Konstruktorzy Dziwnych Światów Cz.2

IV

Malice zawahał się. A jeśli to jednak jakiś wariat? "Pewnie mnie tam poćwiartuje i zje. Ale... czuję coś... Coś mnie ciągnie do tego korytarza. Ta sama siła, która wyciągnęła mnie z miasta i przywiodła tutaj. Czy ten człowiek jest za nią odpowiedzialny? Przekonajmy się!"

Wstał i ramię w ramię ruszyli mrocznym, kamiennym korytarzem. Nie był on długi, już po chwili zobaczyli na jego końcu światło. Było ono dziwne, jakby nie z tego świata, nieokreślonego koloru, dające tajemniczą poświatę.

Weszli do pomieszczenia. Były tam kolejne regały z książkami, jakieś kotły i wiele skomplikowanych aparatur z rurkami, menzurkami i próbówkami. Co ciekawe, były tam również dwa podłużne stoły do badań nad zwłokami.

Malice spojrzał na Qwera ze zdziwieniem.

Wiedział.

- Więc ty... ty jesteś alchemikiem? - zapytał niedowierzając. - Myślałem, że ta profesja zanikła po Pladze! Musisz być jednym z ostatnich...

Qwer nie odpowiedział. Zaczął pukać w buteleczki i dolewać do nich zawartość z innych. Po zmieszaniu nie widać było znaczącej różnicy - jakby w obu była woda.

- Ostatnim. Z tego co mi wiadomo zostałem już tylko ja. Rządy o to zadbały. - powiedział Qwer i choć bardzo się starał nie można było nie usłyszeć smutku w jego głosie. - Ale jest ciekawsza i dziwniejsza rzecz, gdyż będąc ostatnim, jestem też pierwszym. Dosłownie i w przenośni. Taki mały paradoks.

Malice nie zrozumiał. Niby jak? Przecież to niemożliwe.

- Otóż to ja wynalazłem alchemię. To było tak dawno , że nie pamiętam ile to już lat, ale...

- Przecież ostatni alchemicy spotykani byli ponad osiemdziesiąt lat temu, a alchemia istniała już setki lat wcześniej. Jak niby mogłeś ją wynaleźć - zaśmiał się Malice, choć czuł, że Qwer nie próbuje go oszukać ani rozbawić.

Gospodarz uśmiechnął się. Podszedł do jednej z biblioteczek i spomiędzy książek wyciągnął kartkę papieru. Podał ją Malice’owi; była pożółkła ze starości, ale raczej w dobrym stanie, nie była też ani pomięta ani zakurzona. Na jej szczycie widniał napis "wyciąg z Tincura". Spojrzał z niezrozumieniem na Qwera, który wciąż się uśmiechał.

- Alchemia to droga wielu możliwości. I choć powstała w oparciu o to, co dała natura, to jej efekty mogą być bardzo nienaturalne.

Malice dalej nie rozumiał, nie sądził też, aby Qwerowi na tym zależało. Wziął od niego kartkę i schował z powrotem.

- Opowiedz mi o swoich snach, a obiecuję, że powiem ci wszystko co wiem - rzekł do Malice'a i kolejny raz wskazał mu fotel.

Malice zaczął więc opowiadać o swoim śnie. A właściwie o pustce zwanej snem, która prześladowała go od spotkania w cyrku. Opowiedział mu, jak za każdym razem budzi się z uczuciem tęsknoty i przerażenia. Tęsknoty za czymś ułudnym i nieokreślonym oraz lękiem przed tym. Mówił i mówił, wdychając opary mikstur, a im więcej ich wdychał, tym swobodniej zwierzał się temu obcemu człowiekowi, nakazującemu tytułować się Qwerem. A ten słuchał. Bez drgnięcia słuchał każdego słowa, a jego mina wyraźnie wskazywała, że nie tylko spodziewał się to usłyszeć, ale też ucieszyło go to.

- To wszystko, powiedziałem ci już wszystko - Malice zakończył swą wypowiedz i oczekiwał odpowiedzi.

Qwer odrzekł:

- Wedle obietnicy. Twoje sny są oznaką, że w ostatnim czasie moc twojej duszy gwałtownie wzrosła.

"Więc jednak wariat" pomyślał Malice.

- Nie, Malice, nie jestem wariatem - powiedział od razu Qwer ze spokojem, a widząc zaskoczoną twarz swojego rozmówcy dodał - właśnie byłeś świadkiem działania silnej duszy.

"Czy ten człowiek czyta mi w myślach?"

- Zacznę może od początku. Każdy człowiek ma duszę. Każda dusza ma pewną moc. Niewielu o tym wiedziało, a spośród nich żyje już tylko jede... och, wybacz, dwóch. To tyle podstaw, a teraz uważaj. Dawno temu, kiedy moje zdolności alchemiczne osiągnęły już całkiem wysoki poziom, zacząłem interesować się śmiercią. Czym ona jest? Co jest po niej? Co jest jej konsekwencją? Początkowo zacząłem badać ciała, martwych i tych jeszcze nie całkiem martwych. Chciałem odkryć, czy śmierć zostawia jakiś fizyczny ślad, czy coś się po niej zmienia. Oczywiście poza faktem bycia martwym...

- I do jakich wniosków doszedłeś? - zapytał prawdziwie zaciekawiony Malice. Badanie zwłok nie było już rzadkością, ale i tak lubił o tym słuchać. Takie jego skrzywienie zawodowe.

- Do żadnych. Poza nieco mniejszą wagą między martwym a żywym ciałem. Uznałem wówczas, że te kilka gram mniej to oznaka istnienia duszy i choć teraz wiem, że różnica w wadze nie wynika z jej istnienia, to wtedy był to jedyny punkt zaczepienia jaki miałem.

Poza tym, nie miałem jednak żadnych odpowiedzi. Zrozumiałem za to wiele z działania organizmu, jak na przykład: ile można wytrzymać bez tlenu. To bardzo ważne w obliczu pytań do tych, którzy byli martwi przez pewien czas, ale ich wyratowano. Po pięciu minutach nie da się już nikogo wyratować.

Wtedy mnie olśniło; uwarzyłem to - wskazał na jedną z najmniejszych buteleczek - miksturę, która pozwoliła mi, hmm... umrzeć na kilka godzin.

- Nie chce mi się wierzyć. Nigdy nie słyszałem o takim eliksirze - zripostował Malice - a mamy spis wszystkich mikstur, jakie uwarzono.

- Macie spis wszystkich mikstur, o których się dowiedzieliście. Nie sądzę, żeby ktokolwiek inny osiągnął ten poziom, więc jest to pewnie absolutny unikat, o którym wiemy TYLKO my.

W każdym razie, zanim ją wypiłem wahałem się, dosłownie, kilka lat. Bałem się po prostu, ale chyba ciekawość była silniejsza, bowiem w tym czasie stworzyłem aparaturę, która podtrzymywałaby moje ciało przy życiu.

Bo widzisz, śmierć to nic innego jak opuszczenie ciała przez duszę. I właśnie tak działa ta mikstura: na kilka godzin odrywa duszę od ciała.

W końcu zdecydowałem. Przybiegłem tu i wypiłem z miejsca całość. Zanim zapytasz: smakowała nieco jak rosół pomieszany z sokiem jabłkowym, do którego ktoś wsypał garść cynamonu.

Jej działanie było błyskawiczne. Zobaczyłem jak moje ciało się przewraca, ale JA nie. Byłem już poza nim!

I wtedy ją zobaczyłem: czarną, w kapturze, z białym mieczem na plecach i białą kosą w rękach. Tak, to była Śmierć. Jej głos... - tutaj głos Qwera zrobił się nieco wyższy - był jak tysiąc igieł w mym sercu! A mówiła wiele... o posłańcu, o wiadomości...

Jak się pewnie domyślasz, wtedy wiedziałem już, że po śmierci coś jest.

Mój hmm... przewodnik zabrał mnie w coś w rodzaju podróży. Co ciekawe, nie zorientowała się, że tak naprawdę nie jestem martwy, ale do tego jeszcze wrócę.

W każdym razie: podczas tej podróży udało mi się wiele zobaczyć. Trochę z tego sobie pożyczyłem...

- Ukradłeś? - przerwał mu Malice. Naprawdę interesował go przebieg tej historii; nawet jeśli było to całkowite kłamstwo, sposób w jaki mówił o tym Qwer czynił je nad wyraz prawdziwym.

- Pożyczyłem. Myślę, że to po tym zorientowała się, że coś jest nie tak. Nie wiem, co się stało, usłyszałem tylko odgłos takiej wściekłości, że nie potrafię go opisać. Obudziłem się na podłodze, a wokół mnie leżały te kartki - wskazał na biurko. - Od tamtego czasu tłumaczę sekrety samej Śmierci, a ona sama na mnie poluje.

Chwila ciszy.

- Śmierć na ciebie poluje, bo ukradłeś jej sekrety - powiedział powoli Malice. Brzmiało to wybitnie nieprawdopodobnie, wręcz głupio.

- Cóż, myślę, że nie chodzi o sam fakt ich kradzieży. To nieco bardziej skomplikowane.

Widzisz, za każdą przeprawioną duszę, Śmierć otrzymuje Moc, Potencjał. Są też inne sposoby na jej otrzymanie i również one zapisane są wśród tych pokrętnych zdań. Ten kto zdobędzie tę Moc, stanie się od niej potężniejszy i będzie mógł ją pokonać, zająć jej miejsce i samemu przeprowadzając dusze przejmować ich Potencjał. Innymi słowy - uśmiechnął się lekko - Śmierć jest po prostu zazdrosna.

- Jeśli tak, to dlaczego sam nie uzyskasz tej mocy i jej nie zniszczysz? Znasz przecież sposoby, sam je ukradłeś...

- To nie takie proste. Wszystko to zapisane jest w sposób uniemożliwiający poznanie konkretów przed poznaniem całości. Jeśli nie wie się wszystkiego, można źle zrozumieć instrukcje i zacząć, dla przykładu, traktować ją jak boga: składać jej ofiary i tego typu rzeczy, a musisz wiedzieć, że ona tego bardzo nie lubi.

- W takim razie dlaczego Śmierć po prostu cię nie zniszczy? W końcu jest potężniejsza od ciebie.

- Owszem, jest i to dużo. Na swoje nieszczęście obowiązują ją pewne prawa. Nie może w tym świecie pojawić się w swojej prawdziwej postaci. Musi upodobnić się do człowieka, co czyni ją śmiertelną. Ponadto, pod taką postacią zabroniono jej używać mocy. Jednak jej nie odebrano, więc można ją wyczuć. Nawet ty byłbyś w stanie. A wtedy grozi jej niebezpieczeństwo. Ona nie jest głupia...

- Więc nie masz się czego bać...

- Teoretycznie nie. Śmierć mnie jeszcze nie znalazła; gdybym użył dużo Mocy na raz, zaraz wiedziałaby gdzie się ukrywam. Ale to się stanie, bo to nieuniknione, a wtedy... nie musi mnie zabijać, ma inne sposoby ukarania - wzdrygnął się.

Malice milczał. Czy to może być prawda? Choć wiedział, że NIE może, to jakaś cząstka świadomości powtarzała mu "pytaj dalej".

- Mówisz o tym Potencjale, Mocy, której źródłem jest dusza... czy ja też...

- Choć jesteś wielokrotnie silniejszy od przeciętnych, nie uda ci się jej użyć w fizyczny sposób - wskazał brodą na świecę - nawet poruszenie ją czy zapalenie knota wymaga wielokrotnie więcej niż jesteś w stanie przekazać. Nawet nie pojawiłby się dymek.

- A dlaczego Potencjał?

- Im więcej go masz, tym więcej jesteś w stanie go zdobyć. Ciekawe, prawda? A tak w ogóle, sam wymyśliłem tę nazwę! - uśmiechnął się z dumą.

Wstał i podszedł do ściany.

- Wiesz, powoli zaczyna już świtać. Co powiesz na krótką przechadzkę? Będziesz mógł zapytać mnie o co tylko zechcesz.

Malice przytaknął tylko głową. Był zbyt zajęty analizowaniem tego, co usłyszał. Śmierć poluje na tego człowieka? I on używa jakiejś tajemniczej Mocy? Mocy zapewnianej przez duszę? Brzmiało to naprawdę dziwnie.

Nagle uderzył go lekki chłód poranka. Wyszli na zewnątrz. Słońce istotnie wschodziło, ale wciąż panowała szarość. Ruszyli ścieżką wokół rezydencji.

- Więc ta Śmierć nosi kaptur... Czy ktoś widział jej prawdziwą postać? - zadał pytanie Malice; czuł, że zada ich jeszcze wiele.

- Tak, był taki jeden... zapomniałem jego imienia… miało chyba coś wspólnego z jakąś rybą... w sumie to bez znaczenia. Niestety przez swoją głupotę ściągnął na siebie jej gniew: swoje spotkanie zrelacjonował w wierszu - odpowiedział. - Wiersz istnieje do dzisiaj, może nawet go czytałeś, mam go w zbiorze, później poszukam. Ahh, ta poezja... niczym kobieta, niejednego już zgubiła - dodał, jakby rozmarzony, a po chwili zaśmiał się z tego.

- Mówisz, że on się jej naraził, ale musi być ktoś wyżej, bo tych ograniczeń, o których wspominałeś nie nałożyła na siebie sama, prawda?

Qwer jakby lekko się przestraszył. Odpowiedział powoli, oszczędzając słowa:

- Tak, mówi się, że jest ktoś nad nią. Wolałbym o tym nie mówić, bo tylko myśląc o tym wielu straciło już zmysły, poza tym sam niewiele wiem. Był jeden taki, szaleniec ze wschodu, co napisał o tym księgę, ale jej nie znajdziesz nigdzie… To plugawa rzecz, nigdy nie miałem jej w rękach i nie chcę mieć!

Poranna rosa zdążyła już zniechęcić Malice'a do spacerów o tak wczesnej porze. Jego nieprzywykłe buty przemokły, tak więc doświadczył jednego z najgorszych uczuć świata: uczucia mokrych skarpet. Postanowił zadać Qwerowi ostatnie pytanie:

- Ale czego ty właściwie chcesz ode mnie?

- No tak, to ważne. Jak już wiesz są dwa - z braku lepszego słowa - światy: żywych, czyli nasz, i martwych, zwany Wielką Pustką, jej domena. W naszym świecie nie może używać Mocy i jest śmiertelna, więc tu nic mi nie grozi, nie odważy się tu zejść. Do Pustki nie wejdę ja, ponieważ tam ona może użyć pełnego Potencjału, nieskończenie silniejszego od mojego. Ponadto mój jest tam znacznie ograniczony.

Jest jednak jeszcze trzecia możliwość. Niemal od razu wiedziałem, że możesz mi w tym pomóc. Otóż we śnie osoby trzeciej i ja i ona będziemy móc użyć pełnej Mocy.

Jorhan pomyślał "chwila...

- Co?!

- Jesteś Konstruktorem, Malice! Tylko oni miewają sny jak ty. To bardzo, bardzo rzadka umiejętność.

- Sny jak ja?

- Mogące przybierać określoną formę. Możesz tworzyć całe światy, Malice!

- Więc musiałbym...

- Musisz tylko usnąć, resztę załatwię ja. Oczywiście jeśli się zgodzisz...

V

 

Przechadzał się po domostwie zaglądając do każdych drzwi. Czym więcej ich otworzył, tym bardziej był zaskoczony. Czego w tym domu nie było - pokoje gościnne, pokoje z wannami, sala balowa, kuchnie, spiżarnie - a wszystko bogato umeblowane w najlepsze możliwe sposoby. I wielkie. Od zewnątrz budowla nie oddawała swojego wewnętrznego ogromu. Mógłby wędrować po nim od świtu do zmierzchu, a i tak nie zwiedziłby całego.

Przechadzał się, bo miał wiele do przemyślenia. "Więc to, co ja wiedziałem o świecie jest tylko częściowo prawdą... Śmierć żyje, Moc zwana Potencjałem istnieje, dusza zamieszkuje ciało. I Qwer, ostatni spośród Alchemików, potrzebuje mojej pomocy, bo sam nie może stworzyć śniącego świata? To brzmi tak głupio".

Qwer siedział przy biurku i tłumaczył zwoje, gdy usłyszał pukanie do drzwi.

- Proszę.

Do gabinetu wszedł Malice. Zbliżył się do Qwera i powiedział tylko:

- Zgoda, pomogę ci.

VI

 

Czy rozsądniej jest zostawić rodzinę na pastwę ewentualnych drapieżników i martwić się cały czas, że kiedy się wróci będą martwi czy zostać z nimi i razem umrzeć z głodu? To pytanie zaprzątałoby głowę każdemu człowiekowi. Ale ojciec-wiewiórka nie ma takiego dylematu. Kieruje nim instynkt, więc wyskoczył z domku na drzewie, aby poszukać więcej strawy dla swoich dzieci i matki-wiewiórki. Był to już ostatni wypad tego dnia, bowiem zapadał już zmierzch. Cienie wyraźnie się wydłużyły, a słońce miało za chwilę schować się za koronami drzew. Zwinnie przeskakiwał między drzewami biegnąc do swojego ulubionego miejsca, w którym pokarmu było pod dostatkiem. Jak zwykle zobaczył ludzki dom, i choć zwykle omijał go z daleka (nie mieszał się w ludzkie życie, miał też nadzieję, że człowiek, który tam mieszkał, nie będzie mieszał się w życie jego i jego rodziny), dziś, widząc ile kasztanów leży na jego dachu, postanowił tam zdobyć część pożywienia.

Skąpana w świetle zachodzącego słońca rezydencja wyglądała pięknie. Nie przejmował się tym: w końcu jego gniazdko jest jeszcze ładniejsze. Wykonał daleki skok i w chwilę znalazł się na jednym z kilku poziomych elementów dachu. Wtedy usłyszał jakieś głosy. Teraz już kierowany wyłącznie zwierzęcą odmianą ciekawości podszedł do krawędzi dachu.

Na balkonie poniżej znajdowało się dwóch ludzi - mężczyzn. Jeden siedział na czymś w rodzaju sofy, wyraźnie przeznaczonej do spania, drugi natomiast przelewał jakiś płyn do buteleczek. Na płaskim stole leżał lekko zakrzywiony miecz. Człowiek z buteleczką podniósł go i podszedł do drugiego.

- Masz, wypij to. Twój sen będzie trwalszy, a mi pozwoli w nim uczestniczyć. Według moich wyliczeń będzie działał około sześciu do dziesięciu godzin.

- Czego mogę się spodziewać? - wziął buteleczkę, ale nie wypił zawartości.

- To się okaż, zależy jak bardzo pokręcony jesteś - uśmiechnął się, zapewne żeby dodać mu otuchy.

- Ona na pewno tam będzie?

- Po tym co zrobię, na pewno.

Ten siedzący wychylił buteleczkę. Rzucił ją na ziemię i położył się.

- Powodzenia.

Zamknął oczy, a jego oddech szybko stał się głęboki. Zasnął.

Drugi człowiek wstał. Schował miecz i wyciągnął obie ręce w kierunku, z którego widać było jeszcze resztkę słońca: jedną dłoń trzymał zgiętą blisko głowy, drugą wyprostowaną.

- Nieograniczona moc... Szkoda.

Słońce zaczęło uciekać z nieboskłonu szybciej niż zwykle. Co się dzieje? Ojciec-Wiewiórka w popłochu skoczył z dachu na drzewo, teraz oświetlone już księżycem. Nigdy już tam nie wrócił.

- No, myślę, że przyspieszyłem nieco twoje poszukiwania...

 

VII

Malice stał w jakimś nieokreślonym budynku. Nie wiedział skąd się tam wziął, nie wiedział też gdzie właściwie jest. W głowie majaczyły mu jakieś obrazy, ale czy to naprawdę...

- Nieźle Malice, udało ci się.

Obok niego stał Qwer. Uśmiechał się.

- Więc to jest sen? - zapytał go.

-Tak. I to chyba nawet moja sala wejściowa. No, no, no, muszę przyznać, że nieźle ci to wyszło, ale kreatywnością się nie popisałeś.

Istotnie stali w wejściowej sali rezydencji Qwera. Jednakże coś było inaczej. Na podłodze nie leżały żadne przedmioty, stoliki ani posągi, a wszystkie obrazy wisiały odwrócone do góry nogami. Wyglądało to niesamowicie, a jednocześnie dość upiornie.

- Wyciągnij fajkę, Malice - rozkazał Qwer, przyglądając się obrazom.

Malice, choć nie wiedział po co, spełnił rozkaz.

- A teraz ją puść.

Rozluźnił chwyt, a fajka wypadła mu z dłoni. Lecz zamiast upaść na ziemię, poleciała w górę, po chwili uderzając o sufit. Malice oniemiał, a Qwer rzucił:

- Interesujące - a zobaczywszy zdziwioną minę towarzysza dodał - mówiłem, że to może być dziwne.

Malice przestał go jednak słuchać. Wpatrywał się w szczyt schodów.

Stała tam. Wysoka, zakapturzona, z kosą w ręce. Budząca grozę i respekt. A wokół niej była ciemność.

- Minął już czas twoich ucieczek.

Jej głos było słychać wszędzie, choć nie wydobywał się spod kaptura. Tak jakby każda cząsteczka powietrza przekazywała jej słowa.

Qwer nic nie powiedział. Wyciągnął miecz i odepchnął Malice'a. Podniósł klingę w górę, a powietrze wokół niej zawirowało. Ostrze rozjarzyło się niebieskawym płomieniem, czemu towarzyszył donośny trzask.

- Więc postanowiłeś walczyć...

Zewsząd zaczął dobiegać ich śmiech i chichot. Malice rozejrzał się i zauważył, że to postacie z obrazów, pomimo, że wisiały głowami w dół, wyśmiewały właściciela domu.

Qwer nie zwrócił na to żadnej uwagi. Jego miecz płonął, gotowy w każdej chwili rozpocząć walkę.

- Twoja ignorancja prowadzi cię do zguby.

Po tych słowach Śmierć wyciągnęła miecz, a kosa znikła. Jakby ze ścian zaczęła wydobywać się muzyka: skrzypce, bębny, chórki. Nie była to zwykła muzyka, ale ogarnięta szaleństwem, jakby grała ją orkiestra dyrygowana przez samą Śmierć lub inny twór nicości. Wdzierała się głęboko w umysł, zatruwając zmysły Malice'a, który liczył, że ta muzyka nie oddziałuje tak na Gospodarza domu jak na niego.

Śmierć skoczyła ze szczytu schodów wprost na Qwera. Ten zrobił unik, zakręcił się, tworząc mieczem smugę rozgrzanego powietrza i ciął od dołu. Spudłował. Śmierć półobrotem nabrała impetu i uderzyła prostym, lecz potężnym pchnięciem. Jednak Qwer zbił miecz i uderzył od dołu, kolejny raz pudłując.

Oboje poruszali się znacznie szybciej niż jakikolwiek człowiek, a ich zamachy były tak silne, że Malice czuł tworzone nimi podmuchy powietrza. Mimo to był zaskoczony, a w głębi duszy też nieco zawiedziony: spodziewał się czegoś więcej niż zwykłej walki na miecze, zwłaszcza po tym co zostało mu powiedziane o Mocy.

Jakby reagując na jego myśli Śmierć uderzyła poziomo. Qwer sparował, ale siła uderzenia pchnęła go daleko w tył. Śmierć jednakże nie skoczyła, aby wykorzystać ten moment i zakończyć walkę, a stała jedynie tam gdzie zadała cios. Qwer otrząsnął się, wskazał ręką na wielkie lustro i wykonał ruch jakby chciał rzucić nim w przeciwnika. Lustro zerwało się ze ściany i pomknęło w Śmierć. Ta jednak jednym, leniwym ruchem ręki sprawiła, że najpierw lustro niemal zatrzymało się, a potem rozpękło na setki małych kawałeczków. Nie przewidziała jednak widocznie tego, że tuż za lustrem poleci płonący miecz. Sparowała go, lecz na Qwera, który był tuż przy niej, nie miała odpowiedzi.

Uderzył ją pięścią, wyraźnie pomagając sobie Potencjałem, gdyż Śmierć odleciała, zatrzymując się dopiero na ścianie.

Co dziwne, normalnie wstała i nie spadła. Wyglądało na to, że w tym świecie grawitacja nie jest po prostu odwrócona.

Qwer przywołał miecz i ruszył do niej, również wchodząc po ścianie, jakby była podłogą.

Walka rozgorzała na nowo. Miecze obracały się z niesamowitą szybkością, przypominając bardziej dwie smugi niż kawałki metalu (czy tego, z czego zrobiony był miecz Śmierci). Qwer kręcił się, skakał, atakował i unikał ciosów, depcząc swoje obrazy, ale Malice nie mógł oprzeć się wrażeniu, że przeciwnik, pomimo znacznie większych gabarytów, porusza się szybciej, a jego ciosy są bardziej precyzyjne. Wydawało mu się, że kostucha jedynie bawi się z Qwerem i może w każdym momencie zakończyć walkę. Na dodatek z każdym ciosem, unikiem czy blokiem, kolejny Qwer zdawał się wykonywać ułameczek sekundy wolniej. Słabł i niewątpliwie zauważyli to wszyscy tam obecni.

Byli już bardzo wysoko, tuż pod sufitem, kiedy Śmierć wyciągnęła dłoń i po prostu przyciągnęła go do siebie, tak jak on wcześniej swój miecz. Wisiał przed nią, wierzgając nogami, jedną ręką trzymając swoją broń, drugą trzymając swe gardło.

- Nie jesteś godzien takiej siły.

Wykonała powolny ruch ręką w kierunku ziemi, a on pomknął ku podłodze jak pocisk.

- Nie! - krzyknął przed zderzeniem.

Zatrzymał się tuż nad podłogą. Qwer, choć według Śmierci nie zasługiwał na Moc, posiadał jej sporo.

Skoczył, a raczej poleciał, z powrotem do walki, ponownie zasypując przeciwnika gradem uderzeń, które z łatwością były odpierane.

Teraz Śmierć przeszła do ofensywy. Wykonała kilka uderzeń i podcięła go, tak że Qwer leżał pośród obrazów na plecach. Wzniosła miecz, składając się do ostatniego ciosu. Wiedział, że nie ma szans podnieść się na czas, aby uniknąć ciosu. Niemal instynktownie ruszył ręką w kierunku sufitu i odepchnął się od niego Mocą. Potężny, potężniejszy niż poprzednie, cios trafił w podłogę-ścianę, lecz on zdążył odjechać.

Podniósł się i zobaczył, że tak potężne uderzenie było ponad wytrzymałość tamtejszej ściany. Zaczęła się kruszyć; w końcu pękła w chmurze pyłu, a walczący polecieli w dół, przynajmniej według działającej dla nich grawitacji.

Szczęśliwie zatrzymały ich dziesiątki obrazów, które teraz za sprawą Mocy obu połączyły się w nieco większe platformy i krążyły nad pustką. Za ścianą, która pękła, nie było bowiem kolejnych pomieszczeń ani zewnętrznego świata. Nie było tam nic, czarna, złowroga pustka.

Qwer przeskoczył na obraz bliżej Śmierci i uderzył płasko, następnie piruetem przeleciał na kolejny i znowu uderzył, również płaskim cięciem. Oba ciosy zostały sparowane. Teraz przyszła kolej na Śmierć. Ruszyła do ataku; jej uderzenie były już widocznie silniejsze i trafiały bliżej celu,. Qwer wyraźnie już osłabł, więc nie próbował nawet blokować, ale unikał ich tylko przeskokami z obrazu na obraz i piruetami. Cały czas próbował też atakować, ale zdał sobie już chyba sprawę, że nie wygra. O ile wygrana w ogóle była jego celem.

Nie poddał się, bynajmniej. Nawet parę kolejnych ciosów zdawało się być silniejsze, ale Moc Ostatniego Posłańca była niepokonana.

Potężnym ciosem wybiła mu miecz z ręki i chwyciła Potencjałem. Jasny płomień natychmiast zblakł, a chwilę potem zgasł całkowicie. Wtedy miecz rozpadł się, tak jak wcześniej lustro.

Kolejny cios była tak silny, że Qwer przeleciał wiele metrów i w końcu upadł na podłogę, teraz już tę właściwą.

Jak to się stało, że takie uderzenie go nie zabiło? Malice tego nie wiedział. Wiedział natomiast, że Qwer przegrał. Walka była skończona.

Śmierć pojawiła się w czarnej mgiełce przy drzwiach i powoli ruszyła w stronę jeszcze drgającego Qwera. Jej miecz zniknął, a w jego miejsce znów zawitała kosa.

- Co ty sobie myślałeś, wyzywając mnie w ten sposób? Że możesz wygrać? - mówiła wciąż się zbliżając. - Sądziłeś, że możesz mnie okraść, a potem żyć i umrzeć bez konsekwencji? Myliłeś się; zawsze są konsekwencje!

Stała tuż nad nim.

- Nie możesz się ze mną równać, a chciałeś zając moje miejsce... Spójrz na mnie, ani razu mnie nie zraniłeś!

Uniosła kosę chcąc zadać ostatni cios.

I wówczas Qwer ruchem niemal niezauważalnym dla oka podniósł się i wbił ukryty wcześniej sztylet w miejsce, w którym powinno znajdować się udo.

Dźwięku jaki wydała raniona Śmierć nie da się opisać słowami wymyślonymi przez ludzi. Cofnęła się błyskawicznie i zniknęła w czarnej chmurze, czemu towarzyszył odgłos wiatru opuszczającego pokój przez nieduży otwór.

Nastała cisza.

Malice nie wiedział, co robić. Podbiegł do Qwera, zaraz gdy ten z powrotem legł na ziemi. Przez ranę w okolicach żeber krew płynęła czerwonym strumieniem. Kiedy tylko Malice się zbliżył, zaczęła wznosić się ku sufitowi.

- Interesujące, prawda - mówił Qwer, obserwując wznoszącą się w górę krew. - Nie, przestań, to ciało jest zniszczone; ważne, że dusza bezpieczna - zareagował, kiedy Malice zaczął przykładać do rany elementy swojego ubioru. - Odejdę w spokoju. Taki był plan, wiedziałem, że jej nie pokonam. Wybacz, że ci nie powiedziałem, ale wówczas ona dowiedziałaby się i nic by z tego nie wyszło.

- Więc to koniec? Co teraz będzie?

- Tak, to koniec. Ktoś z Duszą jak moja nie potrzebuje przewodnika w tej podróży, więc nie zamierzam czekać aż Śmierć tu wróci - powiedział i uśmiechnął się złośliwie. - Tak po prawdzie, ona teraz będzie mieć większy problem niż ja: regeneracja po ranie od tego sztyletu zajmie jej kilka dni. Ciekawe jak na to zareagują...

Nie można już było nic zrobić. Śmierć Qwera przestała być kwestią "czy", a stała się kwestią "kiedy".

- Słuchaj mnie uważnie: dokończ tłumaczenia. Zajmij moje miejsce i wzrośnij potęgą, ale pamiętaj, by poszukując mroku, nie zatracić własnego światła...

Po tych zagadkowych słowach zamknął oczy i już ich nie otworzył.

 

VII

Kiedy się obudził słońce zdążyło już zajść. Leżał przez chwilę, zastanawiając się ile to wszystko trwało, gdyż według jego wyliczeń słońce powinno teraz wschodzić, nie odwrotnie.

Z lasu dobiegały jakieś głosy, krzyki. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to ludzie głośno się przemieszczają, przy czym głosy słychać było coraz wyraźniej.

Wstał, westchnął i spojrzał na ciało Qwera. Kim on właściwie był?

"Nie zapytałem, co właściwie stało się z jego bratem... Zresztą, jak to w ogóle możliwe, że byli braćmi, o ile w ogóle nimi byli..."

Pochylił się nad nim i przepiął jego miecz do swojego boku. Ubrał swój płaszcz i kapelusz, po czym poszedł przywitać gości, gdyż ich głosy słychać było już bardzo wyraźnie. Rozmyślając, co będzie dalej stanął przed wrotami rezydencji i otworzył je.

W ogrodzie, przed drzwiami, stał tłum ludzi z pochodniami, widłami, naostrzonymi kołkami, siekierami i innymi rodzajami domowej broni. Kiedy tylko go ujrzeli, zamilkli, a na ich twarze wypełzł strach.

- Czego chcecie, dobrzy ludzie? - zawołał Malice.

przez chwilę nie było żadnej reakcji, po czym z tłumu wyszedł jeden z ludzi, w którym Malice rozpoznał grabarza. Odezwał się on donośnie:

- Szukamy czarownika, który tu mieszka i zamienia noc w dzień! Na pal go nabijemy!

"Więc to stąd moje zaburzenia poczucia czasu... Czy to w ten sposób ją wyzwałeś?"

- Nie ma tu nikogo poza mną... Odejdźcie z moich ziem! Tu nic dobrego was nie czeka...

Odwrócił się, wszedł z powrotem do środka i zamknął drzwi. Przez szparę między nimi zdążył zobaczyć jeszcze ich przerażone twarze, po czym ogarnął go półmrok sali wejściowej pięknej rezydencji.

 

Ps. Za radą komentarza w poprzednim opowiadaniu, podzieliłem to na dwie części, co chyba nie jest złym pomysłem w obliczu tego, że to jest nieco dłuższe niż poprzednie. W tekście pojawia się kilka nawiązań do książek, filmów lub gier, część dość subtelne, część bezpośrednie. Mówię tak, żebyście nie myśleli, że to jakiś plagiat czy coś :) Jak znajdziecie jakieś, to dajcie w komentarzu, hehe

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania