Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

,,Kruczy Wiek - Dzieci Supernowej" PROLOG

PROLOG

Dekret ogłaszający nową politykę wobec Dzieci Supernowej.

My, Imperator Nibiru, zgodnie z wolą bogów i dla dobra naszego ludu, ogłaszamy niniejszy dekret.

Czasami los oczekuje od człowieka wielkiego poświęcenia. Wielu zapomina, że życie jest wielkim darem, którego nigdy nie spłacimy. My, dzieci Nibiru, żyjemy nie dla siebie, ale dla naszych bogów. Poświęcenie to nasza misja, a cierpienie — błogosławieństwem, które czyni nas pełnymi. Nigdy nie zapominajmy tej prawdy.

Wieki temu, na opuszczonych pustyniach Nibiru, gdzie piasek niósł zapach zapomnienia i wszelacy bogowie przepadli, tułała się samotna kobieta. Głodna i w pełni wyczerpania, przemierzała to przeklęte miejsce, z nadzieją, że błądząc w mrozie znajdzie jakikolwiek ratunek. Choć powoli traciła czucie w nogach, a krew wypływała jej z żył, próbowała walczyć do końca. Nadchodziła chwila, na którą nie mogła się przygotować.

Kamienie wbijały się w skórę jak ostrza, a lepki od krwi piasek przyklejał do ran. Na zmianę próbowała iść, czołgać i staczać się ze szczytów wydm. Dotknęła miejsca, które miało dać początek przyszłości. Chciała powstrzymać to, co było nieuniknione. Dziecko, wybrane przez bogów, które nie miało litości ani dla niej, ani dla siebie.

Tej nocy, gdy świat pochłaniały ciemności, na niebie rozbłysła gwiazda, inna niż reszta. Jaśniejsza niż rodzima latarnia, pulsowała jak serce nieba, a jej światło wypełniało mrok, zwiastując nadejście czegoś, czego nie dało się zatrzymać.

O poranku. Gdy słabe wstęgi ognia wędrowały na wschodnim horyzoncie, otworzyła oczy i instynktownie przycisnęła swoje maleństwo do piersi. Czuła ciepło unoszące się z piecyka. Oniemiała, kiedy odkryła, że ktoś zaopiekował się nią na skraju śmierci. Oczy zalśniły szklanym lustrem stworzonym z łez niewyobrażalnej radości. Wiedziała, że nigdy nie odpłaci się za to błogosławieństwo, które zesłali na nią bogowie. Mogła jednak obiecać jedną rzecz.

– O bogowie! Niezmiernie dziękuję wam za tą łaskę! Na co w końcu komu tak niepotrzebna dziewucha? Mogę się tylko domyślać jak boski los został mi przypisany. Nie… Nie mi… – zawahała się – temu maleństwu… To ono musi mieć wielkie znaczenie. W końcu to w nocy narodzin tego chłopca niebo zalśniło jaśniej niż kiedykolwiek. Jeśli bogowie się nie sprzeciwiają, ja nadam mu imię… – wzięła dziecko w ramiona i na jego czole wyrysowała znak nieskończoności.

Orion, tak go nazwała. Dziecko supernowej, które w niedalekiej przyszłości objęło władzę na Arianu. Małym niezależnym państwem, wiele lat osaczonym przez najbliższych sąsiadów. Arianie wiele wieków uparcie próbowali się wyrwać ze szponów niewoli. Nieważne jak bardzo walczyliśmy, zawsze skazani byliśmy na klęskę… Tak było…, a przynajmniej do czasu, gdy przyszło na świat pierwsze dziecko supernowej. To ono stworzyło potężne ariańskie imperium! Dziecko supernowej wyzwoliło nas ze słabości! Można było się zdawać, że wraz z kolejnymi dziećmi supernowej zostaliśmy obdarzeni darem od bogów. Jednak nawet bogowie potrafią być kapryśni… To co zdawało się być wybawieniem stało się naszym przekleństwem.

Harmonia nie istnieje bez ról społecznych, a dzieci supernowej nigdy nie były gotowe się podporządkować komukolwiek. Zaczęła się wojna o władzę i wpływy. Po jej zakończeniu i zamknięciu w więzieniach wszystkich zagrażających stabilności władzy, postanowiliśmy wprowadzić szereg zmian. Niegdyś uwielbiane przez naród, teraz wywołujące niepokój. Dzieci supernowej stały się zagrożeniem i nie możemy ich traktować na równi z ludźmi.

Z dniem ogłoszenia dzisiejszego dekretu:

Każde narodzone Dziecko Supernowej zostaje zarejestrowane i podlega ścisłemu nadzorowi.

Przez okres od narodzin do osiągnięcia pełnoletności pozostaje w statusie “obserwowanej jednostki”. Nie posiada pełnych praw obywatelskich.

Po ukończeniu osiemnastego roku życia, poddana będzie ocenie lojalności i stabilności. W przypadku pozytywnego wyniku, zostaje pełnoprawnym obywatelem Imperium.

W przypadku braku podporządkowywania się zasadom i stanowienia potencjalnego zagrożenia, jednostka zostaje skazana na egzekucję. Decyzja będzie podjęta przez Najwyższą Radę.

***

Suche liście szeleściły pod jego nogami, a ciekawskie spojrzenie uciekiniera podążyło za białym motylem.

– Kosma! – z gąszczu drzew dobiegał donośny głos ojca. Kosma przeszył badawczo okolicę, lecz po chwili wzruszył ramionami i skupił się na owadzie. Czyhał nad nim w bezruchu, a gdy motyl poderwał się do lotu, chłopiec ruszył za nim jak burza. Pod nogami pękały gałęzie, a zimne powietrze paliło go w krtani.

Na szlaku prowadzącym na górę Liberum Mons nietrudno zgubić drogę. W rozległej puszczy piętrzyły się szczyty, a w lukach między drzewami można było dostrzec znajdujące się w dole miasto. Zbliżała się zima, a wraz z nią wieczne ciemności dla mieszkańców Norilo. Miasto z każdym dniem pogrążone było w zimnie i wilgoci. Kosma szybko to odczuł – bez okrycia pokrywała go gęsia skórka.

Słońce powoli chowało się za horyzont, a szkarłatne fale światła otulały dalekie zabudowania za zaporą wodną, wyodrębniając tonące w ciemności budynki. Jakby oświetlone punkty kontrastowały z mrokiem niewidocznych ulic, okrytych czymś niewyjaśnionym. Sprawiało to tylko takie wrażenie. Na Norilo mówiono, że nie kryło już dla ludzi żadnych tajemnic. Jedynie zewnętrzny świat pozostawiał za sobą wiele pytań.

– Mam cię! – małe dłonie schwytały za skrzydła owada. Kosma wypluł kruczoczarne włosy, które dostały się do ust podczas biegu, i uchylił palce, by dokładnie przyjrzeć się motylowi. Nagle usłyszał stukanie – tuż przy nim potoczył się kamień.

– Kosma! – echem odbijał się donośny głos dorosłego mężczyzny. Nawołania wchodziły jednym i wychodziły drugim uchem. Chłopiec, niemal cały ubrudzony błotem, uniósł głowę i spojrzał w stronę, z której sypie się gruz.

Kosma zmrużył nieznacznie oczy, by wyostrzyć wzrok. Na granicy wspinała się sylwetka, która w stosunku do wielkości murów, wyglądała jak mrówka zaginiona na statku piratów. Norilo było odciętym światem, gdzie wpływy zewnętrznych krajów nie miały żadnego znaczenia, a na jego granicy zawsze piętrzyły się nie tylko góry, a wysokie na kilkadziesiąt metrów mury. Dziewczynka parła zawzięcie do góry. Kosma podbiegł bliżej alpinistki i chwycił za odłamek gruzu, wyrzucając go przed siebie. Nie musnął ani wspinaczki, ani nawet muru. Wściekły, fuknął pod nosem.

– Halo! – zadarł wysoko brodę.

Dziewczyna wzdrygnęła się i zsunęła dół. Włosy stanęły jej dęba, a życie niemal przeleciało przed oczami. W ostatniej chwili z refleksem przymocowała dłoń do wystającego elementu i podciągnęła. Przywarta do ściany, ustabilizowała nogi w wyrytych przez czas wgłębieniach. Odetchnęła, gdy wir w głowie ustał. Poczuła twardy grunt pod stopami.

–Halo! Ty! – rzucał natarczywie. – Co ty robisz?!

–Będzie mi miło, jeśli przestaniesz się gapić – przecisnęła ledwo przez usta, zmęczona wysiłkiem. Choć sytuacja zdawała się uspokoić, spod jej stóp zsunęły się okruchy murów. Zupełnie, jakby chciały przypomnieć, że przebyta przez nie droga będzie okrutna i wyboista. Ściana z kolejnymi metrami robiła się bardziej stroma. Wcześniej nie mogła tego zauważyć. Dopiero teraz, gdy przyszło jej się zmierzyć z tym wyzwaniem. Z rosnącym zagrożeniem serce telepało, a krew napływała niemiłosiernie szybko do mózgu.

– Czy ty jesteś głupia?

– Co? Ja...? – wyraźnie nie ukrywała urażenia – A ciebie co? Rodzice cię porzucili?

– Tata mówił, że to niebezpieczne.

– Bo tak właśnie jest, a ty słuchaj się dorosłych! To jest coś, co tylko starsi…– nie dokończyła, gdy zobaczyła dalszą wspinaczkę. Pod świadomością wielkości murów, nogi same się uginały. Coś wyraźnie dudniło jej w głowie. Czuła puls. Serce, które chce się wyrwać z samego wnętrza. Niewyobrażalny strach o własne życie.

– Dlaczego to robisz?!

– Możesz się odczepić?! – krzyknęła, powstrzymując drżenie głosu. Pogoda przestawała jej sprzyjać. Mury zaczęła pokrywać wilgoć. To oznaczało tylko jedno. Nie mogła liczyć, że tego dnia przekroczy granicę. Całe lata próby wyrwania się ze szponów niewoli, wydawały się nie mieć żadnego znaczenia. Nieważne jak bardzo się starała, coś stale stało jej na przeszkodzie. Przeznaczenie, którego nie potrafiła przerwać. Coś, z czym byli ściśle związani wszyscy noriliańczycy. Nie. Los nie grał największej roli. To człowiek miał największą sprawczość. Ciągle to sobie powtarzała i trwale w to wierzyła, ponieważ tylko ta wiara pozwalała jej powstrzymać narastający codziennie lęk. Powoli zaczęła wątpić w to przekonanie. Nieważne jakie podjęła decyzje, wszystko brnęło w tym samym kierunku.

Nie miała przy sobie żadnego sprzętu asekuracyjnego. Zdawała sobie sprawę, że władze robiły wszystko, by mieszkańcy nie mieli możliwości przejścia przez granicę kątem oka przypatrywała się rozciągającej panoramie miasta, okrytego cieniem wysokich pasm górskich. Muskająca policzki mżawka maskowała napływające do oczu łzy. Nim się obejrzała poczuła uderzenie w kostkę, a pod jej stopami chłopca, który próbuje wejść na ścianę muru.

– Co robisz?! – oblała się bielą, krzycząc chaotycznie. – Natychmiast schodź! To nie zajęcie dla dzieci!

Gdy próbowała odwieść Kosmę od swojego pomysłu, nieświadomie poluzowała uchwyt, niemal nie wywijając orła. Gdy poczuła jak posunęła się po wystającej cegle zrozumiała, jak katastrofalny to mogło mieć wpływ. Przez chwilę fruwała jedną nogą w powietrzu. Zdzierając sobie skórę na twardym, jednak niestabilnym pręcie. Znalazła niewielkie wgłębienie, w które wsadziła wcześniej wiszącą stopę.

– A może ja chcę! – rzucił naburmuszony.

– Do chole… – wyrwała, próbując nabrać skupienia. – Przestań być tak uparty i zejdź stąd jak najszybciej! Dla własnego i mojego dobra!

Chłopiec wydął usta, krzyżując niezadowolony ramiona.

– Nudzi mi się – wtrącił. – Nie wiem, gdzie może być tata.

Coś błysnęło w jej głowie. Być może nie chciała, żeby sprawy obrały taki obrót. Jednak wiedziała, że nie ma żadnego wyboru. W tym nieciekawym momencie w jej sercu zadrżała nadzieja. Nadzieja, że to nie będzie jej ostatnia wyprawa. Musiała zaufać.

– Znajdź go! – krzyknęła zdesperowana do opierającego się o mur chłopca. – Proszę. Przyprowadź go tutaj! Powiedz, że ktoś potrzebuje pomocy!

Starała się uspokoić oddech. Wiedziała, że panika w niczym jej nie pomoże.

Zawód, wymieszany ze strachem. Schodzenie stawało się coraz bardziej ryzykowne. Cicho przyznała, że nie mogło to się udać. A teraz, gdy uświadomiła sobie skalę swojej głupoty, musiała się z tego wyratować. Powoli stąpała w dół po wybrzuszeniach. Jeden, nieostrożny ruch mógł się skończyć katastroficznie.

Wilgotny wiatr rozwiewał kosmyki, a każdy podmuch sprawiał, że na skórze jeżyły się włosy. Czuła go niczym sople lodu, które znienacka wbijały się w jej ciało. Ból. Odmrożone ręce. Nie mogła już być pewna żadnego ruchu. Nie czuła nic. Tylko przeszywające ją zimno.

Z oddali usłyszała zbliżający się klucz ptaków. Nisko latały. Jazgot krzyczących kruków wywołał w jej uszach dyskomfort. Zacisnęła szczękę, żeby znieść te dźwięki. Uderzenie wiatru niemal strąciło ją z równowagi. Zapiszczało jej w głowie, a wzrok rozmazywał się od napływających kropel deszczu.

– Ptaki! – głos Kosmy odbijał się echem o drzewa. – Pofrunęły nad murami!

Zamarła. Widziała jak jej ostatnia nadzieja błądzi na zmianę po lesie i wraca pod ścianę murów. Sekundy później poczuła paraliż. Delikatny, jesienny deszcz zamienił się w nawałnicę. Uderzający grad padał niemal poziomo. Ulewa ograniczała jej pole widzenia.

– Jesteś tam?! – mokre ubrania Kosmy przywierały mu do ciała, a buty tonęły w ciężkim błocie. Coraz większy wysiłek zajmowało mu poruszanie się.

– Zamknij się! – krew gotowała się w jej żyłach. Nie wiedziała już, gdzie stąpa. Błądziła z wzrokiem i schodziła z nadzieją, że wyczuje następny stopień. – Na co ty w ogóle czekasz?!

– Tata gdzieś tu jest!

– Pospiesz się, proszę! – z zaszklonych wcześniej oczu, wylewały się potoki łez. To już nie był zwykły zawód, tylko błagalne proszenie o pomoc.

Kosma wołał głośno ojca. Bez odzewu. Nagle sam zaczął czuć niewyobrażalny niepokój, a jego nogi chwiały się pod własnym ciężarem. Usłyszał chrzęst łamiącego się pnia. Przeszło go mrowienie. W pewnym momencie bezwładnie gruchnął o ziemię.

***

Poświata słońca przecisnęła się przez grube chmury. Otworzył oczy. Poczuł, jak mokra trawa otacza jego ciało. Wstał, próbując otrzepać się z ciężkiego błota. Po lesie porozrzucane były pnie i gałęzie. Ciężko uwierzyć, że nie został przygnieciony.

Złapał się za głowę, starając się uśmierzyć ból. Poczuł wypływającą maź. Krwawił, a świat wokół niego wirował. Gdy miał wykonać krok, zachwiał się. Ponownie padł na ziemię, a na niej zobaczył motyla. Wreszcie go znalazł. Jednak nie był tak urokliwy jak wcześniej. Miał zmiażdżone skrzydło.

Opuszki palca dotknęły owada, który zapalczywie starał się przetrwać. Motyl nieznacznie się oddalał, powoli tonąc w kałuży. Struga krwi spłynęła po twarzy chłopca, ciągnąc go całkowicie na dno. Kosma włożył tam ręce i przeszukał starannie. Wydobył jedynie martwego owada, który już go w żaden sposób nie przypominał.

– Gdzie zniknął? – zauważył, wbijając wzrok w swoje zabłocone dłonie.

– Kosma! – ojciec wreszcie go zauważył. Razem z małą Atrią, podbiegł bliżej chłopca, a jego twarz pobladła. Zobaczył na własne oczy to, co chłopiec zdawał się przegapić. Gałęzie i liście znacznie pokryły ciało dziewczyny. Jej martwy wzrok wpatrywał się w niebo, a wokół głowy rozlewała się karmazynowa aureola.

Kosma usłyszał ciężkie kroki mężczyzny. Soroko natychmiast podbiegł do syna.

– Co się stało?! – głos mu zadrżał. Pociągnął Kosmę za ramię i przyjrzał się dokładnie ranie. Pospiesznie ściągnął koszulkę i owinął nią syna, tamując krwawienie. Kosma wtulił się w jego klatkę. Poczuł dyskomfort, gdy twardy medalion, wbił się w jego skórę, odbijając jednocześnie wygrawerowany znak smoka.

– Zasnąłem – opowiadał smutnym głosem. – Goniłem za motylem, jednak ten zniknął.

Szloch Atrii wybił Artura z rytmu. Zobaczył strugę krwi, która wylewała się z jej nosa.

– A tobie, co się stało? – wyrwał, starając się uspokoić sytuację.

Artur Soroko wziął dzieci w objęcia i przygniótł je do klatki piersiowej. Kosma poczuł jak telepiące serce ojca próbuje wyrwać się z więzienia ciała, a jego ciężka dłoń wędruje na głowie, przeczesując delikatnie kruczoczarne kosmyki chłopca. Kosma uniósł wzrok. Jego spojrzenie zatrzymało się na półdługich srebrnych włosach ojca, nachodzących na bladą marmurową twarz. Podkreślały heterochromię mężczyzny. W kryjących się za szklanymi okularami tęczówkach, jednej błękitnej i drugiej jadeitowej, odbijało się lustro stworzone z łez. Gdy tylko Artur otaksował syna spojrzeniem, jego źrenice rozlały się do niebotycznych rozmiarów. Przeszedł go dreszcz, jakby zobaczył ducha. Wzrok chłopca był pusty. Tak mroźny, że przypomniał mu o ostrym klimacie bezdusznego wszechświata.

***

– Który mimo oziębłości nie przestawał kusić swoją pięknością –mamrotał bezwiednie pod nosem. Zakapturzony mężczyzna nie zdawał sobie sprawy, kiedy całkowicie odcięło go od rzeczywistości. Wybudził go dopiero ostry gwizd, który niemal nie rozsadził mu bębenków usznych. Widok, który ujrzał po przebudzeniu nie należał do najprzyjemniejszych. Coś chrupnęło mu pod nogami. Zachwiał i osunął się w kierunku zapadliska, a odgłos łamanych kości pozwolił mu bardziej się przebudzić.

– Co do… – przeklął cicho, choć czuł, jak kotłuje mu się od multum pytań. Po pierwsze, co się stało? Gdzie się znalazł? I dlaczego został sam wśród góry zwęglonych denatów?

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • il cuore 2 miesiące temu
    /Nie ważne jak bardzo walczyliśmy,/ – nieważne
    /Nie ważne jak bardzo się starała, coś stale stało/ – nieważne
    /Nie ważne jakie podjęła decyzje, wszystko/ – nieważne
    /Kątem oka wpatrywała się rozciągającą się panoramę miasta,/ – lepiej będzie: kątem oka przypatrywała się rozciągającej panoramie miasta...
    /ściągnął koszulkę i owinął ją syna,/ – nią syna
    /który niemal nie rozsadził mu bębenek usznych./ – bębenków usznych

    Gdzieś tam interpunkcja...
    Niebezpiecznie przeginasz z zasadami zapisu zdań dialogowych, które przecież obowiązują!
    Fabuła dziwnie klasyczna.
    cul8r
  • Falvari 3 tygodnie temu
    Trudne w lekturze i odbiorze. Czytając miałem problem z utrzymaniem koncentracji i w wielu miejscach musiałem się mocno domyślać o co właściwie chodzi. Co do fabuły, to faktycznie klasyczna, ale to zaledwie początek, więc może się ciekawie rozwinąć.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania