Kolekcjonerka

Witam. Oto moje nowe opowiadanie . Jest o młodej kobiecie która odniosła sukces finansowy i zawodowy. Z drugiej strony mamy mężczyznę który lubi zadawać innym cierpienie po traumatycznych wydarzeniach z przeszłości. Los skrzyżuje ich drogi. Tytułowa Kolekcjonerka posiada jednak mroczną tajemnicę.

Mam nadzieję na pomoc w doszlifowaniu warsztatu. Także proszę śmiało komentować i oceniać ;)

 

Delikatnie wręcz z namaszczeniem przetarła ściereczką i odłożyła lśniącą książkę na półkę nowego, masywnego regału. To była już ostatnia. Nareszcie skończyła. Przynajmniej z tymi tutaj. Dookoła było słychać krzątających się ludzi. Zdmuchnęła niesforny kosmyk włosów z czoła i cofnęła się ogarniając całość wzrokiem. Równiutko i ściśle ułożone rzędy kusiły pięknymi lśniącymi grzbietami okładek. Patrząc na te wszystkie książki napełniła ją duma. Zupełnie jak matkę która z miłością spogląda na swoje pociechy. A te idealnie kolejno ułożone tomy tutaj były dla niej bez wątpienia niczym najbliższa rodzina.

Jeden z mężczyzn z firmy specjalizującej się w przeprowadzkach z widocznym wysiłkiem wnosił właśnie duże kartonowe pudło.

- Proszę niech pan go postawi pod ścianą. Koło tego czarnego kufra. - Powiedziała to robiąc krótką pauzę.

- I resztę kartonów z czerwoną taśmą poproszę też tutaj, dziękuję. - Dodała.

- Oho. Te są najcięższe. Jeszcze ich trochę zostało - powiedział wzdychając.

- Wiem. - odpowiedziała, oglądając uśmiechając się ze współczuciem.

- Pani chyba bardzo lubi czytać. - rzekł ocierając pot z czoła.

- Po czym Pan wnosi? - zapytała z udawanym zdumieniem. Po czym oboje wybuchnęli śmiechem.

 

Wygładziła dłonią swoją elegancką sukienkę Miała bujne kasztanowe włosy zawsze upięte w delikatny kok. Ponętne oczy badawczo spoglądały zza idealnie dopasowanych okularów w cieniutkich oprawkach. Dodawały jej uroku i podkreślały inteligencję. Kształtna figura przyciągała spojrzenia facetów. Lecz nie było zbyt wielu odważnych którzy by próbowali z nią filtrować. Catherine miała w sobie coś co onieśmielało mężczyzn.

Rozejrzała się. Gdzieś czytała artykuł że podobno identyczny poziom stresu u człowieka wywołuje właśnie zmiana miejsca zamieszkania lub śmierć w rodzinie. Może cos w tym jest. Pomyślała. Poczuła wibracje komórki w kieszeni.

- Catherine Hillstorm, słucham. - zapowiedziała do słuchawki.

- Cześć Catherine - dało się usłyszeć damski cienki głos. - To Jane, jej asystentka. Młoda, rezolutna dziewczyna będąca w firmie

na stażu. - Chciałam tylko przypomnieć że dzisiaj ma pani ważne spotkanie z panem Jeffersonem. - zapiszczała do słuchawki.

- Na godzinę piętnastą. Pamiętam. W końcu to nasz największy klient. Dzięki Jane - Uprzedziła ją.

- No tak, tak. Właśnie dlatego dzwonię. Wszyscy w wydawnictwie są bardzo podekscytowani! - Trzymam kciuki i do zobaczenia na miejscu. - zaczebiotała i rozłączyła się.

Spojrzała na zegarek. Dochodziła trzynasta. Później zajmie się resztą, pomyślała. Z uporządkowaniem swojej ogromnej biblioteczki będzie miała niewątpliwie najwięcej roboty. Zaczęła tego ranka. I najważniejsze już wykonała. Ten jeden szczególny regał został zapełniony. Był inny niż reszta które się tu znajdują i które również będą dźwigać słodki ciężar wiedzy zapisanej słowem drukowanym.

Wyróżniał się rozmiarem i był najbardziej okazały. Ręcznie wykonany z polerowanego dębu w kolorze ciemnego złota. Kunsztownie wykończony rzeźbioną dekoracją. Znajdował się w samym centrum pomieszczenia. Przeznaczony był dla jej najcenniejszej kolekcji. Zarówno emocjonalnie jak i finansowo. Wszystkich powieści jednego z najwybitniejszych pisarzy świata Jamesa Sheldona.

- Witajcie w nowym domu - Powiedziała, uśmiechając się.

Jechała swoim wielkim wiśniowym mercedesem, słuchając radia rozmyślając i planując.

Catherine Hillstorm. Miała 29 lat. Mimo dość młodego wieku w idealnym aspekcie wcielała się w rolę nowoczesnej kobiety sukcesu. Niezwykle inteligentna. Analitycznie podejmowała trudne i kluczowe decyzje w sprawach biznesowych. Lubiana wśród współpracowników i podwładnych. Niezwykle ceniła profesjonalizm i szacunek.

W niespełna pięć lat własnymi rękoma od zera stworzyła i rozwinęła własne wydawnictwo "Rooks Books", które stało się jednym z największych w kraju. Jej firma miała podpisane kontrakty z autorami największych bestsellerów i dziesiątkami pomniejszych również dobrze sprzedających się pisarzy.

Stała na skrzyżowaniu obserwując wściekle czerwone światła które zdawały się mówić - No śmiało jedź! Może ci się uda? A może dostaniesz mandat, lub stanie się coś gorszego?

Nagły hałas wyrwał ją z zamyślenia. Obok gwałtownie zatrzymało się jaskrawo niebieskie sportowe Bmw. Muzyka dudniła od wewnątrz. Za kierownicą siedział elegancko ubrany i zadbany mężczyzna który patrzył na nią z zadziornym uśmiechem. Spokojnie odwróciła wzrok na drogę. W radiu rozbrzmiał utwór Highway to Hell zespołu AC/DC. Zglośniła. Lubiła rock i mocne brzmienia Szczególnie w tak dobrym nastroju. Zegar na desce rozdzielczej pokazywał 14:21. Na oficjalnych spotkaniach zawsze lubiła być pierwsza.

Zapaliło sie zielone światło. Nucąc pod nosem i kiwając głową w takt muzyki, poprawiła swoje okulary przeciwsłoneczne zacisnęła ręce na kierownicy i wcisnęła gaz do dechy. Potężny silnik zamruczał głośno i auto wystrzeliło do przodu, zostawiając w tyle Bmw. Widząc malejący niebieski punkt w lusterku wstecznym, teraz ona uśmiechnęła się zadziornie.

 

* * * *

 

Jake obudził się czując potwornego kaca. Podniósł się ociężale z łóżka. Głowa ciążyła mu jakby ważyła cztery razy więcej. W pokoju panował ponury półmrok. W powietrzu unosił sie stęchły zapach starego dymu papierosowego i alkoholu. Rozejrzał się po swojej ciasnej, zagraconej kawalerce. Oczy go piekły. Chciało mu się rzygać. Nie wiedział czy to z powodu tego że dzień wcześniej znowu przeholował z alkoholem, czy z powodu tego widoku. Wszędzie walały się puste butelki po wódce i puszki po piwach. Złapał jedną butelek i przytknął łapczywie do ust. Pusta. Rzucił ją ze złością. Z hukiem rozbiła się o ścianę. Złapał się za głowę kręcąc na boki. Poszedł do łazienki i spojrzał w lustro. Nie robił tego od tygodni. Miał zarośniętą twarz. Ciemne worki pod oczami sprawiały że wyglądał dużo starzej niż na swoje czterdzieści lat. Wielka blizna rozchodziła się wzdłuż jego głowy. Druga rozchodziła się na lewym policzku. Łzy napłynęły mu do oczu. Te blizny nie pozwalają zapomnieć. Zapomnieć o tej tragedii.

-To wszystko Twoja wina Skurwysynu! Ty je zabiłeś - wykrzyczał łkając. Ty je zabiłeś... Wszedł pod prysznic. Silny strumień lodowatej wody uderzył w niego zapierając mu dech w piersi. Czuł jakby zimne sztylety bólu przeszywały jego ciało. Otworzył usta. Czuł jak woda wdziera się do jego wnętrza. To bylo dobre uczucie. Ból fizyczny który był niebo lepszy od tego psychicznego. Chciał żeby ogarnął go i pochłonął do końca. Żeby nie musiał myśleć. Żeby nie musiał pamiętać co się stało. Dlaczego to musiało spotkać właśnie jego. Dlaczego właśnie jego żona i córeczka zginęły w tym wypadku samochodowym, podczas gdy on żyje i jest kompletnie sam. On nie zasługujący na tę cudowną rodzinę.

Siedział zesztywniały na kanapie. Kac zniknął. Głowa jeszcze trochę bolała, ale odzyskał jasne i trzeźwe myślenie. Zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko. Pieniądze znowu się kończyły. Kiedy ostatnio był na akcji? Będzie już koło miesiąca. Ostatni raz nie był udany. To znaczy z jednej strony był. W końcu dostał to co chciał. Czyli fanty, biżuterię i trochę gotówki. Po tym gładkim, cichym wejściu przez piwnicę, jakimś cudem ta suka która tam mieszkała usłyszała go i narobiła krzyku. Na dodatek okazało się że nie była sama. Jej wybudzony fagas okazał się być w bojowym nastroju i zrobiło się nieprzyjemnie. Musiał ich unieszkodliwić. Metalowy łom naprawdę potrafił uciszać. Jednak gdy to robił wydawał bardzo nieprzyjemne odgłosy. Głuchy łomot, zduszone okrzyki i jęki bólu. Czasami trzask pękających kości i krew. Dużo krwi. A następnie nadchodziła upragniona cisza. Zaciągnął się kolejny raz. Był skrzywdzony i chciał żeby inni cierpieli. Dlatego nie podjął uczciwej pracy a zajął się włamywaniem i krzywdzeniem innych.

- Jake czeka Cię kolejna akcja. Jesli tego nie spierdolisz. Będzie to twoja ostatnia, a potem koniec z tym.

* * * *

Wydawnictwo "Rooks Books" znajdowało się w nowoczesnym pięciopiętrowym budynku u zbiegu ulic Conway i Mallstreet. Wrażenie robił długi hol wyłożony białym marmurem. Na ścianach w przeszklonych ramach widniały powiększone okładki najpopularniejszych książek i fotografie autorów. Na górę prowadziła obszerna, cicha i bardzo szybka winda którą każdy w biurze uwielbiał jeździć. Szczególnie kobiety doceniały duże tafle lustra którymi była wyłożona. Sala konferencyjna znajdowała się na samej górze. Była równie imponująca. Panoramiczne okna od ziemi aż do sufitu zapewniały piękny widok na panoramę Manhattanu. Panna Hillstorm czekała gotowa na spotkanie napawając się tym widokiem.

Nowym klientem na którego czekała był Steven Jefferson. Autor miłosnych bestsellerów którego powieści podbiły rynek czytelniczy w kraju i obecnie rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. Marzenie każdego wydawcy. Dzięki dobrym znajomościom w branży do Catherine doszły słuchy że Jefferson nie jest zadowolony ze współpracy ze swoim dotychczasowym wydawcą. Zareagowała ze znaną jej szybkością i profesjonalizmem. Skontaktowała się z jego agentem przedstawiając chęć współpracy i przygotowany kompleksowy plan umowy na indywidualnych warunkach z prognozowaniem na następne 10 lat, co wywarło duże wrażenie i spotkało się z natychmiastowym zainteresowaniem drugiej strony. Miała absolutną pewność że ten pisarz już jest częścią jej firmy a podpis umowy jest tylko formalnością

Wielkie podwójne drzwi otworzyły się i do środka dumnie wkroczyła Jane prowadząc za sobą gościa. Była mocno zestresowana, ale świetnie to ukrywała.

- Pani Hillstrom to Pan Jeffersson. - zapowiedziała tonem brzmiącm niezwykle uroczyście. Bezgłośnie ruchem warg dodając

- O Mój Boże! - rozwierając szeroko oczy z ekscytacji.

Zza pleców asystentki wyłonił się przystojny, elegancki mężczyzna. Ten sam którego Catherine spotkała zaledwie pół godziny wcześniej na skrzyżowaniu w bmw. Z tym samym zawadiackim uśmieszkiem. Poczuła lekkie rozbawienie całą sytuacją lecz nie dała tego sobie poznać.

-Witamy w "Rooks" panie Jefferson - powiedziała z pewnością siebie emanując profesjonalizmem i wyciągając rękę na powitanie.

- Proszę mi mówić Steven - odpowiedział delikatnie uściskując jej dłoń. - Jeżeli prowadzi Pani swoją firmę, tak jak auto to jestem pewien że moja nowa powieść jest w dobrych rękach. - Powiedział to ukazując swoje idealnie białe zęby.

- Jeżeli o to chodzi, to na pewno trafiłeś pod właściwy adres Stevenie. Mów mi Catherine. - powiedziała nie powstrzymując dłużej uśmiechu.

- No więc Catherine czuję że możemy zacząć świętować bo wkrótce wspólnie zarobimy miliony.

 

Minął tydzień od przeprowadzki i dopięcia umowy ze Stevenem Jeffersonem. Jego nowa długo wyczekiwana powieść "Miłość bez przebaczenia" trafiła do druku nakładem "Rooks Books". Ilość zamówień przedpremierowych była ogromna. Z planowanego początkowo nakładu miliona egzemplarzy, liczba wzrosła do półtora miliona. Prognozowano jednak że przy takim popycie w niedługim czasie konieczny będzie dodruk.

Catherine rozgościła się już w nowym miejscu i powoli zaczynała czuć się tu jak w domu. To duża zmiana. Wcześniej wynajmowała apartament w centrum. Kilka miesięcy temu podjęła decyzję o zakupie przytulnego domu z własnym dużym ogrodem na obrzeżu miasta. Dużą rolę w tym odegrały jej książki których ogromna liczba nie mieściła się w mieszkaniu.

Siedziała w salonie z kieliszkiem wina na ogromnej sofie. W kominku słychać delikatny trzask płonących polan. W tle cicho i nastrojowo leciała muzyka. W tym momencie grał jeden z nostalgicznych utworów Franka Sinatry. To było jej ulubione miejsce w całym domu. Takie miało byc od samego początku. Wszędzie dookoła były schludnie wkomponowane regały z książkami. Sama nie była pewna dokładnej ich liczby. Lecz zamykała się na pewno na około dwóch tysiącach egzemplarzy. A w centrum tego małego papierowego wszechświata górował jeden zbiór. Artysty, wizjonera i geniusza który jednym zdaniem potrafił wyrazić tysiąc słów.

 

Not.Biograficzna. James Sheldon urodził się W 1909 r w Teksasie. Jako piąty i najmłodszy potomek prostych farmerów Irwina i Mary Sheldon. Nie stać ich było na formalną edukację dzieci. Matka nauczyła je czytać i pisać we własnym zakresie. James od wczesnych lat był bardzo chorowitym dzieckiem. Większość czasu przykuty do łóżka, zafascynowany książkami.

Czytał wszystko co wpadło mu w ręce. Każdy kto gdy wspominał go w tym okresie, opowiadał że to wyglądało jak obsesja. Był piekielnie inteligentny. Czuł nieustanny głód wiedzy. Wkrótce jeszcze jako kilkunastoletni chłopiec zaczął sam pisać. Do czasu gdy skończył 20 lat w 1939 r. kiedy to zaciągnął się do armii i ruszył na front 2 wojny światowej, napisał cztery powieści. Niektóre z nich do dziś uważane za klasyki literatury światowej. Lata wojennej tułaczki zaowocowały napisaniem przez niego w trakcie służby 10 tomowej sagi "Great Hearts" o najwyższych ludzkich cnotach, uczuciach, miłości i cierpieniu. Królującą we wszystkich rankingach na historię wszechczasów. Po wojnie Sheldon nie był już tym samym człowiekiem. Podupadł na zdrowiu. Odciął się od świata. Zamykając się w domu poświęcił tylko pisaniu. Jego styl ewoluował a późniejsze dzieła stały się mroczniejsze. Dotykały tematów nieba, piekła, śmierci i zjawisk niewytłumaczalnych. Do czasu swojej śmierci w 1969 roku napisał czterdzieści dwie powieści. Nie ulega najmniejszej wątpliwości że jego twórczość odcisnęła niebywałe piętno, a także wyznaczyła kierunek światowej literaturze. Swoimi powieściami poruszył setki milionów ludzi. Zostały przetłumaczone na niemal wszystkie języki świata. W niektórych krajach doprowadziły do rewolucji. Uważa się że nie było nigdy większego pisarza którego prace w takim stopniu wpłynęły na losy zwykłego człowieka i całego świata.

 

Panna Hillstorm mając dziesięć lat rozpoczęła swoja przygodę z literaturą od "Great Hearts" i od tamtej pory zakochała się w jego dziełach. Przeczytała wszystko co wyszło spod jego ręki. Zaczęła też je kolekcjonować od momentu gdy na piętnaste urodziny dostała od swojego ukochanego dziadka egzemplarz "Życia w objęciach Śmierci". Powieści z wczesnej twórczości Sheldona, która urosła do miana kultowej. To było eleganckie pierwsze wydanie w twardej oprawie. Bardzo cenne. To była najdroższa rzecz jaką posiadał.

Teraz na pięknym dużym regale przed nią leżały wszystkie jego książki. Wszystkie w pierwszych wydaniach. Wiele z nich należało do bardzo rzadkich i prawie niemożliwych do zdobycia. Tylko kilka osób na świecie mogło się pochwalić takim kompletnym zbiorem. Szacunkowa cena u kolekcjonerów zaczynała się od kwot sześciocyfrowych której górna granica zdawała się nie mieć końca rozpalając umysły kolekcjonerów.

 

Odstawiła kieliszek wstała i lekkim niemal tanecznym krokiem podeszła do regału. Wzięła książkę z środkowej półki. Dotyk twardej i gładkiej faktury okładki przyjemnie połaskotał jej dłoń. Zawsze urzekał ją delikatny szelest przewracanych stron i ten zapach. Zapach świeżo otwartej książki który był jej ulubionym. Dorównywał mu tylko aromat świeżo zmielonej kawy i zapach skoszonej trawy.

 

Dlatego wiedziała że książki w formie elektronicznej chociaż bardzo popularne, nigdy nie zdołają do końca wyprzeć z rynku tych drukowanych. Wiele osób tak jak ona preferuje namacalnie czuć ten przyjemny ciężar opisanej historii w dłoni.

Wiele z nimi przeżyła. Setki momentów radości i smutku. Złości i przerażenia. Były z nią zawsze kiedy tego potrzebowała. Na dobre i na złe.

Komuś przyglądającemu się z boku trudne byłoby ukrycie zdziwienia tą osobliwą adoracją jaką zdawała się ona darzyć te w gruncie rzeczy martwe przedmioty. Ale to właśnie te książki towarzyszyły jej lata temu gdy jej małżeństwo zaczęło się sypać jak domek z kart. Cudowne historie wypełniały puste noce pełne złości i bezradności gdy czekała na męża, który często pojawiał się dopiero nad ranem pod wpływem alkoholu. Razem z bohaterkami powieści odrywała się od ciągłego stresu długiej wyczerpującej batalii rozwodowej. A wreszcie uratowały ją gdy straciła pracę i w oczy zajrzało jej widmo nędzy i ubóstwa.

Po latach pewien letni upalny dzień stał się ukoronowaniem jej wszystkich trudów. Rutynowa wizyta w serwisie mechanicznym luksusowych aut do którego zajechała swoim mercedesem na badania techniczne i wymianę oleju. Jakże wielkie było jej zdziwienie gdy rozmawiając z kierownikiem, spoglądając przez duże okno wychodzące na warsztat ujrzała swojego byłego męża w uniformie pracownika umazanego smarem, wychodzącego spod jednego z aut. On też ją zobaczył. Stanął jak wryty z kluczem w ręku. Nie przypominał tego niegdyś aroganckiego, stale drwiącego i wiecznie gotowego do krytyki faceta. Jego spojrzenie było pełne szoku, niedowierzania i wreszcie wstydu. Wtedy dopiero pierwszy raz po tych wszystkich latach poczuła że w pełni odniosła sukces.

 

* * * *

 

Jake spakował wszelkie niezbędne rzeczy. Sznur, mocna szara taśma klejąca, na koniec do torby na wierzch wrzucił łom. Nieodzowny rekwizyt podczas jego niezapowiedzianych nocnych wizyt. U nic nie podejrzewających ludzi pogrążonych we śnie w swoich jakże bezpiecznych zdawałoby się domach. Na wszelki wypadek do kieszeni włożył rewolwer Smith & Wesson kal. 38. W razie gdyby coś poszło mocno nie po jego myśli. Ponownie zmusił się zeby przejrzeć się w lustrze. Nie podobało mu się to co widział. Blizny choć nie tak bardzo rzucające się w oczy wydawały mu się monstrualne i odpychające. Za każdym razem powodowały eksplozję bólu przypominając skąd się wzięły.

Ale dzisiejszy wieczór będzie szczególnie ważny. Od kumpla z dawnej pracy, gdy jeszcze normalnie pracował i budował karierę dostał cynk o bogatej lasce która ma dużą i bardzo cenną kolekcję książek. Jake dodatkowo dowiedział się że ojciec tej kobiety był uczestnikiem wypadku w którym zginęła jego rodzina. Zacisnął zęby i wycedził do lustra.

- I ty również coś stracisz stary sukinsynu.

A co do tej kobiety Kate czy Catherine, uważał ze ona ma wobec niego dług.

Dług który on sam wyceni i sam sobie odbierze.

- Pożałujecie wszyscy że pojawiliście się w moim życiu i je zrujnowaliście – Syknął.

Sprawdził latarkę włożył do torby zasuwając zamek błyskawiczny. Kominiarkę z rękawiczkami włożył do kieszeni czarnej kurtki. Buty na nogach były o dobre trzy numery za duże i dość pospolite. Dostępne w każdym sklepie sportowym. Nad komfort cenił sobie wolność, a te buty w razie co eliminowały go jako podejrzanego na podstawie odkrytych przez policję śladów obuwia. Podobnie jak reszta rzeczy. Ma być maksymalnie ostrożny. Jego misja jeszcze się nie skończyła.

- Tak ta noc zmieni wszystko – Powiedział to niemal się uśmiechając.

 

* * * *

 

Catherine właśnie kończyła czytać ostatni tom „Great Hearts". Raz w roku musiała odświeżyć sobie tę sagę. Dołożyła drewna do kominka i dolała sobie wina. Czy aktywowała alarm? Zresztą kto miałby się włamywać do tej ekskluzywnej okolicy? – Nie bądź głupia skarciła samą siebie. Strzeżonego Pan Bóg strzeże jak powtarzała jej matka.

Podeszła do pulpitu na ścianie i wstukała kod potwierdzając zielonym przyciskiem. Ekran rozbłysnął po czym pojawił się komunikat. Alarm aktywny. Coś zawibrowało na stoliku kawowym. Spojrzała na ekran komórki. Tata. Chwyciła telefon odbierając połączenie.

- Cześć tatusiu- powiedziała melodyjnie.

- Hej córciu. Co tam u Ciebie? – usłyszała ciepły, donośny głos w telefonie.

- Wszystko dobrze się układa. Podpisałam ważny kontrakt w pracy – Powiedziała upijając łyk wina.

- Bardzo się cieszę Kochanie. Co ty na to żebyśmy zjedli razem kolację w przyszłym tygodniu?

- Jestem jak najbardziej za – uśmiechnęła się jakby znowu była małą dziewczynką tatusia.

- Jak Ci się mieszka w nowym domu?

- Wreszcie się usadowiłam, jeśli można to tak nazwać - powiedziała przeciągle.

- Pewnie jak zawsze jesteś otoczona książkami – zaśmiał się .

- Oczywiście przecież mnie znasz.

- Pewnie ze znam moją księżniczkę. – To co Sobota ci pasuje?

- Tak tato sobotę rezerwuje tylko dla Ciebie.

- Cieszę się to do zobaczenia i pa.

Rozłączyła się i odłożyła telefon. Ojciec był dla niej wszystkim. Miała 6 lat gdy jej matka opuściła ją i jej ojca w wyniku raka piersi. To zżyło ją z ojcem i przelała na niego podwójną dawkę miłości. Dla obojga rodziców tak to sobie tłumaczyła. Czuła że jest tak samo ważna dla niego. I tak razem przeszli jej dzieciństwo, dojrzewanie i wkroczenie w dorosłość. Nauczył ją wiele i uważa że osiągnęła to wszystko co ma w głównej mierze dzięki niemu.

 

* * * *

 

Siedział w aucie na końcu ulicy wpatrując się w dom. Samochód stał w cieniu z dala od lamp ulicznych. Dom był okazały w nowoczesnym stylu. Prawdopodobnie na tyłach był równie okazały ogród. Niedługo to sprawdzi. Teraz czeka aż zgasną wszystkie światła co będzie oznaczać ze ktokolwiek tam jest zakończył już dzień i położył się spać. Jake wie ze znajduje się w nim tylko jedna kobieta. Żadnego faceta ani nawet psa który mógłby ją zaalarmować. Jednak wie że w takiej dzielnicy i posiadłości alarm na pewno się znajduje. Na szczęście znał się dobrze na elektronice. Kiedyś pracował w firmie zajmującej się produkcją i montażem takich alarmów. Wiec wie jak je zneutralizować.

- Niech Bóg ma Cie w swojej opiece – Wyszeptał głosem kaznodzieji mrożąc oczy i uśmiechając się.

 

* * * *

 

Catherine czuła wypite tego wieczoru wino. Delikatnie

I przyjemnie szumiało jej w głowie. W telewizji nadawano wiadomości. Niezwykle przystojny prezenter relacjonował trzęsienie ziemi na zachodzie Stanów Zjednoczonych. Skrzywiła się i wyłączyła odbiornik. Nie lubiła zbytnio złych doniesień. Tym bardziej że dzisiaj był tak udany dzień. Rozejrzała się dookoła. Przy ścianach stały niewielkie lecz mocne regały z polerowanego aluminium mieszczące wszystkie jej książki, podczas gdy na środku królował ów dębowy bogato zdobiony kolos na którym spoczywały wszystkie dzieła autorstwa mistrza pióra Jamesa Sheldona. Ten regał zdawał się tętnić życiem. Książki niczym wielkie płuca oddychały i pęczniały po czym zapadały się delikatnie w sobie. Początkowo wydawało jej się ze to tylko mrzonki i jej wyobraźnia. Później zaczęły się dziać inne dziwne rzeczy w jej starym apartamencie. Książki zmieniały swoja kolejność na półkach. Niejednokrotnie któraś sama spadła na podłogę. Leżała na konkretnej stronie i podnosząc ją rzucał jej się w oczy któryś ze zdań. Np. Poświęć się dla mnie, oddaj się dla mnie, dołącz do nas...

Panna Hillstorm już dawno poświęciła się, oddała i dołączyła. Podobnie jak jej idol zainteresowała się okultyzmem i światem pozagrobowym. Na początku ja to wszystko przerażało lecz z czasem polubiła a wręcz pokochała ciemność i zaprosiła ja na stałe do swojego życia. Wtedy jeszcze nie wiedziała co się z tym wiąże. Na co dzień miła, pogodna lecz również stanowcza i profesjonalna bizneswoman. W domowym zaciszu zmieniająca się w panią mroku.

Spojrzała na karton owinięty czerwoną taśmą i mały pusty regalik w kącie salonu. Różnił się od tych aluminiowych. Ten był o wiele mniejszy i był mosiężny w kolorze ciemnego złota. Wyciągnęła książki z kartonu i ułożyła starannie na półeczkach.

- Witajcie starzy przyjaciele – zaśmiała się głośno.

To była jej druga najcenniejsza kolekcja. Na żadnej z tych książek nie było tytułu ani nazwiska autora. Lecz ona wiedziała co one zawierają i kto jest autorem. To były jej małe cudeńka których miała nadzieję będzie przybywać. Potem udała się do sypialni.

 

Jake wysiadł z samochodu ostrożnie rozglądając się dookoła. W każdym domu w oknach było ciemno co dodało mu tylko otuchy. W domu który go najbardziej interesował światła zgasły jakieś trzydzieści minut temu. Uznał ze to wystarczający czas i może przystąpić do działania. Efekt zaskoczenia działał na jego korzyść. Zarzucił na ramię swoja torbę wyciągnął kominiarkę i rękawiczki które pasowały jak ulał. Powietrze było zimne i rześkie. Podszedł do ściany budynku zerkając przez okno w jadalni. Pięknie urządzone wnętrze tylko spotęgowało jego złość i zazdrość. Nie powinna pławić się w luksusach podczas gdy jego żona i córeczka gniły w grobach za sprawą tego skurwysyna jej ojca. Ale zaraz mu zapłaci. Zaplanował to jako zwyczajne włamanie z wtargnięciem za które można było wylądować w pace na okres nawet około dziesięciu lat. Ale co tam jak ma mu się udać może dodać do kolekcji i zabójstwo, nie dba o to. Nie, już nie.

Podszedł do okienka do piwnicy i podważył je delikatnie łomem. Nie ustąpiło Ale usłyszał delikatny trzask w ramie. Wiedział ze nie może dopuścić żeby szyba pękła ponieważ to może uruchomić alarm zanim on zdąży do niego dotrzeć. Zaparł narzędzie jeszcze raz i usłyszał szczęknięcie puszczającego zamka. Uśmiechnął się gdy nagle poczuł powiew bardzo zimnego powietrza i przez sekundę poczuł uczucie przenikliwego strachu. Gęsia skórka przeszyła go od karku aż po uda. Co się dzieje do cholery – pomyślał. Czyżby coś usłyszał? W domu? Tu na zewnątrz? Nie nic takiego się nie stało Ale uczucie niepokoju go zdziwiło. Przez chwilę rozważał czy aby się nie wycofać jednak szybko odpędził tę myśl. Nie bądź głupi jesteś już tak blisko. Obłowisz się i być może odzyskasz spokój i twoja żądza zemsty zostanie zaspokojona. Otworzył okienko jak najciszej potrafił, nie spieszył się i powolutku przecisnął się dostając do środka. Wyciągnął z torby latarkę rozglądając się dookoła. W rogu zobaczył duży piec. Wyglądał na nowoczesny i ekologiczny. Potężny i sterowany elektronicznie. W końcu musiał zaopatrzyć w ciepło ten ogromny dom. Po drugiej stronie stały staranie ułożone paczki przypominające olbrzymie worki z kulkami płatkami śniadaniowymi. To było paliwo do tego pieca. Nagle z góry usłyszał potężne i głuche uderzenie w podłogę. Zamarł z przerażenia. Tylko mu tego brakowało żeby ta suka go nakryła i wezwała policję lub może nawet uzbrojona zaskoczyła go zanim zrobi to on. Przez kilka następnych minut nasłuchiwał lecz odpowiedziała mu tylko cisza. Dotarł do schodków prowadzących na parter. Szedł płynnie i cicho, zważając na swoje za duże buty. Był zadowolony z tego że zostawił kilka śladów specjalnie pod oknem żeby później detektywi mieli fałszywy trop. Niedaleko drzwi frontowych po lewej stronie na ścianie znajdowała plastikowa skrzyneczka z zielonymi światełkami błyskającymi na zmianę. Podszedł i dokładnie obejrzał panel sterowania alarmem uśmiechnął ponieważ był dokładnie taki jak się spodziewał.

 

Catherine spała. Śniło się ze jest w czarnym pokoju. Znajome kojące dla niej miejsce które dla innych wydawałoby się początkiem koszmaru. Na środku znajdował się duży czarny stół na którym paliło się dużo również czarnych świec. Jej ruchy wydawały się tak powolne. Świeżo stopiony wosk leniwie spływał na stół. Dookoła stały postaci w czarnych płaszczach z kapturami na głowach. W miejscu gdzie powinny być twarze ziały czarne dziury. Postaci trzymały się za szponiaste, rozcapierzone palce W dziwacznym uścisku kiwając się do niesłyszalnej muzyki i jakby mamrocząc pod nosem. Dwie postaci stojący po obu stronach Catherine wyciągnęły obrzydliwe dłonie w jej kierunku. Ona ujęła je delikatnie a one mocno zacisnęły się na jej drobnych delikatnych palcach. W tym momencie przeszył ją olbrzymi dreszcz dorównujący orgazmowi. Zaczęła kiwać się razem z nimi mrucząc pod nosem niewyraźne słowa.

 

Jake wszedł do salonu. Nawet w mroku i delikatna poświatą z zewnątrz widział ze jest tu pięknie. Drogie meble. Obrazy na ścianach i mnóstwo książek. Kiedyś lubił czytać, jednak nigdy go to mocno nie pasjonowało. Rozumiał ze każdy ma swoje dziwactwa. Tej kobiety było akurat to. Nagle za jego plecami rozległo się mruknięcie przypominające warczenie dużego psa. Odwrócił się gwałtownie.

- Co jest kurwa – wyszeptał ze złością i ponownie narastającym strachem. Jeszcze tylko tego brakowało żeby został pogryziony. Zacisnął rękę na łomie. Przecież ona nie ma żadnego psa. Sprawdził dokładnie. Żadnego psa, papużek ani nawet pojebanych rybek które bezmyślnie pływałyby w te i z powrotem w jakiejś szklanej kuli.

Poczuł strużkę zimnego potu spływającą mu po karku. Nie podobało mu się to. Sprawdził czy ma w kieszeni rewolwer Dodając sobie otuchy pomyślał. - Ty tu dowodzisz i rozdajesz karty. Przełknął ślinę i poszedł w kierunku schodów prowadzących na piętro .

 

Catherine czuła się jak w transie. Kiwała się do przodu i tyłu mamrocząc modlitwę zła i cieni razem z okrutnie wyglądającymi powykręcanymi postaciami. Powoli słowa stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze. – Oddajemy się dla Ciebie Panie Zła, ojcu kłamstwa i niegodziwości. Oddajemy swe niepokorne dusze w Twoje złe ręce. Czarne postacie powtarzały te słowa coraz głośniej i głośniej. Świece wystrzeliły dużym ogniem w górę spalając się coraz szybciej i Góra stopionego wosku powiększała się. Catherine wtórowała im i czuła jak wypełniają jej głowę tworząc jeden wielki huk, który przejmował ją jakąś niepojętą ekstazą. Nagle ukazał się kolejny potwór w czarnym płaszczu. Jego twarz a raczej pysk przypominający pysk czegoś pomiędzy koniem i świnią. Podszedł do stołu z rozłożonymi rękami równie przerażającymi jak u innych. W jednej trzymał sztylet którym nagle przeciął sobie druga dłoń. Krew jego czarna jak noc spłynęła na ogień ze świec powodując rozbłysk i okrzyk uniesienia u wszystkich. Nagle postać oskarżycielsko wskazała palcem na Catherine i wszystkie postacie obróciły się w jej stronę. Te które trzymały ja za ręce brutalnie zerwały połączenie. Ze łzami w oczach zerwała się budząc ze zdławionym krzykiem I łzami w oczach. Co się stało? Przecież teraz miała być kolej. Jej kolej aby udowodnić ze jest godna. Godna miana Pani ciemności o które tak dawno się starała. Coś jest nie tak. Coś się nie zgadza. Rytuał nie został dopełniony. A może nie może zostać dopełniony? Może to ostrzeżenie o jakimś niebezpieczeństwie? Nagle poczuła że nie jest sama. I poczuła ogromną złość.

 

Jake stojąc przed schodami znowu poczuł powiew zimnego wiatru zupełnie jakby był na zewnątrz. Znowu poczuł strach ale tym razem graniczący z paniką. Co tu się wyprawia? Przecież wszystkie okna były zamknięte, to też wcześniej skrupulatnie sprawdził. A może to przeciąg z okna otwartego na dole? Tym którym się tu dostał. Na pewno. Przestań się bać ty głupi kutasie - Pomyślał w duchu. Kolejny huk tym razem z salonu. Cofnął się żeby to sprawdzić. Nic zupełnie nic. Nikogo nie było, nic nie leżało na podłodze. Zaczął czuć mimowolny tik drżenia powiek. Tik który miał będąc małym gnojkiem w szkole podstawowej gdy starszaki wyśmiewały się z jego jąkania. Później wielokrotnie będąc w wielkim stresie tiki wracały. Ale od wielu lat tego nie miał. Z wyjątkiem pogrzebu. Wtedy jego powieki wręcz tańczyły zalewając się łzami. Potarł dłonią spocone czoło i wytarł rękawem oczy. Ponownie poszedł w kierunku schodów. Teraz pójdzie do jej sypialni obudzi ją i będzie się napawać jej strachem. A następnie ku jej wielkiemu żalu pozbawi ją jej cennej kolekcji książek które tak ta suka ubóstwia. A jeżeli spróbuje mu przeszkodzić to przysięgając Bogu załatwi ją na miejscu. Może nie zabije ale tylko okaleczy tak żeby później musiała z tym żyć. Szybka śmierć byłaby jakże kusząca lecz zbyt miłosierna. Niech jej tatuś potem cierpi i rozpamiętuje tę noc. Tam na górze czekają pieniądze i ukojenie.

 

Idąc po schodach na górę nasłuchiwał uważnie czy po tych stukach i powiewach które przynajmniej on słyszał i czuł lokatorka nie obudziła się żeby sprawdzić co się dzieje. Nic, cisza. Na górze po lewej stronie do sypialni prowadził piękny szkarłatny dywan w romby. Na prawo były pokoje gościnne a na wprost drzwi do salonu. Prawie na palcach zachowując maksimum ostrożności zajrzał do sypialni. Łóżko bylo puste. – Co jest do kurwy nędzy? – syknął przez zęby.

Nagle rozległ się melodyjny kobiecy głos: - Zapraszam Pana do salonu.

Jake zachowując resztki pewności siebie ruszył ostrożnym krokiem w kierunku skąd dochodził głos. Poklepał się po twarzy żeby uniemożliwić powrotom tików które zdradzałyby to ze nie jest aż taki pewny siebie jak jeszcze piętnaście minut temu.

Wszedł do salonu. Światła były pogaszone tylko świece dawały delikatną poświatę na pomieszczenie.

- Nie ruszaj się! Ani kroku bo będę musiał tego użyć. I nie myśl żeby krzyczeć bo jak wspomniałem wcześniej.

- Tak bo będzie pan musiał tego użyć – Powtórzyła uśmiechając się i patrząc mu prosto w oczy.

Cholera, szlak wziął element zaskoczenia – Pomyślał.

Nagle rozległo się wycie. Coś jakby skowyt psa doznającego niesamowitego krótkiego cierpienia, ale takie głośne że Jake’owi wydawało się że popękają mu bębenki w uszach. Złapał się za uszy krzycząc.

- Czy wszystko w porządku Jake? Mogę chyba mówić Ci na ty skoro o tej porze jesteś u mnie w domu? – Powiedziała z tym samym uśmiechem.

- Skąd, skąd wiesz jak mam na imię? – Powiedział oszołomiony.

- Och wiem dużo rzeczy. W tym też to co przytrafiło się Twojej rodzinie.

- Ani słowa o nich – krzyknął podnosząc łom. Nie waż się o nich wspominać ty suko. – Powiedział przez zęby.

Stała na środku salonu. Dookoła nich były książki a za nią ten szczególny regał który go interesował.

Czy naprawdę sądzisz ze ich śmierć jest wynikiem błędu ze strony mojego ojca? – Zapytała z ciekawością

- Ostrzegam cię – uniósł łom. – Nie waż się... nie dokończył a książki za nią rozbłysły jakby wybuchły światłem oślepiając go i rzucając nim jakaś niewidzialną siłą na przeciwległą ścianę. Łom wypadł mu z ręki i potoczył się za kanapę. Wstał jedna ręka wycierając krew z wargi. Czuł metaliczny posmak krwi. Byl przerażony.

- Czyż Twoja żona nie była rozproszona komórką i pisaniem Smsów do Ciebie gdy to się wydarzyło?

Jake przypomniał sobie tamten dzień. Rzeczywiście pisali do siebie wtedy wiadomości. Pytał ją co by chciała zjeść, a ona odpowiedziała że ma ochotę na chińszczyznę. Odpisał ze mogliby się wybrać do nowo otwartej restauracji Chin Chan. I to była ostatnia wiadomość jaką do niej napisał. Potem gdy policja przekazała mu rzeczy żony i córki w jej telefonie była wiadomość: Oczywiś... nie dokończona i niewysłana. Musiała ja pisać w trakcie wypadku.

Do oczu napłynęły mu łzy. Czuł narastającą wściekłość.

- To wina twojego ojczulka, twojego zasranego tatusia. Gdyby wtedy przyhamował, one by żyły – wykrzyczał. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął rewolwer. Ręka mu drżała, ale lufa była skierowana w jej stronę

- O widzę że jesteś naprawdę dobrze przygotowany. – kiwnęła głową z aprobatą.

Co się dzieje – Pomyślał tracąc resztki pewności siebie. Obcy facet w środku nocy wdziera się do jej domu, ma broń a ona zdaje się nie czuć żadnego strachu ani nawet poruszenia. Za to on czuje się jak mysz w pułapce. Ale ta mysz może ukąsić.

- Odsuń się od regału. Wiesz po co tu jestem odparł drżącym głosem.

- Tak wiem, Cię również pociąga twórczość Jamesa Sheldona. Chociaż może trochę w innym stopniu niż mnie. Ty chcesz dóbr materialnych.

- Gówno wiesz – syknął do niej ocierając krople potu które spływały mu z czoła prosto do oczu piekąc niemiłosiernie.

- Ja z drugiej strony czerpię z nich duchowo i emocjonalnie. – Powiedziała a w jej oczach pojawił się blask.

- Nie dbam co z niego czerpiesz ty świrnięta suko. – syknął odbezpieczając broń. – Odsuń się bo Cię zastrzelę.

Posłusznie zrobiła dwa kroki w bok.

- Proszę bardzo ale ostrzegam to wciągająca lektura – zaśmiała się.

Nagle to wszystko wydało mu się surrealistyczne, zupełnie jakby był we śnie. Wszystko dookoła zdawało się poruszać a regały poruszały się zupełnie jakby oddychały. Pokój zaczął wirować a on wiedział ze to dzieje się naprawdę a nie tylko w jego głowie. Cały czas trzymając ją na muszce, chwiejnie podszedł z torbą do regału chwycił pierwszą książkę do torby.

- Wspaniały wybór Jake. „W stronę Olimpu". Trzecia powieść Jamesa – kiwnęła głową.

- Zamknij się, zamknij tę cholerną gębę. – Czuł że z każdym jej słowem jego głowa zaczyna pulsować coraz większym bólem Złapał kilka kolejnych tomów i niedbale wrzucił do torby.

Pomyślał sobie ze teraz nie może zostawić jej przy życiu. Czuł jakby ona siedziała w jego głowie i wiedziała co myśli i czuje. Musi ją zabić.

Za oknem rozległ się błysk i potężny grzmot a za nim lunął deszcz.

Przecież dzisiaj miała być pogodna noc i nie zapowiadano deszczu ani nawet przelotnych opadów. Kolejny grzmot wydawał się wstrząsnąć domem aż Jake prawie stracił równowagę i musiał się chwycić regału. Poczuł niesamowity ból, to oparzenie. Regal zdawał się być rozżarzony do białości. Krzyknął i wypuścił rewolwer łapiąc oparzoną dłoń. Broń spadła na ziemię przy nim, lecz po chwili natychmiast posunęła w stronę Catherine zatrzymując się pod jej stopą.

- Cholera – zaklął pod nosem. – Nie ruszaj się! Ostatnia rzecz dzięki której miał przewagę stracona. Wrzucił jeszcze kilka książek do torby. Ma dość, więcej nie potrzebuje. To co ma wystarczy. Zresztą w ogóle mu już wystarczy. Chce opuścić ten dom, tę przerażająca kobietę. Jego zagracone, brudne lokum teraz wydaje mu się najbardziej kuszącym miejscem na świecie. Czuje niesamowitą suchość w ustach i wie ze spowodowane jest to autentycznym strachem. Zastanawia się przez chwilę czy zaczął siwieć jak to często dzieje się w filmach.

- Czy jeszcze czegoś potrzebujesz – odparła kusząco, a jej twarz rozświetliła kolejna błyskawica na zewnątrz.

Dość tego – pomyślał, złapał za torbę i rzucił się do ucieczki. Zbiegając po schodach słyszał jej śmiech i głos:

- Jake tak dobrze się bawimy, chyba nie chcesz nas opuścić?

Jakich was – pomyślał i lawina dreszczy przeszła mu po kręgosłupie.

Nie trudził się powrotem przez okno na samym dole. Popędził do drzwi frontowych. Dom zaczął się trząść, wycie powróciło.

- Boże chyba tracę rozum – wysapał do siebie. Chwycił za gałkę przekręcając ją w obie strony. Na zewnątrz dostrzegł strugi wody płynące ulicą. Zupełnie jakby rzeka wylała i pędziła teraz drogą przeznaczoną dla aut.

Z góry dochodził melodyjny głos.

- Jake, Jake, Jake...

- Pieprzyc to! – Krzyknął i wymierzył siarczysty kopniak w drzwi. Stała się niesamowita rzecz. Spodziewał się ze drzwi otworzą się a resztki z framugi rozprysną drzazgami. Jednak jego noga zawisła w powietrzu kilka centymetrów przed drzwiami.

- Wracaj tu natychmiast niegrzeczny chłopczyku – głos wydawał się niższy i mniej melodyjny niż przedtem.

Nagle jakaś siła która nie pozwoliła mu wyważyć drzwi zaczęła go ciągnąć z powrotem. Jake próbował się wyrwać jednak czuł olbrzymią siłę która zacisnęła się na jego kostce. Wydzierał się niemiłosiernie gdy do góry nogami coś wciągało go po schodach. Jego głowa podskakiwała na każdym stopniu powodując ze tracił powoli przytomność lecz adrenalina i przerażenie nie pozwoliły na to.

Został wciągnięty z powrotem do salonu. Catherine stała w czarnej sukni. Usta miała czarne a jej oczy... Boże ona nie ma oczu – pomyślał. Poczuł ze bezwiednie oddał mocz. Wyciągnęła rękę a ta sama siła która ciągnęła go za nogę teraz uniosła go w powietrze. Huk, wycie i trzęsienie wzmogło się tak ze Jake nie mógł już myśleć. Poddał się tej ogromnej sile która obracała nim jak szmacianą lalką. Czuł się jakby znowu miał kilka lat i ojciec trzymał go w ramionach bawiąc się w samolot. Tylko ze to nie był tata a to nie była zabawa.

Catherine pokręciła ręką i w tym samym momencie on zaczął bezwiednie obracać się w powietrzu. Coraz szybciej i szybciej. Zdawał się być coraz mniejszy i cieńszy. Jego świadomość kurczyła się. Teraz ulewa i błyskawice zdawały się rozlegać tu w salonie. Książki pęczniały i kurczyły się. W końcu Jake wirował w powietrzu jak szalony. Czuł jakby cofał się w rozwoju. Jakby miał trzydzieści lat, potem dwadzieścia. Pomyślał to cudowne, następnie do dziesiątego roku życia i pomyślał ze to zabawa. W końcu stracił świadomość. Rozległ się głośny śmiech kobiety i na ziemię spadła... książka. Nie było już Jake’a przynajmniej w tej postaci w której się tu zjawił. Wszystko się uspokoiło. Na zewnątrz zapanowała cisza. Zaczęło świtać. To będzie piękny dzień. Pomyślała .

W domu również wszystko ucichło. Słychać było jedynie tykanie zegara. Jakby nic się nie wydarzyło. Jedynie rewolwer i ta duża książka na środku świadczyły o czymś innym. Nie miała żadnego tytułu ani autora ale Catherine wiedziała o czym a raczej o kim jest. Odkładając ją na małą półeczkę, uśmiechnęła się i powiedziała:

- Kolejna do kolekcji. Będzie Ci u nas dobrze...

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Tomaszu prosimy nie wklejać linku gdzie popadnie. Zapoznaj się dokładnie z konkursem pod:
    https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-38-w1343/
    i dopiero zapraszam, a nie spamuj
    Literkowa
  • Tomasz Dk 13.12.2020
    Ok. Zrozumiano. Pomyliłem działy.
  • Zapraszamy na Forum do zagłosowania:
    https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/
    Głosowanie potrwa do 08 stycznia /piątek/ godz. 23:59
    Literkowa pozdrawia i życzy przyjemnej lektury.
  • Anonim 06.01.2021
    Pomysł bardzo dobry, czytało sie ogólnie tez nieźle, akcja wciągająca, ale...
    Napisane bardzo, ale to bardzo kiepsko. To za długi tekst, aby pokazywać poszczególne błędy, lecz masz kłopoty z: interpunkcją (ona u Ciebie nie istnieje), z ortografią, przypadkowym pisaniem małą lub wielką literą, powtórzeniami słów, zapisem dialogów, ciągłym powtarzaniem imiesłowów przysłówkowych, mieszaniem czasów i jeszcze więcej.
    Ale widać, że masz spory potencjał, tyle że widać też, że jesteś kompletnie początkujący.

    Kilka szczegółów:
    Unikaj słów był/był/było - zbyt często je powtarzasz.

    Swoimi powieściami poruszył setki milionów ludzi. Zostały przetłumaczone na niemal wszystkie języki świata. W niektórych krajach doprowadziły do rewolucji. -- Książki wywołały rewolucję??? Naprawdę???

    Leżała na konkretnej stronie i podnosząc ją rzucał jej się w oczy któryś ze zdań. -- Sam przeczytaj to zdanie. Po pierwsze powinieneś oddzielać kropką lub średnikiem części, które mają inny podmiot.

    Jake wysiadł z samochodu ostrożnie rozglądając się dookoła. -- Wystarczyłoby ... Jake wysiadł z samochodu ostrożnie się rozglądając. Bo rozglądać się można tylko dookoła, więc jest to na swój sposób masło maślane.

    - Cholera – zaklął pod nosem. – Nie ruszaj się! Ostatnia rzecz dzięki której miał przewagę stracona. Wrzucił jeszcze kilka książek do torby. Ma dość, więcej nie potrzebuje. To co ma wystarczy. Zresztą w ogóle mu już wystarczy. Chce opuścić ten dom, tę przerażająca kobietę. Jego zagracone, brudne lokum teraz wydaje mu się najbardziej kuszącym miejscem na świecie. Czuje niesamowitą suchość w ustach i wie ze spowodowane jest to autentycznym strachem. Zastanawia się przez chwilę czy zaczął siwieć jak to często dzieje się w filmach. -- Tu pomieszałem czas przeszły z teraźniejszym, a to błąd - trzymaj się jednego czasu, od czego są jednak wyjątki.

    Aha. Ja tu w ogóle nie widzę nawiązania do tematu Bitwy, więc pomijam tekst w głosowaniu.

    Pozdrawiam.
  • Anonim 06.01.2021
    Jednak wezmę ten tekst pod uwagę przy głosowaniu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania