Kongresmen

,,Co za zmarnowany talent. Wybrał pieniądze zamiast władzy. Pomyłka, którą prawie każdy popełnia w tym mieście. Pieniądz jest jak domek w Sarasocie, który zaczyna się walić po 10 latach. Władza to stary kamienny budynek, który stoi przez wieki. Nie mogę szanować kogoś, kto nie widzi tej różnicy”. – Frank Underwood - ,,House of cards”

 

ROZDZIAŁ I

Marcus Gallowan wyszedł z mieszkania. Był już spóźniony, a to miał być jego pierwszy dzień w pracy. Nie mógł nawalić już w debiucie. Szef i tak nie darzył go zbyt dużym szacunkiem. Przez całą rozmowę kwalifikacyjną patrzył na niego spode łba. Gdyby to zależało od niego zapewne nie dałby mu tej pracy. Ale od czego jest wpływowy ojciec - kongresmen?

I to ojciec, któremu zależy na tym, żeby jego syn został dobrym prawnikiem. Sam zaczynał mieć powoli problemy z prawem. Wydział finansów zaczął go prześwietlać. Robił to z wszystkimi w związku z korupcjami mającymi miejsce od lat, a wykrytymi przed kilkoma tygodniami. Dziś każdy potrzebuje dobrego prawnika, który jest w stanie zagwarantować pełną lojalność, a któż nadaje się do tego lepiej niż syn?

Ojciec Marcusa był wysokim siwiejącym mężczyzną. Niedawno skończył 60 lat. Nazywał się Benedict Gallowan. Odkąd zaszedł na szczyt przestał trenować na basenie i siłowni, co po kilku latach zaprocentowało w postaci kilkunastokilogramowej nadwagi. Pewnie przyczyniła się do tego też ,,dzienna dawka” dwóch piw, wypijanych rano i po lunchu.

Zawsze dbał o swój wygląd. Idealnie wyprasowana koszula, codziennie prane garnitury i płaszcze. Pastowanie butów stało się rytuałem zajmującym średnio godzinę dziennie z życia kongresmena. Lubił to robić. Niektórych uspokaja wędkarstwo, innych golf, a on pastuje buty. Milimetr po milimetrze. Ale to nie było jego jedynym hobby. Miał również bzika na punkcie czytania. Czytał wszystko i wszędzie. Każdą książkę, która wpadła mu w ręce. Interesował go każdy gatunek, każdy autor, każda grubość książki. Kazał przebudować pokój gościnny na domową bibliotekę, ponieważ nie było już gdzie trzymać tych wszystkich książek, które miał. Marcus namawiał go od lat na zainwestowanie w ebooka, jednak zawsze słyszał ,,to nie to samo synu”. Książki były wszędzie, a on pamiętał każdą informację, którą przeczytał. Miał świetną pamięć.

Kochający mąż i ojciec, który nigdy nie zdradził swojej żony. Syn wysoko postawionej rodziny z korzeniami szlacheckimi. Świetnie wychowany i potrafiący się odnaleźć w każdej sytuacji. Wyborny mówca, prawdziwy złotousty dyplomata. Wolny od nałogów, wolny od obsesji. Zawsze uśmiechnięty. Taki był właśnie Benedict Gallowan. Przynajmniej oficjalnie.

Nieoficjalnie było całkiem inaczej. Bił Ann, swoją żonę regularnie, choć trzeba mu przyznać, że ani razu jej nie zdradził. W stosunku do ludzi, z którymi pracował był arogancki, wymagał posłuszeństwa, lojalności, wykonywania każdego polecenia. Dobierał swoich podwładnych skrupulatnie, tak aby donosili jemu, nie innym i miał swoich zaufanych ludzi od czarnej roboty. Byli z nim od początku kariery politycznej. Weszli razem do kongresu. Ufał im bezgranicznie i nigdy nie przyjmował nikogo nowego do ekipy. Rządny władzy i chętnie do niej dążący, nawet po trupach, podstępami i bezlitosnymi zagraniami. Zanim z kimś zadrze, zbiera wszystkie informacje o tej osobie. Szuka takiej, której nikt nie chciałby wyjawić światu. W ten sposób się zabezpiecza. Jest bardzo cierpliwy. Skorumpował połowę ludzi w kongresie i teraz próbuje się wymknąć z zaciskającej się na jego szyi pętli.

Marcus miał wiele jego cech. Odziedziczył wrodzoną dumę, umiejętność ukrycia każdego uczucia pod uśmiechniętą maską. Nie dawał się łatwo wyprowadzić z równowagi i świetnie przemawiał. To właśnie dzięki temu dostał wyróżnienie na studiach prawniczych. Potrafił też dojść do obranego przez siebie celu, nie zważając na koszty i nienawidził się za to.

Nie odziedziczył jednak umiejętności nie spóźniania się, czego teraz bardzo żałował. Wsiadając do autobusu wpadł na jakiegoś młodego mężczyznę, który upuścił na ziemię teczkę, z której wysypały się obrania. Nie miał zamiaru mu pomagać. Mógł uważać jak chodzi.

 

ROZDZIAŁ II

Ann Gallowan siedziała na łóżku. Benedict był w ubikacji i brał prysznic. Robił to każdego ranka. Dokładnie 45 min gorącej kąpieli. Ani minuty dłużej. Był przesądny.

Pamiętała, jak się poznali. To było już tak dawno, że wspomnienia zaczęły się zacierać. Mieli wtedy po trzydzieści lat. Oboje nie mieli wcześniej szczęścia do partnerów. Ona po rozwodzie, on stary kawaler. Zaczęli się spotykać. Później okazało się, że on jest politykiem. Nikim ważnym, ale jednak. Był bardzo oczytany. Wiedział wszystko o wszystkim. Gdy tylko pierwszy raz go zobaczyła wiedziała, że osiągnie coś wielkiego.

Wydawał się być idealnym facetem. Był bogaty, bystry, mądry. Miał wyborne poczucie humoru. Na pierwszy rzut oka niczego mu nie brakowało. Jednak już po ślubie okazało się, że potrafi świetnie grać. Cała ta otoczka, którą ją oczarował była tyko świetnie dobraną maską. Tak naprawdę był bezwzględnym draniem, który potrafił zrobić wszystko, żeby osiągnąć pełnie władzy.

I takiego pokochała go jeszcze bardziej. Zawsze lubiła ten typ mężczyzn. Wiedziała, że on też ją na swój sposób kocha. Możliwe, że zdarzy mu się od czasu do czasu ją uderzyć, ale nigdy nie przesadził, a ona doskonale wiedziała, że jej nie zdradza. Uczciwy układ.

Wiedziała, że Benedict ma kłopoty. Federalni dobierali mu się do tyłka, węszyli wszędzie i wyłapywali łapówkarzy. Była również świadoma tego, że jej mąż przewidział tą sytuację. Tuszował każdą transakcję, pieniądze, które dawał były nowe. Nigdy nie dotykał ich bezpośrednio. Wynajął pomieszczenie ma Manhattanie, w którym specjalny sztab zaufanych ludzi pracuje nad tym, żeby nikt nie mógł powiązać jego z pieniędzmi. Sfałszował akta osoby nieżyjącej od lat, aby w razie czego to jej rysopis widniał na liście poszukiwanych. Nie dało się do niego dotrzeć. Wiele osób wiedziało o tym, co robi i chciało go wsypać, jednak nikt nie miał dowodów. A nie można skazać za podejrzenia. Poza tym sądy też były skorumpowane.

Przygotował się także, na sytuację ostateczną. Kupił jacht i niewielką wyspę na Hawajach. Oczywiście na inne nazwisko i płacił gotówką. W razie czego tam uciekną. Nikt nie będzie wiedział o ich istnieniu. Wyspa była mała i pokryta lasem. W czasie II Wojny Światowej był tam schron amerykańskiej armii. Teraz to schowana pod powierzchnią ziemi willa. To był duży wydatek, nawet dla osoby tak bogatej i wpływowej jak Benedict Gallowan.

Dziś miała spotkanie z dziennikarką odpowiedzialną za kreowanie jego wizerunku w mediach. Oczywiście była przekupiona. Wszyscy ludzie myśleli, że jej mąż jest światłym, honorowym i idealistycznym człowiekiem. Odkąd doszedł do władzy nie było ani jednego złego słowa na jego osobę w żadnej gazecie. Jedynie kilka mniejszych gazet starało się go oczernić, w poszukiwaniu sensacji, która pozwoli im utrzymać się na rynku papierowych pism. Dziś wszystko przenosi się do Internetu. Oczywiście żadna z nich już nie istnieje i nie można powiedzieć że zbankrutowały bez pomocy Benedicta.

Tak naprawdę tylko Ann wiedziała jaki jest Benedict. Nawet przed własnym synem ubierał odpowiednią maskę. Jego współpracownicy, których znał dłużej niż własną żonę nie widzą jego prawdziwego oblicza. Cała Ameryka myśli, że on – Benedict Gallowan – jest odpowiednią osobą na fotel prezydenta w Białym Domu. A już za dwa lata wybory.

Podeszła do okna. Wyjrzała przez nie. Padał deszcz. Dudnił o chodnik kilka pięter niżej. Spojrzała na ludzi biegających na ulicy. Starsza babcia siłowała się z parasolem, starając się go otworzyć, młody mężczyzna biegł z walizką trzymaną nad głową, aby uchronić się od deszczu, młoda para zakochanych szła środkiem chodnika ściskając się za ręce i patrząc sobie w oczy. Zachowywali się, jakby nie zauważyli deszczu. Przed wejściem do budynku, w którym była stał już czarny mercedes, a przed nim mężczyzna z parasolem.

 

ROZDZIAŁ III

John Starker stał koło czarnego mercedesa trzymając w ręce parasol i obserwując ulicę. Czekał na Benedicta Gallowana. Był jego ochroniarzem i kierowcą, od dziesięciu lat. Nie narzekał na swoją pracę. Była całkiem przyjemna, choć wymagała żelaznych nerwów. To dobrze. On je miał i lubił wystawiać je na próbę. Uwielbiał tą adrenalinę, która wyzwalała się w jego organizmie, gdy szedł za swoim szefem przez tłum i wyczekiwał choćby najmniejszego podejrzanego ruchu.

Znał zwyczaje Gallowana. Teraz zapewne kończył brać prysznic. Następnie się ubierze, weźmie garnitur, zje jabłko, wypije piwo, ucałuje żonę i wyjdzie do pracy. Zawsze tak było. Spojrzał w górę. W oknie stała Ann Gallowan. Obserwowała ruch na ulicy. Spojrzała na niego. Skinął głową.

Poprawił garnitur. Nie lubił, gdy były na nim jakiekolwiek wgniecenia i prasował go codziennie. Był leworęczny, toteż po prawej stronie czuł znajomy ciężar. Colt 1911. Najlepsza broń krótka, jaką widział świat. Służy armii już od ponad stu lat i nadal jest niezastąpiony. Był z nim w Iraku i Afganistanie. Ani razu się nie zaciął i nie nawalił. Uratował mu życie już kilka razy. Jemu i innym.

Pół godziny później z budynku wyszedł Benedict Gallowan. John podszedł do niego i stanął przy nim z parasolem. Przywitali się. Odprowadził kongresmena do czarnego mercedesa i otworzył przed nim drzwi. Sam poszedł dookoła i wsiadł na miejscu kierowcy. Ruszył codzienną trasą do budynku kongresu. Wcześniej sprawdził przez Internet stan dróg. Obecność remontów, wypadków. Nawet przejechał ją już dziś dwukrotnie sprawdzając, czy nie dzieje się tam coś podejrzanego.

Lubił swojego szefa. Był twardy. Starej daty. Nie to samo, co dzisiejsza młodzież. Czasem nawet nie da się rozpoznać ich płci. Benedict był twardy. Może dlatego, że bił się w Wietnamie. Miał podobną do Johna świadomość świata. Nie był optymistą, tylko realistą. Kalkulował szanse powodzenia każdej czynności, którą zamierzał zrobić. Jak w wojsku. Był porządny i zdyscyplinowany. Znał swoje miejsce w szeregu i potrafił pokazać je innym. Nie wywyższał się jak większość wysoko postawionych polityków. No i nie dawał robić za siebie wielu rzeczy. Był indywidualistą i gdyby tylko był w stanie, to najprawdopodobniej pracowałby sam.

Teraz siedział na tylnym siedzeniu i przeglądał jakieś papiery. Kolejna ważna cecha. Nie gada bez sensu, tylko po to, żeby coś powiedzieć. Potrafi docenić ciszę. Zawsze miał wyprasowany garnitur i wypastowane buty. Wyglądał i zachowywał się z klasą. Do takich ludzi czuje się respekt. Można go nie lubić, a nawet nienawidzić, ale zawsze czuje się do niego szacunek.

John zatrzymał się na światłach. Patrzenie na ludzi i ocenianie ich szans w starciu z nim miał wyuczone na tyle, że było to odruchem. Przez przejście dla pieszych przeszły dwie starsze kobiety trzymające w dłoniach siatki. Za nimi szedł powoli młody mężczyzna w garniturze. W swojej lewej ręce trzymał czarną walizkę. Nie spieszył się. John chciał mu się dokładniej przyjrzeć, jednak zmieniło się światło.

Do celu dojechali w pół godziny. Benedict podziękował mu i kazał pójść do kawiarni. Zaznaczył, że późno skończy pracę.

Zapowiadał się kolejny nudny dzień.

 

ROZDZIAŁ IV

Frank Peck szedł szybkim krokiem przez korytarz. Mijał kolejne osoby. Popchnął jakiegoś mężczyznę z walizką, ubranego w czarny garnitur. Spieszył się do swojego gabinetu. Ostatnio miał dużo pracy. Stanowczo za dużo. Musiał przygotować część nowej ustawy, którą prezydent chce wprowadzić w życie aby dać sobie szanse na drugą kadencję. Wielu ludziom jego rządy nie przypadły do gustu, więc teraz musiał rozpaczliwie ratować swój wizerunek.

Minął Benedicta Gallowana. Nawet się z nim nie przywitał. Nienawidzili się odkąd tylko pamiętał. Już od czasów studiów prawniczych. Tam zaczęli ze sobą rywalizować o względy pewnej kobiety. Ostatecznie ona okazała się być szalona i popełniła samobójstwo, jednak jad między nimi pozostał aż do dziś.

Frank zdawał sobie sprawę z tego, że przegrał rywalizację polityczną z Benedictem i może właśnie dlatego aż tak go nienawidził. Musiał przygotowywać ustawę i dać ją do zaakceptowania Gallowanowi. Wszystko zależało od tego buca. Mógł ją przepuścić, ale równie dobrze odrzucić, a wtedy Frank odpadłby jeszcze głębiej w oceanie polityki. A na to nie mógł sobie pozwolić.

Nie lubił Gallowana jeszcze z jednego powodu. Był aroganckim i sarkastycznym sukinsynem, któremu nic nie można było zrobić. Prezydent mu ufał, minister sprawiedliwości też, a tylko to się dziś liczy. Było powszechnie wiadomo, że to właśnie on ma być za dwa lata jednym z kandydatów na nowego prezydenta i miał bardzo duże szanse, by wygrać. Benedict po prostu kroczył przed siebie i deptał innych na politycznej drodze. Był nie do zatrzymania.

Frank wiedział o sposobach, jakich używał Gallowan. Wiedział o łapówkach. To właśnie on powiedział federalnym, kto może być odpowiedzialny za korupcję. To przez niego teraz trwała taka nagonka. Zapewne nie da ona dużo, ponieważ Benedict nie wchodzi do bagna bez wcześniejszego złapania liny, ale zawsze splamiło to nieco jego imię. To znaczy miało splamić, bo gazety milczą o obecnej sytuacji i o podejrzeniach, które padły na kongresmena. Peck kupił w kilku małych redakcjach miejsce na artykuły, jednak już następnego dnia pokazywał się w nich artykuł odwołujący ten poprzedni, a po tygodniu cała redakcja przestawała istnieć. Oficjalnie przez trwające od pewnego czasu kłopoty finansowe. Nikt przy zdrowych zmysłach nie mógłby podejrzewać Benedicta Gallowana.

Aż dziwne, że Frank nie poniósł jeszcze konsekwencji za to, że przeszkadza Gallowanowi. Bo przecież ten na pewno wiedział, kto stoi za próbami oczernienia jego osoby. Miał zbyt wiele znajomości i zbyt rozległą prywatną siatkę szpiegowską, żeby taka informacja mu umknęła.

Peck usiadł przy swoim dębowym biurku i wyciągnął z kieszeni marynarki tabakę. Wysypał trochę na blat i zwinął banknot dolarowy w rulon, po czym wciągnął ją. Resztę strzepnął na ziemię. Podniósł plik papierów, które jego sekretarka przygotowała dla niego na dzisiaj.

Podniósł pierwszy. Był to list zapakowany w ozdobny papier. Bez znaczka. Miał tylko podpis. Benedict Gallowan. Litery były starannie wykaligrafowane. Odległości między nimi były identyczne. Frank oparł się w fotelu i wyciągnął nóż do listów. Otworzył. Wyciągnął idealnie w połowie złożoną kartkę i rozłożył ją. Zaczął czytać.

To była jego rezygnacja. Brakowało tylko podpisu Francisa Pecka.

 

ROZDZIAŁ V

Dolores Baltimore siedziała przy swoim niewielkim biurku. Wszystko na nim było idealnie ułożone. Każdy długopis, każda pieczątka. Wszystko. Pisała właśnie na komputerze rezygnację kongresmena Francisa Pecka z piastowanego stanowiska. Była sekretarką Gallowana od lat i pisanie rezygnacji nie było dla niej niczym nowym. Przez jej ręce ze swoich stanowisk zrezygnowało już ponad dziesięciu polityków. Miło jest czuć taką władzę. Oczywiście wiedziała, że gdyby nie podpis szefa to jej dzieło byłyby jedynie bezwartościową kartką papieru, a ona zapewne bezrobotną starą kobietą.

Ale tak nie było. Pod jej tekstami podpisywał się SAM Gallowan, a to było gwarantem sukcesu. ON potrafił wszystko załatwić. Nie ważne jakimi sposobami. To się nie liczyło. Ona coś o tym wiedziała. Żeby zostać sekretarką Benedicta musiała wygryźć ponad pięćdziesiąt kandydatek. Dokonała tego zastraszając, przekupując i szantażując swoje przeciwniczki. I tym zaimponowała swojemu obecnemu szefowi.

Była z nim od samego początku. Od kiedy zaczynał się brać za politykę. Znała go dłużej, niż jego własna żona. I zapewne lepiej. Co rano robiła mu kawę, a potem porządek w jego barku. Tam zawsze musiał być porządek. Jak mówił jej szef: odpowiedni alkohol, przy rozmowie z odpowiednią osobą to połowa sukcesu. Reszta to pieniądze i umiejętność przekonywania.

Od kilku miesięcy Benedict Galowan i jego sztab przygotowywał już powoli kampanię wyborczą do wyborów za dwa lata. To musi się udać. Gallowan planował zdobyć władzę w kraju kosztem obecnego prezydenta. Musiał tylko oczernić go w ostatniej fazie walki o Biały Dom. Cały plan był przygotowywany bardzo skrupulatnie i w całkowitej tajemnicy. Dużą rolę w tym przedsięwzięciu ma grupa pracująca na Manhattanie. Zbierali informacje i zdobywali poparcie wpływowych ludzi. W tym mafii. Jeśli Kennedy mógł korzystać z ich pomocy, to czemu Gallowan miałby być gorszy?

Zdawała sobie sprawę, że nie wszyscy lubili Benedicta, jednak większość tak. Był fenomenalny, kiedy grał. A grał cały czas. Rozmawiając z daną osobą ubierał odpowiednią maskę. Nigdy nie wiedziała jak to robi. Czy jest tego świadomy? Czy zapamiętywał którą maskę miał założyć przy kim? To, jak grał było zjawiskowe. Powinien na starość iść uczyć w szkole aktorskiej.

Kończyła właśnie pisać rezygnację Pecka, kiedy do jej gabinetu wszedł Gallowan. Za nim na korytarzu szedł młody mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziała w tym budynku. Ściskał w ręce czarną walizkę. Popatrzył chwilę na jej szefa, po czym poszedł dalej. Benedict dał jej kopertę i uśmiechnął się. Była ciekawa, czy teraz też zakładał maskę. Zastanowiła się przez chwilę.

A może wcale nie zna go lepiej niż jego żona…

 

RODZIAŁ VI

Ryan Spike przywitał swojego szefa, gdy tylko ten stanął w drzwiach. Mieli dużo do roboty. Trzeba było omówić wiele spraw, bo od tego będzie zależała przyszłość Ameryki. Benedict Gallowan musiał wygrać kolejne wybory, a chciał tego dokonać wbijając obecnemu prezydentowi nóż w plecy. To było bardzo ryzykowne zagranie. Cały polityczny świat Stanów mógłby odwrócić się od Benedicta. Nie będzie się już dało zatuszować wszystkiego w gazetach. Nie pomogą żadne łapówki, ani zastraszenia.

Pomimo to trzeba było zbierać informacje o najważniejszych dziennikarzach w kraju. Potem należało je wykorzystać. Przy niektórych się uda, przy innych nie. Do tego właśnie potrzebne było biuro na Manhattanie.

Biuro i kilku facetów od czarnej roboty. Kluczem do zwycięstwa było zjednanie sobie mafii. Było to szczególnie trudne zadanie, ponieważ rodziny nienawidziły się nawzajem. Trzeba było więc zapłacić bardzo dużo każdej z nich, żeby przynajmniej sobie nie przeszkadzały przy ,,zdobywaniu” wyborców. Można również wspomóc na tyle jedną rodzinę, żeby stała się silniejsza od innych i całkowicie je zdominowała. To była kolejna sprawa do omówienia.

Benedict Gallowan był dziś w wyjątkowo dobrym humorze. Rzadko zdarzało mu się żartować, a dziś zrobił to aż dwa razy. Zanim za jego szefem zamknęły się drzwi na korytarzu pojawiło się jeszcze kilka osób. Między innymi mężczyzna z walizką, posturą przypominający Franka Pecka, jednak nie na pewno, i dwie kobiety zajmujące się sprzątaniem.

Benedict usiadł w swoim fotelu i położył na biurku kubek z kawą. Podniósł plik kartek, które wcześniej przyniosła tu Dolores. Był grubszy niż większość plików u innych kongresmenów, ale to nie inni kongresmenowie szykowali ,,zamach stanu”.

Gallowan był małomówny, jednak Ryan wręcz potrafił czytać mu w myślach. To dlatego był niezastąpioną prawą ręką polityka. Każdy ważny człowiek potrzebowałby kogoś takiego. Kogoś, kto nie zawahałby się zrobić tego, co trzeba i kiedy trzeba.

Teraz pojawił się kolejny problem. Francis Peck. On działał przeciwko sprawie Gallowana. Był szkodliwy i mógł sprawić, że cały plan nie wypali. Nie można było pozwolić, żeby ten nędzny karierowicz zepsuł wszystko. Dlatego trzeba się go pozbyć. Najlepiej gdyby sam podał się do dymisji. Dolores powinna wszystko załatwić. Zawsze załatwia. Jest niezastąpiona. Można powiedzieć, że cały skład Gallowana był niezastąpiony.

Ten facet potrafił fenomenalnie dobierać ludzi i wywierać na nich wpływ. Czasami można mieć wrażenie, że gdyby tylko poprosił prezydenta, ten oddałby mu bez wahania urząd. Prawda jednak była inna. To nie było takie proste.

Perfekcyjny plan był już jednak względnie gotowy. Rozpatrzono wiele scenariuszy postępowania. Teraz ostatnim krokiem będzie praca nad szczegółami i dopasowywanie planu do obecnej sytuacji.

A to była tylko formalność.

 

ROZDZIAŁ VII

Benedict Galloway stał przy oknie. Patrzył przed siebie, jednak na nic konkretnego. Często tak miał, gdy o czymś myślał. Po prostu patrzył przed siebie. W szkole się z niego wyśmiewano z tego powodu, ale teraz to on był na szczycie, a jego koledzy byli operatorami koparek ręcznych. Śmierdzące robactwo.

Już niedługo przejmie władzę i pozbędzie się go. Ale teraz trzeba było być cierpliwym. Teraz był czas na czekanie. A potem…

Ale nie należy myśleć o przyszłości, kiedy na drodze do niej stoją przeciwności. A było ich kilka. Na szczęście jeszcze na świecie żyje jeszcze wymierający gatunek ludzi, którym można zaufać. Jak tylko przejmie władzę, to tak przepleni ten kraj, że zostaną tylko ludzie godni zaufania.

Trzeba będzie pozbyć się Dolores. Za dużo wie. Ryan też będzie niewygodny, za to Jack musi zostać. Galloway zawsze go lubił. Nie gadał niepotrzebnie. Nie doszukiwał się drugiego dna. Nie potrzebował wiedzieć co i jak.

Byłby wybornym politykiem.

Za oknem znów zaczął padać deszcz. Jakiś mężczyzna przebiegł przez sam środek ulicy, o mało nie przejechany przez rozpędzone samochody. W lewej ręce taszczył kurczowo czarną walizkę.

Oni wszyscy powinni zginąć rozjechani przez samochody. A kierowcą powinien być Benedict Galloway. Najwyższy czas, żeby do łask wrócił stary porządek. Władzę powinna przejąć tylko wąska grupa ludzi. Bogatych i wpływowych. I przede wszystkim godnych zaufania.

Władza i zaufanie. Najwyższe wartości dzisiejszego świata.

 

ROZDZIAŁ VIII

Następnego dnia rano znaleziono ciało Benedicta Gallowaya w schowku na szczotki. Obok ciała leżała tylko czarna walizka. Morderca do dziś pozostaje nieznany.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Angela 03.12.2015
    No cóż, władza to ryzykowne zajęcie. Bardzo fajnie ukazałeś obraz bezwzględnego, ambitnego polityka.
    Mam tylko jedno zastrzeżenie, w jednym fragmencie, gdzieś na początku, w opisie senatora Pomieszałeś
    czasy, przeszły i teraźniejszy. Tekst czytało się przyjemnie, dlatego z czystym sumieniem zostawiam 5
  • Dziękuję :)
  • Morelia 05.12.2015
    Wreszczcie miałam chwilkę, a więc:
    - "Robił to z wszystkimi w związku z korupcjami [przecinek] mającymi miejsce od lat, a wykrytymi przed kilkoma tygodniami."
    - "Ojciec Marcusa był wysokim [przecinek] siwiejącym mężczyzną."
    - "Pastowanie butów stało się rytuałem [przecinek] zajmującym średnio godzinę dziennie z życia kongresmena."
    - "Wsiadając do autobusu wpadł na jakiegoś młodego mężczyznę, który upuścił na ziemię teczkę, z której wysypały się obrania. " - po pierwsze "ubrania", po drugie troche mi to zdanie nie gra, przedłużone 2x prze podobny spójnik, spróbowałabym jakoś to przebudować.
    - " Była również świadoma tego, że jej mąż przewidział tą sytuację." - "tę sytuację"
    - "Wynajął pomieszczenie ma Manhattanie(...)" - literóweczka "na"
    - "Przygotował się także, na sytuację ostateczną." - bez przecinka
    - "Jego współpracownicy, których znał dłużej niż własną żonę [przecinek] nie widzą jego prawdziwego oblicza."
    - "Starsza babcia siłowała się z parasolem, starając się go otworzyć [zamiast przecinka dałabym tu średnik] młody mężczyzna biegł z walizką trzymaną nad głową, aby uchronić się od deszczu [to samo] młoda para zakochanych szła środkiem chodnika [przecinek] ściskając się za ręce i patrząc sobie w oczy."
    - "John Starker stał koło czarnego mercedesa [przecinek] trzymając w ręce parasol i obserwując ulicę."
    - "Był jego ochroniarzem i kierowcą, od dziesięciu lat." - bez przecinka
    - "Uwielbiał tą adrenalinę, która wyzwalała się w jego organizmie, gdy szedł za swoim szefem przez tłum i wyczekiwał choćby najmniejszego podejrzanego ruchu." - pierwsze: "tę adrenalinę", drugie: "organiźmie"
    - "Przez przejście dla pieszych przeszły dwie starsze kobiety [przecinek] trzymające w dłoniach siatki."
    - "Musiał przygotować część nowej ustawy, którą prezydent chce wprowadzić w życie [przecinek] aby dać sobie szanse na drugą kadencję."
    1- "Peck kupił w kilku małych redakcjach miejsce na artykuły, jednak już następnego dnia pokazywał się w nich artykuł [przecinek] odwołujący ten poprzedni, a po tygodniu cała redakcja przestawała istnieć."
    - " Bez znaczka. Miał tylko podpis. Benedict Gallowan." - jak dla mnie za duża kumulacja krótkich zdań, ale to tylko sugestia, żeby dwa ostatnie jakoś połączyć
    - 1"Jak mówił jej szef: odpowiedni alkohol, przy rozmowie z odpowiednią osobą to połowa sukcesu." - tu chyba powinien być cudzysłów
    - "Dużą rolę w tym przedsięwzięciu ma grupa [przecinek] pracująca na Manhattanie."
    - "Zanim za jego szefem zamknęły się drzwi na korytarzu [przecinek] pojawiło się jeszcze kilka osób."
    - W ostatnim i przedostatnim rozdziale użyłeś Galloway zamiast Gallowan
    No no ciekawie napisane, z resztą jak zwykle. Trochę rozbawił mnie moment istnie narkotykowego rytułału wciągania tabaki. Błędy masz w zasadzie tylko interpunkcyjne, tekst jest dość długi, a po za tym mnie wciągnął. Zostawiam więć 5 :D
  • Ehh, jak zwykle dogłębna analiza z Twojej strony :D Dziękuję bardzo, za poprawianie wezmę się dopiero wieczorem chyba :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania