Poprzednie częściKroniki Wybawcy / Hobbit
Pokaż listęUkryj listę

Kroniki Wybawcy / Hobbit - Strona 1.

Otworzyłam zmęczone oczy, delikatnie wzdychając z bezsilności. Znowu to samo — kolejna nieprzespana i ciężka noc za mną. Nie byłam w stanie nawet ich zliczyć, gdyż było tego zdecydowanie za dużo. Powieki piekły, jakby ktoś obsypał je piaskiem, a w głowie pulsowało otępiające zmęczenie. Wpatrywałam się w sufit, który wydawał się dziwnie obcy, jakby przez bezsenność zmienił swój kształt. Zegar na stoliku nocnym tykał nieubłaganie, każda sekunda brzmiała jak szyderstwo. Zaczęłam się coraz bardziej irytować tym wszystkim, czując, jak frustracja rośnie we mnie niczym ciasna, dusząca pętla gniewu.

Wciąż leżąc plecami na miękkim materacu w łóżku, wpatrywałam się w ledwo oświetlony biały sufit, na którym tańczyły cienie drzew rzucane przez uliczną latarnię. Podniosłam drżącą rękę i otarłam zimny pot z rozgrzanego czoła. Skóra była lepka, a krople, które zebrały się na zewnętrznej stronie dłoni, błyszczały w słabym świetle niczym maleńkie kryształki. Zamknęłam oczy, próbując uspokoić nierówny, rwany oddech, ale im bardziej się starałam, tym głośniej dudniło we mnie własne serce.

Po dłuższej chwili zgryzłam bok policzka z irytacji i ponownie otworzyłam oczy. Spojrzałam w bok, a potem bez namysłu sięgnęłam ręką do szuflady w nocnej szafce, pociągając ją szybkim, nerwowym ruchem. W półmroku ukazało się kilka rozsypanych białych tabletek, leżących chaotycznie jak niemili świadkowie mojej słabości. Palce z trudem zacisnęły się na jednej z nich, jakby nawet tak prosta czynność wymagała ode mnie nadludzkiego wysiłku. Przymknęłam powieki i powoli przyłożyłam tabletkę do ust, czując, jak metaliczny chłód kapsułki styka się z rozgrzaną skórą moich warg.

– Wkrótce się wykończę, przysięgam. - westchnęłam rozpaczliwie połykając bez żadnej popity.

***

Zapach świeżo parzonej kawy unosił się w powietrzu, a światło słoneczne wpadało przez okno, oświetlając przy tym niewielki skrawek blatu kuchennego i nadając pomieszczeniu przytulny klimat.

Czując się wyczerpana po całej nieprzespanej nocy, niekontrolowanie ziewnęłam, otwierając usta zbyt szeroko. W jednej chwili usłyszałam i poczułam, jak żuchwa przeskakuje z głuchym trzaskiem, a ostry, nieprzyjemny ból błyskawicznie rozlał się aż po brodę. Syknęłam przez zaciśnięte zęby i przeklinając pod nosem, przyłożyłam palce do bolącego miejsca. Skóra była napięta i tkliwa, a każdy ruch szczęki potęgował uczucie dyskomfortu.

– Cholera jasna — wyszeptałam, masując powoli pulsujący punkt, jakbym tym gestem mogła rozproszyć narastający ból i własną irytację.

– Słyszę, że ktoś tu ma dobry poranek – moja rodzicielka otworzyła drzwi do kuchni i weszła, niosąc ze sobą zapach świeżo parzonej kawy.

Spojrzałam na nią spod byka, wciąż masując bolącą buzię. Jej uśmiech był szeroki, niemal zaraźliwy, jakby noc nigdy jej nie dotknęła. Ja zaś czułam się, jakby cała moja twarz była z kamienia, ciężka i obolała.

– Jak co dzień. Budzenie się w środku nocy i rozmyślanie nad sensem życia – odpowiedziałam teatralnie, przewracając oczami i wypuszczając z siebie ciężkie westchnienie.

W moim głosie pobrzmiewała mieszanka sarkazmu i autentycznego znużenia. Spojrzałam na nią wyczekująco, jakbym chciała usłyszeć coś mądrego, co nagle naprawi moje życie.

– Kolejna noc? – zapytała zaskoczona, podchodząc do lodówki z zamiarem jej otworzenia.

Jej dłoń musnęła chłodny metal drzwi, a potem powoli pociągnęła je ku sobie. Cichy trzask zawiasów wypełnił kuchnię.

– Może powinniśmy się umówić na kolejną wizytę u doktora Sparlleya? – dodała, zerkając na mnie zza otwartych drzwi. Jej spojrzenie było ostrożne, jakby bała się mojej reakcji, ale w oczach tliło się też wyczekiwanie na odpowiedź, której sama chyba nie była pewna.

– Sama nie wiem. Czasami mam wrażenie, że ten facet ciągnie z nas kasę, jak tylko może, a przepisuje mi największe gówno – cyknęłam z przekąsem i leniwie odwróciłam się w stronę mamy, żeby nawiązać kontakt wzrokowy. – Chyba podziękuję – dodałam i oparłam się obiema rękoma o drewniane oparcie, czując chłód lakierowanego drewna pod palcami, i spojrzałam na nią, próbując wyczytać z jej twarzy reakcję.

– Nie mów tak. Jest jednym z najlepszych lekarzy w tej dziedzinie – odpowiedziała moja rodzicielka, biorąc do rąk produkty spożywcze, z których za chwilę przygotuje śniadanie dla młodszego rodzeństwa - siedemnastoletniego Dylana i piętnastoletniej Grace.

Ruchy jej dłoni były szybkie i pewne, a w powietrzu unosił się zapach świeżego pieczywa i świeżego ogórka. Spojrzałam na nią z mieszanką zniecierpliwienia i zazdrości – tyle energii, a ja ledwo potrafiłam podnieść się z łóżka.

– Musimy się upewnić, czy wszystko jest pod kontrolą, kochanie... – powiedziała, a w jej głosie pobrzmiewało wyraźne zamartwienie – wiesz, że te leki trzymają Cię przy życiu?

Spojrzałam na nią kątem oka, czując, jak mieszają się we mnie irytacja i przytłaczające zmęczenie. Chciałam jej odpowiedzieć coś kąśliwego, może odrzucić te słowa, ale jednocześnie wiedziałam, że nawet jeśli bym spróbowała, nie zmieniłoby to faktu, że miała rację.

Słysząc jej ostatnie słowa, zgryzłam dolną wargę, a dłonie zacisnęłam w pięść tak mocno, że paznokcie wbijały się w skórę. Doskonale wiedziałam, że ma rację, ale nie umiałam się z tym pogodzić. Nie chciałam przyznać, że te leki rzeczywiście trzymają mnie przy życiu, a jednocześnie czułam, że muszę je brać.

Każdy oddech był teraz jak kompromis między buntującym się ciałem a rozsądnym umysłem. Chciałam uciec od tej prawdy, ale ona była nieubłagana, wbijając się w moją świadomość jak zimny nóż.

Przewróciłam oczami i ciężko wstałam z krzesła. W tym samym czasie sięgnęłam po szklany kubek z niedopitą, letnią kawą, której aromat był już ledwo wyczuwalny. Skierowałam się do zlewu i powoli wylałam ciecz do spływu, zostawiając naczynie w środku z cichym, niemal bezgłośnym stuknięciem. Westchnęłam ciężko.

– Wiem, że się martwicie – powiedziałam, kierując badawcze spojrzenie na jej twarz. Widząc smutek w jej oczach, poczułam mocny, nieprzyjemny ścisk w żołądku, jakby coś się w nim skręcało. Zacisnęłam mocniej wargi, formując prostą, napiętą linię, starając się nie dopuścić do siebie całego ciężaru tego, co naprawdę czułam.

– Jednak nic na to nie poradzimy, mamo. Co ma nadejść, to i tak nadejdzie – powiedziałam, opierając dłonie o blat kuchenny niedaleko niej.

Oderwałam wzrok i spojrzałam w dół na swoje blade, cienkie palce, które wydawały się niemal przezroczyste w południowym świetle wpadającym przez okno.

– Jestem śmiertelnie chora, nie oszukujmy się. Takie rzeczy się zdarzają – dodałam, przełykając głośno ślinę, czując, jak ogromna gula, niczym niewidzialna dłoń, ściska mi gardło i odbiera oddech.

Serce biło mi w piersi nierówno, a w żołądku kłębiła się mieszanka strachu i rezygnacji, której nie potrafiłam wypowiedzieć słowami.

– Już się z tym dawno pogodziłam – szepnęłam niemal niesłyszalnie do siebie, jakby te słowa były tylko dla mojego ucha. – Najwyższy czas na was – dodałam, opuszczając głowę, tak że ciemnokasztanowe włosy opadły na twarz i częściowo ją zasłoniły.

Minęły może tylko sekundy, kiedy poczułam ciepły dotyk jej dłoni na moim ramieniu. Był delikatny, pełen troski, a mimo to wywołał we mnie dziwne, bolesne ukłucie.

– Nie utrudniaj nam tego, mówiąc to w ten sposób – powiedziała. Powoli, z wyczuciem, obróciłam się w jej stronę, pozwalając, by nasze spojrzenia się spotkały. W jej oczach było mieszane uczucie troski i niepokoju.

– Przysięgam Ci, że "te leki" – zrobiłam palcami królicze uszy na wzór cudzysłowu – to ściema. Za te pieniądze mogłabym kupić miesięczny karnet do kina albo pojechać do Budapesztu tam i z powrotem – westchnęłam przeciągle, przestępując z nogi na nogę, jakby frustracja wprost nie mieściła się w moim ciele.

– Facet myśli, że jak wydrukuje z Internetu podrobiony doktorat i Bóg wie co jeszcze, to jest wszechwiedzący? – dodałam, unosząc brwi i kręcąc głową z niedowierzaniem, jakby sama nie mogła uwierzyć w absurd całej sytuacji.

Czując narastającą wściekłość, odbiłam się lekko rękami od blatu i odepchnęłam energię z ciała, po czym obeszłam rodzicielkę, delikatnie zahaczając ją barkiem.

Każdy krok był napięty, a w moich ruchach czuło się frustrację, której nie potrafiłam inaczej wyrazić. Jej wzrok podążał za mną, pełen ostrożności i troski, a ja, mimo gniewu, wyczuwałam w sobie dziwne ukłucie poczucia winy, że moje emocje obciążają ją w tak zwykłym, domowym momencie.

– Nie zauważyłaś, że po nich czuję się fatalnie? – spojrzałam na nią wymownie, próbując, by każde słowo uderzyło tak mocno, jak czułam w środku.

– Nie jestem w stanie już policzyć, ile mam nieprzespanych nocy za sobą. Ciągłe ataki paniki, nieskończona ilość duszności, zmęczenia... kurwa! – warknęłam, zakładając ręce na głowę, jakby próbowały zatrzymać wir myśli.

Zaczęłam nerwowo chodzić w kółko po kuchni, stawiając ciężkie kroki, które odbijały się od podłogi echem. Każdy oddech był krótki i nierówny, serce waliło mi w piersi, a gniew mieszał się z przytłaczającym zmęczeniem, tworząc w środku burzę, której nie potrafiłam okiełznać.

– Proszę, uspokój się – bez wahania podeszła do mnie i w pełnej ciszy objęła mnie w ramionach.

Świat jakby na chwilę zatrzymał się w miejscu. W jej ciepłym uścisku czułam coś dziwnie uspokajającego, choć wciąż w środku tliła się wybuchowa mieszanka emocji. Każdy skrawek mojego ciała spinał się, pulsował bólem, którego nie potrafiłam okiełznać, a jednocześnie łagodny dotyk matki jakby powoli rozluźniał napięcie w mięśniach, tworząc sprzeczny, bolesny kontrast.

– Zmienimy lekarza, leki, co tylko chcesz, tylko proszę Cię, uspokój się – powiedziała spokojnie, a w jej głosie było czuć pełne oddanie i troskę.

Delikatnie odsunęła kosmyk moich włosów za ucho, odsłaniając moją twarz. Lekki uśmiech pojawił się na jej wargach, a potem pocałowała mnie w czoło, tak subtelnie, że poczułam ciepło i bezpieczeństwo, mimo że wciąż w środku tliła się we mnie mieszanka gniewu, zmęczenia i strachu.

Słone łzy, które gromadziły się już od dłuższego czasu w moich oczach, wypłynęły w tym samym momencie, mocząc oba policzki. Jestem słaba i wiem o tym, ale za cholerę nienawidzę tego pokazywać. Jestem dorosłą kobietą, kończącą w tym roku 27 lat, mającą kiedyś pasje, marzenia... a teraz? Z każdym kolejnym dniem łapczywie wciągam powietrze do płuc, popijając tabletki, by następnego dnia znów otworzyć oczy. Ciało i umysł ciągną się w nieskończoność, a ja czuję się uwięziona w tym niekończącym się cyklu, w którym każdy oddech kosztuje coraz więcej wysiłku.

Chwyciła dłońmi moją twarz, a po chwili kciukami delikatnie przetarła moje zapłakane policzki. Jej dotyk był ciepły i uspokajający, a w tym prostym geście kryła się cała matczyna troska, której w tej chwili tak bardzo potrzebowałam. Czułam, jak powoli napięcie opuszcza moje mięśnie.

Kobieta stojąca przede mną to największy i najważniejszy skarb w moim życiu. Odkąd pamiętam, w naszej rodzinie nigdy nie było łatwo wiązać koniec z końcem, ale ona zawsze potrafiła wyprowadzić nas na prostą. Choć nie zapominajmy o moim tacie – człowieku z zasadami i priorytetami, który kocha nas nad życie. Poświęcił swoje rodzinne życie, wyjeżdżając za granicę, aby nas utrzymać i dać nam lepszą przyszłość.

Dylan i Gracie, mimo młodego wieku, są wyjątkowo dojrzali. Chcę ich chronić – ciałem i duszą – tak długo, jak tylko będzie mi to dane. Rodzina to przecież miejsce, w którym rozmawiają ze sobą przede wszystkim serca, nie słowa. W tej myśli znajduje się wszystko, co naprawdę ważne.

- Przepraszam, mamo.

***

Będąc w swoim pokoju, przygotowywałam się do wyjścia do pracy. Pracuję jako kelnerka – typowa praca w tych czasach, szczególnie dla kogoś z małej miejscowości. Poprawiałam włosy i przyglądałam się sobie w lustrze, zastanawiając się, ile jeszcze takich dni przede mną. Poranek pachniał poranną kawą i świeżym powietrzem wpadającym przez uchylone okno, a w głowie przeplatały się myśli o zbliżającym się dniu pełnym zamówień, bieganiny i uprzejmych, czasem też obojętnych klientów.

Ostatni raz spojrzałam w lustro i zobaczyłam młodą, drobną kobietę o ciemnych włosach sięgających do łopatek i intensywnie błękitnych oczach. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało w porządku – wręcz przepięknie, ale jeśli zajrzeć głębiej, krył się zupełnie inny obraz. Mała, przerażona duszyczka, która boi się śmierci, która czuje ciężar każdego oddechu i każdej tabletki. Każde spojrzenie w lustro przypominało mi, że pod tą piękną powłoką kryje się strach, samotność i zmęczenie, które próbowałam ukryć przed światem.

Kiedyś, na samym początku, było zupełnie inaczej

Kiedyś, na samym początku, było zupełnie inaczej. Szczęśliwe, zdrowe dziecko, które cieszyło się każdym dniem swojego życia... aż nadszedł koszmar. Zwyczajny, słoneczny dzień, w którym dziewczynka miała tylko zdmuchnąć świeczki z ulubionego czekoladowego tortu na swoje piąte urodziny. Zamiast tego pojawiła się bordowa krew kapiąca z nosa. W jednej chwili wszystko się posypało – plany, marzenia, poczucie bezpieczeństwa.

Wykryto u mnie chorobę wieńcową serca – niedotlenienie mięśnia sercowego. W każdej chwili byłam narażona na atak i zawał, a leki, które biorę od tamtej pory, ratują mnie przed tym zagrożeniem. Koniec końców muszę je zażywać już zawsze.

Człowiek nie zawsze jest kowadłem własnego losu, czasem staje się jego ofiarą.

Odwróciłam wzrok od swojego odbicia i podeszłam do komody, na której leżał naszyjnik mojej własnej roboty, zdobiony pięknym diamentem – za dnia przezroczysty, nocą zaś mieniący się wszystkimi kolorami, jakby ukrywał w sobie tajemnicę światła. Znalazłam go kiedyś w rzece nieopodal rodzinnego domu. Nosząc go, czułam się silniejsza, odważniejsza, jakby jego obecność dawała mi niewidzialną ochronę.

Miałam czasami wrażenie, że chce mi coś pokazać, coś wskazać – dziwne, prawda? Znalazłam go dokładnie w dniu swoich piątych urodzin. Od tamtej chwili wszystko zaczęło się psuć. Może jest jakiś związek między tym magicznym znaleziskiem a katastrofą, która się potem rozegrała? Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale jego obecność nadal była dla mnie kotwicą w świecie pełnym chaosu.

Wzięłam naszyjnik w dłoń i przyjrzałam się mu uważnie. Poczułam jego chłód na palcach, a jednocześnie dziwną pewność i siłę, która przepływała przez mnie przy każdym jego dotyku. W tym prostym, zimnym kawałku szkła kryła się cała moja historia – dzieciństwo, strach, ból, ale też odwaga, którą powoli odnajdywałam w sobie.

– Nie jesteś zwykłym kamykiem na ozdobę, prawda? Kamyki się tak nie świecą. Do kogo wcześniej należałeś? – spytałam sama siebie, wpatrując się w klejnot jak zahipnotyzowana jego blaskiem i tajemniczą obecnością.

Za każdym razem, gdy trzymałam go blisko siebie, czułam, jak z jego wnętrza wydobywa się dziwna, niewytłumaczalna aura. Przenikała mnie powoli, wchłaniała w siebie każdą cząstkę mojego ciała i świadomości, wypełniając mnie potężną energią, jakby chciała przypomnieć, że nie wszystko w tym świecie jest zwyczajne, a los czasem ma swoje własne, niewidzialne ręce.

W pewnym momencie czar prysł i ocknęłam się.

– Jestem faktycznie chora umysłowo. Gadam do kamyka, świetnie! – mruknęłam z ironicznym uśmiechem, kręcąc głową z politowaniem – Te prochy nie tylko mnie osłabiają, ale i wyżerają resztki mózgu, który gdzieś tam jeszcze jest.

Zakładając naszyjnik na szyję, poczułam jego chłód i dziwną energię, która zawsze mnie trochę podnosiła na duchu. Wzięłam do ręki czarny, skórzany plecak, spakowany w pośpiechu i wyszłam z domu do pracy. Każdy krok był ciężki, ale z tym małym klejnotem przy sobie czułam się choć trochę silniejsza, gotowa zmierzyć się z kolejnym dniem pełnym chaosu, ludzi i obowiązków.

***

Idąc do pracy, zamyślona, nie zauważyłam, że kryształ, który miałam na sobie pod czarną bluzą, na moment zaświecił się w pełnym świetle dnia. Może to była zaledwie sekunda, drobna chwila ulotnego blasku, ale w niej kryło się coś niezwykłego. Nie miałam pojęcia, że to właśnie ten moment odmieni moje życie całkowicie, że od tej krótkiej sekundy nic już nie będzie takie samo. Wszystko wokół mnie pozostało zwyczajne, a jednak coś w powietrzu zadrgało – niewidzialna nić losu zaczęła się splatać w sposób, którego jeszcze nie mogłam pojąć.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • il cuore godzinę temu
    /– Wkrótce się wykończę, przysięgam. - westchnęłam/ – to nie jest dobrze, już nawet nie chodzi tak bardzo o ten głupi dywiz ale o kropkę!
    /młodszego rodzeństwa - siedemnastoletniego/ – znowu dywiz
    /że te leki trzymają Cię przy życiu?/ – niepotrzebnie duża litera
    /wiedziałam, że nawet jeśli bym spróbowała/ – jeślibym
    /– Przysięgam Ci, że "te leki"/ – zapis zaimka osobowego dużą literą, jest niewłaściwy w tym przypadku
    /tylko proszę Cię, uspokój się – znowuż
    /- Przepraszam, mamo./ – dywiz
    /na samym początku, było zupełnie inaczej/ – kropek i powtórzenie zdania dalej...
    /która przepływała przez mnie przy każdym/ – przeze mnie
    /wcześniej należałeś? – spytałam sama siebie/ – samą siebie
    /głową z politowaniem – Te prochy/ – kropka

    Jest nieźle, no ale trochę tych błędów jest.
  • DayanaS
    Dziękuję za twoje spostrzeżenie!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania