Poprzednie częściKres Bogów

Kres Bogów: Perun

Cel był idealnie ustawiony aż prosił się o śmierć. Niestety nie takie było jego zadanie. Perun miał dokonać zwiadu by poznać zamiary wroga a nie go zabić i narazić mutantów na, i tak nieuniknioną, eksterminacje. Mutant leżał na wzniesieniu oddalonym o sto metrów od siedziby Syndykatu. W ręku trzymał lornetkę a w uszach miał słuchawkę połączoną satelitarnie z podsłuchem przyczepionym do posągu przez Jean.

Perun nie lubił wspomnień z Jean. Była piękna. Za piękna. Wiedział że ona nie może się dowiedzieć, straciłby przyjaciółkę której tak bardzo potrzebował. W dodatku dziewczyna kochała Erica, najlepszego przyjaciela którego kiedykolwiek miał a to przez niego Eric nie żyje. Gdyby tylko mógł cofnąć czas. Eric był by teraz z nim i obaj walczyli by z Syndykatem. Cholerna kłótnia poróżniła go z jedynym mutantem który się go nie bał, który go rozumiał. Jak dziś pamięta ich pierwsze spotkanie. Było to spotkanie Anonimowych Mutantów. Perun siedział jak zwykle sam, oddalony od reszty. To właśnie Eric przerwał jego samotność. Podszedł do Peruna i kulturalnie spytał czy może usiąść. Oczywiście Peru nie odpowiedział, jednak Eric usiadł i podając mu rękę przedstawił się. Jednak to nie rozpoczęło ich przyjaźni. Pewnego razu, po spotkaniu Eric zobaczył jak napakowani dresiarze spuszczają łomot Perunowi, a ten nie jest w stanie się bronić. Eric bez wahania użył swojej mocy by odgonić napastników. Był za młody by ich zbić, ale większość ludzi i tak ucieka na widok kul ognia świstających im koło głowy. Po tamtym występku Perun i Eric wszędzie chodzili razem. No prawie wszędzie.

Nagle mutant został wyrwany ze swoich wspomnień. Pluskwa zaczęła przesyłać pierwsze słowa Roberta Johansona, szefa Syndykatu i największego zwyrodnialca na tej ziemi. Perun poprawił słuchawkę. Minęło może z dziesięć minut jak cała zbiórka sie zakończyła. Jednak mutantowi czegoś brakowało, coś ominął. Coś ważnego. Ta myśl była z nim przez całą drogę powrotną.

***

Czas leciał nieubłaganie. Perun leżał na swoim łóżku wpatrzony w sufit. Prócz pajęczyny i kilku śladów po zabitych owadach, pył całkiem normalny. Ale czego można się spodziewać po jednym z najlepszych pokoi w całej bazie. To przecież tylko czterdzieści metrów kwadratowych powierzchni, kilka krzeseł wysokiej jakości, miękkie łóżko z baldachimem oraz prywatna kuchnia i łazienka. W końcu Perun był tylko najbardziej szanowanym i jednym z najsilniejszych mutantów w całym ZRM. Ale to tylko szczegół, których nienawidził. Według niego plan ze szczegółami, to zły plan. Chyba że ten plan wymyśliła Jean, wtedy mógł słuchać szczegółów bez końca.

Po całym pomieszczeniu rozniósł się głos z mikrofonu. To była Jean. Wzywała go do salonu. Za każdym razem gdy ją widział chciał jej powiedzieć co czuje. Bał się. To jedyne czego się bał. Nie licząc różowych jednorożców, tych bał się okropnie. Tego pamiętnego maja był z rodzicami w cyrku. Jeden z jednorożców przez przypadek wbił mu swój róg w odbyt. Pięć godzin mu go wyciągali. Miał pięć lat. Przez to również nienawidził cyfry pięć. Pięć lat, piąty miesiąc, pięć godzin. Trauma do końca życia.

Perun był już w salonie. Jean przywitała go pocałunkiem w policzek. Była słodka. Czekoladowe włosy zawsze związane w kok i niebieskie oczy były jego ulubionym zestawem. Chyba że ktoś kazałby mu je jeść to już niekoniecznie. Oprócz Jean Byli tam jeszcze Wiliam Dark, bogaty człowiek biznesu z lokami w każdą stronę, oraz James Newuall, tutejszy haker. Perun czuł się przy nich dziwnie. Mimo że w nazwie ich organizacji wyraźnie stoi słowo "mutantów" to Jean i James byli ludźmi a Dark był mutatem czyli człowiekiem który urodził się bez mocy, a swoją nabył przez działanie zewnętrzne. Cała czwórka podeszła do ogromnego stołu na środku pomieszczenia. Jean stanęła obok Peruna, a James I Dark na przeciwko nich.

- Perunie, przejrzeliśmy to co nam przyniosłeś i dowiedzieliśmy się sporo rzeczy - odezwał się Dark. Miał gładki, męski głos. Słychać było że nie pochodzi z biednej rodziny.

- Jestem gotowy- rzekł Perun zerkając na Jean.

- Na co? Nie myślisz chyba że wyślemy cię do Bostonu, to był by dla ciebie wyrok śmierci -odezwał sie James. On ewidentnie był biedniejszy od Willa. Słychać było ten brak akcentu którego używali bogacze.

- Taką miałem nadzieje- sypnął pod nosem Perun, gdy poczuł jak Jean staje mu obcasem na stopę. Nie był to duży obcas, ale wystarczyło by go zabolało.

- Perunie, ty i panna Jean macie specjalną misje - kontynuował Dark. - Pojedziecie do New Jersey, tam będzie czekał na was mój dostawca, przywiezie wam broń i trochę zapasów niezbędnych do przetrwania - Dark podszedł do Peruna i zmierzył go wzrokiem.

- Ale pan przed wyjazdem powinien zmienić ubrania bo nie wygląda pan jak najgroźniejszy mutant tylko najgorszy żul, bez urazy dla żulów - Dark machnął ręką wołając Jamesa po czym obaj wyszli. Ubranie Peruna rzeczywiście czyste nie było. Skórzane buty z czarnych zrobiły się brązowe od błota, niebieskie jeansy również upaćkane były w błocie, a bluza była cała we krwi, jego i jego wrogów.

- Jean Zgodziłaś się na to? - Perun spojrzał na nią załamany całą sytuacją

- A masz jakieś lepsze zajęcia, musimy tam polecieć, te zasoby naprawdę nam są potrzebne - rzuciła Jean zaplatając ręce

- Dlaczego akurat my? To dziwne - Perun oparł się o stół i zaczął przyglądać się mapie. Wszędzie były oznaczone znane im posterunki Syndykatu. Z powodu że były czerwone, mapa wyglądała jakby ją ktoś farbą pomalował.

- Nie mam Pojęcia, ale skoro już wszystko jest załatwione to lecimy, ale najpierw idziesz się przebrać - Jean wypchnęła Peruna z salonu posyłając zanim pocałunek. Gdy zamknęła drzwi mutant udał że go łapie. Uśmiechnął się lekko i poszedł do siebie.

***

Perun przyszedł na lotnisko. Ubrany w dość podobnie do wcześniejszego zestawu. Bluza zamieniła się w czarna skórzaną kurtkę z kapturem, spodnie dalej były jeansowe tylko teraz w kolorze granatu a buty były te same tylko wyszorowane i wypastowane przez co wyglądały jak nowe.

Jean siedziała już w czteroosobowym samolocie. On, ona i pilot pomyślał Perun. Zabrzmiało to jak tytuł jakiejś słabej komedii romantycznej. Mutant wszedł do maszyny, przywitał się z pilotem i usiadł obok Jean.

- Co ty? Miałeś sie przebrać a nie zrobić ubgrade bluzy - dziewczyna zachichotała. Pilot odpalił silniki i wzbił się w przestworza.

Lecieli około godziny, gdy zrobiło się strasznie ciemno. Na radarach nie było żadnego zaznaczonego zagrożenia. Jean przytuliła się do ręki Peruna. Od kiedy pamięta dziewczyna bała się wysokości. Peruna był szczęśliwy, ale czuł że coś się zdarzy. Długo nie musiał czekać. W ich samolot trafiła rakieta. Jean zerwała się bardziej przerażona niż wcześniej. Samolot wpadł w turbulencje, zaczęło nim kołować i kręcić. Dość szybko spadli. Kobieta uderzyła głową o dawną podłogę samolotu tracąc przytomność. Pilot był martwy. Perun ostatnimi siłami wyciągnął ją z płonącego wraku. Gdy byli dostatecznie daleko sprawdził czy dziewczyna oddycha. Na szczęście tak, ale to nie był teraz powód o radości. Zza chmury dymu wyłoniła się grupa żołnierzy Syndykatu. Perun wstał ale oberwał w tył głowy. Ostatnie co pamiętał to dwóch mężczyzna zabierających Jean.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania