Kryzys

2023.12.07-2022.03.13

Stary tekst, ma ponad rok. Dziś odkopałem i dokończyłem. Żadnej kontynuacji ani nic nie obiecuję, bo nie mogę. A tekst jest trochę o mnie, jakby się zastanowić...

 

Był sobie artysta, który w poszukiwaniu inspiracji zawędrował do zapomnianej przez Boga wsi. Wszędzie tylko pola, lasy, w trakcie kilkukilometrowej wędrówki widział zaledwie dwa domy. Zastanawiał się nawet, czy mają tu prąd i bieżącą wodę, bo jedyną oznaką łączności z resztą świata był tu dziurawy asfalt, a linii wysokiego napięcia nigdzie nie mógł dostrzec. Wędrował więc tak, napawając się widokami, wsłuchując się w śpiew ptaków oraz turkot przejeżdżających obok niego co jakiś czas maszyn rolniczych.

W końcu zszedł z głównej drogi, skręcając w zaciemniony zagajnik. Prowadziła przez niego wąska dróżka, którą zapewne nigdy nie przejechał żaden samochód, ale dostrzegł za to w wysuszonej glebie ślady wąskich opon należących zapewne do motocykla lub czegoś podobnego. Panowała w tym miejscu przenikliwa cisza, stłumiona ledwie słyszalnym w oddali śmiechem i gdakaniem kur. Znaczyło to, że zbliżał się do jakiejś siedziby ludzkiej i nie minęło wiele czasu, a las przerzedził się, odgłosy stały się wyraźniejsze, a kolejne drzewa wzdłuż drogi z coraz większą intensywnością były naznaczone śladami uderzeń, zupełnie tak, jakby ktoś dzień w dzień robił sobie z nich worki treningowe.

Wyszedł w końcu na otwartą przestrzeń i ukazał mu się solidny, drewniany dom o srebrnym, blaszanym dachu. Był pomalowany na czarno, lecz powoli zieleniał od mchu i starości, a duże, podzielone na kwatery okna, przyozdobione były ledwie widocznymi z tej odległości wyblakłymi zdobieniami. Zaciekawiony przeszedł parę kroków i gdy już miał wyciągnąć aparat, drogę zagrodziło mu wymachujące kijem dziecko.

– Obcy! Ani kroku dalej!

Artysta zatrzymał się, spojrzał na stojące przed nim stworzenie. Była to, o ile się nie mylił, dziewczynka o poszarganych, brązowych włosach, twarzy naznaczonej potem i piaskiem oraz wzroku równie dzikim, co niewinnym. Ubrana była w sięgające do kolan płowe spodenki oraz w niebieską koszulkę z niemożliwym do zidentyfikowania wytartym wzorze.

– Nie mam złych zamiarów – odrzekł przyjaznym głosem, lecz dziecko nie wyglądało na przekonane.

– Nie wierzę! – Dziewczynka potwierdziła jego domysły. – Obcy, idziesz ze mną! Mama zadecyduje, co z tobą zrobić.

Mężczyzna uśmiechnął się porozumiewawczo i chciał już ruszyć, lecz uderzenie kijem minęło jego nogi ledwie o parę centymetrów.

– Ani kroku dalej! Muszę cię związać.

Dziewczynka oddaliła się na chwilę, co parę kroków odwracając się i zerkając w jego stronę. Jej zaangażowanie zaczęło mu się podobać, więc posłusznie na nią czekał, nie chcąc psuć zabawy.

W końcu wróciła, niosąc przetarty sznurek, który zapewne kiedyś był skakanką. Bez żadnych słów schował ręce za siebie, a moment później jego nadgarstki ścisnął niespodziewanie mocny węzeł.

– Obcy! Idziemy! – zakomenderowała dziewczynka i artysta ruszył za nią.

Weszli do domu, który powitał ich przyjemnym, odświeżającym chłodem. Zdjęli buty (ciężkie buty wojskowe mężczyzny i czerwone sandały dziewczynki) i przeszli przez wąski przedpokój, wchodząc do salonu znajdującego się z lewej strony.

Było to obszerne pomieszczenie, wypełnione najrozmaitszymi rozwieszonymi po ścianach trofeami zwierząt, świętymi obrazami, starymi, dębowymi meblami oraz szerokim stołem przykrytym tanią, plastikową ceratą. Naprzeciw wejścia zaś umiejscowiona była duża, ciemna kanapa. Właśnie na niej siedziała matka dziewczynki, powoli szydełkując i nawet nie zauważając, że ktoś wszedł.

– Mamo! Mamo! Złapałam obcego! – Słowa córki przykuły jej uwagę.

Kobieta powoli podniosła wzrok, przerwała pracę i podeszła do artysty. Uśmiechnęła się szeroko, widząc, że przyprowadzony przez córkę ma związane ręce. Mimo to przyjrzała się mu uważnie; jej żywe, brązowe oczy lustrowały każdy kawałek jego ciała. Czuł się nieco niekomfortowo i tylko się zastanawiał, jak bardzo podejrzanie i niebezpiecznie musiał wyglądać. Co prawda jego powierzchowność (flanelowa koszula, luźne, bawełniane spodnie, słomiany kapelusz oraz długie, czarne włosy i broda) nie mogła budzić niepokoju, lecz duży plecak, który ze sobą targał i przypięty do pasa nóż (używany do wszelkiego rodzaju czynności poza zabijaniem) mogły wzbudzać podejrzenia.

– Wiesz kim jest ten pan, kruszynko? – zapytała spokojnym głosem.

– Nie wiem. – Usłyszała w odpowiedzi. – To po prostu obcy. Kręcił się koło domu.

Artysta nie wiedział, czy to dobry moment, by się odezwać, więc milczał, wyczekując kolejnego pytania.

– Rozumiem… – zamyśliła się matka, gładząc swój wąski, krótki podbródek. – W takim razie to musi być złodziej.

– Złodziej!? – Dziewczynka aż podskoczyła w miejscu. – Złodziej, mamo? Złodziej? – pytała, ciągnąć matkę za rękę.

– Tak. Albo ktoś gorszy – powiedziała bez cienia niepokoju w głosie. Artysta miał wrażenie, że wręcz powstrzymuje się od śmiechu.

– Gorszy!? – Kolejny dreszcz przerażenia przeszedł przez drobne ciałko. – Czyli, czyli… To kosmita? Mamo, to kosmita?

– Hmmm… – Kobieta przyjrzała mu się jeszcze dokładniej. – Całkiem możliwe, ale nie dowiemy się, póki sam nam tego nie powie.

– A jeżeli skłamie? Jeśli powie, że jest kimś dobrym? – Artysta już nie wiedział, czy dziewczynka jest przestraszona, podekscytowana, czy zwyczajnie ciekawa.

– Nie może skłamać. Związałaś go. Jak ktoś jest związany, nie może kłamać.

– Oooo! – Dziewczynka odkleiła się od matki i podeszła znów do pojmanego przez nią człowieka. – Mów, kosmito, kim jesteś?

Mężczyzna uśmiechnął się ciepło i z pewną dozą sympatii spojrzał na stojącą przed nim matkę.

– Jestem artystą.

Dziewczynka zamarła. Przez moment ustała w miejscu, a następnie powoli zbliżyła się do matki.

– Artystą? – powtórzyła, jakby nie znała tego słowa. – Mamo, to znaczy, że jest dobry, czy zły?

– Najgorszy. – bez chwili zawahania powiedziała kobieta.

Na twarz dziecka wstąpiło realne przerażenie. Zakręciła się w miejscu, a następnie wybiegła z pokoju.

– Idę po broń! Pilnuj go, mamo! – Dało się słyszeć z korytarza.

Tymczasem kobieta podeszła do gościa i delikatnym ruchem odwiązała supeł więżący jego ręce.

– Proszę usiąść, panie artysto. Chwilę jej nie będzie.

Mężczyzna zatopił się w nadspodziewanie wygodnej kanapie. Plecak położył obok, rozprostował nogi, czując się dziwnie swobodnie w tym obcym domu. Na nadgarstkach dostrzegł czerwone ślady. Wiązanie było naprawdę mocne.

– Sama ją nauczyłam tak wiązać – powiedziała z pewną dozą dumy kobieta, siadając obok. – Jest pan artystą, tak? – kontynuowała. – Co pana tu sprowadza?

– Szukam natchnienia – odparł zdawkowo.

– Ach, natchnienia – powtórzyła, zastanawiając się nieco nad tym słowem. – Faktycznie, jest tu całkiem ładnie, choć muszę przyznać, że natura nigdy nie wydawała mi się szczególnie pomysłogenna…

– Potrzebuję nowych impulsów. Całe życie malowałem abstrakcje. Teraz poczułem potrzebę zbliżenia się do rzeczywistości. – Mówił to bardziej do siebie niż do rozmówczyni.

– Szukasz ratunku w przeciwieństwie? Dość nietypowe.

– Długo próbowałem znaleźć nową siłę w tym, co robiłem dotychczas, ale jej nie odnalazłem. Byłem sceptycznie do tego nastawiony, ale nie żałuję. Wędruję już ponad rok. Nadal czekam na pierwszy obraz.

– Czekasz? Czyli on musi nadejść, a nie pan go namalować?

– Tak – odparł z dużą pewnością w głosie. – To musi być coś wielkiego, co mnie popchnie do działania. Coś, co stworzy się samo, używając moich rąk.

Kobieta wyglądała na widocznie zaintrygowaną, już chciała coś powiedzieć, lecz zręcznie wyczuła zbliżającą się córkę, nim gość mógł choćby usłyszeć jej kroki. Wparowała do pokoju zdyszana, niemalże ślizgając się po podłodze. W obu rękach trzymała wielki kawał żelaza, który musiał być wspomnianą wcześniej bronią. Kobieta uśmiechnęła się nostalgicznie na ten widok, a artysta starał się rozpoznać w pordzewiałym przedmiocie jakiś znajomy kształt.

– Spoufalasz się z wrogiem! – wykrzyknęła dziewczynka, dostrzegając, że gość jest rozwiązany, a mama siedzi obok niego.

– Przekonał mnie, że jednak jest dobry – odpowiedziała, ostentacyjnie zbliżając się do domniemanego wroga.

– Przed czy zanim go rozwiązałaś?

– Przed.

– A więc nie kłamał… – Z serca dziewczynki w wyraźny sposób spadł wielki ciężar i w tym samym momencie ta ulga objawiła się w postaci fizycznej – kawał żelaza runął z hukiem na ziemię.

Artysta aż się wzdrygnął, lecz kobieta pozostała niewzruszona.

– „Broń” już nie będzie konieczna. – Kobieta zwróciła się do córki nieco surowszym tonem. – Odnieś to z powrotem do chlewka.

– Ajaj, kapitanie! – Dziewczynka zasalutowała i ponownie wyszła, przerzucając kawał żelaza przez prawy bark.

Artysta przez moment śledził ją wzrokiem, a potem spojrzał na kobietę.

– Bardzo energiczną ma pani córkę.

– To po mężu – powiedziała, wstając z kanapy. – Napije się pan herbaty? Owocowa, czarna?

– Dziękuję, czarnej poproszę.

– Słodzi pan?

– Nie, dla mnie bez cukru.

Kobieta wyszła, zostawiając artystę samego. Kuchnia musiała być blisko. Słyszał gotującą się wodę, świst czajnika, stukanie łyżeczki o ścianki kubków, a następnie miękkie, delikatne kroki sygnalizowane skrzypieniem podłogi. Kobieta postawiła oba kubki na stoliczku przy kanapie. Usiadła naprzeciw, przysuwając stare, obite materiałem krzesło, które stało w rogu pokoju. Obydwoje siedzieli w milczeniu, powoli pijąc herbatę i zerkając to za okno, to na siebie nawzajem.

– Pani córka nie wraca…

– Przed zmrokiem nie wróci, jeśli jej nie zawołam.

– Sama się tu bawi? – zapytał, samemu nie wiedząc czemu.

– Zazwyczaj. Dalej mieszkają inne dzieci, ale… Cóż, wszędzie tu jest daleko. Z pewnością pan zauważył.

Kobieta trzymała kubek obiema dłońmi, przeplatając palce naokoło odłamanego uszka. Kubek artysty miał niebieski kolor i był w znacznie lepszym stanie.

– Takie położenie sprzyja myśleniu – powiedział, patrząc przez okno. – Cicho tu, spokojnie… Pewnie dobrze się tu pani żyje i pani córce.

– Dobrze, całkiem przyjemnie nawet. – Kobieta na chwilę zamilkła. – Czasem ciężko, bardzo ciężko nawet. Myślę czasami o przeprowadzce, ale ten dom… Jeśli Maria nie będzie chciała stąd odejść, to sama nie podejmę tej decyzji.

Artysta pomyślał, że to jednak nie jest takie łatwe żyć w takim miejscu. Potrzeby duszy, potrzeby dziecka – to jedno. Jednak w mieście, w miasteczku – to też ma wady i zalety. Całe życie spędził na blokowiskach. Ciężko mu było wyzbyć się obrazu wsi, który w sobie zbudował, ale nie był też naiwny. On tu tylko przechodził, znalazł się tu z własnego kaprysu. To zupełnie co innego.

– Ach, zapomniałem się pani przedstawić… – Artysta wyrwał się z zamyślenia. – Mam na imię Teodor. Dziękuję pani za gościnę.

– Już myślałam, że będę się zwracać do pana per „Artysta”. – Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie. – Jestem Anna – powiedziała, wyciągając do niego dłoń.

Artysta, nieprzyzwyczajony do takich gestów, uścisnął dłoń kobiety możliwie delikatnie, choć i tak wydawało mu się, że robi to nietaktownie.

– Mam jeszcze ciasto, jeśli zechcesz.

– Właściwie… – Mężczyzna zerknął na wiszący na ścianie zegar. – Jeszcze trochę i będę musiał się zbierać.

– I odejdzie pan w tę dzicz? – powiedziała żartobliwie.

– Taki już mój los…

– A gdzie pan będzie spać? Bo do najbliższego miasta to tylko autostopem, chyba że pana podwiozę.

– Długo już wędruję, mam za sobą wiele nocy pod gołym niebem. – Zabrzmiało to znacznie romantyczniej niż zamierzał.

– Mogę pana przenocować…

Artysta aż podniósł się z kanapy.

– Nie, nie trzeba. I nie wypada… Nie chcę się pani narzucać.

– Mam wolny pokój. Nie będzie pan sprawiać problemu.

– Zatrzymuje mnie pani…

– Dla córki. Chyba cię polubiła. I mówiłeś też o swojej wędrówce, o szukaniu inspiracji. Może to znajdziesz, jak posiedzisz trochę w jednym miejscu.

Teodor nie był do końca przekonany, choć perspektywa pierwszego od dawna porządnego noclegu wydała mu się kusząca. I w słowach Anny dostrzegał też pewną mądrość. Może faktycznie tak zatracił się w wędrówce, że przez cały ten czas nie mógł osiągnąć swojego celu…

– Dobrze – powiedział, głaszcząc się po brodzie. – Mogę przenocować. Pewnie wyjdzie mi to na zdrowie. Ale naprawdę nie chcę się pani narzucać. Niech pani tylko znać – pomogę jak umiem, postaram się pani odpłacić. Naprawdę, nie chciałbym tak za darmo, bez odwdzięczenia się.

– O tym się pomyśli. Niech pan się nie martwi. Od wieków nie miałam gości. To dla mnie przyjemność, móc ci pomóc.

– Dziękuję – powiedział, dokończając herbatę. – Może mi pani pokazać pokój. Rozpakuję się – Podniósł plecak, założył go na plecy jakby szykował się do wyjścia.

– A teraz się panu spieszy – Uśmiechnęła się, a Teodorowi ten uśmiech wydał się być naprawdę piękny i szczery.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Grafomanka 5 miesięcy temu
    Fajny obrazek, jakby światło zaświeciło w mroku... podoba mi się.
  • zsrrknight 5 miesięcy temu
    skojarzenie dobre. Myślałem też o sielance, więc tym bardziej pasuje.
  • il cuore 5 miesięcy temu
    /– Najgorszy. – bez chwili zawahania powiedziała kobieta/ – Bez – skoro kropka, lecz można też zmienić porządek wyrazów w narracji
    /– Odnieś to z powrotem do chlewka./ – zdrobnienie od chlew?
    /Niech pani tylko znać – pomogę/ – tylko da znać
    /Rozpakuję się – Podniósł plecak,/ – kropek
    /– A teraz się panu spieszy – Uśmiechnęła się,/ – kropka

    Jest także istotny błąd w merytoryce; dziewczynka związała Teodorowi ręce za plecami, a po wejściu do domu ze związanymi ręcamy i plecakiem, chyba na plecach? – on zdjął ciężkie buty wojskowe.
    cul8r
  • zsrrknight 5 miesięcy temu
    Dzięki za wyłapanie błędów. A ten ostatni to uproszczenie się wkradło - dzięki za czujność.
  • rozwiazanie 5 miesięcy temu
    Całe życie malowałem abstrakt. Lepiej się słyszy abstrakt — który sugeruje kierunek w sztuce — niż abstrakcje. Ogólnie sympatyczna narracja, dobrze się czyta.5* Pozdrawiam.
  • zsrrknight 5 miesięcy temu
    abstrakt/abstrakcje - profesjonaliści, jak mi się zdaje, mówią i tak i tak, choć na potrzeby prozy jedno może być lepsze od drugiego. Dzięki za komentarz i pozdrawiam również.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania