Poprzednie częściKres Bogów

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Kres Bogów: Red Speed

Drzwi były uchylone. Elix spojrzała na Coego. W jej spojrzeniu nie było nienawiści, ale można by rzec że była w nim troska. Jednak nie trwała długo. Dziewczyna uderzyła go łokciem w żebra. Coe zgiął się w pół. Pani kapitan z pewnością umiała o siebie zadbać. Speedster zrozumiał że to "przyjacielskie szturchnięcie" oznaczało "właź do środka i sprawdź teren, mutancie". Mężczyzna wbiegł do pomieszczenia z prędkością dwustu dziewięćdziesięciu dziewięciu tysięcy siedemset dziewięćdziesięciu trzech kilometrów na sekundę. W pomieszczeniu nikogo nie było. W pomieszczeniu nic nie było. Tylko ściany, sufit i podłoga. Nawet drzwi zabrali.

 

- Elix, melduje że w pomieszczeniu pustki jak u ciebie w głowie - powiedział Coe podbiegając przed twarz dziewczyny. Mimo super refleksu nie zdołał zobaczyć jak w jego stronę leci jej dłoń. Dostał w twarz tak mocno że oczy odwróciły mu się w drugą stronę. Padł na kamienną podłogę, a kobieta zgrabnie przeszła nad jego ciałem. Jack pomógł mu wstać..

 

- Jesteśmy w nowym domu dzieciaki - Elix rozłożyła ręce by pokazać nową przestrzeń. Zniszczone ściany, brak ogrzewania i zabite dechami okna. Raj na ziemi.

 

Ares, Crock i Jack Siedli na podłodze przy drzwiach i rozpalili ognisko z wyłamanych paneli. Nie mieli na sobie pancerzy więc było im znacznie zimniej. Coe i Elix siedzieli oddaleni nawet na siebie nie patrząc. Mimo zimna kobieta siedziała niewzruszona za to czerwony telepał się jak galareta.

 

- Przypomniałam sobie - powiedziała kobieta grzebiąc w torbie - Mam dla was zabawki - Elix wyciągnęła pięć dziwnych rękawic. Były długie tak po sam łokieć, zrobione ze skóry z ekranem przeczepionym na górze. Podała każdemu po jednej.

 

- Co to robi? - zapytał Ares.

 

- Te rękawice przechowują zbroje, potrafią je nałożyć na wasze ciało w dziesięć sekund - odpowiedziała kobieta nakładając swoją rękawiczkę.

 

- A co z bronią? Nie dali nam nic przed wyjazdem - Crock spojrzał na leżący przed nim przedmiot.

 

- Broń mam ja - odrzekł Coe. Wstał wyciągnął się i wybiegł z pomieszczenia. Nie minęła minuta jak wrócił z torbą podróżniczą.

 

- Skąd ty to wiozłeś? - spytał Jack.

 

- Nie ważne, ważne że wziąłem - mężczyzna wyjął z torby dwa rewolwery i kilka noży do rzucania po czym podał je Elix puszczając do niej oczko. Kapitan zaskoczona sytuacją w której się znalazła nie odpowiedziała nic. Następnie wyjął strzelbę i podał ją Crockowi. Później karabin snajperski i rewolwer który dał Aresowi, a ostatnią broń Jack'owi. Był to zwykły karabin szturmowy.

 

***

 

Dzień był piękny. Cała ekipa szła przez miasto rozkoszując się jego pięknem. Tylko Coe był jakiś nie swój. Co chwila zerkał za siebie wypatrując wrogów. Idąc tak strasznie zachciało im się jeść. Nawet twarda kapitan co jakiś czas szukała sklepu. W końcu znaleźli restauracje. Weszli do niej i usiedli przy stoliku w kącie obok okna z którego było widać całą ulice. Wszyscy prócz Coego wzięli karty dań.

 

- Co chcecie? Wybierajcie szybko bo umieram z głodu - powiedziała Elix odwieszając kurtkę.

 

- Dla mnie zupa z makaronem - odpowiedział Jack.

 

- Ogórkowa, moja ciotka z Polski kiedyś mi taką robiła, ciekawe czy ta będzie tak smakować - powiedział Ares.

 

- Stek - no cóż Crock musiał wybrać stek. Na taką masę zupa by nic nie dała. Elix spojrzała na nieobecnego umysłem speedstera.

 

- Coe, a ty co chcesz?

 

- Cokolwiek, wybierz coś - dziewczyna bez zastanowienia podeszła do lady.

 

***

 

Minęło pół godziny od złożenia zamówień. Elix z głodu aż zmarkotniała. Jednak widok kelnera niosącego jedzenie szybko wprawił ją w dobrzy nastrój. Gdy tylko położył jedzenie na stół, drużyna zaczęła jeść. Nawet Coe przestał szukać zasadzki i jadł swoją porcje jajecznicy którą zamówiła dla niego Elix. Sama jadła to samo. Po skończonym posiłku wszyscy rozsiedli się wygodnie w fotelach. Nie mieli pojęcia że są obserwowani. Na drugim końcu ulicy siedział mężczyzna w kowbojskim kapeluszu. W stoliku obok niewysoka kobieta liczyła pieniądze ciągle zerkając w ich kierunku.

 

Ares wstał z fotela. Mrugnął do Jack'a i wskazał głową kelnerkę zbierającą naczynia ze stołu. Blondynka spojrzała na Aresa i uśmiechnęła się. Ten postanowił wykorzystać sytuację. Po chwili flirtowania kobieta zabrała go na zaplecze.

 

- Coe, co cię tak smuci? - odezwała się Elix.

 

- Czuję że coś się stanie - speedster powiedział to w nieodpowiednim momencie. Z zaplecza wybiegł Ares przeraźliwie krzycząc. W ciągu sekundy wybiegła za nim kelnerka trzymając w ręce shotguna. Reszta drużyny widząc to wybiegła za Aresem.

 

Biegli za nim ładnych parę minut. Gdy już sądzili że uciekli zjawił się mężczyzna w kowbojskiej czapce. Był wysoki, czarnoskóry z blizną na policzku. W ręku trzymał pistolet którym celował w głowę Elix. Coe chciał coś zrobić ale stracił przytomność jak niska kobieta postrzeliła go z dmuchawki. Dookoła nich pojawiło się jeszcze kilku ludzi celując do nich z karabinów. Drużyna była równie przestraszona co zdziwiona.

 

- Ręce do góry - powiedział bliznowaty chłop.

 

- Żołnierze Syndykatu nie są tu mile widziani, a wy jesteście nimi - ryknął mężczyzna.

 

- Skąd wiesz? - warknęła Elix.

 

- Masz na ręce rękawicę opancerzającą, stąd wiem - czarnoskóry wydął rozkaz machnięciem ręki, i dwóch żołnierzy skuło drużynę po czym zapakowali ich do stojącego nieopodal samochodu dostawczego.

 

- Sierżancie co z mutantem? - zapytał jeden z wojskowych.

 

- Zabić, nie będzie nam potrzebny - mężczyzna odwrócił się i wsiadł do dostawczaka. 

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania