Komando Mgła cz. 3
Agnieszka Gu/Ozar
Pierwszy ocknął się Steiner. Otworzył oczy, a właściwie tylko lewe oko, bo prawego nie udało się uchylić. Niemal natychmiast poczuł tak potężny ból głowy, że zaraz ponownie je zamknął. Siedział nieruchomo, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch. Czuł, jakby setki igieł przebijały mu ciało.
Próbował poruszyć rękami. Ból.
Nogami. Ból.
Znieruchomiał…
Po dłuższej chwili postanowił, mimo wszystko unieść prawą rękę tak, żeby sięgnąć do twarzy. Udało się i palce dotknęły czoła. Poczuł jakąś lepką substancję, która zaklejała prawe oko. Nie wiedział, co to jest, ale powoli walcząc z bólem, odkleił maź i ponownie odważył się otworzyć oczy. O dziwo udało się i teraz mógł spojrzeć na siebie i okolice.
To, co zobaczył, przeraziło go doszczętnie. Siedział oparty plecami o ścianę jednej z budowli. Jego mundur był w wielu miejscach poplamiony. Obok leżeli w dziwnych pozach żołnierze, a na ich mundurach widać było krew i wymiociny. Spróbował wstać. Udało się, jednak ból atakował tak zawzięcie, jakby chciał powiedzieć, że ciało nie nadaje się do działania. Mimo tego sierżant powoli odzyskiwał władzę zarówno w nogach, jak i rękach, choć każdy ruch kosztował go sporo.
Nagle dostrzegł, że jeden z jego ludzi poruszył się, wydając dziwne dźwięki. Kolejni też zaczęli się budzić. Widać było, że powoli odzyskują przytomność. Steiner wstał i bardzo wolno, krok po kroku ruszył do przodu, podchodząc do każdego, patrząc co i jak. Na szczęście okazało się, że nikt nie był ciężko ranny, a po chwili jego ludzie, którzy tymczasem szybko dochodzili do siebie, teraz już w miarę przytomni, zaczęli omawiać zaistniałą sytuację.
— Panie sierżancie, co to było, do kurwy jasnej? — zapytał kapral Martens.
— No nie wiem, ale mi to wyglądało na atak gazowy!
— A ten pisk? Mało mi uszy nie pękły! — zapytał kapral Lotte.
Steiner tylko wzruszył ramionami.
— Nie wiem, też słyszałem. Może to jakieś urządzenie albo inne cholerstwo się uruchomiło. Mnie to wyglądało na gaz, widziałem już taki atak a ci, którzy byli w zasięgu i przeżyli, wyglądali tak jak my teraz.
— E tam gazowy, już byśmy nie żyli — wtrącił kapral Knote.
— Hm, pewnie masz rację, ale może uratowało nas to, że jesteśmy na dworze?
— Sierżancie kurde jak my tu tak dostaliśmy w dupę, to co z kapitanem i resztą? Oni byli w środku?
Steiner tylko westchnął.
— Nie wiem, ale gdyby gaz, czy jakieś inne cholerstwo miało nas zabić, już byśmy nie żyli. Może to tylko tak, żeby nas nastraszyć, żebyśmy stąd odeszli. Tak czy owak, musimy najpierw zobaczyć co z ludźmi Müllera, a potem zdecydujemy co dalej. Ruszamy, oni gdzieś tu muszą być. — Po tych słowach, które, jak widać było, wywarły pozytywny skutek, powoli ruszyli w stronę budynków.
Sierżant, choć sam nie wiedział, co się stało, miał nadzieję, że taka decyzja przynajmniej pomoże żołnierzom otrząsnąć się z szoku, jaki doznali.
Nie uszli więcej niż pięćdziesiąt kroków, kiedy zobaczyli swoich kolegów. Wyglądali tak samo, byli przerażeni i po minach widać było, że są w lekkim szoku.
— Jasna cholera co to było? — zapytało naraz kilku z nich.
Steiner pokręcił głową.
— Nie wiem, ale to wyglądało na atak gazowy, choć cholera wie, niczego nie czułem, ani nie widziałem, oprócz pisku, który mało mi nie zniszczył uszu. Jednak żyjemy, czyli to coś nie miało nas zabić tylko wystraszyć, tak myślę.
— Hans ten pisk... — Müller spojrzał na kolegę. — Już kiedyś słyszałem coś podobnego. Pamiętam, jak służyłem chyba w 1937 roku na lotnisku pod Stuttgartem, stał tam taki stary wielki hangar na sterówce. Budynek był ogromny i miał wielkie rozsuwane wrota. Kiedy je otwieraliśmy, a były już mocno skorodowane to właśnie słychać było taki pisk, a przynajmniej bardzo podobny.
— No i co z tego? — Steiner jak widać, nie rozumiał, do czego zmierza kolega.
Müller nie odpowiedział od razu. Dopiero po dłuższej chwili, odezwał się ponurym głosem.
— Może to nie gaz nas zaatakował...
— Kurwa, powiedz wprost, bo nie ma czasu na zagadki. To coś może nas dopaść jeszcze raz w każdej chwili — przerwał mu ostro Knote.
— To mógł być dźwięk, hałas, ale taki bardzo mocny. Zobaczcie — tu wskazał ręką na ślady zaschniętej krwi — każdemu z nas wyciekła krew z uszu, cud, że nie ogłuchliśmy. A co najbardziej atakuje uszy? Bardzo silny dźwięk. To mam na myśli.
Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na sierżanta szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc co powiedzieć. Dopiero po dłuższej chwili odezwał się kapral Knote.
— Chcesz powiedzieć, że to jakaś broń? Ja pierdolę, jak Ruskie mają coś takiego, to mamy przejebane.
— Nie wiem, niczego nie wiem, ale musimy to brać pod uwagę. — Po tym zdaniu zapadła cisza. Steiner, widząc, jak morale spada pionowo, niczym lecący w dół kamień, musiał zareagować.
W sytuacjach zagrożenia najlepszą rzeczą dla żołnierzy dać im coś do roboty, jakiegoś rozkazu, tak żeby działali, wtedy mniej myślą.
— Dobra, gaz czy dźwięk w sumie jeden pies, bo jedno i drugie może nas zabić. Pytanie, czy mamy się wycofać i wrócić do swoich, czy wejść do środka i poszukać kapitana? — Sierżant nie chciał wydać rozkazu, nim nie usłyszy co myślą inni. Nie w takiej sytuacji.
Za resztę odpowiedział Knote.
— Musimy wejść do środka i zobaczyć co z kapitanem. Jeśli nam to tak dało w dupę na zewnątrz, to oni tam w środku pewnie odczuli to znacznie gorzej. Mam nadzieję, że żyją. Tak czy owak, nie możemy ich tu zostawić. — Müller i reszta pokiwali tylko głowami. Oni także zamierzali poszukać dowódcy. Było to bardzo ryzykowne, ale oddziały specjalne słynęły z tego, że nigdy nie zostawiają swoich towarzyszy, bez względu na sytuację. Zabierali nawet zabitych. Takie było nieopisane nigdzie, ale przyjęte zwyczajowo prawo. Steiner, choć nie był zbyt przekonany, czy warto ryzykować, wiedział o tym. Sytuacja była o tyle niecodzienna, że sierżant chyba po raz pierwszy w życiu nie umiał tak szybko podjąć decyzji.
Kiedy tak stał, zastanawiając się co zrobić, decyzję za niego podjął Müller.
— Steiner nie myśl tyle, trzeba poszukać naszych. Idziemy! — Jego determinacja udzieliła się żołnierzom, bo tylko pokiwali głowami i ruszyli za sierżantem.
Kiedy już prawie doszli do miejsca, gdzie była szczelina, Steiner nagle zatrzymał oddział.
— Nie możemy tam wejść wszyscy. Martens i Knote zostaniecie tu albo nie, odejdźcie do lasu i tam odczekacie godzinę. Jak nie wyjdziemy, pójdziecie z powrotem do naszych, ale idźcie wprost do dowódcy dywizji i jemu opiszcie, co tu widzieliście. On już będzie wiedział co dalej robić.
— Ale ja... — próbował zaoponować Martens.
— Nie ma, ale. To rozkaz. Jak tam wpadniemy w jakąś zasadzkę, potrzebna będzie pomoc. Wy macie za zadanie powiadomić dowództwo i przyprowadzić tu większy oddział. Rozumiesz?
— Tak jest!
— No to ruszajcie i żadnych głupot, jakiś bohaterskich czynów. Musicie dotrzeć do naszych. To najważniejsze. Oni muszą się dowiedzieć tym, co tu znaleźliśmy, cokolwiek to jest. Powiedz dowódcy dywizji, że tu potrzeba co najmniej batalionu żołnierzy wraz z czołgami i artylerią.
Martens uśmiechnął się jakoś tak dziwnie.
— Taaa, może od razu wydam rozkazy dowódcy korpusu! Steiner kurde jestem tylko kapralem, kto tam będzie mnie słuchał!
Sierżant przez chwilę nie odpowiadał. Widać było, że intensywnie myśli. Po chwili znalazł rozwiązanie.
— Masz rację, mogą cię tam osiurać, dlatego powiesz generałowi, że moim zdaniem to tajna rosyjska baza. Dodaj, że jestem doświadczonym saperem, który budował, czy wysadzał różne obiekty, ale takich jak te, jeszcze nigdy nie widziałem. Masz sprowadzić pomoc, powiedz, im co chcesz, nakłam, wymyśl coś, nie wiem, że tu mogą być składy amunicji, gazów, żywności. Rozumiesz!
— Tak jest — odparł kapral, ale jego mina wskazywała raczej na coś innego.
Obaj podoficerowie odwrócili się i wolnym krokiem ruszyli w stronę lasu, a pozostali żołnierze kolejno wchodzili do szczeliny.
***
Powietrze w komnacie eterycznie drgało, wypełnione zapachem wonnych olejków i pulsującego ognia z pochodni oraz porozstawianych wokół licznych świec. Ciche szepty zwiewnie odzianych służących, troszczących się o wybudzoną ze snu królową, współgrały z przyćmionymi dźwiękami instalacji wentylacyjnej. Królowej, ukojonej ich spokojem, po długowiecznym śnie, niedane jednak było zaznać spokoju. Drapieżnym instynktem wyczuła woń zagrożenia i komendą subtelnego pstryknięcia palcami, uruchomiła instalację monitorującą wnętrze Statku.
Długa szata miękko spływała z jej ramion, gdy w skupieniu sczytywała dane z migotliwego panelu, który rozpostarł się zwiewnie na wprost jej pięknej twarzy, delikatnie falując. Pomimo niepokojących informacji zionących z półprzeźroczystego ekranu, jej dostojne oblicze zachowywało beznamiętny spokój. Dłoń, wykonująca subtelne ruchy w powietrzu, generowała ruch na lśniącym całunie, który niósł coraz to kolejne pule alarmujących nowin. Przy jednej z nich kruczoczarna królowa zatrzymała się na dłużej.
— Thuoris — zniecierpliwiona, wypowiedziała w końcu łagodnie.
Chwilę później półmrok rozświetlony płonącymi pochodniami zadrgał, gdy stąpający twardo wojownik przechodził pomiędzy opuszczonymi już sarkofagami, skupionymi wokół największego, należącego do Iset. Służące, na widok potężnego mężczyzny, szybko odstąpiły od królowej i porozstawiały się po zacienionych kątach obszernej komnaty.
— Thuoris — łagodny ton ponownie zawisł w powietrzu. — Czy Faraon już się wybudził? — spytała, nie odrywając lśniących źrenic od ekranu.
— Nie, pani. Jedynie niektórzy kapłani i niewielka część wojska — odpowiadając, przyklęknął w pokłonie.
— Trudno. Nie możemy dłużej czekać. — Wolno przeniosła wzrok na wojownika, który klęcząc u jej stóp, wbijał pokorny wzrok w posadzkę. — Zewnętrzne części naszej elewacji utraciły osłony, a poszycie uległo rozdarciu — kontynuowała. — Zostaliśmy zdemaskowani przez ludzi, którzy usiłują wniknąć do środka statku. Powstrzymaj ich, ale tak, aby nie ujawnić naszej obecności tutaj.
— Tak, pani. Wyślę hybrydy.
— Dobrze. — Oczy eterycznej Iset zalśniły ciemnym blaskiem. — Zatem nie zwlekaj. Zrób to natychmiast. I pamiętaj… — zrobiła pauzę, i pochyliwszy się ku poddanemu, podniosła mu twarz wsuniętą pod podbródek dłonią, a następnie odczekawszy, aż spojrzy w jej czarne oczy, jedwabiście miękko wyszeptała: — Żadnych jeńców.
Iset, przyjmując pozornie obojętną postawę, obserwowała wymarsz bionicznych, człekopodobnych hybryd, z głowami zwierząt, które opuściwszy szybko swoje cele, w pełnym rynsztunku ruszyły zrobić porządek z ludzkimi intruzami. Widziała, jak ich lśniące zbroje migoczą w wątłym blasku oświetlenia korytarzy, iskrzą końcówki naelektryzowanych włóczni. Podziwiała wspaniałe ruchy, podczas walki wręcz z napotkanymi ludzkimi istotami – zręczność, z jaką wyrywają im dłonie, odcinają głowy, miażdżą członki.
Roziskrzone blaskiem migotliwych ekranów źrenice nieco zadrgały, dopiero gdy zauważyła, że ludzie istoty się przegrupowały i rozproszyły wśród korytarzy zewnętrznej strefy Statku. Widziała, jak przez nieco ostudzony tymi działaniami entuzjazm hybryd sprawił, iż zakotłowały się one w niepewności co do dalszej taktyki przeciw rozpierzchniętym intruzom.
— Zapalczywe ludzkie istoty — wyszeptała miękko, mrużąc oczy. — Nic się nie zmieniły, ale… — zawiesiła głos. — My też nie.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania