Księżycowe Wspomnienia - Część 1 - Ciepło

Nawet jeśli to wciąż ten sam poranek

Tu, w schronieniu

Ubrany jest w żywe barwy księżyca

 

 

W dniu, w którym rozpoczęło się moje nowe życie w schronieniu, czułam się samotna jak nikt inny na świecie. Nie wiedziałam jeszcze, czy kiedykolwiek zdołam się przyzwyczaić do tego miejsca. Spisuję te wspomnienia dla Ciebie, by Ci towarzyszyć w tych trudnych chwilach. W końcu Twoje pierwsze wspomnienia ze schronienia wcale nie muszą być smutne.

 

Tamerion.

Lato.

Moje trzecie lato w moim nowym domu. Brzmi jak cały szmat czasu, a mnie wciąż ciężko przywyknąć do życia w tym przedziwnym, mrocznym miejscu. Wciąż trudno mi uwierzyć, że już nigdy nie zobaczę słońca. Trochę tak, jakbym każdego ranka budziła się tęskniąc za czerwonym, mdłym światłem jego promieni. Zamiast nich, ranek wita mnie światłem księżyca. Choć wiem, że gdy wschodzi księżyc na niebie wciąż powinno być słońce, to nie widziałam go ani razu. Tak jakby schowało się za chmurami i za nic nie chciało się pokazać.

Tęsknię za jego światłem, ale… nie narzekam.

Myślę, że warto bym zaczęła spisywać moje wspomnienia od opisu tego niesamowitego miejsca. A ten najlepiej zacząć od drogi, przy której właśnie siedzę skrobiąc sobie w tym zeszyciku. Białe kamienie prowadzącej do posiadłości drogi zajaśniały, jakby chciały odwzajemnić mój uśmiech. Uśmiecham się do nich bardzo często.

Ta wspaniała droga jest moim jedynym drogowskazem w całej tej otaczającej mnie ciemności. Nawet w zupełnym mroku, choć droga szarzeje, nie można jej nie zauważyć. Zewsząd daje o sobie znać. Patrząc na nią w pełnym blasku księżyca trzeba nawet zmrużyć oczy! No, może trochę przesadzam. To dlatego, że tak bardzo wyróżnia się na tle tej czerni. Czasem myślałam, że wręcz przeszkadza, bo przyćmiewa swoim blaskiem nawet rosnące przy niej tu i ówdzie kwiaty. Szybko można się jednak do niej przyzwyczaić.

Droga jest szeroka na wóz ciągnięty przez dwa konie. Tak słyszałam, choć nigdy na oczy nie widziałam żadnego wozu. Nawet dawniej, poza schronieniem, rzadko można było zobaczyć wozy czy konie. Chyba, że na wsi. Z pewnością nie w mieście. To miejsce jest inne. Kto wie? Może czasem tu zajeżdżają? Dróżka prowadzi od głównej bramy do pięknego klombu, pomalowanego kwiatami o przeróżnych kolorach. Zataczając wokół niego koło omija ogromną, murowaną posiadłość uciekając w końcu na jej tyły.

Wysoka na cztery piętra z poddaszem willa mieści dziesiątki pokoi mieszkalnych. Tak, jak w hotelu, każdy pokój ma swój numer i osobny klucz dany jego właścicielowi na własność. Oprócz pokoi posiadłość kryje w sobie mnóstwo atrakcji. Sale do różnych gier i zabaw, salony, sala balowa, biblioteka, co tylko do głowy przychodzi! Wiele więcej przedziwnych pomieszczeń jest na najwyższym piętrze, ale dzieciom nie wolno tam wchodzić.

Szkoda. Będę musiała odwiedzić je, jak dorosnę.

Ten przeogromny, wspaniały dom jest moim schronieniem. Sprawująca nad nim pieczę Dama żartuje, że ten dom jest tak stary, że ma własny charakter, własne kaprysy a nawet własne mniemanie co do swoich mieszkańców! Ba, Dama mówi, że co poniektórych to nawet nie lubi! Ha! To dopiero jest dom!

Ale zeszłam z tematu, a byłam przecież na białej dróżce przy domu. Za domem droga dochodzi do mniejszego, murowanego domku, przy którym dobudowana została drewniana chata zwana rupieciarnią. Kiedyś była to stodoła. Teraz chowa przeróżne, niepotrzebne już nikomu rzeczy. Istny raj dla poszukiwaczy skarbów! Trzeba być bardzo ostrożnym, by nie wywrócić się przegrzebując stosy starych maszyn, trybików, stalowych rupieci, wanien, wywrotek, kół od wozów, a także przerdzewiałych telewizorów, lamp, skomplikowanych podzespołów, co w telewizorze czy radiu kiedyś siedziały, oraz masy przeróżnych drutów, przewodów i kabli. Szukając różnych ciekawostek w tym wspaniałym miejscu można zginąć i nigdy nie wrócić! Sterty zagadkowych drobiazgów wchłaniają i nie chcą wypuścić! Zdawać by się mogło, że rupieciarnia ciągnie się bez końca w dal, prawie na całą długość ogrodu. Jest w niej tyle miejsca, że mogłaby wchłonąć wszystkie rupiecie całego świata i jeszcze można by było wewnątrz swobodnie chodzić!

Ach, ogród! Jeszcze do niego wrócę. Najpierw domek przy rupieciarni. Choć o nim niewiele mogę powiedzieć. Całkiem niski i całkiem taki zwyczajny. Leży, ot tak sobie, jakby wcale mu na tym leżeniu nie zależało. Przydałoby mu się trochę cegiełek poprawić, bo wystają. Wyobrażałam sobie, że nocą, gdy nikt nie patrzy, sapie sobie przeciągle, jak na taki zwykły, przesiadujący przy rupieciarni domek przystało. Stąd te obluzowane cegły. Nie wiem, dlaczego domek miałby sapać, ale czasem tak właśnie mi się wyobrażało.

Domek zamieszkują latarnicy. Zastanawiałam się kiedyś czemu nie mieszkają w schronieniu. Spokojnie znalazłoby się dla nich miejsce wśród dziesiątek pustych pokoi. Dama odpowiedziała mi, że mieszkają osobno, bo nie są mieszkańcami schronienia. Sprawują nad nim pieczę, ale do niego nie należą. Nadal nie rozumiem, dlaczego nie mogliby zamieszkać razem z nami. Słyszałam, że wcale nie mają w swoim domu aż tak wygodnie.

Dziwne.

Latarnicy w ogóle są dziwni. Ale najpierw niech skończę z tą drogą, bo niewiele jej już zostało. Otóż droga za schronieniem rozwidla się kilka razy, użyczając swoich kamieni podróżnym idącym do tylnego wejścia willi, do domku latarników i do rupieciarni. Sama natomiast kończy się na ogrodzie. Znaczy się, przez chwilę prowadzi wzdłuż jednego z żywopłotów ogrodu, aż w końcu co drugi kamień drogi znika w trawie przechodząc w dywan zieleni. Jakby wchodząc do ogrodu droga zrozumiała, że nie jest tu już szefem i ustąpiła miejsca porastającej ogród trawie.

Ciekawe. Ta majestatyczna droga zdaje się rządzić całym otoczeniem wyróżniając się z ciemności swoim blaskiem, a jednak ustępuje miejsca trawie. Może nie jest aż tak wspaniała i niesamowita, jak myślę? A może jest, i dlatego składa pokłon równie majestatycznemu, co ona, ogrodowi?

Ogród na pierwszy rzut oka przypomina labirynt wśród żywopłotów, jakich wiele widziałam w książkach z obrazkami. Prawdę mówiąc, żywopłot jest trochę za niski by udawać labirynt. Jak stanę na palcach to czasem zobaczę czubek czyjejś głowy. Damie w ogóle widoków nie zasłania. Czasem jej tego zazdroszczę. Mnie, jak nie oszukuję, ogród stawia nie lada wyzwanie bo ma wiele krętych ścieżek raz po raz przerywanych drzewami, klombami czy rzędem kwiatów otaczających mały placyk. Im dalej od schronienia, tym coraz mniej żywopłotów a coraz więcej drzew. Patrząc w dal widać już tylko drzewa, bo na samym krańcu ogrodu zaczyna się las.

A las jest tak gęsty, że z łatwością można się w nim zgubić. Nie ma w nim żadnej drogi czy udeptanego szlaku. Tak wiele drzew, że nie tylko latem, ale i zimą, gdy gałęzie zgubią liście, las w całości ukrywa stojące gdzieś między drzewami kraty.

Ach… zupełnie bym zapomniała! Cały ogród, posiadłość i wszystko wkoło otaczają nienaturalnie wysokie kraty. Skąd się tam wzięły? Dama mówi, że mają gdzieś z dziesięć metrów. W dodatku ich końce u góry są bardzo, bardzo ostre a u dołu wbite są bardzo, bardzo głęboko w ziemię, sięgając wgłąb skały. Nie sposób żadnego z nich wyciągnąć. Są gładkie, jakby ktoś siedział godzinami i każdy pręt mocno, z całej siły szlifował, a choć są tak długie, siedzą tak głęboko w ziemi, że nie musi wspierać ich żaden poprzeczny pręt. Nie wykrzywią się, bo są bardzo grube. Tak grube, że ledwo mogę objąć je obiema dłońmi.

Tak wysokie, tak grube, a mimo to, są prawie niewidoczne. Często o nich zapominam. Są niezauważalne.

Jak to możliwe? Cóż, przede wszystkim nie zapominajmy, że nawet gdy świeci księżyc, tu zawsze jest ciemno. Nieporównywalnie ciemniej niż nocą w jakimkolwiek mieście. Jedyne źródło światła, inne niż księżyc, noszą latarnicy, a i oni rzadko przebywają na zewnątrz schronienia czy ich małego domku. Czasem jest aż tak ciemno, że strach wyjść ze schronienia bez światła. Wtedy latarnicy są nieocenioną pomocą.

Pręty są srebrne i wcale nie błyszczą. Nawet w najjaśniejszą noc nie odbijają światła księżyca. W dali, za nimi, nie ma nic więcej. Cienie drzew, za lasem, kawałek białej drogi i nic więcej. Tylko ciemność. Rozumiecie teraz jak trudno dostrzec te kraty?

Ale wiem, że są. Przecież sama sprawdziłam. Gdy tylko się do nich zbliżę, od razu dają o sobie znać. Pojawiają się przede mną, jak cichy opiekun, który przypomina, że za bardzo oddalam się od schronienia. Czy nie ma w nich dziury gdzieś w lesie? Nie wiem. Dama opowiadała mi, że kiedyś zgubiła się w lesie i dzięki nim zdołała się z niego wydostać. Trochę jej nie wierzę, bo nie wyobrażam sobie, żeby Dama mogła się zgubić w lesie. No dobrze, wyobrażam sobie, że w lesie musi być bardzo, bardzo ciemno, ale…

Jeśli mówi prawdę, to kraty otaczają schronienie ze wszystkich stron. Pamiętam, że gdy pierwszy raz zdałam sobie z tego sprawę, zamiast schronieniem nazwałam to miejsce więzieniem.

Szybko odrzuciłam tę głupią myśl. Nie, nie wolno tak myśleć. Przecież to właśnie dzięki tym kratom to miejsce jest tak wspaniałe. Nikt, ale to nikt, nie wedrze się do środka bez zaproszenia. Nie wdrapie się na kraty, nie złamie ich, nie wyrwie. To one gwarantują nam spokój. Gdy to zrozumiałam, poczułam, że winna im jestem przeprosiny za tak pochopny osąd. W końcu robią co mogą, byśmy byli bezpieczni.

Droga za domem kończy się na ogrodzie. Zatem idąc nią w drugą stronę, droga łączy ze sobą ogród, rupieciarnię, domek latarników, schronienie, ogromny klomb przed nim i dalej daleko, daleko dalej prowadzi aż do samej bramy.

Ach, brama!

To coś, co trudno opisać słowami! Mówiłam, że drogę widać nawet z daleka? Otóż naprawdę, choć znika w ciemności, jej zarys wciąż daje o sobie poznać. Sięga aż do samej bramy i idzie sobie dalej, za nią. Jej blask jest jedyną rzeczą, którą można dostrzec daleko poza kratami. Ale nawet ona nie świeci tak mocno, by było widać jej koniec. Wije się i kręci i znika gdzieś w oddali gdy wreszcie jej szarość przechodzi w zupełny mrok. Dlatego, gdy wodzę za nią wzrokiem, najczęściej zatrzymuję wzrok na bramie.

Wiesz czemu? Ach, to słuchaj! Gdy księżyc świeci tak mocno, jak dziś, latem, biel drogi oświetla swym blaskiem nawet i bramę! Z ciemności w oddali jedyne co widać to szereg znikających gdzieś wysoko w mroku stalowych prętów złączonych ozdobnymi poprzeczkami. W tym miejscu droga robi się dwa razy szersza. Rozświetla spód bramy i sięga trochę bardziej na boki, oświetlając też kraty. Wyobraź to sobie! Brama jest całkiem daleko, więc jej pręty zdają się być bardzo blisko siebie. Światło nie sięga ich szczytów, więc im dalej od drogi, tym krótszy ich fragment jest oświetlony. Tworzą zatem jakby ogromną tarczę światła w połowie zatopioną w ziemi! Jak księżyc, co właśnie wkracza na niebo.

Nie, nie księżyc. Słońce!

Nie świeci tak mocno, jak to prawdziwe, ale przecież księżyc patrzy już na nas z góry, więc brama nie może być jak księżyc. Wolę myśleć, że ten obraz to właśnie słońce wychylające się zza horyzontu.

Ach… chyba znów za nim tęsknię. To dlatego, że lato od zawsze kojarzy mi się ze słońcem. Jeśli go nie widzę… z czym ma mi się kojarzyć?

Znów narzekam. Pomyślmy… ogród, rupieciarnia… to chyba już wszystko. Są jeszcze pagórki przed domem, gdzie od czasu do czasu rosną kępy oderwanych od reszty świata drzew. Ot tak, po prostu, pagórek i drzewka, a wokół nic innego. Dziwne, ale na swój sposób przyjemnie się siedzi w małej kępce drzew na szczycie małego wzniesienia. Są też małe doliny, gdzie czasem można znaleźć ciekawie pokolorowane kwiaty. Jedną z nich dobrze sobie zapamiętałam. Porasta ją gęsta koniczyna i nie raz siedziałam w niej szukając tej czterolistnej. Kiedyś ją znajdę, zobaczysz! A jak sama sobie nie poradzę, namówię Damę, by mi pomogła. Chociaż nie… ona by oszukiwała. Nie wiem jak, ale zawsze znajduje to o co proszę. Zabiera całą przyjemność z szukania.

Przechadzając się w tę i z powrotem po pagórkach i równinie można znaleźć pasy zieleni i kwiatów w przeróżnych wzorach. Oczywiście bardzo trudno byłoby je dostrzec siedząc przy drodze. Mimo wszystko trochę przeszkadza w patrzeniu. Wzrok łapie każdy kawałek światła, który wpadnie w oko, ignorując ciemność. Dlatego, by poznać różne ciekawe miejsca, trzeba pospacerować bez towarzystwa drogi. Bez obaw, o ile nie wchodzisz do lasu, nie zgubisz się. Zawsze zobaczysz jej blask gdzieś w oddali. No, chyba, że schowa się za pagórkiem, ale to też nie problem, bo gdziekolwiek pójdziesz i tak w końcu znów ją zobaczysz. A jak nie, to trafisz na kraty i pójdziesz wzdłuż nich i znów zobaczysz drogę. Naprawdę, o ile nie wejdziesz w las, nie sposób się zgubić. A czasem naprawdę warto połazić. Najciekawsze miejsca są za tym czy innym wzniesieniem, zza którego nie widać żadnego drogowskazu.

Najwięcej takich miejsc można znaleźć w ogrodzie. Niektóre dobrze zapamiętałam. Siedem kroków na lewo od podeschłego drzewa i dziesięć na wprost aż do żywopłotu. Tym żywopłotem na prawo i dotrzeć można do małej okrągłej altanki z dwoma ławeczkami. Taka mała, drewniana i trochę już spróchniała. Niezwykłe, prawda? Co robi ta podniszczona, wiekowa altanka w tym ogrodzie? W dodatku dlaczego jest tu, nie gdzie indziej? Dlaczego nie prowadzi do niej droga?

Poznawanie zagadek tego miejsca to jedna z moich największych przyjemności. Dama mówi, że schronienie jeszcze niejednym mnie zaskoczy. Ciemność sprawia, że nie da się wzrokiem ogarnąć wszystkiego, dlatego nawet teraz, tego trzeciego lata wciąż znajduję w nim nowe, ciekawe miejsca. Prawdę mówiąc sama nie mogę tego pojąć. Ogrodzony kratami świat jest przecież całkiem mały. Wprawdzie przez całą noc nie zdołałabym obejść go dookoła, ale też niewiele by mi brakowało. Dama zrobiłaby to bez problemu, w końcu ma dłuższe ode mnie nogi.

Czasem przechadzam się aż pod bramę. To łatwe, bo droga omija wzniesienia, no i dom jest w samiuteńkim środku, więc od domu do bramy droga nie jest zbyt długa. Gdy tam dotrę nawet nie jestem aż tak bardzo zmęczona. Takie małe, odcięte od świata schronienie, a tak wiele kryje ciekawych miejsc. Co jeszcze, co jeszcze… czy o czymś nie zapomniałam?

Ach, zostało jeszcze jedno miejsce. Właściwie powinnam wspomnieć o nim wcześniej. Otóż droga przed domem jest trochę szersza. Nawet całkiem szeroka. Z obu stron otacza klomb przed domem a przed drzwiami tworzy mały placyk. Pewnie po to, by można było swobodnie nawrócić tym powozem, o którym wspominała Dama. Droga skręca za dom po prawej stronie. Po lewej natomiast, obok klombu, trochę z dala od drogi i z dala od schronienia, ale wciąż całkiem blisko, czai się jeszcze jedna zagadka.

Raz, dwa, trzy… liczę dalej. Od drzwi schronienia wychodzi osiemdziesiąt sześć kroków. Światło z drogi już nie oświetla tu trawy, a że latarnicy rzadko tutaj przychodzą, to miejsce prawie zawsze pozostaje w ciemności. Może dlatego prawie go pominęłam?

Mówię o skalnym postumencie wyrastającym wprost z zielonej trawy. Nie jest zbyt imponujący. Ot, w pewnym miejscu kończy się trawa i zaczyna płaski kawałek skały. Szczerze mówiąc, nie wiem czy to skała. Jest szara, ale może to z braku światła. W dodatku skały są bardziej powykrzywiane, a ta jest zupełnie płaska. W sumie nie dziwne, że gdy spytałam o ten postument Damę, nie wspomniała nic o skale. Powiedziała, że to postument i tyle. No dobrze, niech będzie, że to tylko postument.

Zaczyna się równo z trawą. Taki placyk, na którym nic nie rośnie. Ale gdy już zrobi się po nim dwa kroki widać na nim pierwsze dwa stopnie. Za tymi stopniami znów dwa kroki i jest jeszcze jeden, wyższy stopień. Trochę oszukuję, bo gdyby podchodzić do postumentu od boku, byłoby znacznie mniej kroków. Od tyłu natomiast nie ma nawet stopnia, tylko sięgająca prawie do mojej szyi płaska ściana. Dlatego wymyśliłam, że ta strona, od której najłatwiej podejść, to przód. Sprytne, prawda?

Zwłaszcza, że wtedy mogę powiedzieć, że postument stoi przodem do schronienia. Ha! Jak fajnie się to wszystko układa! Stopnie tego postumentu są przy tym całkiem wysokie. Na ten trzeci już trochę trudniej wejść, ale dorosły z pewnością zrobiłby większy krok i poradził sobie bez problemu. Wreszcie na środku tego podwyższenia, znów o dwa kroki od jego krawędzi, stoi skalna figura o przedziwnym kształcie. Dama mówi, że dla niej wygląda jak korzenie drzewa rosnące do góry nogami. Szczerze mówiąc, mnie bardziej przypomina wyciągniętą ku niebu dłoń. Trochę starą i powyginaną, ale ma dokładnie pięć palców, z czego jeden oddalony, jakby miał być kciukiem. Ciekawe, co miał na myśli autor rzeźbiąc tu tę figurę? Wnętrze tej nietypowej dłoni jest w miarę płaskie i nie odstaje zbyt wysoko od ziemi. Przy odrobinie wysiłku nawet ja, mimo swojego niskiego wzrostu, jestem w stanie się na nią wdrapać.

I wiesz? Nikt nas za to nie skarci, bo nikt się tym miejscem nie interesuje, choć jest tak blisko samego schronienia. Możesz oberwać w ucho za grę w piłkę pod oknem, ale tu nikt nie zwróci ci uwagi. Czasem przysiadam na tej wyciągniętej dłoni i patrzę w niebo. Czasem wyobrażam sobie, że jej palce zamykają się porywając mnie gdzieś w głąb ziemi.

Nie, nie… przepraszam. Znowu narzekam. Może tak brzmi, ale, tak całkiem szczerze, wcale nie chcę stąd odejść. To schronienie jest również moim schronieniem. Nigdzie indziej nie będę tak bezpieczna.

Może otaczające dwór i ogród za domem kraty na pierwszy rzut oka są całkiem straszne, może wszechogarniająca ciemność bywa momentami przygnębiająca, może przez ten mrok nie można rozejrzeć się wkoło, może tęsknota za słońcem czasem sprawia smutek… ale przecież krat nie widać, do ciemności już dawno przywykłam, wschody słońca zastąpione są wschodami księżyca a odkrywanie ukrytych w ciemności miejsc sprawia mi nie lada przyjemności.

Z początku zdawało mi się niedorzeczne spędzić w tak ponurym miejscu całe życie, lecz z dnia na dzień, powoli, odnajduję w tym miejscu swoje szczęście.

Muszę. Nie… chcę je odnaleźć.

Nie chcę żyć poza tym schronieniem.

Jeśli będąc tu nie muszę być nigdzie indziej, wszystkie małe niedogodności są tylko koniecznością, do której z czasem się przyzwyczaję. Chcę się przyzwyczaić. Tego pragnę. To miejsce daje mi ciepło, którego potrzebuję.

Lato w końcu przeminie, a tu zawsze odnajdę ciepło. Dla tego ciepła gotowa jestem się do tego wszystkiego przyzwyczaić.

Odkładam teraz mój zeszyt. Jeszcze do niego wrócę. Teraz muszę przeczytać opowiadanie, które swojego czasu poleciła mi Dama. W bibliotece schronienia jest wiele ciekawych książek. Zamierzam przeczytać je wszystkie!

Ha, ha!

Przeczytam wszystkie, nawet jeśli Dama mówi, że dziesięciu żyć by mi na to nie starczyło!

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Pan Buczybór 06.05.2021
    No, całkiem ciekawe. Nie przepadam za zabiegiem zwracania się narratora do czytelnika, ale tutaj to się sprawdza. Świat przedstawiony intryguje, bohaterka niekoniecznie, ale to się jeszcze może zmienić. Ogólnie naprawdę solidny początek i być może będę czytać dalej.
    Pozdrawiam
  • Dzięki za (niepewne) wotum zaufania.

    Nie mam szczęścia z tym opowiadaniem. Poprawiałem je już wiele razy. W oryginalnej formie miało być pamiętnikiem, ale tak długie wpisy nie nadają się na pamiętnik. W dodatku ten właśnie początek może być odebrany jako nudny, bo same opisy otoczenia, ale wydaje mi się niezbędny do opisania kolejnych wydarzeń.

    Nie mam jeszcze pomysłu jak tą pierwszą część poprawić. Może kiedyś na to wpadnę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania