Krok od krawędzi LBnP 47
Samotna kartka na wietrze szybuje,
za nią kolejna i jeszcze jedna…
Pomięty zeszyt w trzęsących rękach
łka cichutko i błaga,
aby nie stracić ostatnich wspomnień.
Góra Slieve Donard, z cukrową watą chmur wokół szczytu, królowała nad okolicą. Z miejsca, w którym znajdował się wysoki, około trzydziestoletni mężczyzna oparty o wózek inwalidzki, można było podziwiać kolosa od jej podnóża, aż po sam wierzchołek. Samotny człowiek trwał jakiś czas na starym, kamiennym moście i przyglądał się, uchodzącemu nieopodal do oceanu, strumieniowi. Spojrzał na tabliczkę oddaloną o kilkanaście metrów i choć z tamtej odległości nie mógł przeczytać napisów, pamiętał, że jest tam nazwa: „Krwawy Most” i spisana historia egzekucji irlandzkich powstańców, po kolejnej nieudanej rebelii przeciwko Anglikom. Odetchnął głębiej i utwierdził się we wcześniej podjętej decyzji. Dziś jego ciało miało być kolejnym, które zostanie zabrane w morską otchłań, i przy odrobinie szczęścia nie zostanie po nim żaden ślad, i nikt nawet nie spostrzeże jego zniknięcia. Spojrzał na zegarek, do przypływu została najwyżej godzina.
Kaleka, stawiając koślawe kroki, pchał przed sobą wózek inwalidzki z położoną w poprzek kulą i skierował się do wybranej kilka tygodni wcześniej zatoczki. Gdy tylko mógł, traktował fotel jako wparcie, jak balkonik dla niepełnosprawnych, aby wspierać na nim swoje niepełnowartościowe ciało. Chociaż było to bardziej niewygodne i męczące, to jednak traktował pozycję stojącą jako sprzeciw względem choroby, z którą nie mógł wygrać.
Pomyślał sobie, że na pewno są to ostatnie chwile do realizacji własnego planu. Już niedługo nie dałby rady sam pokonać stromej ścieżki w dół, rysującej się w oddali. Z każdym dniem jego zdolności motoryczne słabły, czuł się jak podziurawiona sakwa na wodę, z której wyciekało coraz więcej cieczy na zewnątrz.
Doczłapał w końcu do celu krótkiej, acz męczącej wędrówki i usiadł w fotelu na kółkach, w swoim ulubionym miejscu widokowym. Znajdował się kilka metrów od klifu. Słońce stało już dość wysoko, a pogoda była wręcz wymarzona na… Na wszystko cokolwiek można było sobie wymarzyć.
Przed sobą miał ocean, a twarz owiewał mu ciepły wiatr, który pchał znad horyzontu w jego kierunku, zagubioną samotną chmurę. Przesuwała się wolno i majestatycznie, choć była wciąż na skraju możliwości dostrzeżenia przez ludzkie oko, mężczyzna wiedział, że jest to oznaka nadchodzącego szkwału. Umościł się wygodniej w siedzisku, jak widz oczekujący na przedstawienie. Wszędzie trąbiono o sztormie i nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien przeszkadzać samotnikowi w podziwianiu walki rozgrzanego letnim słońcem lądu z nadchodzącym żywiołem.
SLA – Stwardnienie zanikowe boczne, lekarz ogłosił mu wyrok prawie dwa lata wcześniej. Mógł tylko spowalniać pożerającą jego ciało chorobę i… Nie mógł zrobić nic więcej. Dziś, no cóż, był tylko skazańcem, który „wypalał swojego ostatniego papierosa” przed egzekucją. Ironia losu, mężczyzna zaśmiał się na całe gardło.
– Ja, kurwa, w życiu nie spaliłem nawet jednego papierosa do końca!
Przyszli mu na myśl ludzie straceni kiedyś, na moście opodal. Czy mieli też taką piękną pogodę? Czy błagali o życie? Oni mogli przynajmniej błagać i mieć nadzieję, choć, znał już tych zatwardziałych ludzi. Poznał Irlandczyków na tyle, że domyślał się, że pewnie tylko czekali na nieuniknione, patrząc bez obaw w wycelowane w siebie w lufy karabinów. On też nie będzie błagał. Nie będzie trzymał się życia, które go nie chce i na które za chwilę nie miałby żadnego wpływu.
Samotnik otworzył mały schowek przytwierdzony do oparcia fotela i sięgnął po przejrzysty kawałek żywicznej masy z zatopioną wewnątrz różą. Obok leżał plastikowy woreczek pełen tabletek i zielony zeszyt złożony bezceremonialnie na pół. Wyciągnął ostrożnie notes, wcisnął przycisk w oparciu fotela i ten zaczął się miarowo kołysać.
– Jebany inżynier od niczego! – szydził z siebie.
Pomyślał, że jedyna pożyteczna rzecz, która po nim zostanie, to nie dziesiątki wzniesionych supermarketów i rozpowszechniony w sieci projekt udoskonalonego wózka inwalidzkiego, na którym właśnie kołysał się wygodnie w przybierającym na sile, wciąż ciepłym, mimo zmieniającej się pogody, wietrze. Sterany walką z chorobą i muskany na pocieszenie resztkami aksamitnych promieni słońca, niczym matczyną ręką, zaczął przeglądać stare kartki dziennika. Zatrzymał wzrok na mapce niezdarnie naszkicowaną przez kilkunastoletniego chłopca, przez niego, z innego czasu i wymiaru. Chwilę podziwiał pręgowaną rybę z charakterystyczną płetwą grzbietową i twarz rozpogodziła się. Usłyszał znajome szepty z przeszłości. Wybrzmiało imię pierwszej miłości… I tej ostatniej.
– Tak było trzeba Natalio. – Westchnął z utęsknieniem.
Nie powiedział narzeczonej o chorobie, tylko pod jakimś błahym pretekstem zerwał zaręczyny i wyjechał. Wyjechał by umrzeć w samotności. Miał czas przygotować wszystko po swojemu. A ona? Łzy i tak musiały popłynąć, ale nie chciał skazywać ukochanej na trwanie przy kalece, jaką się stawał i marnować jej życia, zamieniając w opiekunkę z trudem wegetującej rośliny. – Tak trzeba było! – Próbował sam siebie utwierdzić w słuszności podjętej, najtrudniejszej w jego życiu decyzji.
Sięgnął do schowka po zatopioną w przezroczystej masie różę. Natalia, zachowała kwiat z ich pierwszego spotkania i zasuszyła. Kilka lat później poprosiła niedoszłego męża, aby utrwalił ją na zawsze. Samotnik przyjrzał się uważniej królowej kwiatów.
– Jeszcze nikogo nie ma, ale znajdzie. Zobaczysz. – Zamiast odpowiedzi róży, jedna z fal uderzyła o klif, jakby próbowała go spoliczkować.
Oprzytomniał w jednej sekundzie, zroszony słoną, morską wodą. Słońce wciąż świeciło wysoko, ale promienie stygły, wysysane z ciepła przez sztormowy wiatr. Po ciele schorowanego człowieka przeszły zimne dreszcze. Kaleka wiedział, że za chwilę pogoda jeszcze bardziej się zepsuje. Spojrzał w dół klifu. Do morza było około trzydziestu metrów. Z powodu mgiełki sunącej tuż nad wodą, ledwo widział przybrzeżne skały w dole. Wyrwał kartkę z notesu zaczynającą się od słów: „Pierwszy raz pocałowałem…”
– Natalia musi sobie kogoś znaleźć! – Puścił zapisany kawałek papieru na wiatr. Maleńki latawiec przez chwilę opadał, aby wzbić się ku górze.
– Tu nie wolno śmiecić!
Mężczyzna przez chwile nie mógł zrozumieć co się stało. Jeśli to miałby być Bóg, to powinien powiedzieć coś w rodzaju: "Synu mój miej wiarę, czuwam nad tobą!" Ale: „Tu nie wolno śmiecić! ". Jaki Bóg tak gada?!
Mężczyzna oderwał wzrok od znikającej kartki i rozejrzał się wokoło. Po pewnym momencie zaskoczenia, dotarło do niego, że nie jest sam. Przy jego wózku stał około dziesięcioletni chłopiec. W jednym ręku trzymał białe duże, plastikowe wiadro, a w drugiej złożoną wędkę. Ubrany był w zielony deszczak i niebieskie gumowce. Kiedy spojrzenia chłopca i inwalidy się skrzyżowały, mogło się wydać, że inna kartek pamiętnika nagle ożyła.
Chociaż mały ubrany był inaczej niż kaleka kiedyś i dzierżył nowoczesną wędka teleskopowa z kompozytów węglowych, a nie bambus z jego młodości, obrazy z przeszłości zalewały umysł mężczyzny.
Obaj, chłopiec i człowiek na wózku, wpatrywali się w siebie na wzajem, w końcu młody Irlandczyk powtórzył:
– Tu nie wolno śmiecić. Za rzucanie śmieci grozi osiemdziesiąt funtów mandatu. – Młody pokazał palcem tabliczkę ostrzegawczą.
– Mandat? Aaa… mandat?! Tak, tak już rozumiem.
– Tam przy wyjściu jest śmietnik. – Rezolutny obrońca przyrody nie dawał za wygraną. – Chcesz żebym wyrzucił twoje śmieci?
– Nie! – Człowiek nerwowo spojrzał na trzymany w ręku notes i różę. – Przepraszam, ale… dziękuję. Resztę śmieci zabiorę już ze sobą.
Chłopiec przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu, po czym bez słowa podszedł do miejsca obok inwalidy. Postawił wiadro na ziemi i zaczął rozkładać wędkę.
– Hej! A co ty myślisz, że będziesz tu teraz robił?!
– Ryby będę łapał.
– Nie wiesz, że sztorm nadchodzi? Tu jest bardzo niebezpiecznie, można spaść!
– Ej tam. – Młodziak otaksował niepełnosprawnego wzrokiem znawcy. – Jak taki kaleka jak ty zdąży na tym, – wskazał wózek inwalidzki – uciec przed burzą, to ja tym bardziej.
– Ale…
– Też rzucałeś tutaj swoje papiery i nie spadłeś. Ja nie spadnę, bo jestem już duży.
„O kurwa!”, pomyślał niepełnosprawny. „Mały, kurwa, cwaniak!”
Chory odkąd dowiedział się, że jego życie już ma napisane zakończenie i nie takie, z którym chciał się pogodzić, często rozmawiał z Bogiem. Chociaż był to bardzo specyficzny rodzaj modlitwy. „Ty mnie tak załatwiłeś. Ten jebany paraliż i to całe gówno! I co ja mam teraz z tym gnojkiem zrobić?!” W umyśle mężczyzny nie wybrzmiała żadna odpowiedź, lecz tylko przemknęła myśl, że chłopiec obok ma pewnie brata, lub siostrę i martwiących się o niego rodziców. „Weź zabierz gnoja stąd, ja zrobię swoje, pójdę do jebanego piekła i będziesz miał mnie z głowy! Umowa stoi?!” Niepełnosprawny po cichu liczył na interwencję siły wyższej, jednak chyba bardziej na wciąż pogarszającą się pogodę, że zmusi małego do zmiany zdanie i chłopiec uda się w końcu do domu. Jednak mijały cenne minuty, dziecko kilkakrotnie, było o włos od ześlizgnięcia się z klifu. „Widzisz, kurwa, ja do Ciebie gadam a Ty nic! Nawet się, kurwa utopić w spokoju nie można! Ale dobra, więc ja sam załatwię żeby gówniarz nie spadł i wrócił cały do rodziców. I żeby było jasne, nic od Ciebie nie chcę! Zatrzymaj sobie te swoje cuda dla innych.”
Po krótkiej wymianie zdań z Bogiem, niepełnosprawny podjechał wózkiem nieco bliżej chłopaka.
– Hej, jak masz na imię? Ja jestem Mark.
Chłopiec rzucał blaszaną imitację rybki w morze, po czym zwijał zawzięcie żyłkę, nawet nie zwrócił uwagi na pytanie.
– Tee, zapytałem jak masz na imię ?
Młody odwrócił się na chwilę ale, nic nie odpowiedział tylko wrócił do kontynuowania ciskania przynęty w morze.
– Damn bait !
W pierwszej chwili Marek nie wiedział co się stało, jednak dotarło do niego co zaszło, gdy zobaczył chłopaka zwijającego żyłkę, po jednym z kolejnych wyrzutów. Błystka zwyczajnie się urwała i poleciała w morze.
Młody nie zrażając się utratą przynęty, wyciągnął z wiadra plastikowe pudełeczko z którego wyłuskał kolejną małą, blaszaną rybkę. Człowiek na wózku przyglądał się jak młody zakłada przynętę, oraz po skończonej czynności dumnie i wciąż bez słowa pokazał Markowi przynętę i następnie zajął pozycję do rzutu.
– Tą też stracisz! – W tym samym momencie, chłopiec wykonał zamach, kolejna jego srebrna przynęta urwała się i poleciała daleko w morze. Tym razem młody się zdenerwował na dobre i powiedział.
– Skąd wiedziałeś?! Po co tu jesteś, kaleko jeden?! Może byś już sobie poszedł?
"Po co tutaj jesteś kaleko?" Odbijało się w Marka głowie niczym echo w głębokiej studni.
– Po co tu jestem? Może ktoś, kurwa, przysłał mnie żeby powiedzieć ci jak się łowi ryby! – Wypalił w końcu bez namysłu.
Chłopiec popatrzył na Marka z wyrazem niedowierzania na twarzy.
– Znałeś mojego tatę?! To on cię przysłał?!
– Co…?!
– To dlatego, że byłeś chory nie mogłeś przyjść wcześniej?!
Marek zgłupiał, nie spodziewał się takich pytań i zupełnie nie wiedział o co chłopcu chodzi.
– Gdzie jest twój ojciec? – Twarz chłopaka pobielała, oczy zaszkliły się łzami i nim dorosły dokończył pytanie, już wiedział. – Nie żyje, prawda?
– Kupił mi tę wędkę, przecież wiesz! Musisz wiedzieć skoro cię przysłał! Później miał tamten głupi wypadek! Gdzie poznałeś tatę? – sierota pytał przez łzy.
– Wiesz ja go nie… Ja byłem ostatnio w szpitalu i…
– W szpitalu?! Byłeś tam?! Tam mi powiedział, że nie umrze!
– Ale ja…
– Obiecał też, że zabierze mnie na ryby. Potem, jak już było z nim źle, że załatwi kogoś, kto nauczy mnie łowić. Ale on umarł! Słyszysz! – Dziecko przestało panować nad długo skrywaną histerią. – Tata kłamał, bo umarł! – Żalił się chłopiec. – Nikt nie przyszedł, żeby mi pokazać, nauczyć…!
– Spokojnie dzieciaku. Przecież ja przyszedłem…
Komentarze (34)
Pozdrawiam :)
Pozdrawiam serdecznie
Masz dar do robienia z pozornie drobnej wydawałoby się jakiejś sytuacji, mądrego tematu pt. "Nic tak naprawdę nie jest zwykłe i proste".
Nie byłbym też sobą, gdybym nie znalazł tego i owego ;)
O przecinkach nie wspominam, chociaż rujnują sens wypowiedzi, ale niektóre zdania są z lekka... niefortunne:
"Nie wiedział o co chłopcu i na pewno nie miał pojęcia co mogło chodzić dzieciakowi."
"Człowiek na wózku przyglądał się jak młody zakłada przynętę, oraz po skończonej czynności dumnie i wciąż bez słowa pokazał Markowi przynętę i następnie zajął pozycję do rzutu."
"...ale nie chciał skazywać ukochanej na trwanie przy kalece, jaką się stawał i marnować jej życia..." - do poprawy koniecznie
No i jeszcze kilka, ale...
Obadam wskazania, dzięki, że zauważyłeś jakieś plusy mimo bałaganu, który tak „genialnie” narobiłem.
Cenię uwagi.
Kłaniam się
Czy Pan Autor może stamtąd obecnie publikuje?
W skrócie odpowiedź brzmi: Tak :)
East Midlands się kłania.
Obadaj:
''a rozpowszechniony w sieci projekt...''
''Westchnął z utęsknieniem''
''gdy zobaczył chłopca zwinął wędkę''
Dzięki za wnikliwe spojrzenie i wskazania, które obczaję.
Pozdrawiam!
A sam tekst dobry, powiem tylko tyle, reszta już została powiedziana.
Pozdro.
Dzięki bardzo za wizytę i komentarz!
Kłaniam się!
Pozdrawiam :)
Również pozdrawiam :)
Kłaniam się nisko!
Tematy to:
1) Zimowa elegia
2) Kołysanka
Można pisać na jeden lub na drgi, albo połączyć dwa.
Piszemy do 28 lutego /północ/
Liczymy na Ciebie!!!
Literkowa
Dzięki za rzucenie okiem i komentarz!
Pozdrowionka :)
https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/
Zapraszamy obowiązkowo Autorów do czytania i zagłosowania.
Głosowanie potrwa do 08 marca /wtorek/ godz. 23:59
Literkowa pozdrawia i życzy przyjemnej lektury.
Doskonała akcja i upadek człowieka. Jednak dojrzałość życia nie zależy od wieku. Świetne metafory wzruszają i dodają wiary.
Pozdrawiam
Dziękuję za przeczytanie i wspaniały komentarz!
Pozdrawiam uprzejmie :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania