tylko jakiegoś chujka, który wiedział z czego składa się pancerz ślimaka. Więc dalej udaję, że studiuję i pobieram zasiłek od matki. Wszyscy zaczęli się głośno śmiać, a Tomek najgłośniej. Nawet chciałem wysłać jej taki list, który wiesz, napisałem po Marii. Coś w stylu: „Droga mamo, w Lublinie jest fajnie, niczego tu nie brakuje. Benzyna jest po sześć osiemdziesiąt za litr, masło po dziewięć za kostkę, chleb po trzy dwadzieścia za bochenek, a paczka papierosów po osiemnaście złotych. Z pracą bywa różnie, wcześniej robiłem na budowie, ale kierownik musiał zredukować kadrę, bo stwierdził, że nie wytrzymuje zwiększonego VAT-u. Teraz jestem na bezpłatnym stażu w hipermarkecie. Co poza tym? Chyba nic. To tyle, bo idę po zasiłek. Będę go pobierał jeszcze dwa miesiące. Trzymaj się ciepło! P.S. Niech mi Mamusia przyśle kilo szynki, ale takiej ze zwykłego prosiaka, bo te nasze świecą po nocach”. Żeby matula zobaczyła, jak ciężko żyje się w mieście, ale odpuściłem, hehe. A mówiąc serio, to co ja mogę robić? Na słuchawkę pójdę, wciskać jakieś gówno, kredyty albo abonamenty tańsze? Do chłodni znowu? Dwa lata tyrałem, zobacz jakie mam ręce. Wyciągnął ramiona przed siebie i zaczął nimi obracać. No tak, tak, westchnął Hubert. Nie ma tu dla ciebie perspektyw. Dla nikogo nie ma! Na Wyspach też skończyło się Eldorado. Byłem przecież w lecie i chuj. Posiedziałem miesiąc, roboty nie znalazłem, spłukałem się i wróciłem! Ech, chujnia taka, że szkoda gadać. Tylko chlanie zostało, bo i ruchać nie ma co. Nagle ożywił się Tomek. Spojrzał na Emka i nie wiedzieć czemu, pod wpływem impulsu chyba, wypalił do niego, że wygląda jak krzyżówka terminatora z marabutem. Hubert pobladł, a Tomek wyszczerzył swoje krzywe jedynki i zaczął się chichrać. Do reszty ochujałeś? Emek, rzecz jasna, okazał się być typem niezdystansowanym, osobiste przytyki traktował śmiertelnie poważnie, zazwyczaj wymierzając za nie równie śmiertelną karę. Szczęśliwie pięść nieco mu się omsknęła i trafił Tomka w bok głowy zamiast centralnie w nos. Co do!? Tomek miał fuksa, bo tracąc przytomność już po pierwszym ciosie, uchronił się przed bestialskim zglanowaniem kufy, połamaniem żeber i kontuzją krocza. Ekipa zwiała, gdy tylko przestał się ruszać, pozostawiając go w towarzystwie osłupiałego Huberta. Nim zdążył cokolwiek zrobić, Tomek się ocknął, wstał, usiadł z powrotem na skrzyni i chwycił za głowę. Weź, kuźwa, zobacz, czy nie mam rozcięte. Hubert pomacał miejsce, gdzie padł cios, rozcięcia nie było, ale za to w niebywałym tempie wyrastał potężny guz. Boli cię? Trochę. Dobra, podnoś tyłek, idziemy do mnie uśmierzyć ból, hehe. Wychynąwszy zza „Groszka”, stanęli na chwilę obok latarni, rozejrzeli się dookoła, by zbadać czy w pobliżu nie ma innego kolektywu obrażalskich dresów, a stwierdziwszy, że nie, ruszyli wzdłuż ulicy Judyma. Dreptali powolutku, Tomek wciąż masował obolałe miejsce, zaczęły mu doskwierać również lekkie zawroty głowy, więc mieli sporo czasu, by nasycić się obrazem brudnego i wymarłego o tej godzinie przedmieścia. W połowie drogi Huberta złapał skurcz w łydkę, zaczął skakać, wierzgać, skomleć „au au au” i bluźnić, a Tomek patrzył na to, patrzył na zdemolowany plac zabaw w sąsiedztwie myjni należącej do jego kolegi z gimnazjum, na kostropatą ulicę, błoto pod swoimi nogami, zmurszałe drzewa i nie mógł uwierzyć jak chaotyczną konstrukcją jest to miejsce, to osiedle i miasto, w którym się urodził, wzrastał i w którym bez wątpienia wyda ostatnie tchnienie. Niedorzecznym wydawał mu się przywołany w pamięci pomarańczowy akademik „Babilon”, w którym mieszkała Paulina, całkowicie nierealne wydawały się także sceny jakie dość często odgrywali za drzwiami jej pokoju. Bzdura. Kiedy Hubert się uspokoił, podszedł do Tomka i szarpnął go za rękaw. Zasnąłeś? Tomek wzniósł oczy ku niebu i wziął głęboki oddech. Zjazd mam chyba. Idziemy, trzeba przyjebać. Hubert uśmiechnął się, ukazując cały arsenał popsutych zębów. To rozumiem. Chodź. Maszerowali, a właściwie biegli truchtem, byle szybciej, byle już. W domu natychmiast zabrali się do roboty, wygrzebali folię, linijkę oraz inne niezbędne akcesoria, w międzyczasie Tomek odebrał telefon od Sebastiana. Halo? Siema. Wiem, ale ty, mam lepszą nowinę. Słuchaj, zostanę ojcem! Na serio. To może po świętach, nie wiem, jak wrócicie z tego szpitala? Dobra. A nie zapytasz kto jest mamusią? Paulina! Ale nie mów nikomu, nawet Iwonie. A teraz wybacz, muszę już kończyć, bo jestem u kumpla i se tu, eee, no, imprezujemy troszku. No bajo. Kiedy wszystko było już gotowe, rozpoczęła się kłótnia o to, który z nich zażyje jako pierwszy. Dawaj rurkę. Moje chemikalia, ja zyzam najsampierw. Ale gości powinno się częstować pierwszych. Kurwa, dobra, masz. Tomek potrzebował zaledwie jednego wdechu, aby wszystkie zmatowienia i chropowatości powstałe na jego umyśle rozpłaszczyły się niczym zagięcie na koszuli przejechane gorącym żelazkiem, aby wróciły spokój i porządek, które pozwolą mu opaść na łóżko i beztrosko zasnąć. Podczas tych kilku, jak mu się wydawało, krótkich minut, które w rzeczywistości okazały się niemalże godzinnym pasmem stęknięć i chrapnięć, w jego wnętrzu rozlała się balsamiczna pustka. Kiedy wstał, Huberta nie było, ale jego głos dobiegał zza drzwi, rozmawiał przez telefon. Nic go nie dręczyło, nie dołowało ani mu nie przeszkadzało. Po kilku minutach wrócił Hubert i usiadł na brzegu łóżka. Nareszcie. Tak odfrunąłeś, że. Tomek nie zareagował. Patrzył na swoją komórkę leżącą pomiędzy jego stopą a dłonią Huberta i w ogóle nie zastanawiał się, dlaczego leży akurat tam a nie w jego kieszeni. Włączę jakąś nutkę. Słyszałeś Mars Red Sky? Grali kiedyś w „Tekturze”. Hubert zaczął majstrować przy wieży i kiedy z głośników popłynęły pierwsze dźwięki stoner rockowej psychodeli, Tomka znów rozbolała głowa w miejscu, gdzie został trafiony przez Emka. Cudowna pustka znów wypełniła się dobrze znanymi lękami. On jako spasiony trzydziestoletni maminsynek, przeważnie bezrobotny, a jeśli już gdzieś zatrudniony to na umowę „śmieciową” i na miesiąc, przeznaczający połowę swojej głodowej pensji na alimenty. Jego córka lub syn umierający ze wstydu, kiedy Tomek wychodzi z nim, nią na spacer, do kina lub odbiera jego, ją ze szkoły. Mówiłem, mówiłam, że zobaczymy się u ciebie w domu, nie musiałeś przychodzić. Gasnąca potrzeba, aby odwiedzać dziecko, zajmować się nim, a w końcu udawać, że kiedykolwiek mu na nim zależało. Tak jest, to jest to. Hubert zaczął wykonywać jakiś dziwny taniec. Czy to ważne? Hubert nie słyszał, był całkowicie pochłonięty bezsensownym młóceniem rąk, ale zauważył, że komórka na łóżku zaczęła wibrować i świecić. Chyba dostałeś wiadomość. Teraz Tomek nie usłyszał. Czy to ważne, że będę? Hubert podszedł do łóżka, chwycił telefon, odczytał SMS-a i parsknął śmiechem. Kto to, jakieś życzenia? Nie. Podszedł do wieży i nacisnął guzik pause, następnie cały czas się śmiejąc, spojrzał na Tomka. Jakaś Paulina pisze, że powiedziała rodzicom i że jej ojciec planuje wybrać się do Lublina, żeby z Tobą porozmawiać. O co biega? Gorzki uśmiech wykrzywił jego usta. Nie pamiętam, kiedy postanowiłem zaryzykować. Czy wtedy na balkonie w akademiku? Smukłe ramiona Pauliny oplatające szyję Tomka, jej szorstki pocałunek na ustach wiecznego napaleńca. Tak, to chyba wtedy się zaczęło.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania